Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

Klarcia w Niemczech.

edytowano luty 2010 w Ogólna
Tyle złego naczytałam się tutaj o tym kraju, że postanowiłam podzielić się własnymi doświadczeniami.

Gdy musieliśmy opuścić Polskę zdecydowaliśmy się wyjechać do Berlina, bo nie potrzebna była wiza wjazdowa. Miał być to tylko jeden z etapów naszej podróży, bo Niemców się baliśmy. Propaganda (szczególnie mocna na tzw. Ziemiach Odzyskanych) zrobiła swoje.
Nie znaliśmy języka, mieliśmy ze sobą tylko 100 DM, mieliśmy z sobą dwoje małych dzieci (synek taszczył pluszowego psa, swojej wielkości), po 2 walizy na osobę, mąż dodatkowo olbrzymi plecak - gdy więc wysiedliśmy na Berlin ZOO, utrudzeni podróżą, choć po raz pierwszy w życiu czujący się wolnymi ludźmi, uradziliśmy, że zgłosimy się na policję *, tak będzie najprościej. Wpakowaliśmy się do komisariatu, położyliśmy nasze paszporty na blacie i mąż powiedział - politiche emigrante, pokazując na siebie, mnie i dzieci. Pan policjant spojrzał przyjaźnie (szok) pokazał nam żebyśmy usiedli na ławce, zawołał kogoś i zaczeli coś tam między sobą szprechać. Zaraz ktoś przyniósł kawę dla nas i kakao dla dzieci, policjant postukał w klawisze jakiejś maszyny (później zrozumiałam, że był to komputer), wyskoczyła z niej kartka, wtedy on na migi pokazał nam, że zostaniemy zawiezieni do obozu, wyglądało to tak (do teraz pamiętam) - ręce kręcą kierownicą, słowa: auto, lager, brum, brum.
Chwyciłam za swoje walizki, a pan na to (też migami), że ja mam się dziećmi zająć, a walizki to on poniesie.
Przywiózł nas do obozu, tam była ogromna rzesza cyganów, jak to zobaczyłam pobladłam, wyglądało na kilka godzin czekania, a synek słaniał się na nóżkach ze zmęczenia. Policjant zauważył moją reakcję, coś tam zagadał gościa "sterującego ruchem", wziął za ręce dzieci i gdzieś poszedł. Wrócił po chwili z kwitem na przydział. Pożyczył nam wszystkiego dobrego (też na migi) i poszedł. Pracownik socjalny zaprowadził nas do pokoju, a następnie mnie do "prowianciarni".
Jaką plamę tam dałam - opisałam w innym miejscu.

To właśnie z powyżej opisanego mój synek wyciągnął wnioski, że "milicja leje pałom, a policja ludziom pomaga".

* - inni bali się wszelkiej władzy, więc kto nie znał języka (tak, jak my) a nie był samochodem, do obozu docierał taksówką. Koszt takiej eskapady - ok. 30 DM.


To tylko mały epizodzik, jeśli będzie zainteresowanie - dopiszę więcej.

Komentarz

  • ostatnio w "Warto Rozmawiać" było o Jugendamtach, moźesz coś o tym napisać, ludzie opowiadali potworne rzeczy.
  • pisz pisz Klarcia, mnie zainteresowało:bigsmile:
  • [cite] Prayboy:[/cite]ostatnio w "Warto Rozmawiać" było o Jugendamtach, moźesz coś o tym napisać, ludzie opowiadali potworne rzeczy.

    Program oglądałam.
    Opowiadali niestworzone rzeczy, w których było może 15% prawdy.
    Napiszą o tym, ale wieczorkiem, bo w końcu powinnam pójść spać.
    Mysz zaraz wstanie i mnie ochrzani - to raz. Po drugie mój móżdżek już trochą sią zmęczył.
  • Klarcia, wyjechaliście w stanie wojennym?
  • [cite] Aga:[/cite]Klarcia, wyjechaliście w stanie wojennym?

    Wyjechaliśmy w roku 1984, na paszportach "jednorazowych", tzn uprawniających do jednokrotnego przekroczenia granicy,
    Gdybyśmy nie wyjechali, poszlibyśmy siedzieć, synek mógłby wtedy zostać pod opieką dziadków, ale córeczkę (miałam ją z poprzednim mężem) zabrali by do domu dziecka, bo jej tata był alkoholikiem, babcia ze strony taty posuniętą w latach osobą, a moja mama już nie żyła.
    Winnym (poniekąd) tej sytuacji byłam ja, bo mąż w roku 81 już sobie "działalność" odpuścił, nie widział możliwości wygranej, a uważał, że mamy dzieci i o nich powinniśmy myśleć.
    Mnie rozsądek był czymś nieznanym, poza tym bardzo lubiłam walkę.

    A teraz biorę się za opracowywanie programu Pospieszalskiego.
  • Problem Polaków w Niemczech.

    Trafiają tutaj ( mówię o Polakach, nie ludziach mających niemieckie korzenie) najczęściej osoby uprzedzone do Niemców, patrzące na nich przez pryzmat okropieństwa wojny, kto nie słyszał w domu co nam Niemcy zrobili, mógł się o tym dowiedzieć w szkole. Przez długie lata wbijano nam w główki, że Niemcy to SS i Gestapo.
    Czyli, już na progu mamy dużą dozę nieufności do kraju, który obieramy za nowe miejsce do życia. na to nakłada się normalny syndrom emigranta, konieczność przystosowania się do nowych warunków życia. Do tego dochodziła zwyczajna tęsknota za opuszczonym krajem, bo do roku 1990 wyjazdy do Polski były mocno utrudnione dla wszystkich osób z Ost-bloku, nie tylko Polaków.
    I jeżeli wrzucimy do tego wszelkie trudności na jakie napotyka się w nowym miejscu - mamy mieszankę piorunującą.
    Wszelkim naszym niepowodzeniom życiowym, winni są oczywiście szwaby, których mottem jest zniszczenie Polski i Polaków.
    W pracy nas dyskryminują tylko dlatego, że pochodzimy z Polski, w urzędach rzucają kłody pod nogi z tego samego powodu.
    Nie weźmie jeden z drugim pod uwagę, że gdyby przesiedlił się w Polsce z jednego regionu kraju do innego, gdzie zaczynał by start od zera, z dala od rodziny, przyjaciół - napotykał by identyczne problemy, mimo, że teoretycznie byłby u siebie i nie miał bariery językowej.

    Ja - z własnego doświadczenia - mogę powiedzieć, że ogólnie każda nowa osoba z Polski (co najmniej do roku 1990) spotykała się tu na początku z dużą dozą sympatii i dokładano wszelkich starań, aby przyjść jej z pomocą.
    Później już bywało różnie, nas los był w naszych rękach.
    Jeżeli ktoś próbował kombinować, ograć "Niemiaszków", przejawiał ciągle postawę roszczeniową - miał trudno.
    Jeżeli w chwili wzburzenia rzucił Niemcowi w twarz, że oni są winni polskiej biedzie, bo gdyby nie poparli Hitlera, to ...
    Miał przerąbane.

    A już najbardziej Niemców jadowiło i jadowi ktoś, kto wziął tzw. pochodzenie - ci przynajmniej (w większości) nie patrzą na Niemców, jako naszych wcześniejszych okupantów - czyli zadeklarował, że jego korzeniami są Niemcy, a po jakimś czasie z dumą podkreśla, iż on zawsze był i pozostanie Polakiem.
    Wyobraźmy sobie teraz, że Polska przyjęła znaczną grupę polaków z terenów rosyjskich. Umożliwiła im życiowy start, a ci po kilku latach zaczynają się domagać szkół w swoim "ojczystym" języku i innych przywilei, jako mniejszość rosyjska.
    Jaka była by reakcja polskiego społeczeństwa?

    O Jugenamt'cie i pokazanych w programie osobach - będzie w watku: Dziś "Warto Rozmawiać".
  • [cite] Tadeusz:[/cite]W Niemczech nie ma już wiary od ponad stu lat.

    Tadziu - nie rozważamy teraz problemu wiary, której tu nie ma dużo dłużej, aniżeli od 100 lat, ale normalną sytuacją życiową.
    Zresztą, prawdziwej wiary (tak jak ją rozumiesz) od kilku wieków już nigdzie nie ma.
    Od biedy można założyć, że w Polsce było do II Soboru.:confused:
  • [cite] Prayboy:[/cite]ostatnio w "Warto Rozmawiać" było o Jugendamtach, moźesz coś o tym napisać, ludzie opowiadali potworne rzeczy.

    Obejrzałam. I byłam w szoku!
    :shocked:
  • [cite] Małgorzata32:[/cite]
    [cite] Prayboy:[/cite]ostatnio w "Warto Rozmawiać" było o Jugendamtach, moźesz coś o tym napisać, ludzie opowiadali potworne rzeczy.

    Obejrzałam. I byłam w szoku!
    :shocked:

    A możesz napisać, co ten szok spowodowało?
  • To teraz powrócę do kontynuacji naszych doświadczeń na niemieckiej ziemi.
    W tym obozie byliśmy trzy dni. Podczas jednego z wywiadów, zasugerowano nam, abyśmy starali się o tzw. pochodzenie.

    (Urzędnicy już się zorientowali, że mamy podstawy do uzyskania azylu politycznego, a jednak woleli, aby przybysze z Polski nie byli azylantami.)

    Ja powiedziałam, że niestety nie dokopiemy się takowego, bo odkąd sięgam pamięcią moi przodkowie byli Polakami, a mąż dodał, że nawet owczarka niemieckiego w domu nie mieliśmy.

    Do teraz pamiętam, jak bardzo byliśmy głodni po wyjeździe z kraju.
    W Polsce teoretycznie źle nam się nie powodziło, ale jednak problemy z zaopatrzeniem dały nam sią we znaki.
    Tutaj na początku smakowała nam nawet zupa z puszek. Do tego dostawaliśmy konserwy w ilości nie przejedzenia (oddawaliśmy je cyganom), owoce, soki, słodycze.

    Po uzyskaniu papierów dla starających sią o azyl, przewieziono nas do innego lokum, tzw. Heimu azylanta.
    Tam już nie było fajnie, bo towarzystwo Polaków delikatnie ujmując było nieciekawe. Na porządku dziennym były bójki, nasi współrodacy nie kryli się też tym, skąd pochodzi ich dobytek. Po prostu chodzili (jak się to mówiło) na sklepy.
    Przyznaję, nieco zachwiały się moje wyniesione z domu zasady i chciałam iść z nimi, co też chciałam MIEC.
    Tutaj ostro postawił się mój mąż i kategorycznie (chyba po raz pierwszy) trzymał mnie krótko.
    Zorientowaliśmy się, że za nasze lokum (pokój z wnęką kuchenną) tutejsze władze płacą 1600 DM, a mieszkanie na mieście kosztuje tylko ok.400 DM.
    Ponieważ mąż miał dosyć tego towarzystwa poszedł ze znajomym (tu poznanym) jako tłumaczem, żeby nam dali mieszkanie. Wtedy się dowiedzieliśmy, iż przepisy dla starających się o azyl (wszystkie narodowości) nakazują zamieszkiwanie w tego rodzaju Domach.
    Gdy jeszcze udało nam się wyniuchać, że właścicielka "domiszcza" czerpie korzyści ze złodziejstwa swoich mieszkańców *(więc jednak nie wszyscy Niemcy uczciwi byli) i podzieliliśmy się tą wiedzą głośno - wyrzucono nas.

    Mąż został z dziećmi, a ja jako ta bardziej przebojowa ruszyłam załatwiać nowy Heim. Niestety nie zdążyłam na czas i zostaliśmy z dzieciakami na ulicy. Poprosiliśmy zaufaną osobę o przypilnowanie naszego "majątku" wzieliśmy dzieci za rączki i poszliśmy tym razem na Banhofsmission (już wiedzieliśmy, że tam się opiekują bezdomnymi), stamtąd przewieziono nas do Domu dla bezdomnych. Strasznie mi się tam podobało, tak "barwnego towarzystwa" choć niby znałam życie jeszcze nie spotkałam.
    Niestety, z powodu bariery językowej za wiele sobie nie pogadałam.
    W tego rodzaju schroniskach jest zasada, że "sypialnie" są podzielone na żeńskie i męskie. Ze względu na dzieci dano nam pokoik z dwoma łóżkami, przy tym przepraszano, że nic lepszego nie ma.
    Rankiem (nakarmionych) wpakowano w samochód i zawieziono do odpowiedniego urzędu. Tam dostaliśmy przydział do nowego Heimu. Musieliśmy wrócić po nasz dobytek i udać się w nowe miejsce.
    Łatwo powiedzieć, ale z naszą znajomością języka wyprawa zapowiadała się katastrofalnie. W praktyce wyglądało to tak, że upolowana "ofiara" popatrzyła na kartką z adresem i nie mogąc się z nami porozumieć prowadziła nas do kolejnej osoby, coś jej powiedziała, a ta prowadziła nas dalej i przekazywała następnej, w między czasie były też jazdy autobusem, w którym kupowano dla nas bilety. Mieliśmy pieniądze, chcieliśmy zapłacić, ale pokazywano nam, że nie trzeba. Dotarliśmy do poprzedniego miejsca pobytu, odebraliśmy manele i tym samym (opracowanym już sposobem) dotarliśmy na nowe miejsce.
    Ciekawym zdarzeniem podczas tej podróży było to, że pomagał nam też jeden starszy Niemiec poruszający się o lasce. Mojemu mężowi natychmiast nasuneło się skojarzenie, że gość na pewno brał udział w wojnie i tym bardziej nie umieliśmy zrozumieć dlaczego nam pomógł, "gestapowiec" przecież.
    Nowy Haim okazał się kompleksem kilku budynków, zamieszkałych przez "kolorowych", byliśmy tam jedynymi europejczykami, jeśli nie liczyć niemieckiej obsługi.
    Pracownik, który się nami zaopiekował znał po polsku - "dobrze, dobrze, tralala" i w dowód do nas sympatii często te słowa powtarzał.
    Odwiedzał nas przynosząc coś słodkiego dzieciom. Chciałam mu też podarować, ale nie bardzo wiedziałam co, dałam więc taki wpinany w klapę znaczek (Pomnik Ofiar Grudnia 70), który dostałam od Wałęsy.
    Mieszkaliśmy w pokoju z dużą kuchnią, łazienka była wspólna z murzyńską rodziną. Thomas pochodził z Ghany, skąd była Lora nie zrozumieliśmy, mieli śliczną córeczkę Lindę. Zaprzyjaźniliśmy się z nimi, gdy mój mały wtedy synek bardzo się poparzył, a my nie wiedzieliśmy co zrobić. Lora posmarowała oparzenie oliwą (błąd!) i wachlowała to miejsce pieluszką, a jej mąż pobiegł po pomoc.
    Gdy wychodziliśmy na spacer zabieraliśmy Lidę ze sobą i choć mówiło się, że na Zachodzie ludzie niczemu się nie dziwią, czasem jakaś Niemka nas pytała - skąd mamy takie dziecko. Linda była bowiem tak czarna jak heban i żadną miarą na naszą córeczkę nie wyglądała.
    W tym Heimie było przedszkole, gdzie chodziły nasze dzieci. Były niesamowicie rozpuszczane przez personel, mój wtedy już 4 l. synek zaczął robić znowu w majtki, bo "pani powiedziała, że jestem mały".
    Dzielnica gdzie przybywaliśmy Charlottenburg, ma fatalną opinię, niby jest tam największa przestępczość, ale myśmy się czuli bardzo bezpieczni. Czasem wychodziłam o drugiej w nocy do budki telefonicznej (tylko nocą można się było wzglądnie szybko połączyć z Polską) i nigdy nikt mnie nie zaczepił.
    Błyskawicznie opanowałam poruszanie się berlińską komunikacją (wspaniała) i oddałam się swojej pasji "działaczki". Organizowałam polską bibliotekę, chodziłam na manifestacje pod Polską Misję w Berlinie - protestowaliśmy przeciw reżymowi w Polsce.
    Mąż opiekował się dzieciakami i gdy wychodził z nimi na plac zabaw, miał zabawne sytuacje. Siadał na ławce, dzieci bawiły się z innymi dziećmi, których mamy siedziały razem na innych ławkach - po jakimś czasie przybiegali mężowie i zgarniali swoje rodzinki do chałupy.
    Co się okazało? Mój mąż chciał sobie z nimi pogadać, jak to zawsze w Polsce bywało, ale to były muzułmanki i nie wolno im było rozmawiać z obcymi mężczyznami - wytłumaczył nam to Thomas -, jednak żaden z owych mężów, mojemu nic nie powiedział, zabierał tylko swoją połowicę do domu.

    c.d.n.
  • c.d.

    Niby fajnie było, ale po dwóch miesiącach już miałam dość tej "przygody", siadłam kiedyś wieczorem i powiedziałam - już chciałabym wrócić. na to mój mąż brutalnie - zapomnij, teraz twój dom jest tutaj.
    Rozpłakałam się, dotarło do mnie, w końcu, że jestem wygnańcem i już więcej Polski nie zobaczę. Swoją nostalgię leczyłam więc w ten sposób, że wsiadałam w metro (UB) i jechałam przez całe miasto drogą, która prowadziła przez Niemcy Wschodnie. Gdy zobaczyłam stojących na peronie policjantów z wściekle ujadającymi wilczurami (sprawdzali wagony) - gdy przejeżdżałam przez opuszczone stacje, ciemne, ponure - robiło mi się nieco lepiej, zaczynałam sobie cenić to co mam.

    Ja byłam zadowolona, ale mój mąż nie chciał zostać w Niemczech, antyniemieckość były w nim zbyt silne. Uparł się, że pojedziemy dalej, do USA. Jeśli nie chciało się zostać w Niemczech, w grę wchodziła tylko Ameryka, bo miała swoją Misję Wojskową w Berlinie.
    W końcu mnie namówił, żebym tam z nim poszła złożyć prośbą o przyjęcie nas. Poszliśmy, chociaż bałam się opuścić Europę i nie na wiele zdawały się przekonania, że to i tak wszystko jedno, bo i tak o Polsce można będzie sobie tylko pomarzyć.

    Ja wtedy byłam zołza, a nie żona (przyznaję) często się kłóciliśmy, a podczas awantury rzucałam się na męża z pięściami. Ponieważ on był silniejszy, to zazwyczaj obrywałam.
    Tym razem też się pożarliśmy, kątem oka zauważyłam w pobliżu policyjny wóz i .. choć raz mogłam sobie ulżyć. Wtłukłam chłopu, jak kozie za obierki, jak oceniłam trafnie sytuację, policjanci nie reagowali, a on bał się mi oddać, bo wtedy już by zainterweniowano.

    Pewnego dnia wyszło nowe zarządzenie władz miasta - starający się o azyl mieli odtąd zamiast pieniędzy otrzymywać tzw Schein'y żywnościowe plus 60 DM w gotówce, ta na komunikację, znaczki pocztowe, rozmowy telefoniczne.
    Decyzja władz była podyktowana tym, że ludzie wydawali otrzymane zasiłki na alkohol (Polacy) lub wysyłali do domów (inne nacje), a odbywało się to kosztem dzieci.
    Ponieważ myśmy nie pili, to pracownicy Heimu brali od nas owe kwity (łamali prawo) i dawali nam gotówkę.

    We wrześniu dostaliśmy bilety na samolot i decyzję opuszczenia Berlina, co zapowiadało nowe kłopoty, ale o tym w następnym odcinku.

    * - Jeszcze zanim opuściliśmy Berlin dowiedzieliśmy się, że aresztowano właścicielkę poprzedniego Heimu i mieszkających tam złodziei.
  • Ciekawa historia :wink:
  • [cite] Klarcia:[/cite]
    [cite] Małgorzata32:[/cite]
    [cite] Prayboy:[/cite]ostatnio w "Warto Rozmawiać" było o Jugendamtach, moźesz coś o tym napisać, ludzie opowiadali potworne rzeczy.

    Obejrzałam. I byłam w szoku!
    :shocked:

    A możesz napisać, co ten szok spowodowało?

    Póki co- nie mogę. W mojej obecnej sytuacji jest mi zbyt trudno pozbierać myśli przekazać w jakiejś zrozumiałej formie.
  • @Klarcia
    Bardzo fajnie opisujesz te swoje doświadczenia. Czytam z wielkim zaciekawieniem. Dzięki!
  • bardzo ciekawe doswiadczenie cieawe ilu by tak wytrzymalo
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.