Ponieważ na tym forum się rozbija kilka osób mieszkających poza terytorium Polski, więc zadaje im pytanie:
Jak sobie radzicie? Co jest największym problemem? Dla mnie jednym z poważniejszych zadań jest: wychować dzieci na Polaków. Problem jest o tyle trudny, iż choćby nauka języka ojczystego lub jego pielęgnacja, zwłaszcza iż dzieci przebywają większość czasu w otoczeniu obcojęzycznym. U mego najstarszego zauważyłem niepokojące mnie "objawy": gada do siebie po niemiecku podczas zabawy...
Komentarz
Co do dialektów: sam ich używam, ostatnio gdy byłem w Niemczech (Hamburg) miałem problemy z dogadaniem się. A z tymi Twoimi Szwajcarami to też miałem (firmowo) przeboje, uratowała mnie wcześniejsza znajomość ludźmi z Przedarulanii. Dzięki Bogu pracowałem w Austrii też poza Wiedniem, i wśród ludzi z różnych regionów, inaczej dogadanie i zrozumienie się poza Wiedniem też byłoby trudne. (im dalej na zachód, tym trudniejsze do zrozumienia dialekty - za to przyjemne akustycznie)
Tu masz przykład dialektu z Lustenau (wbrew temu, co twierdzi reklama, iż niby to z Przedarulanii , no dobra Lustenau jest jeszcze w Przedarulanii, ale to prawie Szwajcaria więc to dość nietypowy dialekt, nawet jak na tamte strony) - mi się podoba.
Ale zmieniasz temat, a ja sobie folguję, bo lubię dialekty regionalne.
Pewnie masz racje, jednak odnoszę wrażenie, iż w Polsce jest otoczenie b. przyjazne do wykształcenia poszanowania pewnych wartości w dzieciach.
Biala kielbase mozna kupic bezproblemowo (nie lubie i przechodze obok obojetnie, a tu ktos na forum teskni...). Bialy ser, kielbase lisiecka, Reddsa malinowego i inne tego typu - w polskim sklepie. Wedliny ogolnie mamy dobre u wiejskiego rzeznika, a chleb w wiejskiej piekarni po prostu rewelacyjny.
W razie braku kupnego twarogu mozna go sobie wyprodukowac w domu, ja zaprzestalam, bo mam dzieci bezlaktozowe i nie moge, jak mi sie modla do sera Wole kupic maly kawalek i szybko wrzucic gleboko do lodowki, apotem pokatna konsumpcja.
Takze zywieniowo mnie tesknota nie zgryza.
Jezykowo - wypracowalam sobie stosowna doze obojetnosci. Tzn. po prostu wiem, ze nie moge "wychowywac dzieci na Polakow", bo to tylko polowa ich tozsamosci. Zakazu mowienia po niemiecku w domu nie ma i nie bedzie, bo to jezyk ich ojca oraz jezyk miedzy nami (znaczy sie mna i chlopem). Jak sie sytuacja zaostrza, to cuda dziala wyslanie starszej na dwa tygodnie do babci. Gada potem dziecie, jakby w ogole z Polski nie wyjechalo. Oprocz tego konsekwentnie OPOL, polskie ksiazeczki, filmy, piosenki. Po wakacjach dojdzie dla starszej polska grupa sobotnia.
Co mnie uwiera, to slaby wybor szkol, rownajacy sie w naszym obecnym miejscu zamieszkania obiektywnej niemoznosci poslania dziecka do dobrej katolickiej podstawowki (juz nie mowie o Sterniku, bo to byloby moim marzeniem).
Druga sprawa, to jednak ciagle latwiej w Polsce wychowywac dziecko w - jak to napisal wyzej Gregorius - poszanowaniu wartosci jednoczesnie zakorzeniajac je w jakims srodowisku. Chociaz tutaj tez nie jest to niemozliwe, nie ma co demonizowac.
Co do języka: skoro Twój mąż jest niemiecko-języczny, to Twoją postawę rozumiem. U mnie oboje z żoną jesteśmy polskojęzyczni. Istnieje nawet polska szkoła, ale jej lokalizacja (drugi koniec miasta) i moje osobiste z nią doświadczenie nastawia mnie sceptycznie. Jedynie co mnie podnosi na duchu, to obecność w okolicy nauczycielek jęz. polskiego. Pani nauczycielka (która ponadto uczy w normalnej szkole) zbiera grupę dzieci polonusów i daje lekcje. Z tym pobytem dzieci w Polsce - u mnie to samo, dziecko wraca i gada jedynie po polsku, niestety to trwa krótko :sad: Mam jednak ten komfort iż czasami (raz częściej raz rzadziej) spotykamy się z polskimi rodzinami i ich dziećmi co trochę też daje, bo wtedy dzieci bawiąc się rozmawiają po polsku. Co do szkoły - też mam problem, te katolickie są takie jedynie z nazwy, a te dobre-- no cóż będzie trzeba mocno oszczędzać.
A koleżanka gdzie przebywa, bo zrozumiałem iż w kraju niemiecko-języcznym (więc wchodzą tylko 3 w grę)
O przedszkole bede sie jutro dowiadywac, jak sie nam uda isc na msze na misji (u nas chyba szkola i przedszkole sa ok - chyba, bo jeszcze nie mam osobistych doswiadczen, ale wyglada z boku raczej zachecajaco).
Sklepow polskich jest juz kilka w okolicy, to od razu potanialo
Co prawda mieszkamy tu dopiero rok (mamy czworke dzieci), ale problemow juz sie nazbieralo:
Najwazniejszy- religia, katolickie wychowywanie dzieci.
Msza po polsku w naszej miejscowosci byla, a jakze- ostatnia w listopadzie zeszlego roku:cry:
Mam syna, ktorego przygotowuje do Sakramentu Eucharystii...tyle,ze jakos szans na to nie widze, chyba,ze uda nam sie poleciec do Polski.
Kontaktowalam sie wielokrotnie z ks. Polakiem, ktory jest podobno proboszczem naszej parafii.
Ksiadz stwierdzil,ze moje dziecko nie jest przygotowane, nie widzac naszego syna nigdy w zyciu na oczy, o rozmowie nawet nie wspominajac...
Mnostwo,mnostwo niepotrzebnych trudnosci...
Co do j. polskiego-wywalczylam nauke w naszej szkole,musialam sie jednak sama podjac nauczania, niestety ( niezbyt to zgodne z moim wyksztalceniem, ale coz, na razie musi to naszym dzieciom wystarczyc).
A najblizszy sklep z polskimi specjalnosciami- 300 km:boogie:
Ogolnie ja rozciagam ten minus jako brak zakorzenienia w srodowisku - nie masz na miejscu nie tylko dziadkow, ale i cioc, wujkow, kuzynow, sasiadki, ktora znasz od urodzenia i pewnie z jej dziecmi chodziles do podstawowki... Generalnie tego calego zaplecza rodzinno-srodowiskowego, ktore wpada na kawe bez zapowiedzi, pozycza cukier, a Ty mozesz bez kozery podrzucic dziecko o polnocy, bo cos tam sie stalo akurat.
Pewnie dotyczy emigrantow zagranicznych, jak i tych w obrebie Polski (bo ktos ze Slupska wyladowal za praca w Krakowie - i tez ma podobna odleglosc do rodziny jak niejeden emigrant).
Pozostaja kontakty, ktore wypracowujesz juz jako dorosly, ale ucieka to, co wzialbys z dziecinstwa.
Ja też tak mam, a żyję w Polsce