Rosjanki rodzą coraz więcej dzieci
Wacław Radziwinowicz
2007-08-06, ostatnia aktualizacja 2007-08-05 17:00
Baby boom w Rosji gwałtownie przyspieszył. Zadziałała obietnica Władimira Putina gwarantującego becikowe, o jakim Polki mogłyby tylko pomarzyć.
Kilka dni temu na bulwarze Gogola w centrum Moskwy osłupiałem na widok samotnego młodego mężczyzny pchającego wózek z półtorarocznym dzieckiem. Czegoś takiego nigdy przedtem w tym mieście nie widziałem. Facet miał minę bardzo nieszczęśliwą. Zapytałem, gdzie żona. - Rodzić, cholera, zabrali. Za mamkę robię - odpowiedział wkurzony.
Jeszcze kilka lat temu kobiet ciężarnych na ulicach miast rosyjskich było bardzo mało. A dziś wszędzie ich pełno. Nie tylko w stolicy. W małych miastach, we wsiach też.
- Nie ma komu krów doić. Wszystkie baby u nas z brzuchami biegają - skarży się Olesia Łarionowa z kołchozu Bałtutino pod Smoleńskiem. Byłem w tej sporej, dosyć zamożnej wsi kilka lat temu. Ale wtedy małych dzieci prawie wcale się nie widziało. Przedszkolanki z kołchozowego przedszkola smętnie narzekały, że już wkrótce przejdą na zasiłek dla bezrobotnych.
- A teraz tylko rodzić - wylicza Łarionowa. - Z pracy można odejść już w siódmym miesiącu. Do samego porodu co miesiąc płacą ci wtedy połowę pensji, a robić nic nie musisz. Za poród masz 8 tys. rubli (około 900 zł). Potem co miesiąc 1,5 tys. rubli zasiłku na pierwsze dziecko. Za każde następne - po 3 tys. Urodzisz trójkę i płacą ci prawie 8 tys. miesięcznie, czyli więcej, niż zarobisz przy krowach. A do dwóch lat karmisz dziecko tym, co bezpłatnie dostajesz od państwa z mlecznej kuchni. Potem karmią w przedszkolu, które masz za darmo. Opłaci się.
- U nas też zaczyna brakować ludzi do pracy - bardziej się cieszy, niż martwi Ariadna Rokossowska, redaktorka rządowej "Rosyjskiej Gazety". - Która z koleżanek nie na macierzyńskim, ta albo w ciąży, albo myśli o dziecku. Ludzie uwierzyli, że w Rosji będzie się żyć coraz lepiej.
Oficjalne statystyki potwierdzają te wrażenia. W ostatnich sześciu latach liczba przychodzących na świat noworodków rosła średnio o 3 proc. A w pierwszej połowie tego roku raptem skoczyła jeszcze bardziej - od razu o 6 proc.
Rosja bardzo zaintrygowana czekała, czy rzeczywiście w tym roku nastąpi prawdziwy baby boom. W maju 2006 r. Władimir Putin w swym dorocznym orędziu zapowiedział, że każda matka, która urodzi swoje drugie dziecko, otrzyma od państwa tak zwany "kapitał macierzyński". To hojne becikowe wynoszące około 30 tys. zł można przeznaczyć tylko na trzy cele: na edukację dzieci, na fundusz emerytalny matki i na zakup mieszkania dla rodziny.
W bardzo bogatej Moskwie, gdzie za metr kwadratowy kiepskiego mieszkania płaci się nie mniej niż 3 tys. dol., to nie są wielkie pieniądze. Ale na prowincji "kapitał" wystarczy na kupno wiejskiego domu.
Dziś widać już, że obietnica prezydenta zadziałała. Dziewięć miesięcy po jej złożeniu dzieci się posypały, a liczba ciężarnych kobiet na ulicach gwarantuje, że będzie ich coraz więcej.
Mimo prokreacyjnego przyspieszenia sytuacja demograficzna jest wciąż kiepska. Dziś na każdy tysiąc mieszkańców kraju co roku rodzi się 10,6 dziecka. Ale Rosjan wciąż umiera znacznie więcej, bo 15,2 na każdy tysiąc obywateli.
To oczywiście o niebo lepiej, niż było jeszcze w 2000 r., kiedy na tysiąc Rosjan przypadło tylko 8,2 noworodka i aż 16,8 zgonu. Ale i tak liczba mieszkańców Rosji - mimo baby boomu - zmniejszy się w tym roku o blisko 600 tys.
Politycy, chcąc się przypodobać prezydentowi, wciąż wzywają więc naród do przyspieszenia tempa prokreacji. Władimir Żyrinowski, dając przykład, podjął stachanowskie zobowiązanie, że mimo przekroczonej sześćdziesiątki nie spocznie.
Gubernator obwodu uljanowskiego obiecuje swoim podwładnym urlop prokreacyjny na 12 września. Spodziewa się, że ich dzieci przyjdą na świat patriotycznie, czyli w przypadający 12 czerwca Dzień Rosji.
Źródło: Gazeta Wyborcza