Chodziły wasze dzieci na prywatne zajęcia angielskiego w wieku przedszkolnym? Zastanawiamy się nad posłaniem 5 i 3-latka. U nas są zajęcia 2 razy w tyg. po 35 min. Czy warto posyłać dzieci na angielski przed rozpoczęciem szkoły?
Moim zdaniem nie warto. Kiedyś czytałam opinię, że w tym wieku jedynie sens ma stały codzienny kontakt z językiem poprzez native speakera. Takie krótkie lekcje po dwa razy w tygodniu nic nie dają, a to czego dziecko w tym wieku nauczy się przez trzy lata, siedmiolatek w szkole opanuje przez 3 miesiące. Nasz syn ma w przedszkolu angielski 2 razy w tygodniu po pół godziny (obowiązkowy dla wszystkich pięciolatków) i pojedyncze słowa zna po całym roku nauki.
Moim zdaniem warto, ALE pod warunkiem, że w pozostałe dni tygodnia rodzice znajdą czas, żeby z dzieckiem utrwalać to, co było na zajęciach (choćby słuchać piosenek, powtarzać wierszyki, zwroty itd.) Wtedy efekt gwarantowany. Wiem, że niektóre szkoły wręcz udostępniają na swoich stronach www panel rodzica, gdzie wszystkie materiały są dostępne i zachęcają by korzystac w domu.
Moim zdaniem anglojęzyczne bajki i piosenki z youtube'a odwalają robotę za tabun nauczycieli (mówię o etapie przedszkolnym). A jeszcze jak rodzice mają podstawy i czasami jakiś komunikat po angielsku rzucą czy wyjaśnią słówko, to w ogóle rewelacja.
.
E: Nasza Z.nie chodzi(ła) na zajęcia dodatkowe. Po takim właśnie youtubie i naszych podśpiewywankach oraz roku zajęć w przedszkolu (formalność tylko: podstawowe zwroty, kolory itp., od dawna jej znane) na diagnozie pod koniec roku jako jedyna w grupie nie miała ani ułamka błędu.
Jeszcze dodam, że sama też mam dzieci w tym wieku, nie zdecydowałam się na posłanie ich do szkoły językowej, ale trochę ćwiczymy w domu. Wychodzę z założenia, że im wcześniej zaczniemy oswajać dzieci z językiem obcym tym lepiej. Ostatnio sama szukam wszelkich inspiracji związanych z nauczaniem angielskiego, na innym forum ED natrafiłam na wpis który bardzo dał mi do myślenia: http://rekowszkola.org/forum/index.php?action=vthread&forum=6&topic=774 - wpis użytkownika henat na dole strony. - tutaj dziewczynka przez niego uczona czyta po angielsku :-)
na razie mam wrazenie ze z calej edukacji czteroletniej przedszkolnej w tym ostatnie dwa lata po 120 min w tyg. to wiekszy efekt dalo nauczenie dzieci w wakacje dwoch puosenek z dzwiekow muzyki.. ktory to film ukochaly miloscia czysta.. spiewaja so long farewell aufwiedersehen good bye i doe a deer a female deer.. wiedza co sie spiewaja... bo z przedszkola to spanglish przychodzi.. szczegolnie faustynka bardziej po faustynsku spiewa..chyba ze pojedyncze slowka.. to jeszcze cos tam wiedza..
Moim zdaniem warto, ALE pod warunkiem, że w pozostałe dni tygodnia rodzice znajdą czas, żeby z dzieckiem utrwalać to, co było na zajęciach (choćby słuchać piosenek, powtarzać wierszyki, zwroty itd.) Wtedy efekt gwarantowany. Wiem, że niektóre szkoły wręcz udostępniają na swoich stronach www panel rodzica, gdzie wszystkie materiały są dostępne i zachęcają by korzystac w domu.
Można także to samo robić z dziećmi bez posyłania dzieci na zajęcia, efekt taki sami
W tym wieku takie zajecia nie maja na cel uczyc dziecka języka, tylko pokazać mu że może być fajny Piosenki, odgrywanie scenek, zabawy w grupie a przy okazji nauka kilku zwrotow czy slownictwa typu kolory i zwierzeta. Dziecko sie wiele nie nauczy, ot spedzi milo czas z rowiesnikami i jesli zajecia beda dobrze prowadzone, polubi angielski.
Nauka języka obcego w przedszkolu ma sens tak jak napisała @Hania przez neativ speakera. Profesor Cieszyńska stoi nawet na stanowisku że nauka języka obcego w czasie gdy się kształtuje język ojczysty jest szkodliwy, bo dziecko kojarząc desygnat jedncześnie uczy się dwóch obrazów dźwiękoweych , co może spowalniać kojarzenie językowe. Chyba że dziecko ma kontakt z osobą która tylko komunikuje się w innym języku , wtedy uczy się innego kodu do porozumienia.
Obserwuje ambitnych rodziców którzy mówią do dzieci po angielsku a do wszystkich innych mówią po polsku , strasznie mnie to denerwuje ale nie moja sprawaa.
@maliwiju ciekawe jest to, co piszesz na temat "szkodliwości" zbyt wczesnego uczenia się języka, szczerze mówiąc pierwszy raz o tym słyszę i chętnie zgłębię temat. Na podstawie tego, co napisałaś można by jednak wysnuć wniosek, że zajęcia (choćby w szkole językwej) z osobą, która mówi do dziecka tylko i wyłącznie po angielsku miałyby sens, niezależnie od wieku dziecka. Wydaje mi się, że sytuacja, w której rodzic polskojęzyczny mówi do swojego dziecka tylko po angielsku jest bardzo sztuczna, i dziecko pewnie też tak to odbiera.
O, znalazłam bloga, w którym kiedyś wyczytałam sporo ciekawych rzeczy na temat nauki języka obcego u małych dzieci. @jukaa tam jest wspomniane o badaniach naukowych na ten temat:
Moja siostra twierdzi ze nie warto. Jej starsza córka od przedszkola na angielski chodzila, mlodsza dopiero w szkole w jakis pozbujszych latach chyba i obie mowia tak samo swietnie. Za to starsza skarzyla sie na ciagle powtarzanie povzatkow. ... Natomiast ja tez uwazam ze do szkoly nie warto, ale w domu sluchamy plyt, bajek, mowimy w zabawie po angielsku, daje to świetne efekty.
Muzykę po angielsku słuchamy, bajki ogólnie rzadko oglądają, ale czasem puszczę im po ang. Ja języków nie cierpię i boję się, że jak zacznie się szkoła to w ED nie poradzę sobie z nauką języka, szczególnie jeśli chodzi o prawidłową wymowę...
Tola, co do piosenek się zgadzam, pod warunkiem że nauczyciel zwraca uwagę, czy każde dziecko w miarę dobrze wymawia tekst. Nie chodzi mi o akcent, tylko o to, czy w ogóle używa mniej więcej tych słów, które są w piosence. Połowa dzieci u nas w przedszkolu śpiewa jak moja T. gdy miała dwa lata: hełol, hełol, hełol halahul ;-) (hello how are you) Stąd już lepiej jak uczą rodzice, nawet jak nie mają dyplomu
Mysle, ze tu nie chodzi o taka prawdziwa nauke, tylko o zdobywanie swobody jezykowej.
Taki maluch , wiadomo, ze nie opanuje wiele, ale jesli zobaczy, ze moze wykorzystac tych kilka zwrotow w praktyce, ze jest rozumiany, to otwiera sie na dalsze poznawanie jezyka.
Tak to dziala u nas. Tylko my utrzymujemy kontakty z anglojezycznymi przyjaciolmi i dla naszych dzieci sens rozwijania jezyka jest namacalny i realny.
Tylko do nauki piosenek nie trzeba nauczyciela - moi młodsi nauczyli się dużo więcej z Super Simple Learning, np: niż dziewczynki na płatnych zajęciach w przedszkolu.
Tak, ale jak dziecko uczy się polskiego, to uczy się jeden na jeden, ja wsłuchuję się jak dziecko mówi, wyłapuję błędy i zachęcam do powtarzania poprawnie. Jeśli dziecko uczy się wyłącznie w grupie to nie sądzę, żeby nauczyciel postępował tak samo i kazał każdemu dziecku z osobna powtarzać jakąś linijkę piosenki po trzy razy. Zresztą nawet jeśli tak jest, to dziecko połowę czasu marnuje na słuchanie niepoprawnej wymowy swoich koleżanek.
Tak ogólnie to nie jestem przeciw uczeniu dzieci języków, tyko widzę jak moja Asia (nie) umie angielskiego z przedszkola (2x30 min/tydz) a jaką ma wymowę francuską - a uczymy się nieregularne, w wolnej chwili spontanicznie + bajki.
Pół godziny języka dwa razy na tydzień, w dużej grupie dzieci i bez utrwalania materiału w domu - to po prostu nie może się udać! nawet geniusz lingwistyczny niewiele by z tego wyniósł. Dlatego podkreślam -praca z dzieckiem w domu, najlepiej codziennie jest wg mnie niezbędna.
Jeszcze jedna uwaga - jeśli ograniczymy się do słuchania piosenek z youtuba, bajek itp. - co jest bardzo pomocne, jak pisze Felicyta, w osiągnięciu swobody językowej itd. - to dziecko prawdopodobnie nadal nie będzie umiało się porozumieć. Owszem, będzie osłuchane itd. ale od początku potrzebna jest interakcja w obcym języku.
Natomiast ja tez uwazam ze do szkoly nie warto, ale w domu sluchamy plyt, bajek, mowimy w zabawie po angielsku, daje to świetne efekty.
I to jest niewątpliwie klucz do sukcesu, jeśli rodzic nie organizuje interakcji w obcym języku poprzez zabawę, dziecko może i będzie miało idealną wymowę, ale nie będzie umiało zapytać o podstawowe rzeczy. Wtedy z pomocą mogą przyjść zajęcia w szkole lub z korepetytorem, idealnie z nativem.
Tylko do nauki piosenek nie trzeba nauczyciela - moi młodsi nauczyli się dużo więcej z Super Simple Learning niż dziewczynki na płatnych zajęciach w przedszkolu.
Skatarzyna, często padają takie stwierdzenia, pytanie tylko - na czym się opierasz, mówiąc, że więcej się nauczyły słuchając piosenek? Tzn. chodzi mi o to, jaką umiejętność opanowały lepiej?
Na blogu są badania z lat siedemdziesiątych. Od tamtego czasu troszkę więcej wiemy
Ja do młodszej mówię po angielsku tylko (niedawno skończyła 2 lata). Rozumie biernie polecenia, niekiedy (bardzo rzadko) wtrąca angielskie słówka zamiast polskich. Pewnie gdybym się bardziej przykładał i więcej do niej mówił, to by aktywnie używała tego języka. Po polsku mówi bardzo dobrze. Dodatkowo razem ze starszą (w trójkę) oglądamy Peppa Pig i systematycznie zadaję pytania i komentuję to, co się dzieje na ekranie. Plus piosenki z wyżej linkowanego kanału.
Kompletnie nie uznaję nauki języka w formie dominującej w szkołach. To jest strata czasu. Z perspektywy własnych doświadczeń, to widzę, że dużo daje: - uczenie się definicji słów w danym języku (a niekoniecznie tłumaczenia na polski); dzięki temu nabywa się umiejętność opisowego oddawania znaczeń; nawet jak się zapomni słowa, to używa się znanych zwrotów do wyrażenia tego samego; - uczenie się całych zwrotów, - uczenie się gramatyki równolegle z tymi zwrotami (ćwiczenie przekształceń gramatycznych: ten sam zwrot w różnych czasach / trybach / osobach) - uczenie się synonimicznych zwrotów (najpierw na bazie wykorzystania innych części mowy z poznanych zwrotów, potem dokładanie nowych zwrotów; celem jest zdobycie umiejętności wypowiedzenia tej samej myśli na wiele różnych sposobów).
Słucham z uwagą co piszecie. U nas jest tak: od ponad roku bez przekonania kilkanaście min. dziennie mówię do dzieci po ang. Starsza 5l mało co rozumie, młodsza 3l rozumie więcej (lub dobrze udaje) i czasem (rzadko) zamiennie używa słów z ang. Jeśli ja z tymi moimi dziećmi nie pośpiewam to chyba musiałyby codziennie 30min słuchać żeby się nauczyć piosenki a tak bywało jak chorowały (nebulizacja przy bajce). Mimo to przekręcają słowa zasłyszane z youtube. Od tyg. uczymy metodą deDOMO... działa o tyle, że zaczęły mówić do mnie zdaniami (bo metoda zakłada nagradzanie natychmiastowe za prośbę po ang.), średnio mi się podoba, że uczą się dla nagród. Tym bardziej, że inne rzeczy "naukowe" robią dla własnej przyjemności czy żeby komuś przyjemność sprawić. Ale, same z siebie mówią zdaniami, tego nigdy u nas nie było. Głównie zliczają i proszą o dodatkowe jedzenie
@wiesia to zaczynij do nich więcej mówić, "wymuszając" odpowiedzi po angielsku. Wymuszanie u mnie polega na natychmiastowym tłumaczeniu odpowiedzi polskiej na angielski, co niekiedy skutkuje powtórzeniem przez dziecko po angielsku. Np.: - are we going out for a walk? - z mamą? - with mummy? - tak, mummy...
Druga sprawa, to po prostu trzeba wałkować w kółko to samo i się nie zrażać, że się w kółko używa tych samych zwrotów. Moje kolejne hinty: - wybierać konkretne czynności, przy których używamy angielskiego, - samemu nauczyć się różnych sposobów komunikacji przy tych czynnościach, - za każdym razem jak dana czynność jest wykonywana, używać angielskiego.
I nagle się okazuje, że nie mam pojęcia jak jest "robić kupę" po dziecięcemu, spuszczać wodę, podciągać majtki, wycierać tyłek, opuścić klapę itd.
@Anawim spoko, ja tak robię i się z Tobą zgadzam, po prostu talentu u 5-latki brak. Taka moja postawa skutkuje buntem i awanturą, bo nic nie rozumie. Młodszej (3l) nie przeszkadza taka komunikacja, tylko na prośby o powtórzenie powie "yhy"... A też jest przekorna, nie czuję żebym miała tyle autorytetu żeby na niej "wymusić". Za to za kolorowe kamyczki i punkty na tablicy motywacyjnej... dzielnie powtarzaja całe zdania, stosują prośby z własnej inicjatywy, jeśli coś ma im skapnąć. Przez poprzedni rok stosowaliśmy oprócz tego mojego okazyjnego gadania fiszki z Superkida, a to okolicznościowe na święta, a to o żarciu (warzywa, owoce), czy w związku ze spacerem - środki transportu. Także coś tam zapamiętały i rozumieją, ale absolutnie nie do czynnej komunikacji.
PS. Podręcznik DeDomo dostarcza taki słownik kontekstowy codziennych domowych sytuacji. Oczywiście wycierania tyłków tam nie ma... ale jakaś mniej intymna codzienność domowa jak najbardziej.
Gry jeszcze mi prszyszło do głowy, że można z dziećmi grać w gry językowe. Kuzynka mi polecała Adventure Island, ale to stare dzieje. Może teraz jest coś fajnego na topie.
Komentarz
Nasz syn ma w przedszkolu angielski 2 razy w tygodniu po pół godziny (obowiązkowy dla wszystkich pięciolatków) i pojedyncze słowa zna po całym roku nauki.
http://rekowszkola.org/forum/index.php?action=vthread&forum=6&topic=774 - wpis użytkownika henat na dole strony.
- tutaj dziewczynka przez niego uczona czyta po angielsku :-)
Profesor Cieszyńska stoi nawet na stanowisku że nauka języka obcego w czasie gdy się kształtuje język ojczysty jest szkodliwy, bo dziecko kojarząc desygnat jedncześnie uczy się dwóch obrazów dźwiękoweych , co może spowalniać kojarzenie językowe.
Chyba że dziecko ma kontakt z osobą która tylko komunikuje się w innym języku , wtedy uczy się innego kodu do porozumienia.
Obserwuje ambitnych rodziców którzy mówią do dzieci po angielsku a do wszystkich innych mówią po polsku , strasznie mnie to denerwuje ale nie moja sprawaa.
Na podstawie tego, co napisałaś można by jednak wysnuć wniosek, że zajęcia (choćby w szkole językwej) z osobą, która mówi do dziecka tylko i wyłącznie po angielsku miałyby sens, niezależnie od wieku dziecka.
Wydaje mi się, że sytuacja, w której rodzic polskojęzyczny mówi do swojego dziecka tylko po angielsku jest bardzo sztuczna, i dziecko pewnie też tak to odbiera.
http://blog.centrumgloska.pl/2014/06/czym-sie-rozni-dwujezycznosc-dzieci-od-nauki-jezyka-obcego/
O szkodliwości też jest
...
Natomiast ja tez uwazam ze do szkoly nie warto, ale w domu sluchamy plyt, bajek, mowimy w zabawie po angielsku, daje to świetne efekty.
Stąd już lepiej jak uczą rodzice, nawet jak nie mają dyplomu
Taki maluch , wiadomo, ze nie opanuje wiele, ale jesli zobaczy, ze moze wykorzystac tych kilka zwrotow w praktyce, ze jest rozumiany, to otwiera sie na dalsze poznawanie jezyka.
Tak to dziala u nas. Tylko my utrzymujemy kontakty z anglojezycznymi przyjaciolmi i dla naszych dzieci sens rozwijania jezyka jest namacalny i realny.
lit.
niż dziewczynki na płatnych zajęciach w przedszkolu.
Tak ogólnie to nie jestem przeciw uczeniu dzieci języków, tyko widzę jak moja Asia (nie) umie angielskiego z przedszkola (2x30 min/tydz) a jaką ma wymowę francuską - a uczymy się nieregularne, w wolnej chwili spontanicznie + bajki.
Jeszcze jedna uwaga - jeśli ograniczymy się do słuchania piosenek z youtuba, bajek itp. - co jest bardzo pomocne, jak pisze Felicyta, w osiągnięciu swobody językowej itd. - to dziecko prawdopodobnie nadal nie będzie umiało się porozumieć. Owszem, będzie osłuchane itd. ale od początku potrzebna jest interakcja w obcym języku. I to jest niewątpliwie klucz do sukcesu, jeśli rodzic nie organizuje interakcji w obcym języku poprzez zabawę, dziecko może i będzie miało idealną wymowę, ale nie będzie umiało zapytać o podstawowe rzeczy. Wtedy z pomocą mogą przyjść zajęcia w szkole lub z korepetytorem, idealnie z nativem.
Ja do młodszej mówię po angielsku tylko (niedawno skończyła 2 lata). Rozumie biernie polecenia, niekiedy (bardzo rzadko) wtrąca angielskie słówka zamiast polskich. Pewnie gdybym się bardziej przykładał i więcej do niej mówił, to by aktywnie używała tego języka. Po polsku mówi bardzo dobrze.
Dodatkowo razem ze starszą (w trójkę) oglądamy Peppa Pig i systematycznie zadaję pytania i komentuję to, co się dzieje na ekranie. Plus piosenki z wyżej linkowanego kanału.
Kompletnie nie uznaję nauki języka w formie dominującej w szkołach. To jest strata czasu. Z perspektywy własnych doświadczeń, to widzę, że dużo daje:
- uczenie się definicji słów w danym języku (a niekoniecznie tłumaczenia na polski); dzięki temu nabywa się umiejętność opisowego oddawania znaczeń; nawet jak się zapomni słowa, to używa się znanych zwrotów do wyrażenia tego samego;
- uczenie się całych zwrotów,
- uczenie się gramatyki równolegle z tymi zwrotami (ćwiczenie przekształceń gramatycznych: ten sam zwrot w różnych czasach / trybach / osobach)
- uczenie się synonimicznych zwrotów (najpierw na bazie wykorzystania innych części mowy z poznanych zwrotów, potem dokładanie nowych zwrotów; celem jest zdobycie umiejętności wypowiedzenia tej samej myśli na wiele różnych sposobów).
U nas jest tak: od ponad roku bez przekonania kilkanaście min. dziennie mówię do dzieci po ang. Starsza 5l mało co rozumie, młodsza 3l rozumie więcej (lub dobrze udaje) i czasem (rzadko) zamiennie używa słów z ang. Jeśli ja z tymi moimi dziećmi nie pośpiewam to chyba musiałyby codziennie 30min słuchać żeby się nauczyć piosenki a tak bywało jak chorowały (nebulizacja przy bajce). Mimo to przekręcają słowa zasłyszane z youtube.
Od tyg. uczymy metodą deDOMO... działa o tyle, że zaczęły mówić do mnie zdaniami (bo metoda zakłada nagradzanie natychmiastowe za prośbę po ang.), średnio mi się podoba, że uczą się dla nagród. Tym bardziej, że inne rzeczy "naukowe" robią dla własnej przyjemności czy żeby komuś przyjemność sprawić. Ale, same z siebie mówią zdaniami, tego nigdy u nas nie było. Głównie zliczają i proszą o dodatkowe jedzenie
to zaczynij do nich więcej mówić, "wymuszając" odpowiedzi po angielsku. Wymuszanie u mnie polega na natychmiastowym tłumaczeniu odpowiedzi polskiej na angielski, co niekiedy skutkuje powtórzeniem przez dziecko po angielsku.
Np.:
- are we going out for a walk?
- z mamą?
- with mummy?
- tak, mummy...
Druga sprawa, to po prostu trzeba wałkować w kółko to samo i się nie zrażać, że się w kółko używa tych samych zwrotów. Moje kolejne hinty:
- wybierać konkretne czynności, przy których używamy angielskiego,
- samemu nauczyć się różnych sposobów komunikacji przy tych czynnościach,
- za każdym razem jak dana czynność jest wykonywana, używać angielskiego.
I nagle się okazuje, że nie mam pojęcia jak jest "robić kupę" po dziecięcemu, spuszczać wodę, podciągać majtki, wycierać tyłek, opuścić klapę itd.
A też jest przekorna, nie czuję żebym miała tyle autorytetu żeby na niej "wymusić".
Za to za kolorowe kamyczki i punkty na tablicy motywacyjnej... dzielnie powtarzaja całe zdania, stosują prośby z własnej inicjatywy, jeśli coś ma im skapnąć.
Przez poprzedni rok stosowaliśmy oprócz tego mojego okazyjnego gadania fiszki z Superkida, a to okolicznościowe na święta, a to o żarciu (warzywa, owoce), czy w związku ze spacerem - środki transportu. Także coś tam zapamiętały i rozumieją, ale absolutnie nie do czynnej komunikacji.
PS. Podręcznik DeDomo dostarcza taki słownik kontekstowy codziennych domowych sytuacji. Oczywiście wycierania tyłków tam nie ma... ale jakaś mniej intymna codzienność domowa jak najbardziej.
Gry jeszcze mi prszyszło do głowy, że można z dziećmi grać w gry językowe. Kuzynka mi polecała Adventure Island, ale to stare dzieje. Może teraz jest coś fajnego na topie.