Z o. Maciejem Ziębą, dyrektorem Europejskiego Centrum Solidarności, rozmawia Maciej M??ller
MACIEJ M??LLER: â?? Czy da się kogoś dzisiaj wychować na etosie "Solidarności"?
O. MACIEJ ZIĘBA: â?? Oczywiście. Rozmawiam z wieloma młodymi ludźmi: potencjał głębokiej ideowości i zrozumienia dla spraw podstawowych, najważniejszych i wspólnych, jest u nich naprawdę gigantyczny. Odczuwalne jest też zresztą ich poczucie, że nasza rzeczywistość nie przystaje do tych ideałów.
â?? Ale czy "Solidarność" jest w stanie ich zainteresować? Historia ruchów społecznych jest mało pociągająca.
â?? Przykład Muzeum Powstania Warszawskiego pokazuje, jak wiele zależy od operowania właściwym językiem. Twórcom Muzeum udało się przemówić językiem atrakcyjnym i nagle wydarzenie sprzed ponad połowy wieku stało się czymś istotnym dla młodego pokolenia. A polska "Solidarność" jest wydarzeniem jeszcze bardziej uniwersalnym niż Powstanie i łatwiej dającym się transponować na nasze czasy.
(...)
â?? "Solidarność" to ruch, który z czymś walczył. Łatwo to dziś wykorzystać w polityce: przypomnijmy choćby wystąpienie premiera w Stoczni Gdańskiej...
â?? Takie podchodzenie do "Solidarności" to nieporozumienie. Ta walka była bardzo... piękna. Przyjęliśmy zasadę non violence. Mówiliśmy, że nie mamy wroga. Wprawdzie ktoś opowiada się przeciwko nam, ale my chcemy z nim rozmawiać, przekonać do naszych racji, a nie walczyć â?? mimo że w Polsce istniała silna tradycja partyzantki.
"Solidarność" uważała, że ten żołnierz, ten ubek, ten milicjant, ten zomowiec â?? to też człowiek, to ktoś, do kogo musimy trafić. I więcej zdziałamy nie przez walkę z nim, ale przez demonstrowanie naszych wartości. To nie był ruch "przeciwko".
(...)
â?? A czy solidarność może się przejawiać w kontaktach między władzą a społeczeństwem?
â?? Powinna, ale obecnie niestety widać pod tym względem degenerację â?? i to w skali światowej. Jeśli rządzący realnie czuliby się zatroskani o los obywateli, a rządzeni rozumieli, że politycy ich reprezentują dla budowania wspólnego dobra, mówilibyśmy o solidarności. Niestety, brakuje dziś reprezentacji, raczej są jacyś "oni". Czasem jakaś mała część władzy to są "moi", a reszta to "wrogowie". Takie życie polityczne niszczy tkankę społeczną i powoduje ogromne szkody. W tym kierunku zmierza polityka światowa, a Polska jest w czołówce tego procesu.
Nasi politycy traktują wyborców instrumentalnie. Uważają elektorat za środek do realizacji swoich celów. A potem stają się "onymi", którzy nie muszą dotrzymywać złożonych obietnic. Dla polityków rzeczywistością są raczej sondaże, nie żywi ludzie. A to zabija możliwość solidarności.
â?? W ostatnich latach daje się zauważyć stosowanie przez władze taktyki napuszczania na siebie grup społecznych i zawodowych: pielęgniarki na lekarzy, ubogich na bogatych. Władza nie dość że nie jest solidarna ze społeczeństwem, to jeszcze niszczy solidarność wewnątrz społeczeństwa.
â?? Dla partii takie zabiegi mogą się opłacać. Ale dla społeczeństwa to tragedia.
â?? Jak można temu zaradzić?
â?? Przez wymianę władzy! To jest plus demokracji, że można rządzących wymienić.
W naszej, najstarszej na świecie, dominikańskiej demokracji mówi się, że aby zreformować zakon, trzeba zmienić mistrza nowicjatu. Proces zmian nastąpi oczywiście bardzo powoli, ale będzie głęboki i trwały.
â?? A solidarność w Kościele? Jak ona powinna wyglądać, przecież to nie jest instytucja demokratyczna.
â?? Ale i solidarność nie jest demokratyczna, lecz międzyludzka. Kościół to oczywiście miejsce, gdzie solidarności powinno się uczyć. Nie chodzi o to, by wszyscy mówili jednym głosem: solidarność przecież dopuszcza pluralizm opinii.
Wojtyła, jak wspomniałem, pisze o dwóch postawach dobrych: solidarności i sprzeciwie. Poprzez sprzeciw też mogę być solidarny z bliźnimi. Jeśli w moim poczuciu dzieje się coś niedobrego, muszę zaprotestować. Konformizm i unik to postawy negatywne.
(fragmenty artykułu z "Tygodnika Powszechnego" nr 40, 7 października 2007, str. 5 )