Dziękuję wszystkim za wsparcie. Rodziło się cudownie (choć bolało ;-)). Relację napiszę w wolniejszej chwili. Póki co, przesyłam zdjęcia i wierszyk autorstwa mego Kochanego Męża :-).
Dnia 26 października AD 2012
Wieść radosną echo niesie, że Franciszek jest na świecie. Na prowincji hen bezkresnej, w rodziców chatce ówczesnej
Powitaliśmy, po tej stronie brzuszka, nowego maluszka. Waży z deczka 3750 grameczka, zaś miarka krawiecka wskazała 58 centymeczka.
Poród w domu przerósł moje oczekiwania. Kwestia, czy będę rodzić w domu czy w szpitalu nie była rozstrzygnięta do ostatniej chwili, bo po pierwsze: musiałam się wstrzelić z akcją porodową w wolne położnej, po drugie: poród musiał przebiegać bez komplikacji. Stało się tak, że Pan Bóg pozwolił nam cieszyć się porodem w domu od początku do końca.
26.10., tj. w piątek już standardowo od popołudnia męczyły mnie skurcze przepowiadające, ale nie przejmowałam się nimi (żeby się nie nastawiać, że to już). Bolesne nie były, a że trwały do godz ok 20, to w międzyczasie zrobiłam szarlotkę dla położnej i pizzę na kolację. O 20 dzieci już spały, poprosiłam moją ś.p. mamę i babcię, żeby się nimi zajęły, jeśli będziemy rodzić w domu (zajęły się nimi tak dobrze, że ani razu nie wstały). Małżonek załatwił trochę drewna kominkowego od sąsiadów, więc usiedliśmy sobie wieczorkiem przy kominku, czekając na rozwój sytuacji. Jakoś przed 21 odeszły wody, po 21 była już u nas położna, akcja zaczęła się rozkręcać. Nastrój był jeszcze dość luźny, w przerwach między skurczami podawałam szarlotkę na ciepło z cynamonem ;-). Cieszyliśmy się tą chwilą niesamowicie. W kominku trzaskał ogień, w tle łagodna muzyka. Przed 22 skurcze nasiliły się, nabrały tempa. Opierałam się o męża i rozpoczęliśmy chyba coś w stylu tańca porodowego :-). Ok 22:48 Franek był już na świecie. Zapłakał chwilkę, ale zaraz, kiedy wylądował mi na piersiach uspokoił się. Cudowna chwila. Nie da się tego opisać słowami... Przez cały poród mogłam poruszać się, jak chciałam, wybrać pozycje do rodzenia, wszystko w otoczeniu, które znam. Położna była obecna z boku (Druga położna do pomocy przyjechała już przy końcówce). Rodziliśmy razem z mężem w intymnej atmosferze, w zaciszu domu, czyli dokładnie tak, jak sobie wymarzyłam.. a w praktyce wyszło piękniej niż się spodziewałam. Dwójkę wcześniejszych dzieci rodziłam w Zofii w Wawie. Mimo że te porody nie były jakoś traumatyczne, to z domowym nie ma co ich porównywać. Poród w domu był wydarzeniem, które mogliśmy przeżywać razem, znacznie głębiej niż w szpitalu, bez stresu, bez użerania się z personelem medycznym, bez dostosowywania się do czasem chorych procedur...
A dzisiaj rano, kiedy dzieci zauważyły nowego człowieka w rodzicielskim łóżku pytały "to to?" i chciały brać Franka na ręce :-). Wspaniały widok. Dziękuję raz jeszcze za wsparcie! Pan Bóg jest wielki :-)!
Pięknie! Nie opanowałam wzruszenia i łez:) czytając opis porodu jak baśń z tysiąca i jednej nocy- pięknej,magicznej nocy:) szczerze gratuluję i pozytywnie zazdroszczę- ja nie mam na taką bajkę szans.Gratuluję szczęśliwym rodzicom i cudownej Dziecinie- niech Wam Bóg błogosławi:)
Komentarz
błogosławieństwa Bożego
@};-Dnia 26 października AD 2012
Wieść radosną echo niesie,
że Franciszek jest na świecie.
Na prowincji hen bezkresnej,
w rodziców chatce ówczesnej
Powitaliśmy, po tej stronie brzuszka,
nowego maluszka.
Waży z deczka 3750 grameczka,
zaś miarka krawiecka wskazała 58 centymeczka.
Rodzice rozanieleni,
nie zapomną tej jesieni.
26.10., tj. w piątek już standardowo od popołudnia męczyły mnie skurcze przepowiadające, ale nie przejmowałam się nimi (żeby się nie nastawiać, że to już). Bolesne nie były, a że trwały do godz ok 20, to w międzyczasie zrobiłam szarlotkę dla położnej i pizzę na kolację.
O 20 dzieci już spały, poprosiłam moją ś.p. mamę i babcię, żeby się nimi zajęły, jeśli będziemy rodzić w domu (zajęły się nimi tak dobrze, że ani razu nie wstały). Małżonek załatwił trochę drewna kominkowego od sąsiadów, więc usiedliśmy sobie wieczorkiem przy kominku, czekając na rozwój sytuacji.
Jakoś przed 21 odeszły wody, po 21 była już u nas położna, akcja zaczęła się rozkręcać. Nastrój był jeszcze dość luźny, w przerwach między skurczami podawałam szarlotkę na ciepło z cynamonem ;-). Cieszyliśmy się tą chwilą niesamowicie. W kominku trzaskał ogień, w tle łagodna muzyka.
Przed 22 skurcze nasiliły się, nabrały tempa. Opierałam się o męża i rozpoczęliśmy chyba coś w stylu tańca porodowego :-). Ok 22:48 Franek był już na świecie. Zapłakał chwilkę, ale zaraz, kiedy wylądował mi na piersiach uspokoił się. Cudowna chwila. Nie da się tego opisać słowami...
Przez cały poród mogłam poruszać się, jak chciałam, wybrać pozycje do rodzenia, wszystko w otoczeniu, które znam. Położna była obecna z boku (Druga położna do pomocy przyjechała już przy końcówce). Rodziliśmy razem z mężem w intymnej atmosferze, w zaciszu domu, czyli dokładnie tak, jak sobie wymarzyłam.. a w praktyce wyszło piękniej niż się spodziewałam.
Dwójkę wcześniejszych dzieci rodziłam w Zofii w Wawie. Mimo że te porody nie były jakoś traumatyczne, to z domowym nie ma co ich porównywać. Poród w domu był wydarzeniem, które mogliśmy przeżywać razem, znacznie głębiej niż w szpitalu, bez stresu, bez użerania się z personelem medycznym, bez dostosowywania się do czasem chorych procedur...
A dzisiaj rano, kiedy dzieci zauważyły nowego człowieka w rodzicielskim łóżku pytały "to to?" i chciały brać Franka na ręce :-). Wspaniały widok.
Dziękuję raz jeszcze za wsparcie!
Pan Bóg jest wielki :-)!
pięknie
wszystko się poukładało tak jak chcieliście, gratulacje jeszcze raz, nie mogę się nadziwić...
szarlotka, kominek
mąż i wspólny spokojny domowy poród - wyobrażam sobie ze kiedyś to właśnie tak mogło wyglądać
kto wie może i mi będzie to dane