Mój mężczyzna bardziej ceni sobie wyczyny Artura Boruca niż to, czego sam mógłby dokonać ze mną w jednej drużynie na murawie łóżka. Serio.
W środę nastawił głośno mecz i przyszedł mnie przytulić. Zrobiło się miło. Ale jak powiedziałam, że nie mogę się uwznioślić przy dochodzących z drugiego pokoju odgłosach ze stadionu i albo jedno albo drugie, wrócił przed ekran komputelewizora grożąc, że jeszcze do mnie zajrzy po meczu.
Nic dziwnego, mnie ma na co dzień, a Celtic gra tylko czasami.
Mam wrażenie, że za niż demograficzny odpowiadają nie tylko źli pracodawcy, ale także sportowy rok liturgiczny, który zaczyna się Małyszem, płynnie przechodzi w Otylię, Kubicę, siatkarzy i siatkarki, by potem na długo zająć się futbolem (jak nie Liga Mistrzów, to eliminacje do Mistrzostw Europy, potem same mistrzostwa, potem to samo z Mistrzostwami Świata) lub jakąś olimpiadą i skończyć się triumfalnym powrotem Małysza.
A "Hotel Babylon", "Brzydulę Betty" i "Gotowe na wszystko" dają tylko raz w tygodniu...