Jeden z cytatów z niego:
Moim zdaniem, największą stratą dzieci w ostatnim trzydziestoleciu jest fakt, że nie istnieje dla nich żadna przestrzeń wolna od dorosłych. Nie ma już drzewa na podwórku, gdzie mogłyby przebywać same. Dawniej dzieci kształtowały swoje kompetencje społeczne w zabawie i komunikacji z innym dziećmi. Takiej możliwości już prawie nie mają, bo nawet kiedy są razem, to dookoła stoją dorośli, którzy się do wszystkiego wtrącają. Na dodatek, często są oni tak romantycznie lub idealistycznie usposobieni, że nie tolerują żadnych konfliktów. Niewesoło jest być dzisiaj dzieckiem z tymi dorosłymi, którzy nie odstępują ich na krok. A przy tym zaczyna się w różnych środowiskach pedagogicznych mówić, że dzieci mają wielką potrzebę granic. To po prostu trudne do uwierzenia, bo życie dzieci nigdy nie było bardziej ograniczone niż teraz. Dorośli są przez cały dzień przy nich i je kontrolują.
- Jesper Juul, Przestrzeń dla rodziny.
Komentarz
Jeśli psycholog i terapeuta rodzinny myli te dwie rzeczy, to albo chce zbulwersować czytelnika albo ma w tym jakiś cel.
Nie czytałam niczego, co napisał, ale po tym fragmencie już mi się mała czerwona lampka zaświeciła...
W ogóle nigdy nie dostosowywałam się do porad książkowych jeśli chodzi o dzieci, bo od tego człowiek ma rozum , żeby postępować tak albo inaczej. Nie wiedząc jak sie ten pan nazywa ani kim jest, też się zgadzałam z nim co do szkodliwej nadopiekuńczości. Po prostu w żadną stronę nie można przeginać. A w życiu dzisiejszych młodych rodziców często występuje presja na udowadnianie sobie i innych jakim to się jest wspaniałym, troskliwym, zapobiegliwym rodzicem. takim co się podklada aby dziecko nie stłukło kolana, latanie za dzieckiem, przesadna bliskość i wtrącanie się do wszystkiego. Z drugiej strony często występuje postawa braku czasu dla dziecka. Z jednej strony przedłużanie mu dzieciństwa, wręcz niemowlęctwa na siłę, z drugiej np. nierealne wymagania i robienie z niemowlaka lub przedszkolaka geniusza...
A tu trzeba wybrać złoty środek.
Dlaczego?
Cytat powyżej uważam za z grubsza trafiony.
Z zastrzeżeniem, że bycie ograniczonym nie kłóci się z brakiem umiejętności stawiania zdrowych granic.
Nie znam człowieka, ale jakąś jego pozycję polecał Michał Wroński z Tato.Net, a do Michała mam zaufanie.
Też miałem takie skojarzenie po tytule wątku.
Ostatnio nie podobał mi się ten artykuł:
http://dziecisawazne.pl/czy-warto-dawac-dziecku-obowiazki-domowe/
Wiedziałam zatem, jaki mam cel (wdrożenie dzieci do codziennych zajęć życia rodzinnego) i jakimi metodami nie chcę go osiągać – ale nie przyszło mi łatwo zrezygnować z wyznaczania im obowiązków.
I chociaż kiedy przeczytałam (Jesper Juul, Twoja kompetentna rodzina), że te obowiązki nie są konieczne, bo dzieci do ok. 14. r.ż. przede wszystkim chcą się bawić – i uczą się przez zabawę – to owszem, odczułam ulgę, ale czułam też pewien niepokój. Czy to czasem nie jest przesada?
I jeszcze temat zgody na odmowę - można powiedzieć, że nie uznaję takowej, bo zwyczajnie przed wydaniem polecenia biorę pod uwagę wiek, zmęczenie, choroby i inne czynniki i wtedy dopiero coś nakazuję. A jak nakazuję to jest to "święte", bo inaczej nie dałoby się funkcjonować.
Jak w oczach dziecka wygląda rodzic, który każe np. umyć ręce po spacerze i nie egzekwuje tego? Dla dziecka to ktoś słaby, z kogo zdaniem nie trzeba się liczyć bo w razie konfliktów to rodzic "odpuści". Takie incydenty utrwalane przez lata (ha dni!), powodują, że rodzice tracą całkowicie autorytet. W czasie gdy jest on (autorytet) niezwykle potrzebny i pomocny, czyli np. w okresie małoletniego buntu a potem w czasie dojrzewania, rodzice są z góry na przegranej pozycji.
Prezentują prawidłowe podejście do żywienia, promują karminie piersią i ruch na świeżym powietrzu zamiast komputera i telewizji, prezentują naturalne metody pielęgnacji zdrowia, ekologiczne środki czystości... No, sporo tam ciekawych treści jest.
Co nie zmienia faktu, że z wieloma prezentowanymi tam poglądami się nie zgadzam. I nie czuję, że muszę :-D
z książki "Kryzys szkoły":
"W szkołach musi pilnie dokonać się zmiana paradygmatu, która polega na tym, że w centrum znajdzie się zaufanie do kompetencji dziecka. Zaufanie, że dzieci chętnie współdziałają nie tylko z rodzicami, ale także z nauczycielami."
"Rodzice chcą mieć odpowiedzialne dzieci, sprawnie radzące sobie w społeczeństwie, ale kompetencji społecznych nie zdobywa się na lekcjach, na których rządzi przymus i posłuszeństwo. Zdobywa się je, swobodnie rozwijając się razem z innymi dziećmi pod okiem empatycznego pedagoga."
Cholernie drogie i jest tam product placement. Najbardziej eko jest nienaudużywanie żadnych środków.
sporo dobrego robią z koleżanką w temacie "świadomego rodzicielstwa"
Właśnie tego terminu nie znoszę. Moim zdaniem lepiej poradzą sobie osoby mniej "świadome" czy oczytane w przemądrzałych stronkach, bo kierują się intuicją i tradycyjnym konkretnym podejściem. A teraz jedna z drugą siedzi na emamie, ogląda tv śniadaniową i ma w głowie mnóstwo takich haseł, a nic dobrego z tego nie wynika, tylko mętlik.
To tak, żeby oddać sprawiedliwość.
A product placement stosują, choć zgodnie ze swoim zapatrywaniami. Onegdaj pomysłodawczynie portalu zostały zaproszone do wielkiej fabryki słoiczkowego jedzonka dla niemowląt i małych dzieci. Reportaż z tej wizyty jest na stronie i wcale nie łączy się z reklamą jedzonka tego producenta ;-)
Osoby tworzące ten portal mają inne podejście do wychowania niż większość forumowa, ale są w tym dość spójne - to im trzeba oddać. W ich podejściu pewne kwestie mi odpowiadają, a inne są nie do zaakceptowania.
W kwestii "świadomego rodzicielstwa" - nie wydaje mi się to takie proste, że intuicyjne wychowanie jest najlepsze. Może, w przypadku kogoś, kto wyniósł dobre wzorce z rodzinnego domu. Ale ilu takich jest? Oczywiście - "uświadamianie" rodziców może iść w bardzo różnych kierunkach... Ale to odrębna kwestia.
W kwestii "świadomego rodzicielstwa" - nie wydaje mi się to takie proste, że intuicyjne wychowanie jest najlepsze. Może, w przypadku kogoś, kto wyniósł dobre wzorce z rodzinnego domu.
Ja sądzę, że jednak większość ludzi takowe wyniosła, a patologia to mniejszość. A od niedawna próbuje się wmówić ludziom, że bez kursów, nowych teorii i odkrywczych metod nie da się być dobrym rodzicem, że nie da się wychować dziecka.
dokładnie.
ostatnio z mężem robiliśmy "przegląd" znajomych własnie pod tym względem i wyniki są zatrważające. Pochodzenie z tzw. dobrego domu(nikt nie pije, rodzice pracują, ba maja nawet wyższe wyksztalcenie, usmiechnieci itd)nie oznacza, że w środku nie ma patalogii relacji itp.
Ja też wiele rzeczy wyniesionych z domu musiałam sobie przepracować, żeby dojść do jakiej takiej dojrzałości. Ale nie uważam tego za patologię, choć momentami ostre zakręty mi się w życiu układały.
Moi rodzice popełniali błędy wychowawcze, wielu z nich chciałabym uniknąć sama wychowując swoje. Ale na pewno popełnię masę innych.
Więc gdzie jest granica między patologią a jej brakiem w tzw. zdrowej rodzinie? (pytanie nie dotyczy przypadków ewidentnych typu alkohol czy przemoc, tylko przeciętnych Kowalskich)
Moja koleżanka była na serii spotkań/kursów dla rodziców. Wyniosła z tego przekonanie, że trzeba się dziecka o wszystko pytać, konsultować z nim różne decyzje. Co do zasady to może i słuszne, tylko jakoś zapomniano powiedzieć, że nie każdą decyzję i że to i tak rodzic na ostatnie słowo, przynajmniej do pewnego wieku dziecka. I to podkreślanie na każdym kroku "rozumiem, że się zdenerwowałaś". Drugi przykład, jak ludzie dosłownie biorą te porady, matka na placu zabaw do córki: "wspaniale sobie radzisz na tym przyrządzie (to była taka siłownia zewnętrzna), mimo że jesteś mniejsza od innych, to świetnie ci idzie" - dla mnie to brzmi groteskowo. Pani przeczytała pewnie jakieś poradnik tego typu: http://dziecisawazne.pl/czego-nie-powinnismy-mowic-dzieciom/
Co za idiota. Posłuszeństwo i zgodność nie są wartościami destrukcyjnymi. A przemoc jakiegokolwiek rodzaju nie jest znakiem rozpoznawczym tradycyjnych rodzin.
Odpowiadając na pytanie: lewackie teorie pana Juula mnie nie pociągają.
Przypominają mi się słowa Lenina o tym, że kapitaliści sami dostarczą liny, na których się ich potem powiesi. Jeżeli rodzice przyjmują takie koncepcje wychowawcze, w których rodzina jest uznana za formę przemocy, to ich misja traci jakikolwiek sens.
patologie relacji to patologie na linii ojciec-matka (wykorzystywanie jednej ze stron, zanizanie wartości, tłamszenie,fałszywośc, wyrachowanie działanie, obluda itp) rodzic-dziecko(wychowywanie dziecka w opozycji do jednego z rodziców, zawłaszczanie dziecka dla siebie i tworzenie z nim chorej relacji, częsty brak relacji ojciec-syn a nawet wzajemna nienawisc itp)
a znajomi?ot typowe blokowisko we Wrocławiu, żaden element.
@Kobieta - czy sądzisz, że statystycznie takie osoby stanowią większość?
niestety tak.