New Square to małe miasteczko w Rockland County w stanie Nowy Jork, oddalone od Manhattanu o niecałą godzinę drogi samochodem. Ma niespełna pięć tysięcy mieszkańców, i jako takie nie stanowił szczególnej atrakcji dla przeciętnego turysty. Jednak New Square ma w sobie coś wyjątkowego: podobnie jak stare sztetle Europy Wschodniej, zamieszkiwane jest wyłącznie przez ultraortodoksyjnych Żydów, tzw. Haredi. Są to jedni z najbardziej gorliwych wyznawców judaizmu na świecie; mężczyźni noszą czarne płaszcze, czarne kapelusze, długie brody i pejsy, kobiety natomiast długie spódnice, bluzki z długimi rękawami i peruki.
Poza ubiorem, są jeszcze inne rzeczy, które wyróżniają tę niewielką, zżytą ze sobą społeczność - wykonywane zawody, jedzenie, a nawet język - jednak chyba najbardziej dystynktywną cechą jest ich demografia. Podczas gdy większość Żydów w Ameryce nie zakłada licznych rodzin, Żydzi z New Square decydują się na liczne potomstwo: na jedną kobietę przypada ponad sześcioro dzieci, co daje jeden z najwyższych wskaźników dzietności na świecie.
Nie dzieje się tak tylko w New Square. Podobne zjawisko występuje w miejscach rozsianych po całym świecie, wszędzie tam, gdzie żyją Haredi. Jest to tym ciekawsze, że wcześniej niespotykane w historii żydowskiej. Trudno zdobyć oficjalne dane na temat przyrostu naturalnego Żydów, pochodzące sprzed 1950 r. Mimo to, szacuje się, że zaraz po wojnie amerykańscy Haredi mieli dwoje, troje, czworo dzieci, czyli tak naprawdę tyle samo co pozostali Żydzi. W latach 70., jak uważa większość demografów, sytuacja ta zaczęła się radykalnie zmieniać. Od tej pory społeczność żydowska podzieliła się na dwie odrębne grupy.
Z jednej strony mamy takie grupy jak Haredi, w których przyrost naturalny osiąga bardzo wysokie wartości. Rozwijając się w obecnym tempie, populacja Haredi może teoretycznie dwukrotnie, a nawet trzykrotnie zwiększać swoją liczebność w każdym pokoleniu.
Z drugiej strony są pozostali Żydzi, u których zauważa się zupełnie przeciwną tendencję. Liczba urodzeń stale u nich spada i statystycznie u jednej kobiety wynosi od 1,4 do 1,9.
Pomimo badań wykazujących, że kobiety te chciałyby mieć więcej dzieci, prawdopodobieństwo, że w wieku trzydziestu lat będą bezdzietne, jest niemal dwa razy większe niż u pozostałych Amerykanek. Ta część żydowskiego społeczeństwa jest również znacznie starsza w porównaniu z resztą populacji; przeciętny Żyd ma czterdzieści dwa lata, natomiast przeciętny obywatel Stanów Zjednoczonych - tylko trzydzieści pięć.
Żadna poważna organizacja żydowska bezpośrednio nie stara się odwrócić tych tendencji. Tymczasem małżeństwa mieszane - będące problemem, któremu poświęcano bardzo dużo uwagi przez ostatnie kilka lat - mają znaczny wpływ na tę grupę, która nie należy do Haredi. Chociaż tempo wzrostu nieco się zmniejszyło, jak wynika z ankiety National Jewish Population Survey 2000-2001, małżeństwa mieszane stanowią ponad 50 proc. wszystkich małżeństw. To znaczy, że na każde dwie osoby zawierające związek małżeński, jedna poślubia obywatela o nieżydowskim pochodzeniu. Zaledwie jedna trzecia małżeństw mieszanych wychowuje swoje dzieci w tradycji żydowskiej. Oba powyższe zjawiska -małodzietność oraz małżeństwa mieszane - mogą niedługo poważnie osłabić amerykańskie grupy nie należące do Haredi oraz świeckie społeczności żydowskie.
Amerykańskich Haredi szacuje się na około 250 tys., co stanowi około 5 proc. całkowitej populacji żydowskiej. (Dane liczbowe są szczątkowe nie tylko ze względu na problemy logistyczne, ale również ze względu na istniejący całkowity zakaz przeliczania osób.) "W społeczeństwie Haredi wykształciła się kultura rodzin wielodzietnych" - twierdzi Samuel Heilman, profesor socjologii w Queens College przy City University of New York. "W społeczeństwach zsekularyzowanych, młodzi ludzie dążą do tego, aby zdobyć wyższe wykształcenie, znaleźć dobrą pracę i zrobić błyskotliwą karierę. Natomiast celem Haredi jest założenie jak największej rodziny. Właśnie w ten sposób osiągają oni swój sukces". Dzieci stały się swoistym wyznacznikiem, odróżniającym Haredi od zsekularyzowanego społeczeństwa. Im więcej dzieci posiada dana para, tym bardziej czuje, że wykazała swoją wyższość nad środowiskami świeckimi i wypełniła biblijny nakaz płodności i rozmnażania się. Jest to coś, co również wiąże się z Holocaustem: Haredi wierzą, że ich powołaniem jest odbudowa żydowskiej społeczności. (Szacuje się, że obecna liczba Żydów na świecie wynosi trzynaście milionów, a to o dwa miliony mniej niż w 1933 r.)
Pomimo dużej liczby narodzin, nikt tak naprawdę nie wie, ile dzieci pozostaje wśród Haredi. Od czasu do czasu słyszy się o osobach, które wyrastały w tym środowisku, a później, po poznaniu innego sposobu życia, zdecydowały się je opuścić. Kilka filmów i założonych grup wsparcia świadczy o tym zjawisku, ale nie wiadomo, ilu ludzi ono naprawdę dotyczy. Malkie Schwartz, prowadząca jedną z grup wsparcia dla byłych Haredi, tzw. Footsteps, uważa, że będzie się ono tylko nasilało. "Dużo dzieci ma dostęp do Internetu - mówi - a to powoduje, że jest im łatwiej wyjechać". Na dodatek w sąsiedztwie jest Williamsburg - jedno z "najmodniejszych" miejsc dla młodych, niezwiązanych z religią (a wręcz antyreligijnych) artystów poszukujących stosunkowo niedrogiego lokum do wynajęcia blisko Manhattanu. Jak zapewnia Schwartz, utrzymywanie kontaktów z młodymi, nie należącymi do Haredi Żydami, może spowodować, że więcej osób będzie chciało opuścić swoje dotychczasowe środowisko.
Dowody wskazujące na liczbę "ekspatriantów" są znikome. W rzeczywistości, nawet w najbardziej znanych historiach odejścia od grupy, istnieją silne przesłanki na to, że większość w niej pozostaje. Jeden z naukowców podkreśla, że w porównaniu do liczby urodzeń, liczba osób porzucających Haredi jest niezwykle mała. Zatem ogólnie rzecz biorąc, cała społeczność bardzo dynamicznie się rozwija.
Co natomiast ze światem poza Haredi? Aby populacja utrzymywała się na stałym poziomie na przestrzeni kilku pokoleń, kobiety muszą urodzić przeciętnie 2,1 dzieci. Dane liczbowe dotyczące urodzeń amerykańskich Żydów wahają się pomiędzy 1,4 a 1,9 (druga wartość, chociaż nadal niska, obejmuje Haredi). W rzeczywistości pojawiają się pierwsze oznaki wyludnienia. Ankieta National Jewish Population Survey 2000-2001 wykazała zmniejszenie populacji amerykańskich Żydów z 5,5 min w 1990 r. na 5,2 min w 2000 r. W tym samym czasie całkowita populacja Stanów Zjednoczonych wzrosła o ponad 30 min osób.
Wielu demografów upatruje przyczyn globalnego spadku narodzin w zmienionej roli kobiety. Dla żydowskich kobiet spoza Haredi praca zawodowa jest bardziej inspirująca niż wychowywanie dzieci. Z reguły mają one wyższe wykształcenie i nie chcą rezygnować z bardzo dobrej pracy, którą dzięki niemu mogą zdobyć. Dodatkowo, w porównaniu do całej populacji, znacznie częściej stosują metody antykoncepcyjne, później wychodzą za mąż i popierają przeprowadzanie aborcji (np. w 1996 r. 74 proc. Żydów było za aborcją, 48 proc. protestantów i 46 proc. katolików). Pomiędzy każdym z powyższych czynników a zmniejszoną liczbą urodzeń zachodzi statystyczna korelacja.
Pozostałe czynniki związane z "wyzwoleniem" (np. duża liczba rozwodów i wolnych związków) pełnią podobne funkcje w społeczności żydowskiej i poza nią; są one również skorelowane z urodzeniami. Ponadto Żydzi chętniej zamieszkują tereny miejskie niż wiejskie - co stanowi kolejny skorelowany czynnik. Bez względu na przyczyny, jedna sprawa jest pewna: liczba urodzeń spada - według nas, na jedną kobietę może przypadać nawet mniej niż 1,4 dziecka.
W późnych latach 90. dwaj naukowcy - Antony Gordon i Richard Horowitz - współpracowali nad projektem, który w kolejnych kilku pokoleniach przewidywał znaczny spadek liczby Żydów reformowanych, natomiast gwałtowny wzrost liczby Haredi. Jest jednak jeden problem, jak zauważa Samuel Heilman. "Haredi mają ogromne problemy finansowe". Brakuje pieniędzy na finansowanie rodzin z ośmiorgiem, dziesięciorgiem, czy dwanaściorgiem dzieci. Nawet starsi Haredi, urodzeni jeszcze przed obecnym wyżem demograficznym, martwią się o finansowe zabezpieczenie swoich wnuków. "Są przerażeni liczbą dzieci posiadanych przez własne dzieci" - stwierdza Helia Winston, która od kilku lat na City University of.New York bada problem odchodzenia ze społeczności Haredi.
Mimo to, Rabin Avi Shafran, odpowiedzialny za public relations w Agudath Israel of America, największej organizacji skupiającej Haredi w Stanach Zjednoczonych, widzi przyszłość w innych barwach: "Nastąpi kryzys ekonomiczny, ale w społeczeństwie jest już wiele rodzin, w których zarabia oboje rodziców; nikt z Haredi nie głoduje, nikt też nie decyduje się na mniejszą liczbę dzieci z powodów ekonomicznych (...) Wszyscy członkowie naszej społeczności dzielą się swoimi dochodami po to, aby innym zagwarantować niezbędną pomoc. Mamy cały wachlarz organizacji charytatywnych, które zapewniają przetrwanie potrzebującym". Według Shafrana, społeczeństwo Haredi będzie znacznie silniejsze, młodsze i dużo większe w nadchodzącym czasie.
Dla niektórych Żydów przyrost naturalny nie stanowi poważnego problemu. Powinniśmy się martwić o jakość, a nie o ilość - jak mawiają. Ich zdaniem, zaangażowana mniejszość jest dużo lepsza dla długoterminowego dobrobytu żydowskiego społeczeństwa niż ogromna liczba osób, którym los drugiego człowieka jest obojętny. Twierdzą, że "mniej znaczy więcej". Jednak niestety mniej to naprawdę mniej. Mniej ludzi oznacza mniejsze fundusze na szkoły, domy opieki, synagogi i domy kultury. Mniej ludzi oznacza mniej wychowawców, działaczy i rabinów. Może oznaczać również mniejsze wpływy w Waszyngtonie oraz mniejsze wsparcie dla Izraela.
Co zatem można zrobić? Niektórzy proponują dotacje, szczególnie w formie obniżenia opłat za dzienne szkoły żydowskie. Jednak wielu naukowców się z tym nie zgadza, twierdząc, że ulgi przy opłatach za szkoły i wszelkiego rodzaju subwencje nie stanowią wystarczającego bodźca do zwiększenia przyrostu naturalnego. W połączeniu z ideologią prokreacji dotacje mogłyby okazać się pomocne. Jednakże wśród większości Żydów taka ideologia nie jest popularna.
Dane pochodzące z Europy i Ameryki potwierdzają, że "płacenie ludziom za to, aby mieli więcej dzieci" poprzez system dotacji rządowych i ulg podatkowych nie daje zadowalających rezultatów. Europejczycy oferują całą gamę ulg podatkowych, dodatków na dzieci i programów rządowych, mających za zadanie nakłonić do prokreacji. Jednak pomimo tych wszystkich starań, liczba urodzeń przypadająca na przeciętnego Europejczyka jest niezmiennie bardzo niska i wynosi 1,4. Steven Bayme, dyrektor departamentu Contemporary Jewish Life przy American Jewish Committee, informuje, że w latach 80. powstała koalicja wielu organizacji żydowskich w celu przedyskutowania spraw dotyczących przyrostu naturalnego. Wszyscy opowiadali się za jego zwiększeniem, ale zastanawiali się, jak do niego doprowadzić. Po wielu debatach i dyskusjach zadecydowano, że najlepiej będzie zaangażować duchowieństwo. Zalecono, aby rabini mówili wiernym o potrzebie zakładania dużych rodzin, miało być to tak skuteczne jak ulgi w opłatach za szkoły czy system dziennej opieki.
Jednak nawet to zalecenie napotkało na silny sprzeciw, jak twierdzi Bayme. Jedni nie wierzyli w to, że rabini mogą mieć jakikolwiek wpływ na przyrost naturalny. Gerson Cohen, ówczesny kanclerz konserwatywnego ruchu Jewish Theological Seminary kwestionował je, mówiąc w wywiadzie dla "The Wall Street Journal", że "dzieci nie powstają na skutek kazań". Inni uważają, że zwracanie się do młodych, nastawionych na karierę Żydów jest jak leczenie symptomów, a nie przyczyny. Odpowiedzialność nie leży po stronie młodych ludzi, ale rodziców i społeczeństwa, którzy wychowali ich w wartościach stawiających na pierwszym miejscu sukces zawodowy, a nie rodzinę. "To się wyklucza - mówi dwudziestoparoletnia kobieta - kiedy rodzice zaczynają namawiać swoje dzieci do założenia rodziny, w momencie gdy są one w trakcie osiągania wyznaczonych im celów edukacyjnych". Zauważa również, że kiedy młodzi ludzie mają już dzieci wciąż naciska się na to, aby posłać je do najdroższych (a zarazem najlepszych) szkół i uniwersytetów, a to sprawia, że wychowanie więcej niż dwojga dzieci jest niesłychanie trudne.
Blu Greenberg, założycielka sojuszu Jewish Orthodox Feminist Alliance oraz matka pięciorga dzieci, wierzy, że kobiety zawsze będą odczuwały potrzebę posiadania potomstwa. "Kobiety wciąż chcą wychowywać dzieci - mówi - jest jeszcze dużo do zrobienia, aby im pomóc" w sposób, który umożliwiłby ich równoczesny rozwój zawodowy. Uważa, że zarówno świat biznesu, jak i społeczeństwo mogą bardziej lansować odmienne ścieżki kariery dla kobiet, które najpierw decydują się na dzieci, a później dopiero na karierę zawodową. Greenberg przyznaje, że Haredi są wtajemniczeni w jakąś świętą prawdę. Tradycyjna rodzina z tradycyjnym posiłkiem przy stole w trakcie szabatu stanowi najlepszy sposób na zapewnienie zwiększonego przyrostu naturalnego; "tradycjonalizm umacnia rodzinę" - mówi. "Judaizm jest religią nastawioną na rodzinę, której rytuały odbywają się w domu".
Michael Steinhard, jeden z największych inwestorów i filantropów na Wall Street, stoi po stronie Greenberg. "Nie trzeba być geniuszem, żeby zobaczyć związek pomiędzy tradycją a wychowywaniem dzieci. Bardziej tradycyjni Żydzi posiadają więcej dzieci". Uważa, że należy położyć nacisk na edukację i to począwszy od bardzo młodego wieku. W tym celu, we wrześniu 2005 r. jego organizacja otwiera dwanaście przedszkoli po to, aby zwiększyć liczbę uczęszczających do nich żydowskich dzieci.
Dane potwierdzają stanowisko Steinhardta. Posyłanie dzieci do szkół żydowskich powoduje zmniejszenie liczby małżeństw mieszanych, zmniejszenie tempa asymilacji oraz zapewnienie uczniom głębszego zrozumienia judaizmu. Być może w późniejszym czasie może ono także odwrócić obecne tendencje demograficzne. Dane liczbowe dają taką nadzieję. Szacuje się, że w latach 2000-2001, 29 proc. dzieci uczęszczało do dziennych szkół żydowskich. To ponad czterokrotnie więcej niż dwa pokolenia temu: spośród ich dziadków, zaledwie 7 proc. pobierało naukę w tego typu szkole.
Jednak bez względu na korzyści płynące z edukacji, żadna z głównych organizacji żydowskich nie skupia się bezpośrednio na problemie dzietności. Wkrótce zbyt mały przyrost naturalny przeniknie nasz sposób myślenia niemal o tym wszystkim, co żydowskie - od polityki, nauki, aż po starszych, synagogi, opiekę nad dziećmi i pracę. Jeśli wyznawcy judaizmu zamierzają zatrzymać ów spadek, muszą go sobie uświadomić, a przynajmniej zacząć zadawać trudne pytania. Jak mówi pewien żydowski naukowiec, "tylko stawianie pytań może spowodować jakieś zmiany".