My oboje mamy donośne głosy. Też na akademikach obywałam się bez mikrofonu. A i tak mój głos to szept w porównaniu z mężem. I denerwuje mnie, jak ktoś mnie ucieszą. Staram się mówić cicho, choć emocje w tym bardzo przeszkadzają. Ot, taka uroda. Kiedyś w domu było głośno i wesoło. Teraz też by tak miało być.
@Prayboy każdy temperament jest darem. Nie należy go zmieniać ale można nad nim pracować - okiełznać. Jestem typem perfekcyjnego melancholika i choleryka. Też mam kłopot z wydzieraniem się na dzieci. W moim przypadku brak opanowania "leczę" codzienną Eucharystią. Kiedy tylko mogę chodzę na Mszę Św. przed pracą. Daje mi to siły i wewnętrzny pokój do końca dnia. Są chwile kiedy nie poznaję sam siebie - w sytuacjach kiedy normalnie bym się wydarł, spokojnym głosem pocieszam dziecko i przytulam. W efekcie dzieciak mi się rozpłakuje - ale to jest taki płacz oczyszczający, spokojny, wzruszający, wyzwalający napięcie, nie wiem jak to określić. Są dni kiedy w ogóle nie chce mi się krzyczeć, po prostu, tak po ludzku, bo czuję się wtedy jakbym nie był sobą, jakby ten krzyk nie był częścią mnie, jest sztuczny i nie pasuje do mnie. Są też momenty kiedy mimo wszystko stracę cierpliwość - nie mniej jednak zawsze odnoszę wrażenie że nawet te wybuchy są pod jakąś kontrolą, mam poczucie że mogę powiedzieć stop i się cofnąć. Kiedyś po takich reakcjach łańcuchowych waliłem pięścią w mebel. Dziś już o tym właściwie zapomniałem. Polecam Komunię Świętą. Im częściej tym lepiej. vide Ga 5, 16-25. Może to dla Ciebie akurat.
@Prayboy każdy temperament jest darem. Nie należy go zmieniać ale można nad nim pracować - okiełznać. Jestem typem perfekcyjnego melancholika i choleryka. Też mam kłopot z wydzieraniem się na dzieci. W moim przypadku brak opanowania "leczę" codzienną Eucharystią. Kiedy tylko mogę chodzę na Mszę Św. przed pracą. Daje mi to siły i wewnętrzny pokój do końca dnia. Są chwile kiedy nie poznaję sam siebie - w sytuacjach kiedy normalnie bym się wydarł, spokojnym głosem pocieszam dziecko i przytulam. W efekcie dzieciak mi się rozpłakuje - ale to jest taki płacz oczyszczający, spokojny, wzruszający, wyzwalający napięcie, nie wiem jak to określić. Są dni kiedy w ogóle nie chce mi się krzyczeć, po prostu, tak po ludzku, bo czuję się wtedy jakbym nie był sobą, jakby ten krzyk nie był częścią mnie, jest sztuczny i nie pasuje do mnie. Są też momenty kiedy mimo wszystko stracę cierpliwość - nie mniej jednak zawsze odnoszę wrażenie że nawet te wybuchy są pod jakąś kontrolą, mam poczucie że mogę powiedzieć stop i się cofnąć. Kiedyś po takich reakcjach łańcuchowych waliłem pięścią w mebel. Dziś już o tym właściwie zapomniałem. Polecam Komunię Świętą. Im częściej tym lepiej. vide Ga 5, 16-25. Może to dla Ciebie akurat.
u mnie to nie działało... czy chodziłem na codzienną Eucharystię, czy nie - zawsze to samo. Do tego najbardziej się wściekałem przed wyjściem na mszę, po powrocie z niej, oraz przed modlitwą. Teraz dałem sobie spokój i jest to samo. Tzn. o wiele rzadziej korzystam z Eucharystii niż kiedyś - o modlitwie nie wspominając. Tak, znam ten fragment, pasuje jak najbardziej - zawsze pasował, tylko musiałbym go sobie wypalić rozgrzanym żelazem na czole. Ale dzięki za przypomnienie bo ciągle o nim zapominam.
U mnie "to" też przestało działać kiedy uzmysłowiłem sobie że zacząłem traktować te poranne wyjścia na Eucharystię przedmiotowo, czyli poszłem żeby zaliczyć i mieć spokój do końca dnia. Przychodziłem, myślami byłem cały czas gdzie indziej, ale co tam - Komunia przyjęta, więc warunek spełniony dla dobrego samopoczucia. Sprowadzało się wszystko do tego, że ja byłem najważniejszy i mój plan dnia, a Jezus był dodatkiem który miał mi to ułatwić. W sumie wszystko się sprowadza do tego kto jest w centrum mojego życia. Jeśli codzienne chodzenie na Mszę koliduje Ci z obowiązkami, to zrezygnuj na jakiś czas ze Mszy aby poukładać sobie swoje sprawy. Św. Gianna Beretta Mola też miała taki etap w swoim życiu i zrezygnowała z bólem przez jakiś czas z codziennej Eucharystii. Mogę jeszcze polecić modlitwę ks. Dolindo, krótki akt strzelisty "Jezu, Ty się tym zajmij". Wypowiadam w chwili niemocy, z czeluści duszy, czyni cuda. Żelazko - niektórzy cytaty z Pisma Świętego które w jakiś sposób na nich oddziałują, trzymają w portfelach (takie sobie filakterie) albo przy drzwiach (takie sobie mezuzy).
Komentarz
A i tak mój głos to szept w porównaniu z mężem.
I denerwuje mnie, jak ktoś mnie ucieszą. Staram się mówić cicho, choć emocje w tym bardzo przeszkadzają. Ot, taka uroda.
Kiedyś w domu było głośno i wesoło. Teraz też by tak miało być.
każdy temperament jest darem. Nie należy go zmieniać ale można nad nim pracować - okiełznać. Jestem typem perfekcyjnego melancholika i choleryka. Też mam kłopot z wydzieraniem się na dzieci. W moim przypadku brak opanowania "leczę" codzienną Eucharystią. Kiedy tylko mogę chodzę na Mszę Św. przed pracą. Daje mi to siły i wewnętrzny pokój do końca dnia. Są chwile kiedy nie poznaję sam siebie - w sytuacjach kiedy normalnie bym się wydarł, spokojnym głosem pocieszam dziecko i przytulam. W efekcie dzieciak mi się rozpłakuje - ale to jest taki płacz oczyszczający, spokojny, wzruszający, wyzwalający napięcie, nie wiem jak to określić. Są dni kiedy w ogóle nie chce mi się krzyczeć, po prostu, tak po ludzku, bo czuję się wtedy jakbym nie był sobą, jakby ten krzyk nie był częścią mnie, jest sztuczny i nie pasuje do mnie. Są też momenty kiedy mimo wszystko stracę cierpliwość - nie mniej jednak zawsze odnoszę wrażenie że nawet te wybuchy są pod jakąś kontrolą, mam poczucie że mogę powiedzieć stop i się cofnąć. Kiedyś po takich reakcjach łańcuchowych waliłem pięścią w mebel. Dziś już o tym właściwie zapomniałem.
Polecam Komunię Świętą. Im częściej tym lepiej.
vide Ga 5, 16-25. Może to dla Ciebie akurat.
Tak, znam ten fragment, pasuje jak najbardziej - zawsze pasował, tylko musiałbym go sobie wypalić rozgrzanym żelazem na czole. Ale dzięki za przypomnienie bo ciągle o nim zapominam.
Jeśli codzienne chodzenie na Mszę koliduje Ci z obowiązkami, to zrezygnuj na jakiś czas ze Mszy aby poukładać sobie swoje sprawy. Św. Gianna Beretta Mola też miała taki etap w swoim życiu i zrezygnowała z bólem przez jakiś czas z codziennej Eucharystii.
Mogę jeszcze polecić modlitwę ks. Dolindo, krótki akt strzelisty "Jezu, Ty się tym zajmij". Wypowiadam w chwili niemocy, z czeluści duszy, czyni cuda.
Żelazko - niektórzy cytaty z Pisma Świętego które w jakiś sposób na nich oddziałują, trzymają w portfelach (takie sobie filakterie) albo przy drzwiach (takie sobie mezuzy).