Cóż, można się czasem urobić po łokcie i efektów nie zobaczyć.
cały proces wychowania jest pomocą drugiemu człowiekowi, człowiekowi, który powoli wzrasta i dorośleje. Wydaje mi się więc, że bardzo ważnym elementem tego procesu powinno być stopniowe, odpowiednie do tego wzrastania, wycofywanie się rodziców z życia i wyborów młodego człowieka. Najważniejsze, co możemy sobie zostawić, to wzajemne zaufanie.
Tylko czy zaufanie polega na wymaganiu, że ktoś sprosta naszym oczekiwaniom? Można na zaufanie patrzeć na zasadzie: "tylko nie zawiedź mojego zaufania", a można szerzej, trochę przez pryzmat cnoty - że wszystko się dobrze skończy.
A książka dobrze, że się ukaże; może otworzy oczy rodzicom, którzy potrzebują tradycyjnego medium drukowanego, by ogarnąć, co od przeszło dekady ich dzieci mogą bez problemu znaleźć w necie.
Ja tam nie wierzę że w dziecko jesteśmy w stanie włożyć jakieś wartości, bo my je mamy. Dojrzewanie na tym polega że uwewnętrzniamy pewne wartości i czasem przebiega to boleśnie. Prawda jest jedna. Wartości właściwe są jedne ale do tego po prostu trzeba dorosnąć. Niektórzy dorastają inni nie. To nie jest tak że odpowiedzialni jesteśmy za złe wybory naszych dzieci do końca życia. Do pewnego momentu możemy uczyć norm, zachowań, nawyków ale to tylko tyle. Jeśli dorastające dziecko się im gwałtownie sprzeciwia to czasem wynika z naszych błędów a czasem ze słabości charakteru dziecka. Warto budować relacje z własnymi dziećmi oparte na szczerości. Moi rodzice np niewiele z takich wartości mi przekazali a sama do nich doszłam. Mój tata jest niewierzący, jest antyklerykalem, nigdy nie chodziliśmy wspólnie do kościoła, nie modlilismy się razem. My robimy odwrotnie ale nie dlatego żeby pokazać dziecion ze tak trzeba tylko dla nas jest to ważne i potrzebne. Myślę że dzieci widzą że to jest dobre, i jeśli to widzą to nawet po okresie buntu do tego wrócą
To jasne. Są też pewne granice wiekowe odnośnie wpływu. W Szwajcarii 16 latek jest traktowany właściwie jako dorosły i myślę że w dużej mierze to prawda a sporą samodzielnoscia obdarzane są już 14 latki. Mogą np pracować dorywczo. W sumie utwierdzilam się w tym że wychowujemy dzieci do samodzielnosci i im szybciej ją nasze dzieci osiągną tym lepiej.
U mnie w zaufaniu nie chodzi o moje oczekiwania, ale o totalne łamanie reguł obowiązujących w domu, np. podbieranie rodzeństwu pieniędzy. Czy jeśli ciągle się to powtarza, to jak ufać? Może chodzić o inne rzeczy, np. nie wracanie do domu wieczorami, albo wagarowanie.
U mnie w zaufaniu nie chodzi o moje oczekiwania, ale o totalne łamanie reguł obowiązujących w domu, np. podbieranie rodzeństwu pieniędzy. Czy jeśli ciągle się to powtarza, to jak ufać? Może chodzić o inne rzeczy, np. nie wracanie do domu wieczorami, albo wagarowanie.
Radzi się wtedy:
1. na nowo jeszcze raz ustalić reguły; 2. ustalić kary, które będą konsekwencją nieprzestrzegania; 3. egzekwować.
W niektórych przypadkach i to nie działa.
No, ale dzieci rosną. Ja im powtarzam, że wszyscy ponosimy konsekwencje swoich czynów, jak nie nauczą się tego w domu, to nauczy je życie i to będzie znacznie bardziej bolesna nauka.
Równolegle z tym budowaniem zaufania wydaje mi się, że często jednak się sprawdza. Zwłaszcza w kwestii pieniędzy: nie kradnij, dajemy ci tu tyle a tyle, byś mógł (mogła) wydać jak chcesz, ale nie kradnij.
U mnie w zaufaniu nie chodzi o moje oczekiwania, ale o totalne łamanie reguł obowiązujących w domu, np. podbieranie rodzeństwu pieniędzy. Czy jeśli ciągle się to powtarza, to jak ufać? Może chodzić o inne rzeczy, np. nie wracanie do domu wieczorami, albo wagarowanie.
To podbieranie pieniędzy skojarzyło mi się z książką o Chemie (mężu Rosy Pich), jego młodszy brat jest autorem i opisuje sporo scen z ich dzieciństwa. No naprawdę nie był aniołem (ten brat) m.in. podkradał bratu kasę z szuflady.... mimo wszystko jednak potem cudem jakimś ogarnął się, prawdopodobnie dzięki temu, że Chema był taki jaki był (w tym wypadku dał mu do zrozumienia, że wie, ale nie zrobił awantury, był wobec niego cierpliwy i miłosierny, nie raz wyciągał go z kłopotów i dawał kolejną szansę, z całą pewnością modlił się za niego). Teraz ma żonę, 6 dzieci i zdaje się człowiekiem poukładanym... nawet książkę napisał
Nie mówię, że miłosierna postawa zawsze będzie działać, pewnie na jednych zadziała a na innych nie.
Poza tym to dla mnie czysta teoria. Mnie czasami przeszkadza że moja najstarsza jest jeszcze z nami i nie ma potrzeby usamodzielnienia się. Ale tylko czasem. Co prawda pracuje i się uczy. No i nigdy nie sprawiała problemów wychowawczych. A poza tym chyba jej z nami dobrze że nie chce się wyprowadzać ani o tym nie marzy. Daliśmy jej dużo samodzielności ale też rozmawialiśmy o wsyzstkim o czym chciala z nami rozmawiać albo i nie chciała. W sumie mogla wszystko jeśli miała argumenty. I widzę że jest silna i wie czego chce.
Komentarz
cały proces wychowania jest pomocą drugiemu człowiekowi,
człowiekowi, który powoli wzrasta i dorośleje.
Wydaje mi się więc, że bardzo ważnym elementem tego procesu powinno być stopniowe, odpowiednie do tego wzrastania, wycofywanie się rodziców z życia i wyborów młodego człowieka.
Najważniejsze, co możemy sobie zostawić, to wzajemne zaufanie.
Wiadomo przecież, że jedynak to się w życiu nie zbuntuje.
Można na zaufanie patrzeć na zasadzie: "tylko nie zawiedź mojego zaufania", a można szerzej, trochę przez pryzmat cnoty - że wszystko się dobrze skończy.
A książka dobrze, że się ukaże; może otworzy oczy rodzicom, którzy potrzebują tradycyjnego medium drukowanego, by ogarnąć, co od przeszło dekady ich dzieci mogą bez problemu znaleźć w necie.
Myślę że dzieci widzą że to jest dobre, i jeśli to widzą to nawet po okresie buntu do tego wrócą
W sumie utwierdzilam się w tym że wychowujemy dzieci do samodzielnosci i im szybciej ją nasze dzieci osiągną tym lepiej.
1. na nowo jeszcze raz ustalić reguły;
2. ustalić kary, które będą konsekwencją nieprzestrzegania;
3. egzekwować.
W niektórych przypadkach i to nie działa.
No, ale dzieci rosną. Ja im powtarzam, że wszyscy ponosimy konsekwencje swoich czynów, jak nie nauczą się tego w domu, to nauczy je życie i to będzie znacznie bardziej bolesna nauka.
Nie mówię, że miłosierna postawa zawsze będzie działać, pewnie na jednych zadziała a na innych nie.
Daliśmy jej dużo samodzielności ale też rozmawialiśmy o wsyzstkim o czym chciala z nami rozmawiać albo i nie chciała. W sumie mogla wszystko jeśli miała argumenty. I widzę że jest silna i wie czego chce.
Przyprowadzi męża i będą ze swoimi dziećmi z wami mieszkać taki żart
"Nie gaście g**na, cud, że się pali" – pisze na Facebooku dziennikarz Krytyki Politycznej, Jaś Kapela.