Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

Blog Wymiatacz czyli wieloblog orgarnięty

1246

Komentarz

  • ZCzynam słyszeć głosy dzieci. Rano puściłam pranie, zjadłam śniadanie, teraz ratuje świat moimi cennymi radami na rogu. Wstać czy nie wstać? Przeprowadzę plebiscyt wsród czytelników bloga.
  • poleż sobie jeszcze trochę :)
  • Jestem za leżeć
  • Leż. Do pierwszej krwi da się wytrzymać.
  • Wycięłam z kawałka polaru kamizelkę dla szczura, jak czasem niewiele trzeba, by zasłużyć na największe uznanie. Szczur prezentuje się wytwornie, a Maciek jest szczęśliwy. :D
  • Kamizelkę dla szczura? Szczur z radością pogryzie ją na kawałki :)
  • to jest szczur, który "przeżywa" regularne kąpiele w pralce, nie pogryzie ;)
  • Bez opieki moge zrozumieć, ale bez czapeczki? To już przesada ;)
  • IdaIda
    edytowano wrzesień 2015

    Nie miałam dotąd czasu, żeby się odnieść, teraz mam do się odniosę. Do niektórych wypowiedzi.


    @Odrobinka :

    Hmmm ja mam czasem ochote pytać matki jedynakow jak sobie radzą z dzieckiem którym non stop trzeba sie zajmować. I jak sobie radzą emocjonalnie... Bo przecież jak jedyny to trzeba chronić bardziej niż kilkoro.


    Nie mam pojęcia jak to jest zajmować się dzieckiem non stop.
    Wiadomo – jak jest małe, zajmujemy się dzieckiem sporo, jak jest starsze to się bawi z przyjaciółmi, nie trzeba się non stop zajmować.
    U nas nie ma problemu ze zorganizowaniem życia towarzyskiego dla syna, jest raczej problem jak go od zabawy z licznymi kolegami odciągnąć i wygospodarować czas na ważne obowiązki. Ale dajemy radę (odkąd czytam porady wychowawcze pana Dariusza Zalewskiego wszystko się jakoś uporządkowało.)

    Tak na marginesie … bardzo dużo spotykam tutaj na forum mitów na temat życia rodzin z jednym dzieckiem, jak również na temat samych jedynaków.
    Że się trzeba zajmować non stop, że rozpieszczeni, że egoiści, że nieśmiali w towarzystwie, bo ponoć nie mieli gdzie i z kim się uspołecznić, że nie potrafią nic w domu zrobić, że samotni, że się nudzą z rodzicami, że niesamodzielni, że mają problem jak dorosną, bo muszą sami zaopiekować się rodzicami, itp.
    A ja nieraz widzę, że wszystko jest dokładnie na odwrót.
    Mam w rodzinie trójkę jedynaków, a w dalszej rodzinie mam dwie rodziny wielodzietnych, dziś już dorosłych ludzi. Wiele cech przypisywanych jedynakom mają ci ludzie z rodzeństwem. Natomiast nasi jedynacy są i towarzyscy, i zaradni, i samodzielni, i nieegoistyczni. Mają mnóstwo przyjaciół. Przynajmniej u nas tak jest.
    Dlaczego? Bo cechy takie jak egoizm - altruizm, samodzielność – zależność, nieśmiałość – towarzyskość, lenistwo – pracowitość – to wszystko są rzeczy, które wynikają z wychowania a nie z samego faktu bycia jedynym czy np. piątym dzieckiem w rodzinie. Po prostu.

  • IdaIda
    edytowano wrzesień 2015

    A poza tym (odnosząc się jeszcze do zacytowanej wypowiedzi Odrobinki) nie bardzo rozumiem niechęć do zajmowania się własnym dzieckiem i spędzania z nim czasu.
    Dla mnie mało rzeczy na świecie jest równie atrakcyjnych jak przebywanie z moim synem i wspólne z nim spędzanie czasu – czy to na rozmowie, czy na wspólnym treningu, czy przy modlitwie, czy jak się razem uczymy, czy jak pracujemy razem w domu, bo on ma stałe domowe obowiązki, czy na spacerze.

    Prowadzę mini-ED, znaczy takie po-szkolne zajęcia, mamy lekcje z historii Polski, patriotyzmu, języka polskiego, języka angielskiego, muzyki i przede wszystkim religii.

    Nie ma nic tak ważnego w edukacji na emigracji jak nauczenie dziecka religii. I to nie jakoś tak byle jak, po łebkach – ale porządnie. Trzeba samemu wiele zagadnień przestudiować, żeby umieć dziecku wszystko mądrze wytłumaczyć. NIKT nas w tym nie zastąpi. Katechezy są w kościołach katolickich raz na miesiąc, w obcym języku i prowadzone mizernie, przez przypadkowe katechetki. Kazania są w obcym języku i dziecko też nie wszystko z nich rozumie, bo to wzniosły język teologii. Język biblijny – wiadomo: trudny. Wspólnoty – my tutaj żadnej nie mamy.
    Trzeba samemu wszystko ponadrabiać, wszelkie braki pouzupełniać – ot, takie zadanie dla rodziców, których los rzucił daleko od kraju.
    Dodam, że aby zrobić to dobrze, rodzic musi nieźle się dokształcić, dużo czytać, słuchać mądrych kazań na internecie, poświęcić temu czas. Ale jest to do zrobienia.



    Nie rozumiem tej Twojej postawy, która przebija z Twoich wpisów – „dzieci się same sobą zajmują, same wszystko robią, gdzieś tam łażą, ja nic nie muszę, ot tam … sprzątnę albo któreś dziecko sprzątnie, właściwie to nudzę się”.

    Nie widzę tutaj tej, jak to ujęła Maciejka, „wartości dodanej”.

    Inna Twoja wypowiedź, którą kiedyś przeczytałam w jakimś wątku, a która zamurowała mnie : „dzieci nie są dla mnie aż tak ważne”.
    Dzieci nie są dla Ciebie aż tak ważne.

    Przyznam, że nie pojmuję tego.

    Moja koncepcja macierzyństwa jest zupełnie odmienna.

    Są tutaj na forum dwie mamy, których wpisy ja uwielbiam czytać i zawsze robię to z dużym zainteresowaniem.

    Aniela i Marcelina. Mamy z pasją, zacięciem pedagogicznym i klarowną wizją swego macierzyńskiego powołania. Pracowite i zaangażowane. Ambitne intelektualnie i nie tylko. Mamy, które nie odpuszczają, które walczą o swoje dzieci – dbając o ich odpowiedni rozwój zarówno poprzez intensywne wychowanie religijne, jak i poprzez trud edukacji domowej. Mamy, które NIE NUDZĄ SIĘ ze swoimi dziećmi, które uwielbiają z nimi być i robić z nimi coś ciekawego, coś co te dzieci kształtuje.
    To są matki inspirujące. Dla mnie – wzory.

    Aniela – jak dla mnie mistrzyni teorii wychowania (a ponoć też i praktyki), kobieta której SIĘ CHCE rozgryzać tajniki cennej klasycznej koncepcji pedagogicznej, której SIĘ CHCE kształtować u dzieci cnoty i wykuwać ich charaktery, kobieta, która docieka w jaki sposób najlepiej jest pokierować dziećmi tak, aby nie zmarnowały życia a na końcu trafiły do Nieba. Siedmioro dzieci. Nauka w domu pod okiem mamy. Kształtowanie cnót. Ogarnianie domu. Pieczenie chleba i zdrowa kuchnia. Do tego jeszcze od czasu do czasu trudna i wymagająca dieta dr Dąbrowskiej tudzież post.
    I jeszcze dzieli się swoją wiedzą i doświadczeniem na forum. Gigant – nie kobieta!


    Dla mnie to mentorka. (Nie zgadzam się z nią tylko w kwestii kar cielesnych.)


    Z kolei publikacje Marceliny to apoteoza wielodzietności, hymn pochwalny na temat rodziny. I bardzo dobrze. Właśnie takiej publicystyki potrzebujemy – radosnej pieśni kobiet, które są zafascynowane macierzyństwem, które z pasją poświęcają wszystkie swoje siły dzieciom, które zogniskowały wszystkie swoje najlepsze cechy, wszystkie swoje talenty na jednym wartościowym celu: znakomitym wychowaniu swoich dzieci. Pomimo, że jak sama autorka pisze, takie rodzicielstwo to trud i ciężka praca, to nieraz „krew, pot i łzy”.

    W tekstach Marceliny (publikowanych na portalu Stowarzyszenia Rodzin im bł. Mamy Róży i linkowanych nieraz na tym forum) spotykam szczęśliwą rodzinę, w której rodzicom SIĘ CHCE kształtować własne dzieci, edukować je w domu żeby nie traciły czasu na szkołę, organizować im ciekawe zajęcia, ruszyć się z nimi na ciekawe wycieczki …
    A przede wszystkim ... być z nimi, być z nimi, być z nimi. Póki czas.
    Marcelina pisze: „nie nudzę się ze swoimi dziećmi, jak mogłabym się nudzić z moją rodziną?” (cytuję z pamięci). Bardzo jest mi to bliskie.


    Z opisów życia rodzinnego tych dwóch dam wyłania się obraz zdyscyplinowanych rodzin, ciężkiej ale sensownej pracy i wartościowego wykorzystania czasu przez wszystkich członków rodziny. Odnosi się wrażenie, że te matki realizując w pełni swoje powołanie pomagają swoim dzieciom odkryć i zrealizować ich własne powołanie. No i chyba o to chodzi w byciu mamą, jak sądzę.

    Dla mnie to są wzory, z których ja czerpię inspirację.

    I nie ma tu żadnego znaczenia, że jestem mamą jedynaka, to naprawdę nie ma nic do rzeczy. Można być mamą jedynaka a jednocześnie być mamą stuprocentową, maksymalnie macierzyńską i taką, dla której to macierzyństwo jest życiową pasją – a można być też wielodzietną niezaangażowaną mamą, która te dzieci urodziła i wykarmiła, ale już nie ukształtowała. Różnie bywa.

  • No i jak tu teraz napisać, że zaczęłam dzień ob obcięcia osiemdziesięciu paznokci? :>

  • Co do drugiego zagadnienia poruszonego w wypowiedzi @Odrobinka – po prostu wmurowało mnie.
    Co to znaczy, że „jak sobie radzą emocjonalnie... Bo przecież jak jedyny to trzeba chronić bardziej niż kilkoro.”??

    Dlaczego trzeba chronić bardziej niż kilkoro?

    Z tego wynika rzecz dla mnie nie do pojęcia, że dla matek wielodzietnych dbanie o bezpieczeństwo ich dzieci nie jest tak ważne i nie „obciąża emocjonalnie”, bo mają ich kilkoro??
    Że jedno mniej, jedno więcej – jaka to różnica?
    Dla mnie – straszne.

    Wiesz co dla mnie byłoby obciążające emocjonalnie?
    Dla mnie byłoby najtrudniej, gdybym miała kilkoro dzieci i nie mogąc wszystkiego dobrze dopilnować, coś bym zaniedbała i doszłoby do tragedii. Albo np. jedno z dzieci zeszłoby na złą drogę, bo mi brakło czasu, żeby coś przyuważyć, w odpowiednim czasie zareagować. To ja bym sobie tego nie darowała. Dla mnie świadomość takich sytuacji byłaby najbardziej obciążająca emocjonalnie.

    Nie chcę tutaj dezawuować wartości dużej rodziny, tylko chcę powiedzieć, że każdy ma swoją wytrzymałość psychofizyczną i dla jednego obciążeniem emocjonalnym lub fizycznym będzie coś, co dla innego widocznie nie ma aż takiego znaczenia.


  • @Małgorzata :

    Tez tak mam @Odrobinka
    I na koniec ochotę powiedzieć
    -współczuję
    Albo drugi z tekstów
    -fajnie pięknie ale to nie dla mnie



    „Brawo” Małgorzato.
    Wychodzi z Ciebie (nie pierwszy raz) to, co na ogół starannie próbujesz ukryć pod przykrywką jowialnej rubaszności i pozornej serdeczności: chamstwo i skrywana niechęć do ludzi.

    Właśnie napisałaś, że współczujesz komuś jego rodziny.

    Odwróćmy sytuację: ktoś mówi Tobie albo innej wielodzietnej osobie, że współczuje, że macie tyle dzieci.
    Współczuje tego, że dzieci są nie doinwestowane, że jedzą jedzenie z Biedronki, że w lecie zamiast przez całe wakacje pomykać po górach, lasach i nad morzem – to siedzą w dusznym mieście co negatywnie wpływa na ich zdrowie … itd. I pyta - jak to znosisz emocjonalnie.
    Jak byś się wtedy poczuła? Chamskie, prawda? Okropnie.

    A jakbyś się poczuła, gdyby ta osoba rzuciła na odchodnym: „fajnie, pięknie, ale to nie dla mnie” (to także Twój tekst). Chamstwo i beznadzieja, prawda?

    Małgorzato, zadałam Ci proste, nieskomplikowane i niezłośliwe pytanie: jak sobie radzisz z organizacją pracy, jak unikasz chaosu przy tak licznej familii.
    Nie pierwszy raz na tym forum twierdzisz, że jesteś świetnie zorganizowana, że jesteś mistrzem sprzątania, obiad robisz w 15 minut (to są dosłowne Twoje wypowiedzi) i ogólnie nie rozumiesz u innych wielodzietnych problemów z organizacją, chaosem, itp. - czym zapewne wprowadziłaś w kompleksy znaczną część wielodzietnych mam z forum. Na grzeczne pytanie JAK to robisz, czy masz jakieś sposoby, patenty – częściowo odpowiedziałaś, ale potem Ci się odechciało i wymigałaś się.

    I powiem Ci jeszcze (a także Twoim potakiewiczom, którzy lajkują Twoje wpisy), że trzeba być na prawdę przeczulonym na swoim punkcie, żeby z powodu takiej błahostki jak grzeczne i neutralne pytanie o ilość zużywanego pieczywa, tudzież grzeczne pytanie o umiejętności organizacyjne wyciągać od razu działa armatnie w postaci „współczucia” komuś jego niewielkiej rodziny oraz deklaracji, że w życiu nie chciałoby się mieć takiej rodziny jak nasz rozmówca.

  • @Ida, wiem jak jest być matką jednego dziecka - byłam, wiem, jak jest kilkorga, jestem.
    To nie tak, że olewam, tylko jak jestem sama z najmłodszym, to muszę cały czas, dosłownie cały mieć go na oku. Jak jesteśmy większą grupą, to dalej musi być na oku, ale niekoniecznie moim. Mogę spokojnie zająć się swoją pracą, bo wiem, że dzieci bawią się razem, jak coś nie tak, natychmiast alarmują.
  • @Ida ja mialam prze 8 lat jedną córkę. I nie chodzi mi o to żebyś mi odpowiedziała na pytania. Ja wiem jak się wychowuje jedynaka do 8 roku życia. Mój tekst był tylko formą uszczypliwosci i tekstem na poziomie pytań zadawanych wielodzietnym matkom. Rodzajem odbicia piłeczki.
    Odnośnie wychowania ja wzorów nie posiadam. To jak ma wyglądać wychowanie moich dzieci czerpię z intuicji, znajomości wlasnych dzieci, w kontekście też wiary i Pisma Świętego.Wybacz ale wyrywasz moje wypowiedzi z kontekstu i ja wiem że emocjonalnego zabarwienia ich może nie widać. Nie lubię wscibstwa i serio drażnią mnie pytania jak sobie radzę bo wielodzietność nie pojawia się nagle ani nie mam stada trzylatków naraz, tylko dzieci w różnym wieku. Nie da się wytłumaczyć komuś jak wygląda wielodzietność. Poza tym jakoś nie czuję się wielodzietna. Raczej normalna. Szóstka dzieci nie jest jakaś szczególną liczbą a poza tym to nie wyścig ani licytacja. Mam swoje metody wychowawcze i nie wymadrzam się ani nie myślę nawet żeby ktoś bezkrytycznie próbował je wprowadzać w swojej rodzinie. Bo wg mnie nie ma ogólnych czy tam obiektywnych metod wychowawczych tylko do dziecka konkretnego się je dostosowywuje. A i tak rodzimy się z jakąś gotową osobowością i niejako wszystko co możemy zrobić to spróbować konkretne osoby nauczyć bycia samodzielnymi, odpowiedzialnymi i odważnymi ludźmi. No może przede wszystkim pokazać wartości jakie warto wyznawać, ale to też w dużej mierze zależy jakie wartości są ważne dla nas.
  • O, Ida wybuchla :O)
  • Cóż, akurat zieci Małgorzaty w wakacje pomykały i po górach, i nad morzem... Ale nie o tym wątasek, nie o tym!
  • Pytanie o ilosc chleba wcale nie jest takie neutralne. Przyjdzie ktoś i zrobi analize wpisu i na tej podstawie od razu bedzie wiedział czy dzieci grube czy niedożywione. Jak można na podstawie kilku wpisow o kimś powiedzieć, że cham albo inne gorsze rzeczy?
  • Ja nie mam jakiejś powalającej ilości dzieci a mimo to, często ludzie mnie pytają, jak sobie radzę z dziećmi, ED, obowiązkami domowymi itp.
    Jakoś wcale nie odczytuję tego, jako czegoś dziwnego. Nie posądzam pytających o jakieś złe intencje.
  • edytowano wrzesień 2015
    Nie da rady być znudzonym i niezaangazowanym rodzicem 6 dzieci. Serio @Ida. Może ty znasz takie rodziny wielodzietne ale ja nie znam żadnej. I to niekoniecznie wierzące. A znam sporo.
    Chyba że mówisz znowu na przykładach patologii. Gdzie ja napisałam ze się nudzę z moją rodziną? Napisałam jedynie że praca w domu jest motonna i nudna, ale chodziło mi bardziej o sprzatanie, zakupy itp. Dzieci nie są dla mnie centrum rodziny. W tym sensie nie są najważniejsze. Ja jestem ważna i mój mąż. Dzieci uczą się przede wszystkim patrząc na nas. I to praca nad sobą jest ważna i nad małżeństwem i dopiero potem dzieci. To przykład jest ważny a nie słowa, nauka itp. Też jestem na emigracji. Mam tu misję katolicką i Bractwo św Piotra. Moje dzieci mają co tydzień kontakt z wierzacymi księżmi ktorzy np goszczą u nas na obiedzie. Mogę im mówić o Bogu ale wolę pokazywać im czym jest wiara. Co nie znaczy że o Bogu nie mówię.
  • To nie chodzi p ogolne pytanie jak sobie radzicie gdzie mozna rownież ogolnie odpowiedzieć, ale o wścibstwo np ile chleba potrzebujecie, a ile papieru toaletowego itp.
  • No ja mam np 52 pary majtek dla dziewczynek. Kiedyś policzylam jak wyjezdzalismy na wakacje i pakowalam walizki. Komuś się do czegoś przyda taka wiedza?
    Poza tym z tym radzeniem sobie i pytaniem jak sobie radzimy problem polega na tym że nie potrafię odpowiedzieć na takie pytanie. No po prostu sobie radzę. Normalnie. Po prostu jestem wielodzietna w miarę i muszę sobie radzić i nie prowadzę jakichś porównań jak sobie radziłam z jednym, dwójką,... tylko samo to idzie. Dlatego odbilam piłeczkę. Bo pytania o radzenie sobie też wynikają ze stereotypow. A jeszcze jak jesteś dość atrakcyjna, nie zniszczona, szczupła,uśmiechnięta i nie narzekasz to w ogóle jak ty to robisz? Bo stereotyp mowi że wielodzietna matka jest zaniedbana, gruba, z tlustymi włosami, byle jak ubrana, bez zębów i zahukana.
  • Ludzie czasem najpierw mówią potem myślą. Czasem nie są delikatni w swoich pytaniach. Sama, jako matka wrzeszczącego dzień i noc niemowlaka zastanawiałam się, jak ludzie sobie radzą np. z dwójką. Wtedy dwójka dzieci to był jakiś hardcore dla mnie. Nie chodzi o spowiadanie się, ile zużywam papieru toaletowego, czy ile kostek masła kupuję tygodniowo. Ale dlaczego mam nie powiedzieć młodej mamie z dwójką dzieci jak sobie radzę, nie wdając się w zbędne szczegóły? Może właśnie zobaczy, że można, da się a na dodatek można być jeszcze szczęśliwym. Dziś też rozmawiałam z młodą kobietą, matką dwójki dzieci. Była w szoku, kiedy dowiedziała się, że W. jest piąty. Pytała o różne rzeczy. No i co z tego? Czy korona mi spadnie z głowy jak jej odpowiem na to co uważam za stosowne?
  • Na ogół takie pytania nie wynikają z chęci nauczenia sie czegokolwiek tylko są zakamuflowanymi wyrazami współczucia. I bardziej powala ludzi w odpowiedziach stanowczość, śmiech, cięta riposta niż słuchają jakichkolwiek odpowiedzi. Chyba ze pytanie jest o konkret. Nie wiem, może trzeba pobyć przez chwilę w wielodzietnej rodzinie żeby zobaczyć jak funkcjonuje. No bo ja w teorii nawet nie wiem ile czego kupuję i ile czasu zajmuje mi dana rzecz. Nie bardzo też widze różnicę w swojej rodzinie miedzy zyciem z dwójką a szostka dzieci.
  • są zakamuflowanymi wyrazami współczucia

    Nie podzielam tej opinii. Jakoś nie odbieram tych pytań jako współczucia.
    Moim zdaniem to zwykła ciekawość.
  • edytowano wrzesień 2015
    No ale ta ciekawość wynika ze stereotypów
  • Poza tym akurat odpowiadam na pytania.
  • No właśnie - mamy okazję łamać stereotypy - to chyba dobrze?
  • I co odpowiadasz na pytanie jak sobie radzisz?
  • Odpowiadam, ze nie rozumiem pytania. I czekam co bedzie dalej. Bo jak jest dalej tekst o urobieniu, zmeczeniu, blaaaablaaa, to mowie, ze zycie jest logolnie mynconce, i wole sie zmeczyc dziecmi niz narzekaniem. Albo ze radze sobie swietnie, bo w cywilu bylam trenerka szkolen i radzilam sobie z grupa 20nauczycieli gimnazjum, wiec dopiero przy siodmym dziecku spodziewam sie analogicznego obciazenia.
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.