I tak przybyli do leżącej na ziemiach całkowicie już muzułmańskich Sewilli, stolicy niedużego królestwa krótkotrwałej dynastii Abbadydów, kraju zamożnego, gdzie samo nawet miano chrześcijanina było czymś haniebnym. Nasi misjonarze wcale się tym nie przejmowali, dbając wyłącznie o głoszenie słowa Bożego. Spostrzegli minaret meczetu: odpowiednie miejsce, żeby wygłosić kazanie! Weszli na dziedziniec. Z pewnością zbliżała się pora modlitwy, gdyż zaczynało tam napływać sporo ludzi. Nadeszła właściwa chwila. I Bernard zaczął głośno wołać mniej więcej tak:
- Przyjaciele moi, Mahomet jest szalbierzem, a Koran to zbiór wierutnych kłamstw.
Na reakcję nie trzeba było długo czekać. Pięciu heroldów Jezusa Chrystusa otoczono, pobito, powalono na ziemię i wywleczono na zewnątrz. Czy ciężko ich zraniono? Bynajmniej, obrażenia okazały się powierzchowne: zaledwie parę krwiaków. Czy jednak nie lepiej byłoby udać się do samego władcy? Nasi kaznodzieje nie mieli żadnych wątpliwości. Poprosili, by im wskazano pałac królewski, i wkroczyli tam jak do własnego domu. A ponieważ zażądali widzenia się z królem, zaprowadzono ich przed niego. Władca spojrzał, zaintrygowany, na zakurzonych obdartusów i spytał z zaciekawieniem:
- Co macie zamiar czynić w moim mieście?
- Głosić wiarę w Jezusa Chrystusa, abyście wyrzekli się Mahometa, nędznego niewolnika diabła, i zyskali tym samym życie wieczne.
Król wzdrygnął się ze zgrozy i więcej nie pytał, rozkazując natychmiast ściąc bluźnierców, lecz gdy dostrzegł ich rozradowanie, wolał nie zapewniać im męczeństwa.
Ivan Gobry Święty Franciszek