No właśnie i to mnie u niego razi. Parcie na sukces ziemski. Pewnie, źe trzeba się starać, pracować itd., ale kto mu dał prawo do określania kto jest miernotą a kto nie?
@Barbasia napisała: "Idziesz po to, żeby myśleć, żeby rozważać tą drogę krzyżową. Nie po to by przejść wyryp i mówić, że to sukces. inaczej ta droga krzyżowa nie będzie się różniła od tego, że zimą wejdziesz na Rysy".
Nie poszłabym na taką Drogę krzyżową, bo siła skoncentrowania na sobie, swojej słabości, walce z fizycznością, bardzo by mnie odrywała od modlitewnej bliskości z Chrystusem. Mam tego w zyciu aż nadto - kłamliwej słabości własnego ciała, którą przekładam na ogólny obraz siebie. Chrystus właśnie od tego mnie uwalnia - On mi pokazuje, że na tej słabej fizyczności ON sam, jeśli Mu pozwolę, zbuduje coś niesamowitego. Tej niesamowitości nie doświadczę, przechodząc nawet 60 km nocą w deszczu, z plecakiem z przodu i z tyłu. Wyrażenie tego, co Chrystus nam obiecuje, gdy pójdziemy za Nim, poprzez doświadczenie walki z oporem mięśni i woli, jest straszliwym skarłowaceniem Ewangelii.
Jak czytam Ekstremalna Droga Krzyżowa to aż mnie skręca. Niemal jakby napisać Zaje... Droga Krzyżowa. Te wrażenia zapisane na stronie EDK... Jeśli chcesz czegoś prawdziwie ekstremalnego, to weź swój krzyż i idź za Nim, a nie udawaj na górskiej wycieczce, że doświadczasz tego, co On wtedy tam. Albo że ten ból w ciele i strach, przezwyciężone, czynią cię innym człowiekiem. Zostaw pracę, jeśli zmusza cię do pracowania w niedzielę, przyjmij jeszcze jedno dziecko, zaproś na obiad matkę, na którą nie możesz patrzeć, powściągnij język i zrezygnuj z mówienia o innych... no nie wiem, co jeszcze, każdy ma jakieś swoje ekstremum... Zrób coś, co cię zmiażdży, pokaże ci, że jesteś sam z siebie pusty i niczym, a mimo to On kocha cię tak, że oddał za Ciebie swoje życie. Mam wrażenie, że należałoby z takiej EDK wrócić kompletnie pokonanym, żeby było miejsce w sercu na Jezusa....
Droga Krzyżowa to ekstremalne doświadczenie miłości Bożej, a nie własnej, fizycznej słabości i to jeszcze pokonanej własnymi siłami. Zamykanie tego misterium wyłącznie w granicach fizyczności, jakiegoś tam przemieniającego kolejnego doświadczenia, jest bluźnierstwem, jakąś podstępną herezją.
To już naprawdę lepiej wejść na Rysy albo pobiec maraton. Też przemieni życie, ale na swoją miarę. A drogę krzyżową wolę przeżywać, biorąc swój krzyż i idąc za Nim.
Mój mąż od razu z rozmarzeniem w głosie powiedział: Nooo, poszedłbym sobie na taką drogę. I to nas chyba odpycha od tego przedsięwzięcia. To jest coś, co bardzo karmi ludzką pychę. Na wielu poziomach. Bardzo możliwe, że Was to nie dotyczy, ale z opisów na stronie i z treści rozważań wnoszę, że wielu wpada w tę pułapkę.
Pamiętacie Kapustę wklejonego przez Maćka? To naprawdę świetne było. Ten chłopak doskonale tłumaczy, dlaczego nie warto zachłystywać się swoją tężyzną, zarówno fizyczną, jak i duchową. Coś o biblijnych Chuckach Norrisach to było i o tym, dlaczego Nowy Testament jest zupełnie inny od Starego...
@Kinga , opisy na stronie i treść rozważań jak dla nas są koszmarne. I generalnie zgadzam się z tym co napisałaś. Nawet tak dzisiaj z Mężem rozmawialiśmy, że właśnie trudniej jest na co dzień pokonywać siebie, zrobić coś co cię zmiażdży , niż wejść na np. Matternhorn (przykład wyczynu wg Stryczka) czy właśnie przejść EDK.
Za to muszę Ci powiedzieć, że dla mojego Męża było to duże przeżycie duchowe. Jak go słucham, o jego przemyśleniach z drogi,przy kolejnych stacjach, to jestem pod wrażeniem... Zdecydowała się w ostatniej chwili, żeby iść i na prawdę widzę, że to oderwanie się od miasta, komputera, codzienności było mu potrzebne.
Ale zgadzam się z Tobą, z tym że ja nie mam ręki do pisania i jakoś trudno mi ubrać myśli w słowa
@Barbasia, śmiem podejrzewać, że Twój Mąż i w innych sytuacjach ma powalające przemyślenia duchowe, nie musi wyłazić gdzieś na szczyt świata, żeby odprawić drogę krzyżową. Choć pewnie takie okoliczności mogą sprzyjać. Mnie chodzi o to, że nie podoba mi się takie sztuczne prowokowanie wizji i olśnień. Takie religijne doświadczenie in vitro. A to jest żywa relacja, tu i teraz. Nie trzeba nic preparować.
Przedsięwzięcie poraża wynikami, sami piszecie, że rozważania niemal gorszące. A teologia głoszona przez taką formę "ewangelizacji"? Bardzo mi się to wszystko nie podoba. Nawet przy założeniu, że nie myślę jak mężczyzna
A @Maciek wrzucił tymczasem Kapustę o krzyżu. Polecam!
Właśnie dlatego zapytałem co sądzicie. Usłyszałem wywiad z księdzem, który to organizuje i bardzo mi się nie spodobał. Jakieś takie uzależnianie od pokonania słabości. Mi się spodobała myśl, że idę w miarę samotnie w nocy, bo to faktycznie jakieś wyciszenie i można rozmyślać. Ale uzależnianie od sukcesu dojścia czegoś tam, to jakaś idiotyczna ideologia.
PawelK to jest teologia sukcesu. Wg mnie Stryczkowi jest bliżej do protestanckiego pastora, albo terenera NLP niż katolickiego księdza. Najgorszy efekt takiej Drogi, to jest wysyp samców alfa - "wow, MI się udało, SAM dałem radę"
@Kinga , jednak dzisiaj. Więc tak : 1. W ramach wyjaśnienia jeszcze. D. wcześniej nie słyszał ks.Stryczka, ani nie czytał rozważań. O EDK dowiedział się od kolegi, ostatecznie zdecydował się pójść chwilę przed zakończeniem zapisów, tak że nie wiedział o tej całej ideologii sukcesu itd. Po kazaniu na mszy już tak ;-) 2. Czasem trzeba dojść do tego, źe ta relacja istnieje tu i teraz, jest żywa. Nie kaźdy zdaje sobie z tego sprawę. Może dla kogoś takie " sztuczne" warunki wywołają jednak prawdziwe przemyślenia? Mój Mąż sam stwierdził, że potrzebny mu był ten właśnie wyryp + rozważanie drogi by dojść do pewnych wnioskówitp. Pewnie, że gdyby sam sobie zorganizował taki wyczyn solo połączony z rozważaniem dk, to też efekt byłby podobny(albo gdyby po prostu znalazł czas na dk)Tylko, że raczej by nie zorganizował. A nawet jeśli, to na 99% nie rozważałby w trakcie dk. 3. Pomimo tego, że sam w sumie jest zadowolony, to D. stwierdził, że ks. Stryczek tymi swoimi metodami może komuś krzywdę wyrządzić. Odmienianie słowa ' sukces' przez wszystkie możliwe przypadki jest nienormalne.
Coś jeszcze miałam dopisać, ale mi umknęło. Może jednak jutro.
Bardzo nie lubię nie tyle idei co halo robionego wokół akcji ks.Stryczka. To co piszesz jest bliskie takiej herezji jak ewangelia sukcesu. Bardzo protestancki ruch w którym usłyszałam że jeśli mi się nie wiedzie w życiu to znaczy że za mało wierzę bo Bóg mi nie błogosławi. Droga Krzyżowa to wg mnie powinna być pokutą nawróceniem a nie własnym sukcesem. Myślę że trzeba sobie uświadomić że nikt nie jest zdolny przejść tego co Jezus Chrystus, bo Jego cierpienie miało przede wszystkim wymiar duchowy. Że nikt z nas choćby nie wiem jak ekstremalną drogę krzyżową przeszedł nie jest w stanie bez tego cierpienia Chrystusowego sam się zbawić. Cała ta idea zawarta w pokonywaniu siebie ekstremalnym jako mierze męstwa i męskości mnie nieco śmieszy. Życie ogólnie jest dość ekstremalne, zwłaszcza jak się decydujemy na życie według nauczania Kościoła. Po co jeszcze porywać się na ekstremum i to jeszcze takie miałkie? Dla mnie ekstremalne jest przeżyć Drogę Krzyżową w parafialnym kościele a nie sięgać po jakieś dodatkowe draski bo to w kościele to za mało żeby coś poczuć.
Nie poszłabym na taką Drogę krzyżową, bo siła skoncentrowania na sobie, swojej słabości, walce z fizycznością, bardzo by mnie odrywała od modlitewnej bliskości z Chrystusem. Mam tego w zyciu aż nadto - kłamliwej słabości własnego ciała, którą przekładam na ogólny obraz siebie. Chrystus właśnie od tego mnie uwalnia - On mi pokazuje, że na tej słabej fizyczności ON sam, jeśli Mu pozwolę, zbuduje coś niesamowitego. Tej niesamowitości nie doświadczę, przechodząc nawet 60 km nocą w deszczu, z plecakiem z przodu i z tyłu. Wyrażenie tego, co Chrystus nam obiecuje, gdy pójdziemy za Nim, poprzez doświadczenie walki z oporem mięśni i woli, jest straszliwym skarłowaceniem Ewangelii.
Jak czytam Ekstremalna Droga Krzyżowa to aż mnie skręca. Niemal jakby napisać Zaje... Droga Krzyżowa. Te wrażenia zapisane na stronie EDK... Jeśli chcesz czegoś prawdziwie ekstremalnego, to weź swój krzyż i idź za Nim, a nie udawaj na górskiej wycieczce, że doświadczasz tego, co On wtedy tam. Albo że ten ból w ciele i strach, przezwyciężone, czynią cię innym człowiekiem. Zostaw pracę, jeśli zmusza cię do pracowania w niedzielę, przyjmij jeszcze jedno dziecko, zaproś na obiad matkę, na którą nie możesz patrzeć, powściągnij język i zrezygnuj z mówienia o innych... no nie wiem, co jeszcze, każdy ma jakieś swoje ekstremum... Zrób coś, co cię zmiażdży, pokaże ci, że jesteś sam z siebie pusty i niczym, a mimo to On kocha cię tak, że oddał za Ciebie swoje życie. Mam wrażenie, że należałoby z takiej EDK wrócić kompletnie pokonanym, żeby było miejsce w sercu na Jezusa....
Droga Krzyżowa to ekstremalne doświadczenie miłości Bożej, a nie własnej, fizycznej słabości i to jeszcze pokonanej własnymi siłami. Zamykanie tego misterium wyłącznie w granicach fizyczności, jakiegoś tam przemieniającego kolejnego doświadczenia, jest bluźnierstwem, jakąś podstępną herezją.
To już naprawdę lepiej wejść na Rysy albo pobiec maraton. Też przemieni życie, ale na swoją miarę. A drogę krzyżową wolę przeżywać, biorąc swój krzyż i idąc za Nim.
Mój mąż od razu z rozmarzeniem w głosie powiedział: Nooo, poszedłbym sobie na taką drogę. I to nas chyba odpycha od tego przedsięwzięcia. To jest coś, co bardzo karmi ludzką pychę. Na wielu poziomach. Bardzo możliwe, że Was to nie dotyczy, ale z opisów na stronie i z treści rozważań wnoszę, że wielu wpada w tę pułapkę. @Kinga dziękuję za te słowa. Szkoda że się nie da dziękować kilkakrotnie.
@Kinga Ta droga Krzyżowa to jak pielgrzymka - przynajmniej ja ją tak traktowałam - na pielgrzymkę też byś nie poszła? @-)
W sumie każdy jest na jakimś etapie swojego życia, każdy ma inne zadanie do wypełnienia i w związku z tym nie widzę nic złego w tym, że została zorganizowana EDK. Wręcz przeciwnie, uważam, że to bardzo dobra inicjatywa i oby się rozwijała. Oczywiście rozważania ks. Stryczka to co innego.
Na pielgrzymkę bym poszła, bo istotą pielgrzymki jest trud drogi, zwyczajnej nużącej, kompletnie nieatrakcyjnej, długiej drogi, ofiarowany w modlitewnej intencji.
Istotą drogi krzyżowej jest trud, ale nie Twój ani mój, tylko Chrystusa. Nabożeństwo jest tego trudu rozważaniem. Wszystko inne jest nadużyciem, lekko mówiąc.
To znaczy, że w czasie rozważania nie można się zmęczyć? Dziwne. W drodze krzyżowej mogę połączyć mój trud z trudem Chrystusa, mój trud pomaga mi w rozważaniu drogi krzyżowej. Jakie to znowu nadużycie? Nie rozumiem tego.
"Lepiej nie uda mi się wyjaśnić, jak zrobiłam to wyżej. W tym długim wpisie. "
"Zamykanie tego misterium wyłącznie w granicach fizyczności, jakiegoś tam przemieniającego kolejnego doświadczenia, jest bluźnierstwem, jakąś podstępną herezją." ------------------- @Kinga, a gdzie jest ta wyłączność fizyczności w tej Drodze Krzyżowej? Ty sobie zrobiłaś taką właśnie wyłączność w tym długim wpisie i usiłujesz wmówić jakąś herezję. No lekka przesada.
Droga krzyżowa to DROGA, nawet w kościołach CHODZI SIĘ za krzyżem a nie klęczy w ławce.
wiecie, ja tylko z własnych doświadczeń napisze, że być może dla ludzi młodych to może być dobry wstęp do czegoś więcej. Pamiętam, że na pierwszą piesza pielgrzymkę poszłam właściwie po to, żeby stwierdzić czy fizycznie dam radę przejść taki kawał. A owoce były wielkie.
Komentarz
Pewnie, źe trzeba się starać, pracować itd., ale kto mu dał prawo do określania kto jest miernotą a kto nie?
"Idziesz po to, żeby myśleć, żeby rozważać tą drogę krzyżową.
Nie po to by przejść wyryp i mówić, że to sukces.
inaczej ta droga krzyżowa nie będzie się różniła od tego, że zimą wejdziesz na Rysy".
Nie poszłabym na taką Drogę krzyżową, bo siła skoncentrowania na sobie, swojej słabości, walce z fizycznością, bardzo by mnie odrywała od modlitewnej bliskości z Chrystusem. Mam tego w zyciu aż nadto - kłamliwej słabości własnego ciała, którą przekładam na ogólny obraz siebie. Chrystus właśnie od tego mnie uwalnia - On mi pokazuje, że na tej słabej fizyczności ON sam, jeśli Mu pozwolę, zbuduje coś niesamowitego. Tej niesamowitości nie doświadczę, przechodząc nawet 60 km nocą w deszczu, z plecakiem z przodu i z tyłu. Wyrażenie tego, co Chrystus nam obiecuje, gdy pójdziemy za Nim, poprzez doświadczenie walki z oporem mięśni i woli, jest straszliwym skarłowaceniem Ewangelii.
Jak czytam Ekstremalna Droga Krzyżowa to aż mnie skręca. Niemal jakby napisać Zaje... Droga Krzyżowa.
Te wrażenia zapisane na stronie EDK... Jeśli chcesz czegoś prawdziwie ekstremalnego, to weź swój krzyż i idź za Nim, a nie udawaj na górskiej wycieczce, że doświadczasz tego, co On wtedy tam. Albo że ten ból w ciele i strach, przezwyciężone, czynią cię innym człowiekiem. Zostaw pracę, jeśli zmusza cię do pracowania w niedzielę, przyjmij jeszcze jedno dziecko, zaproś na obiad matkę, na którą nie możesz patrzeć, powściągnij język i zrezygnuj z mówienia o innych... no nie wiem, co jeszcze, każdy ma jakieś swoje ekstremum... Zrób coś, co cię zmiażdży, pokaże ci, że jesteś sam z siebie pusty i niczym, a mimo to On kocha cię tak, że oddał za Ciebie swoje życie. Mam wrażenie, że należałoby z takiej EDK wrócić kompletnie pokonanym, żeby było miejsce w sercu na Jezusa....
Droga Krzyżowa to ekstremalne doświadczenie miłości Bożej, a nie własnej, fizycznej słabości i to jeszcze pokonanej własnymi siłami. Zamykanie tego misterium wyłącznie w granicach fizyczności, jakiegoś tam przemieniającego kolejnego doświadczenia, jest bluźnierstwem, jakąś podstępną herezją.
To już naprawdę lepiej wejść na Rysy albo pobiec maraton. Też przemieni życie, ale na swoją miarę. A drogę krzyżową wolę przeżywać, biorąc swój krzyż i idąc za Nim.
Mój mąż od razu z rozmarzeniem w głosie powiedział: Nooo, poszedłbym sobie na taką drogę. I to nas chyba odpycha od tego przedsięwzięcia. To jest coś, co bardzo karmi ludzką pychę. Na wielu poziomach. Bardzo możliwe, że Was to nie dotyczy, ale z opisów na stronie i z treści rozważań wnoszę, że wielu wpada w tę pułapkę.
Za to muszę Ci powiedzieć, że dla mojego Męża było to duże przeżycie duchowe. Jak go słucham, o jego przemyśleniach z drogi,przy kolejnych stacjach, to jestem pod wrażeniem... Zdecydowała się w ostatniej chwili, żeby iść i na prawdę widzę, że to oderwanie się od miasta, komputera, codzienności było mu potrzebne.
Ale zgadzam się z Tobą, z tym że ja nie mam ręki do pisania i jakoś trudno mi ubrać myśli w słowa
Przedsięwzięcie poraża wynikami, sami piszecie, że rozważania niemal gorszące. A teologia głoszona przez taką formę "ewangelizacji"? Bardzo mi się to wszystko nie podoba. Nawet przy założeniu, że nie myślę jak mężczyzna
A @Maciek wrzucił tymczasem Kapustę o krzyżu. Polecam!
Ale tak, w tej.
1. W ramach wyjaśnienia jeszcze.
D. wcześniej nie słyszał ks.Stryczka, ani nie czytał rozważań. O EDK dowiedział się od kolegi, ostatecznie zdecydował się pójść chwilę przed zakończeniem zapisów, tak że nie wiedział o tej całej ideologii sukcesu itd. Po kazaniu na mszy już tak ;-)
2. Czasem trzeba dojść do tego, źe ta relacja istnieje tu i teraz, jest żywa. Nie kaźdy zdaje sobie z tego sprawę. Może dla kogoś takie " sztuczne" warunki wywołają jednak prawdziwe przemyślenia? Mój Mąż sam stwierdził, że potrzebny mu był ten właśnie wyryp + rozważanie drogi by dojść do pewnych wnioskówitp. Pewnie, że gdyby sam sobie zorganizował taki wyczyn solo połączony z rozważaniem dk, to też efekt byłby podobny(albo gdyby po prostu znalazł czas na dk)Tylko, że raczej by nie zorganizował. A nawet jeśli, to na 99% nie rozważałby w trakcie dk.
3. Pomimo tego, że sam w sumie jest zadowolony, to D. stwierdził, że ks. Stryczek tymi swoimi metodami może komuś krzywdę wyrządzić. Odmienianie słowa ' sukces' przez wszystkie możliwe przypadki jest nienormalne.
Coś jeszcze miałam dopisać, ale mi umknęło. Może jednak jutro.
Droga Krzyżowa to wg mnie powinna być pokutą nawróceniem a nie własnym sukcesem. Myślę że trzeba sobie uświadomić że nikt nie jest zdolny przejść tego co Jezus Chrystus, bo Jego cierpienie miało przede wszystkim wymiar duchowy. Że nikt z nas choćby nie wiem jak ekstremalną drogę krzyżową przeszedł nie jest w stanie bez tego cierpienia Chrystusowego sam się zbawić.
Cała ta idea zawarta w pokonywaniu siebie ekstremalnym jako mierze męstwa i męskości mnie nieco śmieszy. Życie ogólnie jest dość ekstremalne, zwłaszcza jak się decydujemy na życie według nauczania Kościoła. Po co jeszcze porywać się na ekstremum i to jeszcze takie miałkie? Dla mnie ekstremalne jest przeżyć Drogę Krzyżową w parafialnym kościele a nie sięgać po jakieś dodatkowe draski bo to w kościele to za mało żeby coś poczuć.
swojej słabości, walce z fizycznością, bardzo by mnie odrywała od
modlitewnej bliskości z Chrystusem. Mam tego w zyciu aż nadto -
kłamliwej słabości własnego ciała, którą przekładam na ogólny obraz
siebie. Chrystus właśnie od tego mnie uwalnia - On mi pokazuje, że na
tej słabej fizyczności ON sam, jeśli Mu pozwolę, zbuduje coś
niesamowitego. Tej niesamowitości nie doświadczę, przechodząc nawet 60
km nocą w deszczu, z plecakiem z przodu i z tyłu. Wyrażenie tego, co
Chrystus nam obiecuje, gdy pójdziemy za Nim, poprzez doświadczenie walki
z oporem mięśni i woli, jest straszliwym skarłowaceniem Ewangelii.
Jak czytam Ekstremalna Droga Krzyżowa to aż mnie skręca. Niemal jakby napisać Zaje... Droga Krzyżowa.
Te
wrażenia zapisane na stronie EDK... Jeśli chcesz czegoś prawdziwie
ekstremalnego, to weź swój krzyż i idź za Nim, a nie udawaj na górskiej
wycieczce, że doświadczasz tego, co On wtedy tam. Albo że ten ból w
ciele i strach, przezwyciężone, czynią cię innym człowiekiem. Zostaw
pracę, jeśli zmusza cię do pracowania w niedzielę, przyjmij jeszcze
jedno dziecko, zaproś na obiad matkę, na którą nie możesz patrzeć,
powściągnij język i zrezygnuj z mówienia o innych... no nie wiem, co
jeszcze, każdy ma jakieś swoje ekstremum... Zrób coś, co cię zmiażdży,
pokaże ci, że jesteś sam z siebie pusty i niczym, a mimo to On kocha cię
tak, że oddał za Ciebie swoje życie. Mam wrażenie, że należałoby z
takiej EDK wrócić kompletnie pokonanym, żeby było miejsce w sercu na
Jezusa....
Droga Krzyżowa to ekstremalne doświadczenie miłości
Bożej, a nie własnej, fizycznej słabości i to jeszcze pokonanej własnymi
siłami. Zamykanie tego misterium wyłącznie w granicach fizyczności,
jakiegoś tam przemieniającego kolejnego doświadczenia, jest
bluźnierstwem, jakąś podstępną herezją.
To już naprawdę lepiej
wejść na Rysy albo pobiec maraton. Też przemieni życie, ale na swoją
miarę. A drogę krzyżową wolę przeżywać, biorąc swój krzyż i idąc za Nim.
Mój mąż od razu z rozmarzeniem w głosie powiedział: Nooo,
poszedłbym sobie na taką drogę. I to nas chyba odpycha od tego
przedsięwzięcia. To jest coś, co bardzo karmi ludzką pychę. Na wielu
poziomach. Bardzo możliwe, że Was to nie dotyczy, ale z opisów na
stronie i z treści rozważań wnoszę, że wielu wpada w tę pułapkę.
@Kinga dziękuję za te słowa. Szkoda że się nie da dziękować kilkakrotnie.
Ta droga Krzyżowa to jak pielgrzymka - przynajmniej ja ją tak traktowałam - na pielgrzymkę też byś nie poszła? @-)
W sumie każdy jest na jakimś etapie swojego życia, każdy ma inne zadanie do wypełnienia i w związku z tym nie widzę nic złego w tym, że została zorganizowana EDK. Wręcz przeciwnie, uważam, że to bardzo dobra inicjatywa i oby się rozwijała.
Oczywiście rozważania ks. Stryczka to co innego.
W drodze krzyżowej mogę połączyć mój trud z trudem Chrystusa, mój trud pomaga mi w rozważaniu drogi krzyżowej. Jakie to znowu nadużycie? Nie rozumiem tego.
"Zamykanie tego misterium wyłącznie w granicach fizyczności, jakiegoś tam
przemieniającego kolejnego doświadczenia, jest bluźnierstwem, jakąś
podstępną herezją."
-------------------
@Kinga, a gdzie jest ta wyłączność fizyczności w tej Drodze Krzyżowej? Ty sobie zrobiłaś taką właśnie wyłączność w tym długim wpisie i usiłujesz wmówić jakąś herezję. No lekka przesada.
Droga krzyżowa to DROGA, nawet w kościołach CHODZI SIĘ za krzyżem a nie klęczy w ławce.