Nie przypominam sobie w ostatnim czasie dyskusji na forum na temat punktualności. A zagadnienie ostatnio bardzo mnie absorbuje. Zastanawiam się, czy w dzisiejszych czasach punktualność jest przeżytkiem?
Ostatnio sobie uświadomiłam, że chyba mam jakiś defekt w tym zakresie. Zostałam wychowana w przekonaniu, że niepunktualność jest przejawem braku szacunku do osób, z którymi się umawiamy. Zawsze mi wkładano do głowy, że to szalenie poważna sprawa. Efekt jest taki, że do tej kwestii podchodzę z dużym napięciem. Sama bardzo nie lubię się spóźniać i czuję się bardzo niekomfortowo, gdy mi się to (z jakiejkolwiek przyczyny) zdarzy. Staram się nie brać osobiście spóźnieni innych ludzi (sama siebie przekonuję, że nie wynika to z ich braku szacunku do mojej osoby), ale czasem niepunktualność innych sprawia, że sypie się mój plan i sama nie mogę potem punktualnie dotrzeć w inne miejsce. Wtedy strasznie trudno mi zachować spokój. Niestety, przytłaczająca większość ludzi z mojego otoczenia się spóźnia nagminnie. Kilkakrotnie zdarzały się takie sytuacje, że dostawaliśmy informacje, że jakieś spotkanie jest przewidziane na określoną godzinę, przybywaliśmy punktualnie, a na miejscu okazywało się, że nikogo nie ma i trzeba na resztę czekać 15-30 minut, a nawet godzinę i po tym czasie impreza zaczynała się jakby całkiem zgodnie z planem. Potem dowiadywaliśmy się od gospodarzy, że celowo podali wcześniejszą godzinę, bo i tak wszyscy się spóźniają. Trudno mi się w tej rzeczywistości odnaleźć.
Czy to ja jestem nienormalna, czy ten świat zwariował?