Wiele padło ostatnio słów krytycznych pod adresem osób konsekrowanych, niektóre z nich upadły dając wiernym powody do zgorszenia. Pomódlmy się dziś szczególnie za naszych braci i siostry, którzy oddali swoje życie Panu Bogu i walczą ze światem o dochowanie wierności tej przysiędze.
Komentarz
niesamowite to jest, jak Bóg wybiera...
Pewnie wielu z was zna historię ojca św. Teresy z Lisieux - 5 żyjących córek = 100% jego potomstwa miało powołanie do zakonu, a może też jedna na drugą wywierały presje, że nie da sie być czymś lepszym niż oblubienica Jezusa...po prawdzie to rodzice wychowywali je w kulcie życia zakonnego...ale potem ojciec trochę jednak wymiękł, jak ani jedna córka nie obrała życia w świecie...były plotki, ze "zwariował" z powodu tej frustracji (tak naprawdę to "zwariował" bo miał kilka wylewów do mózgu i zwykłą arteriosklerozę...)
co wy na to? ile dzieci oddalibyście bez żalu do zakonu? Jeno, czy więcej? Ja powiem tak, że wszystkie to nie bardzo... chciałabym by choć to jedno "przekazało geny" i to co wyniosło z domu o życiu rodzinnym...
W XIX w w kręgach takich jak środowisko św. Teresy była pogarda dla życia "światowego" teraz na odwrót - jest pogarda dla powołania, wielu rodziców czułoby sie jak na dziecka pogrzebie na ślubach lub święceniach...osoby konsekrowane wydaja sie "z kosmosu"...
Oddać do zakonu?
A może - wydać za mąż?
Przed nami jeszcze wiele lat, ale po trosze traktuję nasze zadanie - jako rodziców - jak NASA.
Musimy wytrenować, nauczyć dzieci tego, co najważniejsze; starać się wpoić zasady, które pomogą im przetrwać (także dla wieczności ), a później pozwolić im nacisnąć przycisk "START", rozpoczynający samodzielne życie... I nigdy nie przerwać komunikacji - tak, aby mogły w kryzysowej sytuacji zawołac: "Huston, mamy problem..." - jeśli tylko będą chciały.
I żeby mogły w każdej chwili bezpiecznie wrócić do bazy
***
Znajomi opowiedzieli mi następującą historię.
Para małżeńska miała jednego syna, jedynego. Oboje byli zaangażowani w życie Kościoła, otwarci na to, co im Pan zsyła. Z jednym jednak ojciec nie mógł sobie poradzić - syn postanowił zostać misjonarzem. Ojciec stwierdził, że jak syn wyjedzie tak daleko, z Irlandii, w świat - to go straci. Wymusił na nim rezygnację z pójścia do seminarium. W te same wakacje chłopak wsiadł na rower, pojechał na wycieczkę. Gdy wracał - przed domem rodzinnym potrącił go samochód. Zginął na miejscu.
Jego ojciec powiedział tydzień później: "Dopiero teraz zrozumiałem, że wcale bym go nie stracił - tam daleko."
"Niezbadane jego wyroki i nie do wyśledzenia jego drogi [...], albowiem z Niego i przez Niego i dla Niego jest wszystko" (Rz 11, 33-36)