Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

Rozwód po polsku

edytowano maja 2007 w Czytelnia
image

Dotarł do nas wiatr hedonizmu, sprowadzający się do postawy "nie chce mi się męczyć", więc coraz więcej osób postanawia żyć bez niepotrzebnych stresów. Za to z perspektywą ustawicznej poprawy jakości życia

Rozwód po polsku
Agnieszka Rybak

Coraz więcej małżeństw w Polsce decyduje się na rozstanie. Terapeuci biją na alarm: rozwód zawsze oznacza życiową porażkę. Boleśnie rani, zostawia blizny, okalecza psychicznie dzieci. Etycy mówią o kryzysie poczucia odpowiedzialności - za partnera, potomstwo, własne życie

"Żadna obrączka z osobna nic nie waży. Ważą tylko obie" - mówi Jubiler do Anny, jednej z bohaterek dramatu Karola Wojtyły "Przed sklepem jubilera", kiedy ta próbuje spieniężyć symbol zobowiązania zaciągniętego przed ołtarzem wiele lat temu. Ten traktat filozoficzny o miłości "zadanej na całe życie" - małżeństwie, jego niuansach, szczęściu, goryczy i rozpadzie - stoi pewnie na półce w wielu polskich domach. W kraju, w którym ponad 90 proc. obywateli deklaruje wciąż przywiązanie do katolicyzmu i nauk Jana Pawła II, coraz częściej wiara bierze rozwód z życiem.

Na pierwszy rzut oka jest optymistycznie. - W Polsce nie jest zagrożona instytucja małżeństwa - informuje GUS. Z opublikowanego pod koniec kwietnia raportu o sytuacji demograficznej kraju wynika, że związków małżeńskich zawieramy więcej (w 2006 r. ponad 226 tys., czyli o ponad 9 proc. więcej niż w roku poprzednim), do tego w większości (70 proc.) wyznaniowych. Partnerzy dobierają się na zasadzie podobieństw, co dobrze rokuje trwałości i sile związku. Na dodatek od wielu lat najbardziej cenioną wartością wśród młodych Polaków jest rodzina.

To jednak tylko jedna strona medalu. Z tych samych danych wynika, że Polak i Polka rozwodzą się coraz częściej. Gdy na początku lat dziewięćdziesiątych na tysiąc zawieranych małżeństw przypadało 134 rozwodów, to w 2005 r. już 327. Ta statystyka wskazuje, że zachodzą u nas przemiany społeczne, jakie wcześniej przeszły społeczeństwa Zachodu. We Francji i Niemczech, krajach Unii Europejskiej, rozpada się co piąty związek. W USA co drugi.

Liberalizm obyczajowy puka do drzwi polskich rodzin, a te coraz częściej stają przed nim otworem. Nie opiera się im już kultura. W wydanym w 2000 r. przez "Znak" wywiadzie-rzece "Bo jestem z Wilna" Józefa Hennelowa, publicystka "Tygodnika Powszechnego", wymienia przyjęty w jej pokoleniu żelazny kanon zachowań wobec rozwodników. Nawet przyjmowanie ich w domu w towarzystwie nowych partnerów było nietaktem - oznaczałoby bowiem, że się ten naganny postępek akceptuje i wyraża nielojalność wobec osoby zdradzonej. "Dzisiaj sprawy poszły naprzód. Na gruncie towarzyskim ta bariera padła. Zostaje grunt rodzinny. Czy mamy na przyjęcia rodzinne zapraszać wujka z kolejną nową partnerką, prawdopodobnie znów sezonową? Ja uważam, że nie. Myślę, że mamy prawo w takich razach powiedzieć? "Wybacz, ale jesteś zaproszony sam". Inaczej dawalibyśmy do zrozumienia, że akceptujemy ludzką krzywdę" - pisze Hennelowa.

Tacy jak Doda

Taka norma obowiązuje jednak rzadko. I tylko w tradycyjnych rodzinach, gdzie nie rozwodzi się prawie nikt. Ksiądz dr Mirosław Nowosielski, psycholog i terapeuta, wykładowca na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego, twierdzi: - Najlepszym kursem przedmałżeńskim jest porządnie funkcjonująca rodzina. To tam uczy się dotrzymywania raz złożonej obietnicy, nawet gdyby potem stało się to uciążliwe, niewygodne. O miłości można mówić po 20 latach małżeństwa.

Problem w tym, że wielu młodych zawierających dziś małżeństwa ludzi takiej rocznicy może nie doczekać. Ks. Nowosielski twierdzi: - Poważnym problemem ludzi stających przed ołtarzem jest niedojrzałość. Mnóstwo ślubów jest nieważnych, tylko ludzie o tym nie wiedzą. Kryzys rodziny we współczesnym świecie jest spowodowany odejściem od zasad wychowania: do wierności, odpowiedzialności i poczucia godności.

Kryzysowi małżeństwa sprzyja tabloidyzacja zachowań. Muzyk Michał Wiśniewski wziął na biegunie spektakularny - transmitowany w telewizji - ślub z piosenkarką Mandaryną. Po krótkim czasie - już bez kamer, ale z obszernymi relacjami na łamach tabloidów - wziął rozwód. Inna ikona polskiej popkultury wokalistka Doda co i rusz wyznaje, co i gdzie robiła z mężem Radziem, a innym razem rozpoczyna występ w telewizji od oświadczenia o rozwodzie.

W mediach, Internecie dzień po dniu, scena po scenie, widz obserwuje łatwe rozstania ludzi, których zna z ekranu. - Dziś łatwiej niż w przeszłości wyjść ze związku z powodów czysto psychologicznych. Kobiety i mężczyźni nie widzą tego w kategoriach życiowej katastrofy. Później, w większości przypadków, okazuje się to katastrofą. Ale to już inna sprawa - ostrzega psycholog prof. Janusz Czapiński. Jego zdaniem dotarł do nas wiatr hedonizmu, sprowadzający się do postawy "nie chce mi się męczyć", więc coraz więcej osób postanawia żyć bez niepotrzebnych stresów. Za to z perspektywą ustawicznej poprawy jakości życia.

Jeszcze do końca lat 80. małżeństwa w Polsce scalał rachunek ekonomiczny. Na prowincji twardo trzymał się model mężczyzny - macho z demoludów. Zarabiał, żywił, żądał. Lata 90. go zdetronizowały. Stracił status głowy domu, nie jest już jedynym żywicielem rodziny. Nowej roli jeszcze sobie nie obrał. Pod wpływem przemian funkcja ekonomiczna małżeństwa w Polsce uległa erozji. A świadomość, że małżeństwo jest nierozerwalne, gdyż opiera się na uniwersalnych wartościach, w młodszym pokoleniu się nie wykształciła. - Wielu małżonków, którzy nie mieli ze sobą wiele wspólnego, trwało w związku, bo łatwiej było przeżyć we dwójkę, dodając dochody. Kiedy jednak społeczeństwo zaczęło się bogacić, ludzie łatwiej dopuszczają do siebie myśl, że mogliby się rozstać. Mogą sobie na to pozwolić - twierdzi prof. Czapiński.

Zdrada pragmatyczna

Dziś w Polsce rozwodzi się nowa klasa średnia. - Mają za dużo pieniędzy - ocenia adwokat Barbara Walkowska, prawnik z dwudziestoletnim stażem. Do jej kancelarii trafiają najczęściej dobrze sytuowani czterdziestokilkulatkowie, którzy osiągnęli apogeum swoich zawodowych możliwości. - Jak już zdobędą wszystko, przebędą wyścig szczurów i mają zapalić ogień w kominku, to okazuje się, że między nimi nie ma nic. Są dzieci, jest pies, trzy samochody na podjeździe do garażu. A ze związku został tylko popiół - opowiada Walkowska.

W nowym społeczeństwie, w którym naczelną wartością jest sukces, prestiż, pozycja - nawet stara jak świat zdrada funkcjonuje inaczej. Do jej wykrycia przyczynia się technika, esemesy, mejle, bilingi. Kiedyś wynikała z chęci bycia z kimś innym. Towarzyszyło jej rozdarcie emocjonalne, poczucie wstydu, winy, środowiskowy ostracyzm. We współczesnym świecie dla odpowiednika Anny Kareniny miejsca nie ma. Zdrada jest pragmatyczna. - Wynika z zarobienia szybkich pieniędzy, dorobienia się majątku, do którego pasuje nowy, młodszy model kobiety - ocenia prawniczka.

To przy szybkim tempie życia zawodowego zaczyna się szukanie przygód, osobne wakacje. Przy boku pojawiają się nowe panie. Młodsze i atrakcyjniejsze.

Krok po kroku zdobywają teren. Fascynują erotycznie, wypełniają emocjonalną pustkę, wchodzą w ekonomiczny dostatek, w końcu wypychając z niego żonę.

Barbara Walkowska twierdzi, że najbardziej rozpaczliwe są rozwody 50-letnich kobiet. Zostają bez środków do życia, bo mąż znalazł sobie znacznie młodszą partnerkę. A on wierzy, że czas się dla niego zatrzymał i tak zawsze będzie.

Likwidacja nieopłacalnego biznesu

Kobiety składają pozew częściej - mniej więcej w 2/3 przypadków. Jednak w ostateczności, gdy są u kresu wytrzymałości, bo on bije i pije. Druga ewentualność - ona kogoś ma. Młode i atrakcyjne przechodzą z ramion w ramiona. To dla nich i ich równie niezależnych partnerów powstają coraz to nowe poradniki: "Jak się rozwieść", w których koniec małżeństwa przedstawiany jest jak zamknięcie wspólnego biznesu. A na stronach amerykańskich doradców rozwodowych - Certified Divorce Financial Analyst pojawiają się propozycje, by nie zakładać "nierealnie" bycia z kimś do końca życia, ale wyznaczyć sobie co kilka lat punkty kontrolne - i sukcesem nazywać każdy osiągnięty w ten sposób cel.

Także Europie rozwód spowszechniał. Zeszłotygodniowy Światowy Kongres Rodzin zbiegł się w czasie z informacją o rozwodzie Margot Kaessmann, biskupa niemieckiego Kościoła ewangelickiego. Matka czworga dzieci, "uważana za symbol możliwości pogodzenia pracy i wychowania", rozstała się z mężem pastorem. Agencja DPA podała, że rozwód dla Kościoła ewangelickiego nie stanowi moralnego problemu. Jak tłumaczył przedstawiciel władz hanowerskiego kościoła Arend de Vries, zasada, że człowiek nie może rozłączyć tego, co Bóg złączył, jest uważana za postulat, ale nie za prawo. "Małżeństwo jest co prawda instytucją społeczną, ale istnieje dzięki relacjom między dwojgiem ludzi, a te mogą ulec załamaniu".

W innych kręgach kulturowych tradycje nadal są silne. W krajach arabskich rozwód odbywa się według prawa religijnego. Silne więzi w rodzinach sprawiają, że jest zawsze źle widziany. Łączy się ze wstydem i hańbą dla obu stron. Dla pozostałych członków rodziny jest niezrozumiałe, jak dorośli ludzie, którzy mają dzieci, mogą się nie dogadać?

Rozwód jest z pozoru stosunkowo prosty, zwłaszcza dla mężczyzny. Europejczycy myślą, że wystarczy trzy razy wypowiedzieć formułkę "nie chcę cię" i to zarejestrować. - Ale dopiero potem zaczynają się poważne finansowe konsekwencje. Za wypłacone odszkodowanie kobieta musi do końca wygodnie żyć - tłumaczy Radosław Khoury-Costantin, Polak syryjskiego pochodzenia.

W Polsce rozwód nie kosztuje wiele. Wniosek sądowy ma stałą cenę - 600 zł. Porada prawnika to 200 - 300 zł za godzinę pracy, reprezentacja przed sądem - kilka tysięcy. Ale bywają także i rachunki po 20 tys. zł., gdy sprawa jest rozwojowa i pokazowa.

Walka potworów

Za zamkniętymi drzwiami sali sądowej widać wyraźnie zmiany, które zachodzą w polskim społeczeństwie. Gdy on - jeszcze na korytarzu cichy, spokojny, stonowany, i ona - przybita, z podkrążonymi oczami, kiedyś dobrani jak w korcu maku, rzucają się sobie do gardeł. Na użytek rozwodu wyciągają na wierzch sceny z życia małżeńskiego. Ona oskarża: Nigdy nie stanął w jej obronie, gdy jego własna matka za użyczenie skromnego pokoju żądała codziennego sprzątania dwustumetrowego domu. Z dzieckiem przy piersi gotowała dla teściów: "Psy jedzą lepsze żarcie" - słyszała. Po pracy wracał późno i podpity. Pieniędzy ciągle brakowało, za to w mieszkaniu systematycznie pojawiał się najnowszy elektroniczny sprzęt. Nigdy nie wstawał do płaczących w nocy dzieci: "To sprawa kobiet" - mawiał. Potrafił urządzić awanturę, że dzieci go budzą.

On nie jest dłużny: Nie była w stanie rozmawiać inaczej niż krzykiem. Każde pieniądze potrafiła wydać na ciuchy. Publicznie powtarzała: "Co ty umiesz?", "Nic nie możesz" i godzinami wisiała na słuchawce, rozmawiając z koleżankami. Dwoje ludzi zamienionych w potwory na sali sądowej bierze odwet za życiową porażkę. Poniżą, zniszczą, upokorzą. Połowa rozwodów następuje bez orzekania o winie. Ludzie się dogadują, bo wolą uniknąć teatru. Druga połowa walczy jednak o swoje. Często tak zajadle, jak w przypominanym często przez telewizję kultowym dla rozwodników filmie "Wojna państwa Rose", gdzie małżonkowie nie mogąc się dogadać, czyj będzie piękny dom, walczyli ze sobą tak zaciekle, że doprowadzili go do ruiny, a sami skończyli życie, trzymając się kurczowo spadającego żyrandola.

Sądy orzekają o winie, gdy jeden z małżonków udowodni przemoc, zdradę, nałogi, porzucenie współmałżonka, niepłacenie na utrzymanie. Winą kobiet będzie jeszcze brak dbałości o dom, męża, dzieci.

Jak nic nie dzieje się bez przyczyny, tak nic nie pozostaje bez konsekwencji. Psychologowie i psychoterapeuci ostrzegają: rozwód rani dotkliwie. Jest dla emocji tym, czym dla ciała ciężka, samochodowa katastrofa. Prof. Czapiński: - Marny jest los osób, które się rozwiodły. To doświadczenie gorsze niż śmierć partnera. Dla mężczyzny, bo jeśli nie odchodzi do innej kobiety, często staje się życiowo bezradny. Nie potrafi gotować, przestaje o siebie dbać, chętniej zagląda do kieliszka, wpada w alkoholizm. Cała masa spraw, które załatwiała za niego kobieta, leży odłogiem. Dla kobiety - bo odczuwa życiową porażkę, nawet jeśli się do tego nie przyznaje. Źle zainwestowała, dokonała niewłaściwego wyboru, czyli zawiodła ją kobieca intuicja. Po drugie, ma do siebie pretensję, że się nie sprawdziła. Nawet jeśli całą winę zwala na partnera, to zalega w niej ukryte przekonanie, że nie sprostała, popełniła błędy. Samoocena zjeżdża do zera. Pojawia się depresja.

Trzecie wyjście

Największą tragedią jest rozwód dla dziecka. Najpierw jest świadkiem narastającej agresji, potem dorośli przeciągają je na swoją stronę jak linę. W końcu w 68 proc. przypadkach jest przyznawane matce. Wyrasta w poczuciu zagrożenia, winy i tęsknoty - za rodzicem, którego nie widzi na co dzień, choć teoretycznie ma do tego prawo. Psychologowie twierdzą, że w kobietach, które wywodzą się z rozbitych rodzin, uruchamia się po latach "syndrom śpiocha" - nie wiążą się z mężczyznami ze strachu lub same od nich odchodzą, by nie zostać porzucone. Chłopcy przejmują rolę mężczyzny - opiekuna matki, co utrudnia im decyzję o założeniu własnej rodziny. W Polsce ten problem dotyczy dziewięciu na tysiąc dzieci. W Stanach Zjednoczonych już 60 na 1000.

Rozpad małżeństw, poza aspektem moralnym, ma też wyliczalne w pieniądzach skutki. Jest niekorzystny ekonomicznie, bo rodzina to przecież gospodarstwa domowe. Ale choć prawo oficjalnie stoi na straży wartości rodzinnych, niektóre przepisy nie sprzyjają trwałości związków. Od maja 2004 r. obowiązuje ustawa, która znacznie różnicuje wysokość zasiłków rodzinnych na korzyść tych gospodarstw, w którym dzieci przebywają z jednym z rodziców.

Rodzin nie wspiera także system podatkowy. A separacja - w zamierzeniu mająca pomóc osobom wierzącym, które nie akceptują rozwodu - choć wywalczona po długich bojach, nie spełnia pokładanych w niej oczekiwań. W 2006 roku orzeczono zaledwie 8 tys. separacji, o 3 tysiące mniej niż w roku poprzednim. - W systemach innych państw europejskich, jeśli po orzeczeniu separacji przez rok małżonkowie do siebie nie wracają, rozwód właściwie orzeka się z urzędu. U nas separacja jest takim samym procesem jak rozwód, można nawet orzekać o winie. A potem nawet po wielu latach znów składać pozew o rozwód i wnioski dowodowe. Różni się tylko tym, że po separacji nie można zawrzeć ponownie związku małżeńskiego, bo inaczej popełni się bigamię - tak mec. Walkowska tłumaczy porażkę nowej instytucji.

Większą szansę na zakorzenienie ma mediacja. Wprowadzona w 2005 r., ma pomóc skłóconym małżonkom w nawiązaniu dialogu. Jeśli oczywiście zechcą. Mediatorzy siadają z nimi w pokoju przy okrągłym stole, tak aby nie zajęli miejsc naprzeciw siebie. Spotkanie poprzedzają rozmowy indywidualne osobno z każdym z nich. Podczas żmudnych godzin dążą do choćby nici porozumienia. Czasem cząstkowej, połowicznej, jakiejkolwiek. O tym, kto weźmie szafę, jak podzielą się opieką nad dzieckiem. Ważny jest każdy kompromis. Szczątki dobrej woli. Skuteczność mediacji adwokaci oceniają zazwyczaj krytycznie - mówią: strata czasu. Ale mediatorzy, jak ratownicy w zawalonych kopalniach, zawsze liczą na cud. Taka sytuacja zdarzyła się Alicji Kracie z Ośrodka Mediacji i Dialogu Kancelarii Patrimonium, mediatorowi z listy Stowarzyszenia Mediatorów Rodzinnych. Trafiła do niej 60-letnia kobieta, wiele lat po rozwodzie, z dorosłymi dziećmi. Z mężem faktycznie rozstała się wiele lat temu. Powodem były jego ataki furii przy każdej kłótni. On po rozstaniu wpadł w alkoholizm, został bezdomny. Na pierwsze spotkanie mediacyjne przyszedł pijany. Mediatorzy dali mu ostatnią szansę, jeśli na kolejne spotkanie przyjdzie bez alkoholu. Dotarł trzeźwy. Pod wpływem indywidualnych rozmów z tą parą stwierdzili, że miłość między nimi nie wygasła. Ona nie chce męża zostawić na drodze, na której po latach go spotkała. Podpisali ugodę - jeśli on podda się leczeniu, ona będzie go wspierać. Po pewnym czasie wrócili do siebie, są szczęśliwi. Obecnie planują mieszkać razem i na starość mieć w sobie oparcie.

Rzeczpospolita
«1

Komentarz

  • Może to dziwne, ale temat do niedawna był nieobecny w mojej rodzinie i kręgu znajomych. Wiedziałem, że rozwody są, nawet mogłem wyliczyć kilku rozwodników z okolicy czy pracy.

    Ostatnio jednak dwa przypadki forsują my home - my Castle - Czyli pojawia się problem czy odwiedzać i czy zapraszać.

    Pierwszy to rozwód mojego długoletniego przyjaciela. Po 7 latach małżeństwa klient znalazł sobie inną, a [rzez to stracił i zonę i córkę. Owa inna wystawiła dość szybko przyjacieka i kilka weksli do zapłaty...
    Po rozwodzie jest u mnie mile widziany, ale sam!


    Drugi przypadek był trudniejszy. Kuzynka wzięła ślub cywilny z rozwodnikiem. Ów facet kombinuje stwierdzenie małżeńśtwa za nieważne, ale już go z kurii wyganiają. Nawet ciotkę pogonili, tłumacząc, że sprawa zamknięta.

    Po wielu rozterkach postawiłem sprawę jasno: nie przyjmuję zaproszenia na cywil-ślub, nie zamierzam odwiedzać, nie zamierzam gościć kuzynki z tym panem.
    Ostatni tekst o.Badeniego, choć mówi o innym powołaniu, utwierdza mnie w przekonaniu, że to słuszne.


    Joachim Badeni OP Jak traktować byłych księży? Z miłością chrześcijańską. Niestety, konieczna jest też pełna dezaprobata dla tego, co zrobili. Wyrażona uprzejmie, ale dezaprobata. Łatwe miłosierdzie w podejściu do byłego księdza, traktowanie go, jakby nic się nie stało, jest kanonizowaniem ludzkiej grzeszności, a czasem nawet niegodziwości. Pan Bóg jest jednocześnie miłosierny i sprawiedliwy. My nie potrafimy tych dwóch aspektów doskonale połączyć, ale zawsze możemy zaznaczyć, że jako człowiek jestem pełen współczucia, ale absolutnie nie zgadzam się z wyborami dokonanymi przez byłego księdza. Potępiam czyny, ale człowieka nie.

    o.Badeni OP
  • wiecie,tutaj w Iralandii spotkalam 3 ksiezy(bylych jak sie oni wyrazaja) i to z mojej diecezji ze Szczecina, z jednym z nich robilam rozne kursy i rekolekcje,nie wiedzialam jak sie mam zachowac,ale widze,ze jestem jakby z ich starego zycia i nie bardzo chca mnie spotykac,tylko z jednym widuje sie czasem bo jest bratem mojej kolezanko co tu jest.Wszyscy maja tu partnerki zyciowe, wszystkiemu jest winny system jak to nazywaja, nawet raz jedna moja znajoma sie z jednym z nich spotykala i musialam ugryzc sie w jezyk by nie powiedziec skad sie tak naprawde znamy,ciezko mi bylo.
  • W Szczecinie tez mam kilku znajomych bylych ksiezy i jest podobnie,maja oni juz swoje rodziny,dzieci, jeden byl nawet moim spowiednikiem.Ciezko mi teraz w takich kontaktach jak sie czasem widujemy, chodza na msze z rodzina z reguly do zakonnikow(bo sa diecezjalnymi) i nie wiem jak sie zachowywac, zawsze porozmawiam,choc ciezko mi bylo sluchac jak moj dawny spowiednik opowiada jaki jest zakochany i jak synek ma kolki...rozumiecie?
  • [cite] kasiapiw:[/cite]wszystkiemu jest winny system jak to nazywaja

    i Jacques Chirac, oczywiście.

    99px-Chirac_ABr62200_cropped.jpeg
  • Jest nie mniej winny niż "system" !
  • Kwestia byłych księży rzeczywiście nie jest prosta. Bo czasem wystarczy jedna chwila słabości, by poczęło się dziecko. A wtedy lepiej przecież, by ksiądz nie udawał, że nic się nie stało. Jeśli kocha tę kobietę, to lepiej, żeby zrezygnował z sutanny i ożenił się. Tak przynajmniej mi się wydaje.
    [cite] Zuzanna:[/cite] mając już partnerkę (mówi o niej żona)
    Skoro mówi o niej żona, to pewnie wziął z nią ślub cywilny. Po dłuższym czasie może nawet dostać dyspensę i wziąć ślub kościelny.
  • [cite] Sykreczka:[/cite]wystarczy jedna chwila słabości, by poczęło się dziecko. A wtedy lepiej przecież, by ksiądz nie udawał, że nic się nie stało. Jeśli kocha tę kobietę, to lepiej, żeby zrezygnował z sutanny i ożenił się. Tak przynajmniej mi się wydaje.

    Ależ nie!
    Trzeba zatrzymać się po pierwszzym grzechu, zanim zejdzie lawina odcinająca wiele osób od Boga.

    Ksiądź porzucając kapłaństwo i wchodząc w związek z kobietą powoduje, że oboje będą żyć w grzechu i to zwykle bez postanowienia poprawy.

    Ksiądź, który miał powołanie do kapłaństwa, nie znajdzie szczęścia w związku z kobietą. Będzie to dla niego koszmarem, a widok sutanny, kościoła, a może i modlitewnika - wiecznym palącym wyrzutem sumienia. Aby to ugasić porzucają wiarę katolicką dla sekt protestanckich, gdzie "wszystko wolno".

    Nie mniej rozbity będzie facet, który został księdzem, "bo babcia chciała", a potem porzuca kapłaństwo.

    Wybieranie związku argumentując to dobrem dziecka jest błędne. Dziecko urodzi się w związku nie będącym sakramentalnym, będą trudności z chrztem, komunią etc. Dziecko będzie miało wypaczony obraz wiary.

    O negatywnych konsekwencjach dla kobiety nie wspomnę.

    Naturalnie, jeśli już ksiądz spowoduje poczęcie dziecka to musi ponosić tego konsekwencje np. finansowe.
  • to nie takie proste z byłymi księżmi, jaki w wypadku rozwodu małżeńskiego, mozliwe sa jednak małżeństwa
    odpowiedź teologa na "Wychowaniu w wierze" link


    dla mnie artykuł mógłby miec tytuł - taki jest człowiek.
    To co ludzkie ma też odbicie w związkach międzyludzkich
    wynotowałam sobie:
    "Dwoje ludzi zamienionych w potwory na sali sądowej bierze odwet za życiową porażkę."
    "Jak nic nie dzieje się bez przyczyny, tak nic nie pozostaje bez konsekwencji. Psychologowie i psychoterapeuci ostrzegają: rozwód rani dotkliwie. Jest dla emocji tym, czym dla ciała ciężka, samochodowa katastrofa."

    rozwodnicy sami siebie karają. Bo rozwód to trauma. Ludzkie losy przebiegają w tak skomplikowany sposób, że czasami rozwód to wyzwolenie. czasami totalne niedopasowanie. czasami igraszka , ale ta igraszka ma swój ciężar. Czapiński pisze w artykule, że nie pozostanie to bez skutku dla dalszego życia.

    jakie ja mam rozeznanie w tej skomplikowanej sytuacji?
    W moim otoczeniu zdarzyło się kilka rozwodów z róznych przyczyn, kontakty nie były takie silne akurat wcześniej, ale sam rozwód także na nie nie wpłynął.
    jeśli zdarzyły by sie następne przypadki, nie zamierzam odcinac znajomych w związku z rozwodem, nie zamierzam stosowac jakiejs strategi w stosunku do nich.
    Myślę, że jedyne o co mogę, to zabiegac o mój związkek. Ten artykuł daje do myślenia. Mnie daje w kontekście moich własnych układów z mężem - owo obwinianie za porażki, walka na argumenty dotyczace przeszłości. To coś, co grozi każdej parze. A że inni się mogą w to wplątac - czy ja mogę lekką ręką obwiniac?
    Nie chcę, nie zamierzam. Szczerze mówiac, mam też watpliwości co do ostracyzmu, który stał na straży związków w przeszłości. Owszem był, ale i rozwody, były. Idealizowana II RP - a Piłsudski miał bodaj 3 żony.
    Pewnie dużo innych przykładów. Ludzie są ludzcy po prostu.
    Ocenę trzeba zostawic innemu sądowi według mnie (co do przeszłych księży także), a wnioski z artykułu zaś wziąśc jak najbardziej do siebie (to znaczy ja biorę do siebie:).
  • @Pavla:
    faktycznie niesprawiedliwe słowa, takie protekcjonalne.
    A do tego sformułowanie "sekty protestanckie" bardzo nietrafione. Nie słyszałam o sektach protestanckich, zapewne chodziło o sekty w ogóle.
    Rzeczpospolita nie jest katolicką gazetą, to raczej niechlujnośc autora i nieznajomośc stanu rzeczy niż zamierzone działanie. tak myślę.
    Pavlo tutaj link do forum gazetowego, gdzie piszą katolicy, ale tez i dużo protestantów, może miałabyś ochotę poogladac, albo się przyłaczyc (kasia_b pisząca tutaj jest tam jedną z moderatorek)
    wychowanie w wierze
  • :confused: myślałam, że to słowa z artykułu, a to Teofila :confused:
  • myslę, jednak, że należy uważac z takimi stwierdzeniami jakkolwiek była duża ilośc protestanckich grup.
    Podczytałam sobie w wikipedii stosowna stronę. Pavla poczuła się dotknięta, bo odebrała stwierdzenie Teofila jako skierowane w ogóle do ruchu protestantckiego. Stosując takie pryncypialne spojrzenie, chcące uwzględnic wielośc różnych grupek i grup dosyc czasami dziwnych, zawierającego całą nasza wiedzę o zjawisku, możnaby z drugiej strony spotkac się z odwetem ujętym odpowidnimi sformułowaniami, np:
    "Niektórzy fundamentalistyczni protestanci odmawiają wszak miana chrześcijan katolikom, uważając kult świętych za pogański."
    a Pavla pisze- szanuję Katolików.
    Proponuję więc zawieszenie broni;). (z nieprzypisywaniem protestantom sekciarskiego pochodzenia oraz uważnym stosowaniem słownictwa dotyczącego religii)
  • no i jeszcze Wikipedia za Encyklopedią powszechną PWN
    kontrowersyjny termin, nie uznawany przez niektórych religioznawców, używany między innymi przez chrześcijan w odniesieniu do mniejszości wyznaniowych, które oddzieliły się od macierzystej organizacji wyznaniowej i które z uwagi na stosowane przez nie metody uważają za niebezpieczne.
    Sektę charakteryzuje zespół wybranych cech, które często uznawane są za negatywne przez oficjalne instytucje państwowe lub religijne, m. in. autorytarne sprawowanie władzy przez przywódcę sekty, traktowanie członków sekty w sposób instrumentalny przez jej kierownictwo, łączenie celów politycznych i ekonomicznych (czerpanie korzyści materialnych z działalności sekty przez wybrane osoby lub grupy osób) z celami religijnymi lub parareligijnymi, brak samokrytycyzmu, dążenie do uniezależnienia się od uznawanych przez społeczeństwo czynników kontroli (np. rodzina).

    >Nie jest to słowo ani złe, ani dobre - po prostu opisuje konkretną rzeczywistość<
    no nie Macku, nie
  • [cite] Pavla:[/cite]Aby to ugasić porzucają wiarę katolicką dla sekt protestanckich, gdzie "wszystko wolno".

    Dziekuje bardzo za taka pisownie o braciach w wierze...brak mi slow.
    Ja szanuje,ze Wasi ksieza maja celibat,ze jest jak jest,ze sa sakramenty,NPR itd,chco moge miec inne zdanie,ale szanuje Was Katolikow.Czemu wiec nie mozna szanowac nas,protestantow,staramy sie zyc w wierze,w prawdzie naszej nauki,wierzymy w Trojce ,w Jezusa jako Pana i Zbawiciela.Jestesmy chrzescijanami.

    Nigdy nie piszę, żeby kogokolwiek urazić.

    1. Rzeczywiście pisząc sekty protestanckie miałem na myśli różnego rodzaju "zbory" także tak ekstremalne jak wspomany przez Maćka "Wolny Kościół Reformowany" imć Szymona Niemca. Ich ideologia opiera się w dużej mierze na krytyce kościoła katolickiego, dlatego osoby zbuntowane wobec kościoła katolickiego znajdują tam wygodne miejsce.

    Tego typu sekty wywodzą się z kościołów reformowanych, a nie bezpośrednio z KRK czy prawosławia. Stąd mój skrót myślowy.

    2. Protestantów szanuję, jak innych ludzi, choć nie wiem czy znam osobiście przynajmniej jednego. Nie mniej są oni dla mnie ludźmi, którzy - zwykle nie ze swojej winy - tkwią w herezji, która wiele osób wiedzie na manowce (np. uznanie przez liczne kościoły protestanckie kapłaństwa i "biskupstwa" kobiet, czynów i związków homo, antykoncepcji, a nawet aborcji).

    Pavla, z całym szacunkiem dla Ciebie, ale nie mogę uznawać, że jest inaczej, gdyż sam sprzeciwiłbym się temu co wyznaję w Credo. Utwierdzają mnie w tym poglądy konwertytów np. Scott Hahn ("W domu najlepiej - nasza droga do Kościoła katolickiego").

    3. www.sekty.net zaliczają do sekt na przykład Bractwo Św. Piusa X. Pasuje to jednak do def. Maćka, jako grupy odłączonej od głównego nurtu, a nie do sekty jako organziacji toksycznej itp.
  • Jako filolog śmiem twierdzić, że słowo sekta ma wydźwięk pejoratywny.

    A co do "jedynej prawdy" - niestety katolicy wcale nie są jej posiadaczami. Protestanci słusznie się krzywią np. na przesadny kult świętych - w wydaniu wielu katolików to naprawdę wielobóstwo.
    [cite] Teofil:[/cite]Ksiądź, który miał powołanie do kapłaństwa, nie znajdzie szczęścia w związku z kobietą. ...
    Przypuszczam, że taki ksiądz będący tatą nie będzie szczęśliwy także w kapłaństwie.
    [cite] Teofil:[/cite]Wybieranie związku argumentując to dobrem dziecka jest błędne. Dziecko urodzi się w związku nie będącym sakramentalnym, będą trudności z chrztem, komunią etc. Dziecko będzie miało wypaczony obraz wiary.
    Wydaje mi się, że nie ma już wielkich trudności z chrztem i komunią takiego dziecka, podobnie jak w przypadku rozwiedzionych. Zresztą jak wspomniałam, były kapłan może doczekać się dyspensy i wziąć ślub kościelny, prostując swoje ścieżki. I taka trudna wiara, nawrócenie grzesznika, może być dla Boga wielką wartością.

    "Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni."
  • @Maciek (bo w czasie mojego pisania wkleiła także post Sylwia)
    ale Encyklopedia Powszechna dysponuje chyba także definicją miarodajną (taką definicję ja znalazłam). Do tego nie ogranicza się tylko do prostego znaczenia (jak słownik), ale pokazuje konteksty w jakich słowo funkcjonuje.
    A ten kontekst nie jest neutralny (co potwierdza Sylwia jako językoznawca)- i w takim sensie odebrała słowo Pavla.
    Jeśli chcermy zawalczyc o czystośc języka, to lepiej według mnie na "neutralnym" gruncie, a nie takim, który może urażac. Przecież celem jest język, a nie dotknięcie dyskutanta.

    A tak na marginesie, nie wiem dokładnie jaki jest obecnie stosunek Kościoła Katolickiego do protestantyzmu, ale coś mi się wydaje, że takie podejście o jakim piszesz Teofilu wykluczałoby ekumenizm, dlatego mam wątpliwości czy jesteś "na bieżąco";)
  • [cite] Sykreczka:[/cite]A co do "jedynej prawdy" - niestety katolicy wcale nie są jej posiadaczami. Protestanci słusznie się krzywią np. na przesadny kult świętych - w wydaniu wielu katolików to naprawdę wielobóstwo.

    Prawdę ma Kościoł katolicki w swoim nieomylnym nauczaniu o wierze i moralności.

    Żadne odłamy czy inne religie nie mają tu nic nowego do dodania. Zupełnie nie wiem dlaczego akurat mam uważać, że odłączeni mieliby wiedziec "lepiej" co to jest świętych obcowanie.
    [cite] Sykreczka:[/cite]Co do drugiego cytatu, wydaje mi się, że nie ma szczególnych trudności z chrztem i komunią takiego dziecka. Zresztą jak wspomniałam, były kapłan może doczekać się dyspensy i wziąć ślub kościelny, prostując swoje ścieżki. I taka trudna wiara, nawrócenie grzesznika, może być dla Boga wielką wartością.

    "Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni."

    Jak się da naprawić to dobrze, ale nie zawsze się da. Dyspensa może być, a może jej nie być. A tymczasem rodzice zanoszą dziecko do chrztu, przyprowadzają do 1. Komunii, a sami mogą nie być w stanie łaski.

    A poza tym osądzać nie należy.
  • Co innego demonizowanie, a co innego obiektywne ocenianie. Może zrobimy mały test: czy uważasz, że nazywanie Opus Dei sektą jest zupełnie neutralne, bez żadnego odcienia pejoratywnego? Lepiej nie odpowiadaj pisemnie, tylko w swoim sercu.
  • [cite] jola:[/cite]A tak na marginesie, nie wiem dokładnie jaki jest obecnie stosunek Kościoła Katolickiego do protestantyzmu, ale coś mi się wydaje, że takie podejście o jakim piszesz Teofilu wykluczałoby ekumenizm, dlatego mam wątpliwości czy jesteś "na bieżąco";)

    Dla mnie prawda może być jedna. Nie może jej mieć swoich prawd Papież reprezentujący Kościół, Marcin Luter i pastor "Zboru Chrystusa dla Pragi".

    Obawiam się, że teraz wejdziemy w definicję ekumenizmu i mamy dyskusję na 100 wpisów, dyskusję zapewne pełną ognia, ale obawiam się, że wiodącą wszystkich na manowce.

    A wątek o rozwodach, i nie rozmawialiśmy o ciekawej tezie Maćka - jeśli dwoje uznaje, że nic nie było, to nie było.
  • [cite] Sykreczka:[/cite]Co innego demonizowanie, a co innego obiektywne ocenianie. Może zrobimy mały test: czy uważasz, że nazywanie Opus Dei sektą jest zupełnie neutralne, bez żadnego odcienia pejoratywnego? Lepiej nie odpowiadaj pisemnie, tylko w swoim sercu.

    Może zrobimy mały test: czy uważasz, że nazywanie Diecezji Łowickiej sektą jest zupełnie neutralne, bez żadnego odcienia pejoratywnego? Lepiej nie odpowiadaj pisemnie, tylko w swoim sercu.

    ale się zapętlamy :)
  • Prawda jest jedna. Ale każdy człowiek i każda grupa odczytuje ją fragmentarycznie. Wcale nie jest powiedziane, że już niczego się nie możemy nauczyć od innych religii.

    A co do tezy Maćka - jeśli sąd kościelny przyzna im rację, to stwierdza się nieważność małżeństwa od samego początku.
  • [cite] Teofil:[/cite]czy uważasz, że nazywanie Diecezji Łowickiej sektą jest zupełnie neutralne, bez żadnego odcienia pejoratywnego?
    Diecezji łowickiej nikt (oprócz Ciebie) nie nazywał sektą, a określanie w ten sposób Opus Dei nie jest rzadkie.
    [cite] Maciek:[/cite]W ogóle uważam, że neurotyczne podchodzenie do języka ("czy on mnie obraził?") znacznie utrudnia komunikację.
    Zgadzam się, ale jeśli ktoś przypadkiem poczuje się obrażony, to trzeba powiedzieć "przepraszam, nie chciałem", a nie twierdzić, że ten ktoś jest np. nadwrażliwy.
  • >Zachęcam więc do pozytywnego podejścia do języka, a nie demonizowania go<
    to nie pisz Macku sekta o protestantyzmie, po prostu;)
  • [cite] Maciek:[/cite]
    [cite] Sykreczka:[/cite]Prawda jest jedna. Ale każdy człowiek i każda grupa odczytuje ją fragmentarycznie.
    Czyli Twoje opinia na ten temat też jest prawdziwa tylko w części. Ciekawe, której? :devil:
    Świetna zagwostka logiczna! Jeśli druga część nie jest prawdą, to Twoje pytanie jest bezpodstawne. Czy w takim razie pierwsze zdanie uznasz za nieprawdziwe?:devil:
  • [cite] Pavla:[/cite]nie chce juz mi sie pisac...
    Pavlo, nie zniechęcaj się! Poglądy Teofila całe szczęście nie dominują na tym forum!

    Myślę, że Teofil po prostu nie przyjaźni się z żadnym protestantem i opiera się na obiegowych opiniach z niektórych mediów. Ja miałam szczęście poznać wielu protestantów, którzy są wspaniałymi ludźmi. Dlatego mnie też rażą niektóre jego wypowiedzi.
  • Pavlo - :(((
    smutne.
    Nigdy tak nie pomyślałam o protestantach, nigdy tak radykalnie. Obserwuję forum "Wychowanie w wierze", bardzo cenię dyskutujących tam protestantów. Uważam, ze jesteśmy bracmi w wierze. Kwestie teologicznie mają dla mnie małe znaczenie.
    (jestem katolikiem)
  • Chciałam Maćka zacytować, a nie podziękować, ale coś mi nie wyszło:cry:
    [cite] Maciek:[/cite] Nie rozumiem, dlaczego Was to bulwersuje.
    Przypomnijmy słowa Teofila:
    [cite] Teofil:[/cite] dla sekt protestanckich, gdzie "wszystko wolno".
    gdyby napisał "dla tych sekt, gdzie...", nikt by się nie bulwersował, bo widać by było, że miał na myśli tylko niektóre, a nie wszystkie odłamy protestantyzmu.
  • Maćku, widzę, że potrafisz czytać w myślach (Teofila oczywiście)!:wink:

    A swoją drogą od powiedzenia słowa "przepraszam" jeszcze nikt nie umarł. Teofilu, warto je powiedzieć nawet jeśli czujemy, że naprawdę nie chcieliśmy nikogo obrazić.
  • [cite] Maciek:[/cite]Nie podoba mi się taki styl dyskutowania, kiedy z braku argumentacji ad rem zaczynają się podjazdy osobiste. Teofil już dość dawno temu wyjaśnił swoje intencje. Dlatego rozwijanie wątku w kierunku pouczeń pod jego adresem traktuję jako nieczyste zagranie.
    ale to nie Teofil poczuł się urażony i chce się wycofac z pisania, ale Pavla.
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.