Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

Duża rodzina w kościele

edytowano luty 2007 w Arkan Noego
Jak sobie radzicie, gdy z całą dziatwą idziecie na Mszę św.? Jak zapewnić każdemu dziecku udział w liturgii na miarę jego potrzeb i możliwości? Jak nie przeszkadzać innym wiernym w kościele?

Polecam też ciekawe wypowiedzi na ten temat w styczniowym wydaniu miesięcznika "W drodze".

Komentarz

  • Maćku, dziękuję Ci za poruszenie tak ważnego tematu, jakim jest udział dziecka we Mszy Św. Bo tu nie chodzi o rodzinę wielodzietną w Kościele, ale właśnie o skupienie się na problemie dzieci, które do tego Kościoła są przyprowadzane. Myślę, że każdy kto posiada dzieci stanął kiedyś przed pytaniem czy zabierać małe dziecko do Kościoła czy też poczekać na chwilę, kiedy będzie nieco większe. Sami wielokrotnie takie pytania sobie zadawaliśmy. Gotowej recepty oczywiście nie ma. Ja spóbuję jedynie przedstawić własny punkt widzenia tej kwestii poparty doswiadczeniem.
    Myślę, że odpowiedź jest prosta ( oczywiscie prosta dla mnie) i brzmi ona:
    " POZWÓLCIE DZIECIOM PRZYCHODZIĆ DO MNIE, NIE ZABRANIAJCIE IM".
    Uczestnictwo dziecka w eucharystii jest niczym innym jak przyjściem do Jezusa, który zaprasza, zachęca, oczekuje. Te słowa są niejako nakazem postawionym nam rodzicom, aby prowadzić dzieci do Boga. Właściwie należy je rozumieć w szerszym kontekście. Nie tylko jako przyprowadzanie na niedzielną mszę świętą, ale "prowadzenie" ku Bogu. A z kolei to prowadzenie musi być wpisane w cały proces wychowania . Jako chrześcijańscy małżonkowie w chwili ślubu zobowiązujemy się przed Bogiem, że wychowamy nasze przyszłe potomstwo w wierze katolickiej. Jest to poważne zobowiązanie. Wychowując nasze dzieci po chrześcijańsku rozwijamy w nich Boże życie, które otrzymują na Chrzcie Świętym. Musimy ukazać im zdrowy obraz kochającego Boga, który później będą nosiły przez całe dalsze życie. ( Na marginesie: na kształtowanie obrazu Boga ogromny wpływ ma postawa ojca w rodzinie). Prowadzenie ku Bogu, to pomoc w nawiązywaniu relacji dziecka z Bogiem. To przybliżanie dziecku Boga. To wychodzenie naprzeciw "zapotrzebowaniu" dziecka na Boga. To cierpliwe odpowiadanie na tysiące dziecięcych pytań o istotę Boga. Z własnego doświadczenia wiem, że w pewnym wieku to zapotrzebowanie i dziecięca ciekawość tego tematu są bardzo duże. Trzeba tylko właściwie wykorzystać to zainteresowanie. Pamiętam jakie trudne było np. wytłumaczenie dziecku tajemnicy Trójcy Świętej.
    Takie wychowanie w wierze jest od razu skazane na niepowodzenie bez osobistego przykładu. To samo dotyczy zabierania dziecka do Kościoła. Jeśli rodzice zawsze uczestniczą w niedzielnej Mszy Świętej, to będzie to dla dziecka swoistą normą. Ono będzie wyrastało w tym klimacie. I do głowy mu nie przyjdzie, że może być inaczej. Ja w każdym razie jestem za zabieraniem dzieci do Kościoła, choć doświadczenia mam różne. Spróbuję je pokrótce opisać poniżej.
    Myślę, że ogromną rolę mają tu do spełnienia rodzice. Ale też ważna jest rola księży i ich podejście do tematu. Zresztą są oni w stanie nie tylko dzieci skutecznie zniechęcić do chodzenia do Kościoła. Na szczęście są też tacy, którzy swoją postawą potrafią przyciągnąć wiernych. Ale nie czas i miejsce na ocenę duszpasterzy. Skupmy się na problemie.
    My jako rodzina nie należymy do żadnej wspólnoty. Myślę, że we wspólnotach jest łatwiej.
    Kiedy moje starsze dzieci były małe mieszkaliśmy na dużym osiedlu, gdzie była jedynie niewielka kaplica i Kościół w budowie. W tej kaplicy odprawiane były też msze dla dzieci. Chodziliśmy na te Msze, ale zwykle pozostawaliśmy na zewnątrz z powodu braku miejsca wewnątrz. Kiedyś na takiej Liturgii , kiedy padał deszcz weszłam do środka. Mój syn należał raczej do dzieci żywych, więc wiadomo, że skupiał od razu uwagę wszystkich, nie wyłączając księdza. Usłyszałam wtedy słowa, że mam wyjść na zewnątrz, bo to przeszkadza innym. Więc wyszłam, ale mocno zbuntowana, zważywszy, że to była Msza dla dzieci. Babcie przecież mogły uczestniczyć we Mszy w innych godzinach. Efekt jednak był taki, że zmieniliśmy Kościół. Tu już nie było problemu z dziećmi, bo miały odpowiednio zorganizowaną liturgię. I nikt się nie dziwił, że rozrabiają. Jednak takie uczestnictwo we Mszy Św. z dziećmi miało taki minus, że czasami czuliśmy, że sami coś tracimy będąc pozbawieni możliwości wysłuchania "dorosłej" homilii. Ale trzeba było coś wybrać.
    Pamiętam też opinię jednego księdza, który z kolei tłumaczył zachowania naszych pociech tym, że: "dziecko chwali Pana Boga, tak jak potrafi". Trudno się z tym nie zgodzić Dziecko często chwali Boga płaczem, krzykiem, spacerami po Kościele.
    Inny przykład to przykład z naszego pobytu w Niemczech. Nasze życie religijne skupiało się tam wokół Polskiej Misji Katolickiej. Był tam stary proboszcz, który miał swoje metody. Zawsze po Mszy zwoływał wszystkie dzieci do zachrystii i częstował cukierkami. To był stały rytuał. Dzieci tak się przyzwyczaiły, że bardzo chętnie chodziły do Kościoła i czekały na koniec nabożeństwa. Może był w tym element jakiegoś przekupstwa. Ale naprawdę skuteczny. Te cukierki od księdza były wcale nie jakieś nadzwyczajne, ale bardzo ważne dla dzieci. Zresztą owy proboszcz bardzo kochał dzieci. I one chyba to czuły. Pozwalał im na wiele. Pamiętam jak nasz najmłodszy raczkując wszedł po stopniach ołtarza, przeszedł pod stołem ofiarnym obok celebransa i udał się w stronę swojego brata ministranta. Na co proboszcz rzucił tylko uwagę do ministrantów, aby pilnowali dziecka, aby ten gdzieś nie spadł i nie poprzewracał kwiatówâ??. I ofiara eucharystyczna toczyła się dalej. Tak się też pierwsze kroki Pawełek również poczynił w owym Kościele przy przyzwoleniu owego księdza. Oczywiście zostało to odpowiednio skomentowane, że pewnie zostanie księdzem, bo udał się w stronę ołtarza. A on po prostu znów zobaczył przy ołtarzu brata i dlatego obrał ten kierunek.
    Myślę, że zabranie dziecka do Kościoła to jedno,a zajęcie tego dziecka w Kościele to drugie. Maluch nie jest w stanie skupić tak długo swojej uwagi. To wynika z jego natury. On musi się czymś zająć. Myślę, że każdy z rodziców ma swoje wypróbowane sposoby. A kiedy już i one zawodzą pozostaje jedynie opuścić Świątynię. Ale na pewno nie można się zrażać. Dzieci są tylko dziećmi. Kiedyś wyrosną ze swych dziecięcych zachowań. Ze starszymi nie ma już problemu. Trzeba to zwyczajnie przetrwać.
    Na koniec pozwolę sobie zacytować wierszyk ks. Twardowskiego. Przytaczam go na potwierdzenie tezy, że Kościół jest tym miejscem, do którego warto, a nawet trzeba przyprowadzać maluchy.



    O maluchach

    Tylko maluchom nie nudziło się w czasie kazania
    stale mieli coś do roboty
    oswajali sterczące z ławek zdechłe parasole z zawistnymi łapkami
    klękali nad upuszczonym przez babcię futerałem jak szczypawka
    pokazywali różowy język
    grzeszników drapali po wąsach sznurowadeł
    dziwili się że ksiądz nosi spodnie
    że ktoś zdjął koronkową rękawiczkę i ubrał tłustą rękę w wodę święconą
    liczyli pobożne nogi pań
    urządzali konkurs kto podniesie szpilkę za łepek
    niuchali co w mszale piszczy
    pieniądze na tacę odkładali na lody
    tupali na zegar z którego rozchodzą się osy minut
    wspinali się jak czyżyki na sosnach aby zobaczyć
    co się dzieje w górze pomiędzy rękawem
    a kołnierzem
    wymawiali jak fonetyk otwarte, zdziwione "O"
    kiedy ksiądz zacinał się na ambonie
    - ale Jezus brał je z powagą na kolana



    :jumping::jumping::jumping::jumping::jumping::jumping::jumping::jumping::jumping:

    Trochę się rozpisałam i nie do końca chyba na temat. Bo nie odpowiedziałam wprost na pytanie Maćka
  • A to bardzo dobre spojrzenie.
    Jestem za prowadzeniem dzieci do kościoła od małego, ale zdecydowanie wolę dorosłe podejście do Eucharystii. Nie chodzimy na msze dla dzieci.
    Tylko, że u nas (mam takie wrażenie) często do dorosłych trafia się poprzez dzieci. Jak teraz ten cały mechanizm odwrócić? Neokatechumenat stara się, ale to mało i nie dla wszystkich.
  • hej, go Małgosi
    moja katechetka miała bardzo fajny sposób na wytłumaczenie Trójcy Świętej.
    Wzięła trzy świece zapliła i potem połączyła tak że utworzył się jeden płomień.
    Do mnie to przemówiło.
    To troche z innej beczki, ale tą rodzinkę kojarze własnie z kościoła, widujemy ich na mszy św. Mają cztery córki i jednego syna. Najmłodsza już chodzi do liceum a pozostałe starsze i prawie cała rodzinka spotkała sie na balu karnawałowym na którym też byłam, cztery córy i rodzice fajnie ze potrafią i chcą sie wspólnie się bawić.

    no i to chyba zancie? dlaczego dzieci chodzą po kościele, bo one wedzą że Bóg jest wszędzie:)
  • oj przepraszam za literówki
  • Wciąż aktualny jest tekst X.Jacka Dunin-Borkowskiego "Msza święta infantylna".

    W mojej parafii Msza Św. dla dzieci jest chyba najbardziej wzrocową Mszą pod kątem liturgicznym. Procesja z Ewangeliarzem, kadzidło itd. Teskty bez żadnych zmian.

    Ksiądz Przemysław ma bardzo łatwy i naturalny kontakt z dziećmi, z umiarem dobiera rekwizyty (np. biała koszula brudzona flamastrami jako symbol duszy grzeszącej itp). Kazanie formułowane dla rodzin (zadania dla rodziny itd). Może wpływ na to ma fakt, że właśnie u nas X.Jacek Dunin-Borkowski jest rezydentem.

    W "W drodze" o.Tomasz Kwiecień OP zauwazył także, że Msza Święta - jaką mamy obecnie - jest dla dzieci przegadana i obdarta z mistycyzmu. Zauważa, że dzieci lepiej moga się odnajdywać na liturgii trydenckiej czy liturgiach wschodnich.
  • Moim zdaniem dzieci uczą się najlepiej obserwując i przyjmując pewne fakty nawet jeśli na danym etapie rozwoju jeszcze ich nie rozumieją. Jeśli widzą że podczas podniesienia panuje niebywałe skupienie, wszyscy klęczą jest absolutna cisza to nawet jeśli nic z tego nie rozumieją, wiedzą że to musi być coś strasznie ważnego. A jeżeli w czasie podniesienia wszyscy się drą biegają spaceruja itd. - co niestety obowiązuje na większości mszy dla dzieci, w których miałam okazję uczestniczyć - to myślę, że w takich warunkach dzieciom trudno jest wyobrazić sobie, że to jest rzeczywiście coś ważnego.
    My chodzimy na mszę Trydencką i tam jest wbrew pozorom dużo dzieci, które jednak jakoś obchodzą się bez biegania i darcia się po kościele. Najmniejsze są przez uczestników mszy "trzymane w kruchcie" lub w razie strasznego darcia wynoszone przed kościół, ale te nieco starsze (ok. 3-4 lat i więcej) w większości nieźle radzą sobie z wyzwaniem jakim niewątpliwie jest dla nich przetrwanie we względnym spokoju i ciszy 1,5 h w kościele.
    Z pewnością jest to rodzaj "walki" bo dzieci oczywiście wolałyby luz, ale wartościowe rzeczy zwykle rodzą się w jakimś zmaganiu i trudzie i sądzę że tu jest tak samo. Ta walka się opłaci.
    Pozdrawiam wszystkich
  • Ja niestety czasem z małą ze mszy wychodzę. Dziecko jest ochrzczone więc też ma prawo przychodzić do Jezusa, tylko czasem się nudzi. Wychodzę na mszy dla dorosłych bo mała czasem przeszkadza a jeszcze gorsze jest przeszkadzanie takiego malucha na mszy dla dzieci. Komunijnym i podstawówce ciężko się skupić gdy małe dzieci szaleją po kościele i wrzeszczą na całe gardło. I tak miałam ze wszystkimi po kolei.
    Najgorsze było jak Dorota mając już 4 lata połknęła 20 gr bo nie chciała dać ich księdzu na tacę. Rzuciła złotówkę ale drobne sobie schowała na lizaka. Iza jak to zobaczyła ( a to było w momencie jak ja poszłam do komunii, zostawiając ich samych w ławce:shamed:) chciała jej go wyrwać, żeby po mszy wrzucić do skarbony, i wtedy Dorotka to zrobiła. W te pędy musiałam lecieć z nią na pogotowie chirurgii dziecięcej i tak się skończyła msza. Nawet w kościele rodzice muszą mieć oczy dookoła głowy...
  • Staramy się być zawsze na Mszy Św całą rodziną....Dzieci mamy sześcioro...w przedziale 1-12 lat......Był czas, że było trudno...gdy jeszcze mieliśmy czwórkę z czego wszystkie w wieku 0-6 lat.....
    Teraz jest coraz lepiej.....bo starsze dzieci zawyżają poziom....Raczej rezygnujemy z programowych Mszy dziecięcych....Starsze dzieci są już przygotowane wcześniej do liturgii, średniaki staramy się skupiać na poszczególnych momentach MSzy Św...Mąż zwykle pochyla się nad nimi i cichutko na bieżąco tłumaczy co teraz się dzieje - to poprawia ich skupienie...dość szybko 3-letni teraz Piotruś orientuje się, że teraz już czas większego skupienia...np podniesienie
    Co do najmłodszego obecnie Antoniego, ze wzg na niego właśnie wybieramy teraz Mszę Św o godzi 12....bo na drugim czytaniu już śpi
    :smile:
    Wtedy i on szczęśliwy i my
    Mąż wprowadził też zwyczaj ,że po Mszy Św zostajemy jeszcze z dziećmi na chwilkę tuż przed ołtarzem, na krótką rodzinną modlitwę - wiem, że to już nie dotyczy Eucharystii, ale to dla nas i widzę , że dla dzieci też ważny moment

    Ale przyznam bez bicia - nie mam głośnych i pobudliwych dzieci, więc jest mi stosunkowo łatwo.
    Z drugiej strony - wkładamy w to bardzo dużo systematycznej pracy

    p.s.
    Żeby nie było za różowo - kilka razy w karierze matki opuściłam w połowie MSzę Św...i podróżowałam gdzieś wokół muru......jeden ksiądz na rekolekcjach letnich nazwał to " łaską stanu" i tej wersji staram się trzymać

    Dbamy też o własne skupienie, a każda Msza bez dzieci jest dla mnie egzotyką, którą bardzo doceniam....
    Jednak moje zadanie na teraz - to bycie mamą i przyprowadzanie dzieci do Jezusa...nawet gdy jest to ofiara...
    Przez 12 lat dwa razy miałam zwróconą uwagę, że moje dziecko kogoś tam rozprasza....i dodam tylko chodziło cichutko brzegiem nawy bocznej.....nie przejęłam się:wink: ( choć wkurzyłam)
  • Jest jedna msza więc siłą rzeczy chodzimy razem. Zresztą, nikt nie będzie kilka razy paliwa palił na tej samej trasie, by każdy osobno szedł do kościoła. A skoro msza jest jedna to nie ma mszy dla dzieci. Ale jest liturgia dla dzieci, czyli dzieci z jakąś panią idą od początku mszy aż do Credo, tam się czegoś uczą i potem ksiądz ich odpytuje. Na to nie pozwalamy chodzić, bo jest to dla mnie bezzasadne wychodzenie z kościoła podczas mszy.
    Nie wiem, mam za mało dzieci pewnie, ale jakoś spokój jest. Syn był u komunii jak miał 6 lat, ale już jako 4-5 latek zachowywał się w kościele normalnie. Małemu nie daję jeść, pić (poza piersią, choć u niego już są długie przerwy w karmieniu, ale jak był maleńki to był na piersi bez przerwy), nie daję zabawek. Bawi się co prawda kluczykami od samochodu i telefonem jak jest naprawdę źle. Ale widzę rodziców co rozkładają kredki, zabawki gdzieś z tyłu, dzieci chodzą i mają tam w zasadzie plac zabaw. Siadamy z przodu, więc dzieci nie są rozproszone.
    Trzeba jakoś dziecko spacyfikować chyba...
  • Mój syn rozumie co ksiądz czyta i mówi na kazaniu. Poza tym, tam są dzieci od 2 do 12 lat, więc jaka wartość tych pogadanek? W zasadzie kierowane są dla 3-4 latków, więc mój syn się tam zanudzi. A starsze dzieci chyba chcą się po prostu wyrwać ze mszy.
    Zresztą, podczas mszy nikt poza księdzem nie powinien nauczać - na to jest miejsce na katechezie lub szkółce niedzielnej po mszy. W zasadzie dzieci tracą pół mszy, bo nie wychodzą na czas kazania, ale od początku do Wierzę. Nawet ministranci idą.
    Mój syn ma w niedzielę po mszy taką katechezę - zawsze koryguje, czego się tam uczy i poprawiamy podręcznik do religii. Ostatnio o chrzcie jakieś dziwne rzeczy opowiadali... Nie, nie jest to wszystko dobrze prowadzone.
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.