Prawdą jest, że współczesna edukacja szwankuje, ale... Obecnie jest wiele innych rzeczy do przyswojenia, a doba ma tylko 24 godz. Przekazuje się dzieciom i młodzieży wiedzę najpotrzebniejszą do późniejszego przygotowania zawodowego, kładzie się akcent na nauczanie języka angielskiego, bo ten jest najbardziej potrzebny w zglobalizowanym świecie (praktycznie wszystkie nowości i odkrycia naukowe są publikowane w języku angielskim), znajomość łaciny jest potrzebna w niewielu zawodach, praktycznie chyba tylko w medycynie.
Poza tym - szkoła publiczna zapewnia tylko minimum, o resztę muszą się rodzice zatroszczyć już prywatnie.
Tutaj mam pytanie - czy w ED ktoś uczy dzieci łaciny? Jeżeli tak, to jaki jest to procent rodzin?
Chyba zaczynam kojarzyć o co w tym chodzi. Łatwiej jest skłonić dziecko żeby się uczyło czegoś co jest wymagane przez szkołę, aniżeli wyegzekwować żeby nadprogramowo to przyswoiło. Tak jest np. z lekturą szkolną - inaczej nie było by chyba protestu, że niektórzy klasycy polscy są z lektur obowiązkowych wycofywani.
Miałam i łacinę i dobrowolnie grekę w liceum. Ostatnio czytałam Ewangelię po grecku - tzn. wypowiadałam tekst, bo ze zrozumieniem wszystkich słów doć ciężko, ale na szczęście wersja polska znana prawie na pamięć. Z łaciny miałam nauczyciela, który wcześniej był w seminarium, ale z powodów zdrowotnych nie dopuszczono go do święceń - był diakonem. Fantastyczny starej daty nauczyciel, potem uczyła nas jego uczennica. Dzięki niej prawie cała klasa wzięła udział w olimpiadzie z łaciny - żeby pokazać dyrekcji, że nie wolno likwidować nauki tego języka. Z tego rozpędu zostałam... laureatem olimpiady i miałam wstęp na filologię klasyczną, ale się nie zdecydowałam. Za to na studiach odrabiałam po łacinie prace domowe - pisałam testamenty ku rozpaczy kolegów, którzy nie rozumieli i uciesze prowadzącego (obecnego księdza "od bruzdy"). W liceum też nauczycielka zachęciła sporo z nas do zapisania się europejskiego stowarzyszenia miłośników łaciny. Korespondowaliśmy po łacinie z młodzieżą z całej Europy, a raz byłam na stypendium w miasteczku koło Frankfurtu (miałam jakieś naście lat i jechałam tam autobusem liniowym, a potem stopem). Przez tydzień rozmawialiśmy, śpiewaliśmy, słuchaliśmy wykładów tylko po łacinie. Czad! Przygotowywaliśmy ucztę rzymską wg starożytnych przepisów/opisów. Uczyliśmy się nowych/współczesnych słów - na uniwersytecie (chyba) w Manheim jest wydział, gdzie zgodnie zasadami gramatyki tworzy się nowe słowa/nazwy przedmiotów. To było bardzo dawno temu, ale bardzo mile wspominany czas. Oczywiście łacina pozwala rozumieć większość języków i romańskich i germańskich, zwłaszcza pisanych, nawet bez ich głębokiej znajomości. A liturgia po łacinie to moja ulubiona, choć nie mam technicznej możliwości uczestniczenia w niej co tydzień. Moje dzieci nie uczą się łaciny i tylko niektóre nadają się do tego, żeby się dać zachęcić na tego rodzaju naukę nadprogramową.
Obecnie jest wiele innych rzeczy do przyswojenia, a doba ma tylko 24 godz. Przekazuje się dzieciom i młodzieży wiedzę najpotrzebniejszą do późniejszego przygotowania zawodowego...
Właśnie to mi przyszło do głowy. Cała edukacja nastawiona jest na przygotowanie zawodowe - bądź specjalistą w swojej dziedzinie (to mnie nie razi), nie musisz nic wiedzieć ponad to (to mnie drażni) i nie myśl zbyt wiele nad sensem swojej pracy, wysiłku, czasu poświęconego na poszczególne zarabianie pieniędzy itp (to budzi mój sprzeciw).
@Berenika ja już przestałam wpisywać w CV znajomość języków obcych - łacina - biegle... bo się na mnie potencjalni pracodawcy patrzyli jak na małpę w zoo. Poza tym, kilka ciąż, przekwalifikowania zawodowe, no i upływ lat (ca 20) sprawiły, że teraz to nie wiem, czy coś ad hoc bym skleciła. Zapewne musiałabym to jakiś czas odkurzać... Teraz, jak myślę o tym stypendium, to sama się dziwię, że byłam tak szalona i gotowa wkładać energię w takie nieżyciowe sprawy, ale wówczas to było coś bardzo ekscytującego. Leżeliśmy grupą na wzgórzu na trawie, gapiliśmy sie w niebo, na którym naraz widać było po kilka-kilkanaście samolotów (okolice największego lotniska we Frankfurcie) i gadaliśmy np. o polityce, o podróżach, o naszych krajach... po łacinie. Ze mną w pokoju mieszkała Chorwatka, byli Rumuni, Niemcy, Brytyjczycy, Czesi, Włosi... A! i podobało mi się to, że to nie była spagetti-łacina. Nie mówiło się "czelo"...
In Spe i co byśmy teraz po tej filologii klasycznej robiły? Bo facet to jeszcze może pracować jako wodzirej na imprezach, ale kobieta??? Wiem, uczyłybyśmy łaciny na zmianę za darmo w podstawówce Agnieszki3
Obecnie jest wiele innych rzeczy do przyswojenia, a doba ma tylko 24 godz. Przekazuje się dzieciom i młodzieży wiedzę najpotrzebniejszą do późniejszego przygotowania zawodowego...
Właśnie to mi przyszło do głowy. Cała edukacja nastawiona jest na przygotowanie zawodowe - bądź specjalistą w swojej dziedzinie (to mnie nie razi), nie musisz nic wiedzieć ponad to (to mnie drażni) i nie myśl zbyt wiele nad sensem swojej pracy, wysiłku, czasu poświęconego na poszczególne zarabianie pieniędzy itp (to budzi mój sprzeciw).
Nic nie stoi na przeszkodzie, aby dokształcać dzieci we własnym zakresie. Publiczna edukacja jest nastawiona na przygotowanie ludzi potrzebnych na rynku pracy - co poniekąd powinno być zrozumiałe.
Pozwolę sobie zauważyć, że nawet wtedy, gdy koszty wykształcenia ponosiło się samemu, to szerokie horyzonty były przypisane tylko koronowanym głowom i arystokracji.
@Berenika - jak bym się książkami obłożyła, to może bym coś wymyśliła. Pierwsza część dość skomplikowana - "quotienscumque" mnie przerasta i konstrukcja jakaś w stronie biernej. Rozumiem "cum eo" - "z nim" oraz "in Italia" - "w Italii". Druga część zdania jakaś łatwiejsza - "zawsze wychodził lepszy", czy coś w ten deseń. Dawno to było, jak mnie łaciny uczono. Do dziś to tylko niektóre modlitwy mi w głowie zostały i kilka kolęd.
miałam łacinę w liceum w ramach fakultetu. oprócz dla tego kto chciał nauczyciel prowadził zajęcia dodatkowe (od pierwszej klasy możnabyło chodzić za dodatkową opłatą). nie żałuję łaciny i zdecydowanie łza w oku się nie kręci..na wspomnienie raczej wraca ten ból brzucha i stres (mimo że miałam bdb)
@Berenika - jak bym się książkami obłożyła, to może bym coś wymyśliła. Pierwsza część dość skomplikowana - "quotienscumque" mnie przerasta i konstrukcja jakaś w stronie biernej. Rozumiem "cum eo" - "z nim" oraz "in Italia" - "w Italii". Druga część zdania jakaś łatwiejsza - "zawsze wychodził lepszy", czy coś w ten deseń. Dawno to było, jak mnie łaciny uczono. Do dziś to tylko niektóre modlitwy mi w głowie zostały i kilka kolęd.
Mam to samo.
A to tylko kawałek maleńki z tekstu pt: "De Hannibale"
Nam quotienscumque cum eo congressus est in Italia, semper discessit superior.
@Berenika - jak bym się książkami obłożyła, to może bym coś wymyśliła. Pierwsza część dość skomplikowana - "quotienscumque" mnie przerasta i konstrukcja jakaś w stronie biernej. Rozumiem "cum eo" - "z nim" oraz "in Italia" - "w Italii". Druga część zdania jakaś łatwiejsza - "zawsze wychodził lepszy", czy coś w ten deseń. Dawno to było, jak mnie łaciny uczono. Do dziś to tylko niektóre modlitwy mi w głowie zostały i kilka kolęd.
O, zagrzebał mi się wątek niepostrzeżenie. Literalnie to jest tak: Nam - bo quotienscumque - ile razy+gdy+i = obstawiłabym "za każdym razem gdy tylko" cum eo - z nim congressus est - starł się in Italia - w Italii semper - zawsze discessit - odchodził superior - wyższy. Ja bym powiedziała tak: Bo za każdym razem, gdy tylko z nim się starł w Italii, zawsze odchodził górą (w tym znaczeniu, że był zwycięzcą).
Przy czym, zwyciężał ten, co się ścierał... ale to ktoś inny niż ten od "cum EO". Obstawiam, że bohaterami są: Hannibal i populus Romanus
Ale mnie się zdaje, że "congressus est" to strona bierna, więc nie pasuje mi polskie "starł się" raczej "z nim się ścierano" (to już razem z tym "cum eo"). Wyszłoby wtedy: "Bo ilekroć z nim się ścierano w Italii, zawsze wychodził zwycięzcą." I wtedy jasno by wynikało, że zwycięzcą wychodził ten, o kim mowa, a nie jakiś tajemniczy, co się z nim ścierał. Popraw mnie, jeśli się mylę.
Masz rację @Katarzyna "świetną"rację... poszłam "na skróty", czyli pod górkę. Wstyd, wstyd, nie lubię strony biernej... Zawsze mnie uczono (nie na łacinie oczywiście), żeby jej unikać. Znalazłam takie tłumaczenie, które potwierdza, że masz rację.
Bo ilekroć tylko z nim walczono w Italii, zawsze wychodził zwycięzcą.
Zdanie wcześniejsze przetłumaczono tak: „Jeśli jest prawdą, a nikt w to nie wątpi, iż Rzymianie pokonali wszystkie narody dzięki męstwu, to należy przyznać, że Hannibal górował biegłością nad innymi wodzami tak dalece, jak naród rzymski przewyższa dzielnością inne narody”. A więc rzeczywiście H. kładł na łopatki Rzymian, no bo w końcu kto inny mógł wojować "w Italii"
@Winda_do_Nieba - Ja jakoś pamiętam z łaciny, że oni tej strony biernej mieli strasznie dużo. I często w takich miejscach, że się tego na polski nie dało sensownie przetłumaczyć. Coś, jak w tym rozkminianym zdaniu.
Komentarz
Obecnie jest wiele innych rzeczy do przyswojenia, a doba ma tylko 24 godz.
Przekazuje się dzieciom i młodzieży wiedzę najpotrzebniejszą do późniejszego przygotowania zawodowego, kładzie się akcent na nauczanie języka angielskiego, bo ten jest najbardziej potrzebny w zglobalizowanym świecie (praktycznie wszystkie nowości i odkrycia naukowe są publikowane w języku angielskim), znajomość łaciny jest potrzebna w niewielu zawodach, praktycznie chyba tylko w medycynie.
Poza tym - szkoła publiczna zapewnia tylko minimum, o resztę muszą się rodzice zatroszczyć już prywatnie.
Tutaj mam pytanie - czy w ED ktoś uczy dzieci łaciny? Jeżeli tak, to jaki jest to procent rodzin?
przecież znając łacinę ma się w kieszeni podstawy co najmniej kilku europejskich języków
to się dopiero opłaca!
a jeśli już pytasz o ED to uczę córkę słówek łacińskich + tłumaczę modlitwy z Mszy Wszechczasów
zawsze coś się zapamięta
pamiętam
zdaje się, że podręcznik polecałaś
Łatwiej jest skłonić dziecko żeby się uczyło czegoś co jest wymagane przez szkołę, aniżeli wyegzekwować żeby nadprogramowo to przyswoiło.
Tak jest np. z lekturą szkolną - inaczej nie było by chyba protestu, że niektórzy klasycy polscy są z lektur obowiązkowych wycofywani.
Ale w liceum było jeszcze nudniej na łacinie.
Z łaciny miałam nauczyciela, który wcześniej był w seminarium, ale z powodów zdrowotnych nie dopuszczono go do święceń - był diakonem. Fantastyczny starej daty nauczyciel, potem uczyła nas jego uczennica. Dzięki niej prawie cała klasa wzięła udział w olimpiadzie z łaciny - żeby pokazać dyrekcji, że nie wolno likwidować nauki tego języka. Z tego rozpędu zostałam... laureatem olimpiady i miałam wstęp na filologię klasyczną, ale się nie zdecydowałam. Za to na studiach odrabiałam po łacinie prace domowe - pisałam testamenty ku rozpaczy kolegów, którzy nie rozumieli i uciesze prowadzącego (obecnego księdza "od bruzdy").
W liceum też nauczycielka zachęciła sporo z nas do zapisania się europejskiego stowarzyszenia miłośników łaciny. Korespondowaliśmy po łacinie z młodzieżą z całej Europy, a raz byłam na stypendium w miasteczku koło Frankfurtu (miałam jakieś naście lat i jechałam tam autobusem liniowym, a potem stopem). Przez tydzień rozmawialiśmy, śpiewaliśmy, słuchaliśmy wykładów tylko po łacinie. Czad! Przygotowywaliśmy ucztę rzymską wg starożytnych przepisów/opisów. Uczyliśmy się nowych/współczesnych słów - na uniwersytecie (chyba) w Manheim jest wydział, gdzie zgodnie zasadami gramatyki tworzy się nowe słowa/nazwy przedmiotów.
To było bardzo dawno temu, ale bardzo mile wspominany czas.
Oczywiście łacina pozwala rozumieć większość języków i romańskich i germańskich, zwłaszcza pisanych, nawet bez ich głębokiej znajomości.
A liturgia po łacinie to moja ulubiona, choć nie mam technicznej możliwości uczestniczenia w niej co tydzień.
Moje dzieci nie uczą się łaciny i tylko niektóre nadają się do tego, żeby się dać zachęcić na tego rodzaju naukę nadprogramową.
Przekazuje się dzieciom i młodzieży wiedzę najpotrzebniejszą do późniejszego przygotowania zawodowego...
Teraz, jak myślę o tym stypendium, to sama się dziwię, że byłam tak szalona i gotowa wkładać energię w takie nieżyciowe sprawy, ale wówczas to było coś bardzo ekscytującego. Leżeliśmy grupą na wzgórzu na trawie, gapiliśmy sie w niebo, na którym naraz widać było po kilka-kilkanaście samolotów (okolice największego lotniska we Frankfurcie) i gadaliśmy np. o polityce, o podróżach, o naszych krajach... po łacinie. Ze mną w pokoju mieszkała Chorwatka, byli Rumuni, Niemcy, Brytyjczycy, Czesi, Włosi...
A! i podobało mi się to, że to nie była spagetti-łacina. Nie mówiło się "czelo"...
Winda - imponujące
Filologia klasyczna była moim marzeniem, które dałam sobie odebrać.I bardzo żałuję do dziś.
:-(Wiem, uczyłybyśmy łaciny na zmianę za darmo w podstawówce Agnieszki3
Publiczna edukacja jest nastawiona na przygotowanie ludzi potrzebnych na rynku pracy - co poniekąd powinno być zrozumiałe.
Pozwolę sobie zauważyć, że nawet wtedy, gdy koszty wykształcenia ponosiło się samemu, to szerokie horyzonty były przypisane tylko koronowanym głowom i arystokracji.
Dawno to było, jak mnie łaciny uczono. Do dziś to tylko niektóre modlitwy mi w głowie zostały i kilka kolęd.
nie żałuję łaciny i zdecydowanie łza w oku się nie kręci..na wspomnienie raczej wraca ten ból brzucha i stres (mimo że miałam bdb)
a mnie w głowie utkwiły najbardziej Przemiany Owidiusza
Byłam niepocieszona, gdy nie dostałam się do wymarzonego liceum
Nam quotienscumque cum eo congressus est in Italia, semper discessit superior.
O, zagrzebał mi się wątek niepostrzeżenie. Literalnie to jest tak:
Nam - bo
quotienscumque - ile razy+gdy+i = obstawiłabym "za każdym razem gdy tylko"
cum eo - z nim
congressus est - starł się
in Italia - w Italii
semper - zawsze
discessit - odchodził
superior - wyższy.
Ja bym powiedziała tak:
Bo za każdym razem, gdy tylko z nim się starł w Italii, zawsze odchodził górą (w tym znaczeniu, że był zwycięzcą).
Przy czym, zwyciężał ten, co się ścierał... ale to ktoś inny niż ten od "cum EO".
Obstawiam, że bohaterami są: Hannibal i populus Romanus
Wyszłoby wtedy: "Bo ilekroć z nim się ścierano w Italii, zawsze wychodził zwycięzcą." I wtedy jasno by wynikało, że zwycięzcą wychodził ten, o kim mowa, a nie jakiś tajemniczy, co się z nim ścierał.
Popraw mnie, jeśli się mylę.
Bo ilekroć tylko z nim walczono w Italii, zawsze wychodził zwycięzcą.
Zdanie wcześniejsze przetłumaczono tak:
„Jeśli jest prawdą, a nikt w to nie wątpi, iż Rzymianie pokonali wszystkie narody dzięki męstwu, to należy przyznać, że Hannibal górował biegłością nad innymi wodzami tak dalece, jak naród rzymski przewyższa dzielnością inne narody”.
A więc rzeczywiście H. kładł na łopatki Rzymian, no bo w końcu kto inny mógł wojować "w Italii"
Ale zazdroszczę tej łaciny