Często słyszę: "Troje dzieci? Podziwiam cię!". Ci, co tak mówią, nie podziwiają mnie. Jeśli kogoś podziwiamy, chcielibyśmy go naśladować, a oni nie chcą.
PróbaKatarzyna Pazdan
Jestem matką trojga dzieci. Chciałabym mieć kolejne dziecko, bo troje wydaje mi się absolutnym minimum, ale mąż nie jest przychylny temu pomysłowi. Rozumiem jego argumenty: zmęczenie, brak czasu dla siebie, koledzy chodzą na koncerty i jeżdżą w góry, a z dziećmi już się nie da... To prawda, że rodzinę z dwojgiem dzieci można zaprosić na grilla, z trojgiem zajmuje się jedną trzecią przyjęcia, ale kto zaprosi na urodziny dziecka sześcioosobową rodzinę?
Często słyszę: "Troje dzieci? Podziwiam cię!". Ci, co tak mówią, nie podziwiają mnie. Jeśli kogoś podziwiamy, chcielibyśmy go naśladować, a oni nie chcą. Dziś rodzina nie jest wartością. Gdy to mówię, ludzie się oburzają, ale wiem, że mam rację. Jeśli wiemy, że ktoś dąży do czegoś wartościowego, dodajemy mu otuchy, zachęcamy go do tego. Sportowcowi mówimy: "Trenuj, stary, jeszcze trochę i będziesz miał złoto. Warto jeszcze trochę się pomęczyć". Studenta zachęcamy: "Dużo nauki, zarwane noce, stres egzaminów - to prawda, ale musisz wytrwać. Musisz skończyć studia, bo wtedy masz szansę na karierę, na sukces, na pieniądze". A ja? Nie pokazuję po sobie zmęczenia. Uśmiecham się po nieprzespanej nocy, żeby wszyscy myśleli, że jest cudownie i żeby nie usłyszeć: "Sama tego chciałaś. Czy ktoś ci kazał się pakować w trzecie dziecko? Mało jest środków antykoncepcyjnych w aptece?". Bo przecież nikt mi nie powie: "Jesteś zmęczona, ale ten trud się opłaca. Nie załamuj się, rodzina to taka wartość, dla której warto się wysilać".
W moim środowisku większość ludzi ma jedno, najwyżej dwoje dzieci. Mam znajomych, którzy mają trzydzieści kilka lat i są rodzicami jedynaczki. Póki co, nie decydują się na kolejne dziecko i wielce prawdopodobne, że się nie zdecydują. Ola ma rodziców, rozwiedzioną, bezdzietną ciocię i czworo sprawnych sześćdziesięcioletnich dziadków. Ponieważ siostra ojca jest bezdzietna, a mama nie ma rodzeństwa, za dwadzieścia lat dziewczynka będzie miała na głowie czworo osiemdziesięciolatków i troje sześćdziesięciolatków. Jeżeli jej przyszły mąż jest w takiej samej sytuacji, ta dwójka będzie miała w perspektywie opiekę nad czternaściorgiem staruszków. Może wtedy w biurach matrymonialnych dominować będą ogłoszenia "Szukam żony z wielodzietnej rodziny"?
Pracuję, zajmuję się trojgiem dzieci i pomagam starszym sąsiadom wyplątać się z umowy, którą zawarli pod wpływem błędu. Nieuczciwy akwizytor wykorzystał ich starość i niedołężność. Nie są w stanie sami sobie poradzić z problemem, a ich jedyna córka mieszka setki kilometrów stąd i nie może się zająć rodzicami. Podczas gdy ci państwo rozpieszczali swoją jedynaczkę, moi rodzice otoczeni ostracyzmem wychowywali swoich pięcioro dzieci na dobrych chrześcijan. Biegnę do tych ludzi, którzy bardziej uwierzyli lekarzom niż Bogu i nie przyjęli kolejnych dzieci, bo przecież jest w nich Jezus. Żeby kochać i nie usłyszeć kiedyś na sądzie ostatecznym: "Byłem stary i samotny, a nie pomogłaś mi". Jakże trudno jest mi ich nie osądzać.
Moi znajomi wynajmują na dwa tygodnie wakacji dom w Toskanii za 6 tys. zł, żeby Ola poznała świat, a ja tłumaczę moim dzieciom, że Polska jest nie mniej piękna, i jadę z nimi pod namiot nad zimny Bałtyk osnuty deszczowymi chmurami.
Diabeł zaciera ręce. Uknuł spisek na chrześcijan sprytniejszy niż Oświęcim. Po zbrodniach drugiej wojny światowej trzeba było chronić zbrodniarzy przed nienawiścią ich ofiar. Trzeba było przekonać ofiary, że muszą wybaczyć.
A co będzie za kilkadziesiąt lat, gdy przyjdzie nam głupców bronić przed nimi samymi? Gdy tych, co nie chcieli nowego życia, będziemy musieli bronić przed ich własnymi dziećmi, które dziś wylegują się na ciepłych plażach i dla których życie starców może się okazać nie dość wartościowe, by nie sięgnąć po eutanazję? Co powiem Oli, dla której czternaścioro staruszków okaże się zbyt dużym ciężarem? Jaką znajdę dla niej odpowiedź, gdy mnie spyta: "Dlaczego nie urodzili mi rodzeństwa?" i gdy powie: "Sami tego chcieli, przecież prosiłam ich o siostrzyczkę". Doświadczeni ludzie mówią mi, że nie będę odpowiadać na takie pytania, bo Ola nigdy ich nie zada. Ola opuści starców. Ucieknie. Oni sami kupią w aptece zestaw autoeutanazyjny.
Ale diabeł triumfuje już dziś! Już dziś odrywa mnie od Boga pokusą: "Ty i Twoje dzieci męczycie się nie dla siebie. Chowasz te dzieci dla Twoich znajomych, bo czyż Ola sama sobie poradzi? A ty, dobra chrześcijanka, przecież nie powiesz kiedyś dzieciom, żeby leżały na plaży, bo Ola się już wyleżała i teraz ich kolej. Każesz im kochać Olę i jej staruszków. Czyż nie warto już dziś znienawidzić ich głupoty albo pójść w ich ślady i jechać na plażę, zamiast myśleć o kolejnym dziecku?". Bardzo, bardzo trudne to kuszenie, zwłaszcza, że próba wiary i miłości, spowodowana przez moich przyjaciół, dotknie moje dzieci, o czy wiem już dziś. A moje przestrogi są ignorowane przez bliskie mi osoby.
Brat mojego męża ze współczuciem patrzy na niego, jak trudzi się wychowaniem dzieci. On, wolny, trzydziestoletni facet żyje z wolną, trzydziestoletnią kobietą, nie mają w planach dzieci. Za to mają czas na piwko w knajpie, wyjazd w góry, spanie do południa... Ostatnio wysyczałam mu z wściekłością, żeby lepiej zainwestował w dzieci, bo moje nie będą obsługiwać starego bezdzietnego wujka. Najgorsze jest to, że może niestety będą, a ja już teraz kipię ze złości, że muszę uczyć moje dzieci kochania leniwych głupców bez wyobraźni, którzy dziś śmieją mi się prosto w twarz.
Dla nas, chrześcijan, jest nadzieja. Możemy oddać naszą złość Jezusowi. Możemy wyspowiadać się z nienawiści. Wiemy, że nasz trud nie idzie na marne i otrzymamy nagrodę w niebie. Że w każdym śmiejącym się z nas człowieku jest Jezus opuszczony, z którym jednoczymy się naszą miłością. Że Bóg pragnie zbawienia każdego człowieka, a nasza wola ma być Jego wolą. Że naszym szczęściem nie jest leżenie na plaży, ale uczestniczenie w Królestwie Niebieskim przez miłość... Ale czy uda nam się obronić tych ludzi przed tymi, co myślą tak jak oni...?
Bardzo trudna próba dla chrześcijan.
Gdy rozmawiam o tych sprawach ze znajomymi, reakcje są bardzo różne.
Wielu ludzi się oburza: "Nie możesz ingerować w cudzą wolność. Chcą mieć dzieci, to mają, nie chcą, to nie mają. Nie możesz ludziom poustawiać życia według twojego wzorca. A żywota mogą sobie dokonać w domu starców - nie twój problem".
Argument, że każdy może korzystać ze swojej wolności, jak chce, bo to jego prywatna sprawa, okazuje się w świetle tego, co napisałam wcześniej, błędny. Nie od dziś wiadomo, że nasze prywatne zło oddziałuje na całe społeczeństwo, a w omawianym kontekście jest to szczególnie widoczne. Spadek liczby urodzeń dotyka swymi skutkami mnie, a jeszcze dotkliwiej dotknie moje dzieci.
Czy wobec tego sugerowanie tym, którzy nie zostali pozbawieni możliwości rozmnażania się, aby się rozmnażali, jest atakiem na cudzą wolność, czy raczej aktem samoobrony?
Ktoś mi powiedział: "Mnie nie boli, że moje dziecko będzie pomagać staremu kuzynowi. W końcu z twojego punktu widzenia najważniejsze jest, aby iść do nieba, a do nieba idą ci, co robią dużo dobra". Powiedział mi to ktoś, kto nie wierzy w niebo i kto sam jednakowoż wolałby nie mieć stu staruszków wokół, aby się wykazać miłością.
Ten argument powinien nas jednak skłonić właśnie do posiadania dzieci. Bo każdy z nas powinien myśleć przede wszystkim, co on sam może zrobić dla innych, a nie, co zrobić, aby inni wykazali się zdolnością do kochania. Moje dzieci będą kochać z poświęceniem, jeśli ja będę kochać z poświęceniem. Nie będą podejmować starań, aby pomóc innym, jeśli ja nie podejmę starań, aby im było kiedyś łatwiej. A łatwiej będzie im nie wtedy, gdy będą mieć dużo pieniędzy na opłacenie kilku domów starców, ale gdy będą mieć rodzinę - rodzeństwo, z którym będą się mogli podzielić radościami, smutkami i obowiązkami.
Znajomi moich rodziców coraz częściej im wyznają: "Gdybyśmy jeszcze raz byli młodzi, na pewno zdecydowalibyśmy się na kolejne dziecko". Problem polega na tym, że jeśli zrozumienie własnego błędu nastąpi po czterdziestym roku życia, ten błąd jest nie do naprawienia. A przed czterdziestką ludzie nie myślą o przemijaniu, bo to jest czas czerpania pełnymi garściami z życia.
Mądrzejsi ode mnie sugerują, że nie warto do spoganiałego świata przemawiać, że ma zamknięte uszy. Ale świadectwo życia moich rodziców do ich znajomych przemawia zbyt późno. A ich dzieci stukają się w głowę, gdy słyszą: "My żyliśmy źle, popatrz na tamtych". Mówią: "Dobra, dobra. Skorzystaliście z życia, sami mieliście jedno dziecko, a mnie mówicie, żebym się mordował z trojgiem. Nic z tego".
Dlatego myślę, że może jednak warto, abym rozmawiała z tymi, co się oburzają.
PS Rozważania o wędrówce naszej cywilizacji ku przepaści, uświadomienie sobie trudności, których doświadczą moje dzieci, i rozpaczliwe szukanie pomysłu na ratowanie nas przed śmiercią napełniły mnie wielkim smutkiem, przygnębieniem i lękiem.
Nie wiedząc, jak sobie z tym problemem poradzić, zanurzyłam się w modlitwie, bo wiem, że panem wszelkiego lęku jest szatan, a Bóg - nieskończona Miłość - nigdy nie pozostawia nas bez nadziei.
Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu odpowiedź otrzymałam niezmiernie szybko i, co więcej, światło, które dostałam, napełniło mnie ogromną radością, entuzjazmem i chęcią działania. Zrozumiałam, że lekarstwem na starość naszej cywilizacji, eliksirem młodości, jest Duchowa Adopcja.
To wspaniale dzieło, które jak promienie słońca rozpłynęło się w świat w latach, gdy z wielką mocą rozbrzmiało orędzie o Bożym Miłosierdziu, jest wielkim znakiem tego Miłosierdzia i nadzieją dla naszej cywilizacji.
Duchowa Adopcja jest wielkim darem:
â?? dla dzieci zagrożonych śmiercią, które Bóg, przez Maryję, w sposób szczególny osłania przed okrutną śmiercią
â?? dla matek, które zostają ochronione przed popełnieniem zbrodni i jej strasznymi skutkami w postaci syndromu postaborcyjnego i których serca dzięki wymodlonej im łasce wypełniają się miłością
â?? dla rodzin, w których nie tylko odradza się więź modlitwy, lecz także wzajemna miłość i zrozumienie
â?? dla osób samotnych i dla tych, którzy nie mogą mieć własnych dzieci, a których jedność z Bogiem-Stwórcą dzięki współuczestnictwu w dawaniu życia w niepojęty sposób się umacnia
â?? dla tych, którzy przez zabicie dziecka lub zaniechanie wydania na świat nowego życia stali się współtwórcami cywilizacji śmierci, bo mogą wyrwać się z kręgu śmierci i starości, dając przez modlitwę życie nowym pokoleniom
â?? i w końcu dla całej naszej cywilizacji, która dzięki tysiącom modlitw zyskuje tysiące nowych istnień.
Jeśli Duchowa Adopcja zaleje świat, wygramy walkę o życie!
Artykuł ukazał się w 42 numerze pisma "Fronda". Serdecznie namawiam do zakupu, bo jest tam wiele niezwykle ciekawych tekstów
Komentarz
To jeden z elementów mody i polityki, którą się wszem i wobec kreuje. Mam nadzieję, że to nie zrobi nam więcej krzywdy niż pożytku.
Nie podoba mi sie to zdrowowrozsądkowe wyliczanie, dlaczego warto mić dzieci (bo sie zaopiekuja, bo zarobia na emeryture, bo zwiększą żywotność rynku...). To są prawdziwe stwierdzenia, ale przecież nie dlatego mamy dzieci, dla żadnego z tych wielkich społecznych plusów. I nie daj Boże, żeby ludzie zaczęli sobie sprawiać dzieci, bo to modne albo opłacalne czy pożyteczne...
DZIĘKUJĘ WAM ZA TO!!!!:flowers::flowers::flowers::flowers::flowers::flowers::flowers:
Jestem przekonana, że z taką goryczą w sercu, autorka tego listu nikogo nie przekona do wielodzietności - a wręcz odwrotnie. Bardzo jej współczuję i mam nadzieję, że odnajdzie na nowo radość w życiu. Przydałyby się jej chyba jakieś dobre rekolekcje i trochę odpoczynku.
Co do reakcji innych ludzi na wielodzietność: mam wrażenie, że niektórzy nam wręcz zazdroszczą, że mamy tyle dzieci i jakoś sobie dajemy radę. Zwykle to zazdrość pozytywna (życzliwa, gdy ktoś chciał mieć dużo dzieci, ale mu się nie udało z różnych względów), choć czasem pewnie się zdarza i zawiść.