C.d. i kiedy tak czytam te dyskusje tutaj i to oczekiwanie, ze przedszkolak bedzie szprechal jak native i jakie to metody stosowac, to widze ten trend do wyscigu szczurow. Taki ang.czy inny jezyk obcy dla maluchow to ma byc jakies wsparcie, a nie robienie z dzieci poliglotow, zeby blyszczaly na rodzinnych imprezach. Sama w tak wczesnym wieku nie uczylam sie jezyka obcego, dopiero jakos od wczesnej podstawowki i znam angielski bardzo dobrze. W starszym wieku wazna jest nauka w naturalnej sytuacji dialogu w malych grupkach, nie za duzej, tak jak i po polsku zreszta rozmawia sie naraz w gronie kilku osob, kilkanascie to halas. No i trzeba wlozyc wysilek, nie da sie tylko przez chloniecie nauczyc na wyzszym poziomie zaawansowania.
Ale przecież polskiego właśnie tak się nauczyliśmy
@wiesia a czemu tak przesz do tego, zeby tyle umialy, to male dzieci.
Ile to jest tyle? W szerokiej normie są. A rodziców mają też nie głupich więc poprzeczka siłą rzeczy idzie wyżej. Po wtóre rodzinna tradycja? W ich wieku oswajana byłam z 3ma obcymi językami (2 mi zostały). Bo to fajna przygoda jest "poszprechać do dzieci"... a nie ciągle to samo w tym samym języku (żeby nie było patriotką jestem lecz warto znać język wroga). Weselej jest w domu. I po wtóre każdy robi co uważa
Pierwszy cel, na pewno zbawienie. Nawet nie chcesz @Tola wiedzieć jaka tu jest indoktrynacja
Ale serio... bez ironii... z nauką czytania (btw Cieszyńską) 3-latki miałam dobry instynkt, dziecko 4l-5l się zajmuje swoimi pasjami, pogłębia wiedzę, ma rozrywkę. Zaszkodzi im ten angielski? Kogoś to boli?
@szczurzysko- my mamy całkiem inne doświadczenie i pogląd na sprawę. Po kilkunastu latach mieszkania za granicą, sukcesem jest zachować język ojczysty.
Tak. Ale nie slyszalas nigdy, jak rodzic mowi lamanym angielskim do dziecka? Wlasnie za granica. Chyba ze tylko polscy rodzice w kraju anglojezycznym mowia tak fatalnie po ang., a za to ci w Pl sa po filologii i akcent maja na poziomie nativa.
Ależ mówić do dzieci w innym języku niż ojczysty to coś bardzo szkodliwego! Tylko w ojczystym przecież matka/ojciec są w stanie przekazać dziecku pełnię znaczeń. Przecież liczą się nie tylko słowa, ale i akcent i intonacja, a przy starszych dzieciach i zestawienie poszczególnych słów że sobą, gra słów, ukryty dowcip etc. Co innego bawić się z dzieckiem w naukę języka, a co innego zmuszać go do rozmowy w obcym języku na codzień. No, chyba że rodzic jest idealnie dwujęzyczny.
Też słyszałam, że mówienie do dziecka wyłącznie w obcym języku, może być szkodliwe (choć pewnie zależy od dziecka). Ki lka lat temu, koleżanka psycholog ,prowadziła terapię dziecka ze zdiagnozowanymi zaburzeniami ze spektrum. Z czasem okazało się, że była to silna emocjonalna reakcja ,wynikającą właśnie z zaburzeń komunikacji z rodzicami. Matka, z wykształcenia germanistka, mówila do malucha wyłącznie po niemiecku
Tak. Mój 5 latek zimą pochwalił się, że nauczył się na ang nowego słowa. Słowo to brzmiało "śledź" i nie chodziło o rybę. Zagadka, co to miało znaczyć? To w temacie poprawnej nauki słówek na przedszkolnych zajęciach grupowych.
Tak. Ale nie slyszalas nigdy, jak rodzic mowi lamanym angielskim do dziecka? Wlasnie za granica. Chyba
ze tylko polscy rodzice w kraju anglojezycznym mowia tak fatalnie po
ang., a za to ci w Pl sa po filologii i akcent maja na poziomie nativa.
Oczywiscie! To byl obraz zalosny!
Jednak po powrocie do Polski sama zastanawialam sie, jak rozwiazac kwestie nauki/rozszerzania znajomosci angielskiego, zwlaszcza w przypadku naszych maluchow.
Ależ mówić do dzieci w innym języku niż ojczysty to coś bardzo szkodliwego! Tylko w ojczystym przecież matka/ojciec są w stanie przekazać dziecku pełnię znaczeń. Przecież liczą się nie tylko słowa, ale i akcent i intonacja, a przy starszych dzieciach i zestawienie poszczególnych słów że sobą, gra słów, ukryty dowcip etc. Co innego bawić się z dzieckiem w naukę języka, a co innego zmuszać go do rozmowy w obcym języku na codzień. No, chyba że rodzic jest idealnie dwujęzyczny.
A co jak np.matka polka,ojciec włoch a mieszkają w Niemczech? I dziecko w wieku lat 4 nie mówi ani słowa? Taki przypadek znam.
Lekarz zapytal w ilu jezykach mówią do dziecka-matka po polsku,ojciec po wlosku,miedzy sobą rodzice po niemiecku żeby się dogadać.W przedszkolu oczywiscie niemiecki. Lekarz kazał zdecydować się na jeden jezyk i tylko w takim mówić. Wybrali niemiecki. Wtedy dziecko w krotkim czasie zaczęło mówić najpierw po niemiecku a po jakimś czasie we wszystkich trzech,bo rozumiało w każdym. Potem w szkole doszły jeszcze dwa inne i teraz jako nastolatek dogaduje się bez problemu się w pięciu językach
Przypuszczam, ze gdyby nie zdecydowali sie na ten niemiecki, to dziecko i tak zaczeloby mowic w tylu jezykach, moze troszke pozniej. Moim zdaniem rodzice wybrali najbardziej nienaturalna opcje jezykowa. Dla mnie niewyobrazalna. Zreszta porownywanie sytuacji, gdy ktos mieszka za granica i dziecko uczy sie obcego jezyka, ktorym jest otoczone,a sytuacji nauki tego jezyka w kraju ojczystym, gdzie proporcje sa calkiem inne, jest calkiem bez sensu.
Przypuszczam, ze gdyby nie zdecydowali sie na ten niemiecki, to dziecko i tak zaczeloby mowic w tylu jezykach, moze troszke pozniej. Moim zdaniem rodzice wybrali najbardziej nienaturalna opcje jezykowa. Dla mnie niewyobrazalna. Zreszta porownywanie sytuacji, gdy ktos mieszka za granica i dziecko uczy sie obcego jezyka, ktorym jest otoczone,a sytuacji nauki tego jezyka w kraju ojczystym, gdzie proporcje sa calkiem inne, jest calkiem bez sensu.
Nie wiem czy nienaturalną skoro matka nie znala wloskiego a ojciec polskiego i od poczatku znajomości rozmawiali ze sobą po niemiecku. Dla tej rodziny jakby naturalnym jezykiem w domu był niemiecki mimo wszystko.
Ja nie chciałam porównywać,raczej taka ciekawostka
Ależ mówić do dzieci w innym języku niż ojczysty to coś bardzo szkodliwego! Tylko w ojczystym przecież matka/ojciec są w stanie przekazać dziecku pełnię znaczeń. Przecież liczą się nie tylko słowa, ale i akcent i intonacja, a przy starszych dzieciach i zestawienie poszczególnych słów że sobą, gra słów, ukryty dowcip etc. Co innego bawić się z dzieckiem w naukę języka, a co innego zmuszać go do rozmowy w obcym języku na codzień. No, chyba że rodzic jest idealnie dwujęzyczny.
Dziecko będzie znało język obcy na poziomie nie lepszym niż rodzic. Ot tyle. Ale przecież nie jest potrzebna do niczego idealna znajomość języka obcego, czy ta "pełnia znaczeń". Faktycznie miałbym wątpliwości, gdyby to osoba, która przede wszystkim zajmuje się dzieckiem, rozmawiała z nim tylko w obcym języku (co by skutkowało, że może się stać dominującym językiem).
Ja akurat mam swoją osobistą motywację. W nauce wszystko mi przychodziło bardzo łatwo i nie wymagało wysiłku, właśnie za wyjątkiem języków. A że nie miałem odpwoiednich nawyków systematycznej pracy (bo wystarczało mi to, co w szkole + własne zainteresowania), to nie potrafiłem się tych języków skutecznie nauczyć. Po latach stwierdziłem, że wreszcie trzeba jakiś wysiłek podjąć i odkryłem, że to może być wieloletni projekt doskonalenia znajomości języków, tak, by bez problemu oglądać filmy, czytać książki itd. W pewien sposób stało się to hobby.
Przypominają mi się listy o. Bocheńskiego do ojca. Niektóre pisał po francusku lub angielsku, by szlifować znajomość tych języków. Często robił wtręty z innych języków, które stanowiły właśnie dopełnienie znaczeń, które można wyrazić po polsku.
@olgal- ta refleksja o porównaniu nie była skierowana do Ciebie,tylko ogólnie.
Moi najlepsi przyjaciele to małżeństwa różnojęzyczne,mieszkające na dodatek w kraju obcym dla obojga,więc taką sytuację językową i rodzinną znam nie tylko z opowieści. Stąd moja opinia.
Moje trzy dziewczny mialy w przedszkolu ang. Myślałam że to bez znaczenia bo i tak nic się nie nauczą a jednak dużo lepiej im szła nauka w szkole niż córce,ktora nie chodzila do przedszkola ani na takie zajecia. Potem dwie najstarsze poslalam na zajęcia metodą Hellen Doron (3 i 4 klasa podstawowki) Na lekcjach prowadzonych tą metodą jest dużo zabawy,nauczyciel mówi tylko po angielsku i dwa razy dziennie w domu puszcza się plytkę dvd do sluchania. Dziecko się bawi czy też je albo ubiera a to sobie leci w tle. Na lekcjach,przez zabawę,poznaje znaczenie tego co słucha w domu. Ta metoda jest super dla malych dzieci. Bardzo dużo się nauczyły przez te dwa lata (zdaniem osób z rodziny ktore mieszkają w Angli i z nimi rozmawiały) bardzo chętnie tam chodziły. Niestety się skończył ten poziom dzieciecy,bo w sumie późno je posłałam a w młodzieżowym lekcje przypominają te w szkole-dużo gramatyki,nuda i zapał osłabł. Jedna od przyszlego roku w ogole nie chce chodzić dodatkowo. Nie żałujemy ani czasu ani pieniędzy,było warto myślę. Tylko że ja nie umiem angielskiego i zapisałam je bo nie miały w tym ode mnie żadnej pomocy. Gdybym umiała to wystarczylyby może bajki,piosenki i zabawy w domu hdy były małe.
@Tola, wtręt o katechizacji był ironią. Jak się za coś zabieram to ambitnie. Przekładam to przede wszystkim na swoje życie. Mam własne sukcesy (kiedyś zawodowe, teraz sportowe). Powoli dzielę się pasjami z dziećmi. MZ to mit, że da się wszystkiego przez zabawę nauczyć. Na pewno delikatna perswazja w procesie edukacji ma miejsce. Bo to nie jest czarno-biała sytuacja, że tylko sobie siedzimy i jest fajnie. Czasem są złości, krzyki. Ostatnio dużo śmiechu. Opisuję jak jest. Wydajesz się tworzyć jakiś wyimaginowany obraz "zamordyzmu" językowego czy innego.
dla mnie tez to mowienie do dzieci w innych jezykach jest troche zabawne. ale niemniej Wiesie podziwiam i zazdroszcze troche zorganizowania i wynikow... widze ze w wakacje jestem w stanie zrobic z dziewczynkami wiecej bo je mam i uczymy sie grac na gitarze czytamy narnie, uczymy sie piosenek wlasnie angielskich i chodzimy na basen czy rower na ktorym ku mej radosci jezdza obie ladnie.. ale to czytanie 3-4latkow czy inne rzeczy chocby te zdjecia perfekcyjnej mamy ;-) no.. jest czego zazdroscic moim zdaniem i gratuluje.. wierze ze krzywdy dzieciom Wiesia nie zrobi.. szczegolnie ze chyba ED planuje wiec majac dzieci 24h/dobe jak kwadrans po angielsku pogada to juz na prawde nie spodziewam sie dramatycznych konsekwencji dla ich psychiki .. (tez mialam dzis placzaca 7 latke przy gitarze.. bo nie wychodzi (za pierwszym razem) i chyba powinnam na skrzypcach jedbak grac ;-) o zla ja..)
Ależ mówić do dzieci w innym języku niż ojczysty to coś bardzo szkodliwego! Tylko w ojczystym przecież matka/ojciec są w stanie przekazać dziecku pełnię znaczeń. Przecież liczą się nie tylko słowa, ale i akcent i intonacja, a przy starszych dzieciach i zestawienie poszczególnych słów że sobą, gra słów, ukryty dowcip etc. Co innego bawić się z dzieckiem w naukę języka, a co innego zmuszać go do rozmowy w obcym języku na codzień. No, chyba że rodzic jest idealnie dwujęzyczny.
Dziecko będzie znało język obcy na poziomie nie lepszym niż rodzic. Ot tyle. Ale przecież nie jest potrzebna do niczego idealna znajomość języka obcego, czy ta "pełnia znaczeń". Faktycznie miałbym wątpliwości, gdyby to osoba, która przede wszystkim zajmuje się dzieckiem, rozmawiała z nim tylko w obcym języku (co by skutkowało, że może się stać dominującym językiem).
Problem nie leży w tym, że dziecko nauczy się języka obcego słabo, ale w tym, że będzie mieć zaburzoną komunikację z rodzicem, który mówi w języku dla niego obcym.
Moja kolezanka prowadzi szkolke jezyka angielskiego. Ma wiecej grup w przedziale wiekowym 4-7 niz starszych dzieci, czyli czesciej zglaszaja sie do niej rodzice ktorzy chca by ich pociechy od malenkosci uczyly sie angielskiego niz tacy ktorzy chca by dzieci mialy pomoc i dodatkowa wiedze gdy sa juz starsze i znaja podstawy. Jesli chodzi o nadambitnych rodzicow, to musiala wywiesic przy wejsciu kartke z wyjasnieniami na czym polega uczenie języka takich malych dzieci, bo trafiali sie ludzie ktorzy niemal z pretensjami pytali dlaczego dziecko 6-letnie od roku na zajecia chodzi a nie potrafi...tworzyc dlugich wypowiedzi ani zapytac po angielsku o droge. Trafila sie tez pani ktora chciala zapisac dziecko na dodatkowy angielski "bo w tym przedszkolu na angielskim to oni tylko graja w jakies gry i spiewaja piosenki, a ja chce by nauczyl sie mowic". Dla takich malych dzieci lekcje angielskiego to wlasnie głównie zabawa, cel jest bardziej taki by wcześnie skojarzyło sobie naukę języka z czymś fajnym niż żeby przyswoiło sobie jakąś konkretną wiedzę. Chociaż ta wiedza też nie jest bez znaczenia, przecież umiejętność posługiwania się językiem obcym to powód do dumy chyba w każdym wieku:) I zgadzam się że takim dzieciom później będzie łatwiej w szkole gdy będą już miały opanowany pewny zasób słownictwa i podstawowe zwroty. Natomiast traktowałabym takie zajęcia bardziej jako rozrywkę dla dziecka, okazję do zabawy i integracji z innymi dziećmi, a nauka angielskiego to w tym przypadku bardziej "przy okazji"
Nie rozumiem, czemu nauka ma się kojarzyć z czymś fajnym, a potem jęczenie, bo nagle się wysilić trzeba. Wypada rozróżnić "rytmiczkę z angielskim" od prawdziwej nauki i tyle. Jak się chce, by kilkulatek biegle znał język, to wymaga przyłożenia się zarówno ucznia jak i nauczyciela do pracy.
Tzn powinien z 5-latkiem cwiczyc odmiane czasownikow i reguly gramatyczne? Mowie o dzieciach ktore opanowuja dopiero jezyk ojczysty, to normalne ze w tym wieku nauka polega na grach, spiewaniu piosenek, odgrywaniu scenek itd. Przeciez nie jest powiedziane ze w ten sposob dziecko nic sie nie nauczy. Na czym Twoim zdaniem polega ta "prawdziwa nauka"?
Nauka głównie polega na ćwiczeniu, ćwiczeniu i jeszcze raz ćwiczeniu. Dlatego napisałam o odróżnieniu zabawy z angielskim od nauki angielskiego. Tak jak czym innym jest rysowanie z zapałem kilkulatka, a czym innym nauka rysunku. Odmiany polskiego też pięciolatka uczysz! Przecież nie chodzi by wiedział, że jest mianownik i dopełniacz, ale by swobodnie sie przypadkami posługiwał. Jak źle odmienia nie poprawiasz? Ja ciągle i to nawet starsze dziec i niż pieciolatka.
Dziecko nie zanurzone w języku, by go przyswoić naprawdę porządnie musi albo byc wyjątkowo utalentowane, albo włożyć sporo pracy. Nie widze konieczności aby przeciętny kilkulatek musiał się uczyć języka obcego, ale jak chce czy rodzice chcą ich sprawa.
U nas w domu się po angielsku nie mówi. Mamy fiszki, korzystamy zazwyczaj jak dzieci przyniosą. I się nagle okazuje, że parę słówek pamiętają, coś tam Zosia sama dopowie własnie z przedszkola - ma dwa razy w tygodniu, raczej głównie piosenki, ale własnie chyba słówka pojedyncze też, sądząc po tym, co "przynosi" do domu. Części ciała, kolory, chyba zabawki - podejrzewam, że nazywają po angielsku, co tam mają w otoczeniu przedszkolnym. Jak była faza na Peppę, to tylko po angielsku puszczaliśmy, niestety jakoś nie potrafiliśmy tak łatwo innych bajek w tym języku znaleźć (na poziomie odpowiednio "niskowiekowym" ). Ale "dajnosor" u nas funkcjonuje zdecydowanie nadal na co dzień :P
Komentarz
Po wtóre rodzinna tradycja? W ich wieku oswajana byłam z 3ma obcymi językami (2 mi zostały).
Bo to fajna przygoda jest "poszprechać do dzieci"... a nie ciągle to samo w tym samym języku (żeby nie było patriotką jestem lecz warto znać język wroga).
Weselej jest w domu.
I po wtóre każdy robi co uważa
Pierwszy cel, na pewno zbawienie. Nawet nie chcesz @Tola wiedzieć jaka tu jest indoktrynacja
Ale serio... bez ironii... z nauką czytania (btw Cieszyńską) 3-latki miałam dobry instynkt, dziecko 4l-5l się zajmuje swoimi pasjami, pogłębia wiedzę, ma rozrywkę.
Zaszkodzi im ten angielski? Kogoś to boli?
Chyba ze tylko polscy rodzice w kraju anglojezycznym mowia tak fatalnie po ang., a za to ci w Pl sa po filologii i akcent maja na poziomie nativa.
Ki lka lat temu, koleżanka psycholog ,prowadziła terapię dziecka ze zdiagnozowanymi zaburzeniami ze spektrum. Z czasem okazało się, że była to silna emocjonalna reakcja ,wynikającą właśnie z zaburzeń komunikacji z rodzicami. Matka, z wykształcenia germanistka, mówila do malucha wyłącznie po niemiecku
Czyli lepiej nie dawać wcale na angielski w grupie?
Jednak po powrocie do Polski sama zastanawialam sie, jak rozwiazac kwestie nauki/rozszerzania znajomosci angielskiego, zwlaszcza w przypadku naszych maluchow.
I dziecko w wieku lat 4 nie mówi ani słowa?
Taki przypadek znam.
Lekarz zapytal w ilu jezykach mówią do dziecka-matka po polsku,ojciec po wlosku,miedzy sobą rodzice po niemiecku żeby się dogadać.W przedszkolu oczywiscie niemiecki.
Lekarz kazał zdecydować się na jeden jezyk i tylko w takim mówić.
Wybrali niemiecki.
Wtedy dziecko w krotkim czasie zaczęło mówić najpierw po niemiecku a po jakimś czasie we wszystkich trzech,bo rozumiało w każdym.
Potem w szkole doszły jeszcze dwa inne i teraz jako nastolatek dogaduje się bez problemu się w pięciu językach
Moim zdaniem rodzice wybrali najbardziej nienaturalna opcje jezykowa. Dla mnie niewyobrazalna.
Zreszta porownywanie sytuacji, gdy ktos mieszka za granica i dziecko uczy sie obcego jezyka, ktorym jest otoczone,a sytuacji nauki tego jezyka w kraju ojczystym, gdzie proporcje sa calkiem inne, jest calkiem bez sensu.
Ja nie chciałam porównywać,raczej taka ciekawostka
Dziecko będzie znało język obcy na poziomie nie lepszym niż rodzic. Ot tyle. Ale przecież nie jest potrzebna do niczego idealna znajomość języka obcego, czy ta "pełnia znaczeń". Faktycznie miałbym wątpliwości, gdyby to osoba, która przede wszystkim zajmuje się dzieckiem, rozmawiała z nim tylko w obcym języku (co by skutkowało, że może się stać dominującym językiem).
Ja akurat mam swoją osobistą motywację. W nauce wszystko mi przychodziło bardzo łatwo i nie wymagało wysiłku, właśnie za wyjątkiem języków. A że nie miałem odpwoiednich nawyków systematycznej pracy (bo wystarczało mi to, co w szkole + własne zainteresowania), to nie potrafiłem się tych języków skutecznie nauczyć. Po latach stwierdziłem, że wreszcie trzeba jakiś wysiłek podjąć i odkryłem, że to może być wieloletni projekt doskonalenia znajomości języków, tak, by bez problemu oglądać filmy, czytać książki itd. W pewien sposób stało się to hobby.
Przypominają mi się listy o. Bocheńskiego do ojca. Niektóre pisał po francusku lub angielsku, by szlifować znajomość tych języków. Często robił wtręty z innych języków, które stanowiły właśnie dopełnienie znaczeń, które można wyrazić po polsku.
Moi najlepsi przyjaciele to małżeństwa różnojęzyczne,mieszkające na dodatek w kraju obcym dla obojga,więc taką sytuację językową i rodzinną znam nie tylko z opowieści. Stąd moja opinia.
Myślałam że to bez znaczenia bo i tak nic się nie nauczą
a jednak dużo lepiej im szła nauka w szkole niż córce,ktora nie chodzila do przedszkola ani na takie zajecia.
Potem dwie najstarsze poslalam na zajęcia metodą Hellen Doron (3 i 4 klasa podstawowki)
Na lekcjach prowadzonych tą metodą jest dużo zabawy,nauczyciel mówi tylko po angielsku i dwa razy dziennie w domu puszcza się plytkę dvd do sluchania. Dziecko się bawi czy też je albo ubiera a to sobie leci w tle.
Na lekcjach,przez zabawę,poznaje znaczenie tego co słucha w domu.
Ta metoda jest super dla malych dzieci.
Bardzo dużo się nauczyły przez te dwa lata (zdaniem osób z rodziny ktore mieszkają w Angli i z nimi rozmawiały)
bardzo chętnie tam chodziły.
Niestety się skończył ten poziom dzieciecy,bo w sumie późno je posłałam a w młodzieżowym lekcje przypominają te w szkole-dużo gramatyki,nuda i zapał osłabł.
Jedna od przyszlego roku w ogole nie chce chodzić dodatkowo.
Nie żałujemy ani czasu ani pieniędzy,było warto myślę.
Tylko że ja nie umiem angielskiego i zapisałam je bo nie miały w tym ode mnie żadnej pomocy.
Gdybym umiała to wystarczylyby może bajki,piosenki i zabawy w domu hdy były małe.
Jak się za coś zabieram to ambitnie. Przekładam to przede wszystkim na swoje życie. Mam własne sukcesy (kiedyś zawodowe, teraz sportowe). Powoli dzielę się pasjami z dziećmi.
MZ to mit, że da się wszystkiego przez zabawę nauczyć. Na pewno delikatna perswazja w procesie edukacji ma miejsce. Bo to nie jest czarno-biała sytuacja, że tylko sobie siedzimy i jest fajnie. Czasem są złości, krzyki. Ostatnio dużo śmiechu. Opisuję jak jest.
Wydajesz się tworzyć jakiś wyimaginowany obraz "zamordyzmu" językowego czy innego.
Problem nie leży w tym, że dziecko nauczy się języka obcego słabo, ale w tym, że będzie mieć zaburzoną komunikację z rodzicem, który mówi w języku dla niego obcym.
Dla takich malych dzieci lekcje angielskiego to wlasnie głównie zabawa, cel jest bardziej taki by wcześnie skojarzyło sobie naukę języka z czymś fajnym niż żeby przyswoiło sobie jakąś konkretną wiedzę. Chociaż ta wiedza też nie jest bez znaczenia, przecież umiejętność posługiwania się językiem obcym to powód do dumy chyba w każdym wieku:) I zgadzam się że takim dzieciom później będzie łatwiej w szkole gdy będą już miały opanowany pewny zasób słownictwa i podstawowe zwroty. Natomiast traktowałabym takie zajęcia bardziej jako rozrywkę dla dziecka, okazję do zabawy i integracji z innymi dziećmi, a nauka angielskiego to w tym przypadku bardziej "przy okazji"
Dlatego napisałam o odróżnieniu zabawy z angielskim od nauki angielskiego.
Tak jak czym innym jest rysowanie z zapałem kilkulatka, a czym innym nauka rysunku.
Odmiany polskiego też pięciolatka uczysz! Przecież nie chodzi by wiedział, że jest mianownik i dopełniacz, ale by swobodnie sie przypadkami posługiwał. Jak źle odmienia nie poprawiasz? Ja ciągle i to nawet starsze dziec i niż pieciolatka.
Dziecko nie zanurzone w języku, by go przyswoić naprawdę porządnie musi albo byc wyjątkowo utalentowane, albo włożyć sporo pracy. Nie widze konieczności aby przeciętny kilkulatek musiał się uczyć języka obcego, ale jak chce czy rodzice chcą ich sprawa.
Jak była faza na Peppę, to tylko po angielsku puszczaliśmy, niestety jakoś nie potrafiliśmy tak łatwo innych bajek w tym języku znaleźć (na poziomie odpowiednio "niskowiekowym" ). Ale "dajnosor" u nas funkcjonuje zdecydowanie nadal na co dzień :P