proszę poradźcie jak sądzicie od kiedy warto puścić dziecko na jakieś zajęcia muzyczne? Widzę że sporo tutaj Mam muzykalnych dzieci - może coś podpowiedzą? W domu przyznaje brakuje mi już twórczej inwencji i czasu Czy polecicie ciekawe zajęcia muzyczne w okolicy Mosiny (niedaleko Poznania)?
Komentarz
To mowilem ja, srednio muzykalny tata (zaznaczam, bo autorka we wstepie pyta mam i czasem nie wiem czy wolno sie odezwac).
SM nie za szybko, bo to trudna droga. 7 lat ok, choć często 6-latki też przyjmują. Na niektóre instrumenty warto później, szczególnie dęte.
SM u nas w ramach wykształcenia ogólnego. Uważam że nawet 2 stopień można z taką motywacją ukończyć. Na 2 stopniu na razie jedno dziecko u nas, ale bardzo zadowolony jest. Mam wrażenie patrząc na niego, że teraz dopiero zaczyna się ten najlepszy czas.
Ja jestem zwolenniczką lżejszych form edukacji muzycznej, typu ogniska, i to w trochę straszym wieku, kiedy dziecko już wie, że chce i czerpie z tego przyjemność. Gra w zespołach, samodzielny dobór instrumentu i utworów, to może dać dużo więcej frajdy niż ćwiczenie tryli od jednego egzaminu do drugiego.
Szkoły muzyczne trzymają wysoki poziom, ale kształcą zawodowców, nie amatorów. A poza wykonawcami potrzebni są wdzięczni odbiorcy, ludzie, którzy lubią słuchać i muzykować dla przyjemności.
Sama szukam jakiegoś rozwiązania dla moich dzieci, które ewidentnie na szkołę muzyczną są za mało muzykalne (zresztą bym nie chciała z powodów j.w.). Ale wszystkie inne zajęcia są mega drogie.
@Bagata, umiejetnosci, ktore potem do niczego sie nie przydaja??? Mam 4 w szkołach muzycznych, 3 w II st. Z własnej woli. Nie sądzę by któreś muzykiem zostało, może równolegle, bo zdolności i zainteresowań mają więcej. Nie mniej jednak uważam, że SM bardzo dużo daje pod względem wychowawczym, systematyczności, organizacji, współpracy, rozwijania pamięci, wrażliwości, pomijając wiedze teoretyczną i umiejętności praktyczne. Jest tez sporo wartosciowych osób. Akurat od strony sposobu nauki stricte muzycznej można by mieć parę uwag, ale suma sumarum uważam za bardzo pożytecznie spędzony ten czas.
Mysle, ze zamilowanie do muzyki u dziecka czesto od najmlodszych lat widac. Starszy jeszcze nie mowil, a juz nucil ta-ta-ta na tyle dovrze, ze wiedzielismy, o jaka melodie chodzi. Lubil spiewac, sluchac - sam sie czesto dopominal, zeby jakas plyte wlaczyc. A jak bylo cis szczegolnie ulubionego, to az podskakiwal z radosci. Jednym slowem, widac bylo, ze jest to jego pasja, ze go ciagnie w tym kierunku. Teraz jest w 1kl SM I st, nie mam absolutnie ambicji, zeby zostal zawodowym muzykiem, wrecz przeciwnie, ale jesli to mu sprawia radosc i ma jakies zdolnosci w tym kierunku, to niech to rozwija. Mysle, ze instrument bardzo duzo daje dla ogolnego rozwoju.
Szkoła muzyczna to przecież szkoła branżowa dla muzyków, których już jest za dużo. "Tylu jest świetnych, bezrobotnych muzyków" - no właśnie, nie mogą znaleźć pracy, a zatem ich umiejętności są niepotrzebne. Są ludzie, którzy po ukończeniu szkoły muzycznej chowają instrument do szafy i nigdy już do niego nie powracają. Są dzieci, które bardzo źle znoszą chodzenie do dwóch szkół (co wcale mnie nie dziwi), żeby zaspokoić ambicje swoich rodziców lub spełnić ich niespełnione marzenia. Są dzieci, które nie radzą sobie dobrze ani w jednej, ani w drugiej szkole (i nie chodzi o brak zdolności muzycznych a o stres i zmęczenie). Absurdem jest pogłębiona edukacja muzyczna po to, żeby zagrać kolędę na Boże Narodzenie. To tak, jakby ktoś studiował nawigację zamiast zrobić patent żeglarza jachtowego wyłącznie po to, żeby popływać raz na kilka lat po Mazurach. Pewnie, że z dyplomem nawigatora będzie lepszy niż ten z patentem, ale... czy jest to na pewno racjonalne? Czy należy kończyć kolejno szkoły plastyczną, matematyczną, fizyczną, bo wiedzy nigdy nie jest za wiele?
Problem w tym, że dziecko często samo nie do końca wie, czego chce. Z pewnością chce, żeby rodzice byli z niego dumni. Jeżeli widzi, że są, że ono spełnia ich oczekiwania, to uważa, że to dobrze, więc stara się dla nich. Jeżeli później chowa instrument do szafy, żeby nigdy do niego nie powrócić, to chyba to zamiłowanie nie było zbyt głębokie. Niezadowolenie nie zawsze jest werbalizowane. Może objawiać się np. agresywnością w stosunku do kolegów, słabymi stopniami etc.
W średnio-późnej podstawówce jest ponad 30 godzin zajęć lekcyjnych. Jeśli do tego dodamy nie wiem ile godzin zajęć w SM, konieczne w większych miastach dojazdy, odrabianie lekcji z obu szkół i niezbędne ćwiczenia na instrumencie, to wyjdzie, że dziecko haruje więcej niż rodzice.
Jeśli chodzi o profesjonalne czy quasi-profesjonalne zajmowanie się sportem, to również nie wydaje mi się to celowe. Kontuzje, urazy, czas poświęcany na treningi i dojazdy. Co innego kopać piłkę na podwórku, co innego katować się w klubie.
Generalnie nie chodzi mi tylko o praktykę funkcjonowania w dwóch szkołach, ale o sam pomysł, żeby kształcić się profesjonalnie w dziedzinie, w której nie ma się zamiaru profesjonalnie działać. To tak samo sensowne, jak, na przykład, pójście do szkoły branżowej ze specjalnością "cukiernik" przy założeniu z góry, że nigdy nie będzie się pracować w tym zawodzie, ale wiedza się przyda, a tak naprawdę to ktoś chce zostać doradcą finansowym.
Ale już moje dzieci się w szkołach muzycznych nie uczą, bo takiego zainteresowania nie przejawiają, dziewczyny rysują, część synów kopie piłkę, płacimy za zajęcia, choć wiemy że ani córki z rysunku żyć nie będą, ani chłopcy z kopania.
Jakby chciały grać, to też by grały nie musząc myśleć, że to będzie ich praca zawodowa.
Chciałam napisać, że ja to bardzo żałuję, że nie mam podstaw konkretnych, że własnie nie jestem po Ist SM lub czymś na "porządny" kształt. Zawsze własnie jest dodatkowa możliwość dorobienia sobie. Koleżanka śpiewa na ślubach, druga gra i śpiewa na pogrzebach i ślubach. Ja mam małe pole do dorabiania w swoim zawodzie, póki co, i brakuje mi bardzo takiego "mniejszego" zawodu, niekoniecznie własnie na poziomie magistra, ale na wystarczającym, żeby zatrzymać przeciętnego bywalca ślubów/pogrzebów.
Także wg mnie, daje to własnie jakiś konkret do łapy...
I stopień też traktujemy jako "ogólnorozwojówkę", ale warunek jest, że dziecko samo chce. Bez tego, to i wołami nie przepchnie się.
U nas dopiero początek drogi, dzieci zaczynają, jak już są same w stanie "ogarnąć się", czyli 4 klasa, mniej więcej. Tylko my lubimy dęciaki, mamy bardzo dobrych nauczycieli - którzy są czynnymi muzykami i lubią pracę z dziećmi. Zero frustracji niespełnionych muzyków, tylko duża frajda. I to się czuje.
Zawodowo nie jestem związana z muzyką, ale nie - zawodowo, jak najbardziej.
Plus bardzo ciekawi ludzie, z którymi jestem w kontakcie do tej pory - też na niwie zawodowej (mojej i ich).
k.
Przed chwilą przyszedł 5-klasista wkurzony, że przez pomyłkę zrobił za dużo zadania domowego, w tym na 6, zjadł drugi obiad, porwał instrument- trochę porzepolil, i pakuje się na jakiś ważny mecz klubowy. Musi na rowerze jechać. Chłopcy naprawdę mają tyle energii, że jakby tego nie zagospodarować, to by mi chalupe rozniesli. A żadnymi omnibusami nie są, ot normalne dzieci.