Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

Lęk przed macierzyństwem

edytowano kwietnia 2010 w Czytelnia
Czy macierzyństwo jest przeznaczeniem każdej kobiety? Czy bezdzietność powoduje, że stajemy się nieszczęśliwe? Kto doświadcza lęku przed macierzyństwem? Jakie są tego przyczyny i konsekwencje? Co z tym lękiem możemy zrobić?

Bogna Białecka

Z góry ostrzegam: jestem psychologiem, katoliczką i mamą czwórki dzieci, a wiec "moherem" i "matką-Polką". Dlatego osobom, które używają argumentum ad personom w celu zdyskredytowania merytoryki wypowiedzi, odradzam czytanie mojego artykułu. Niewątpliwie osobiste doświadczenie bycia matką wpływa na sposób postrzegania macierzyństwa - łatwiej mi zaakceptować na przykład wyniki badań psychologicznych, które budziły we mnie opór, gdy byłam panną. A jednak chce rzetelnie podejść do tematu, by niepotrzebnie nie budzić poczucia winy w bezdzietnych.

Brutalne statystyki

Zacznijmy od odpowiedzi na pytanie o związek między poczuciem szczęścia a macierzyństwem. W roku 1993 opublikowano wyniki badań, które wstrząsnęły feministkami, postrzegającymi ciążę jako redukcje do bycia inkubatorem dla płodu, a wielodzietność - jako sprowadzenie kobiety do roli maciory. Badacze śledzili przez 15 lat losy niemal miliona kobiet - zarówno "singielek", jak mężatek - pod kątem depresji i skłonności do samobójstwa. Oto wyniki badań: Bezdzietne samotne kobiety częściej popełniają samobójstwa niż mężatki, niezależnie od wieku. Wśród kobiet zamężnych matki rzadziej popełniają samobójstwo niż kobiety bezdzietne. Bardzo ciekawe zjawisko dotyczy kobiet w okolicach menopauzy. Okazało się, że w tym przedziale wiekowym najmniej skłonne do depresji i samobójstw są matki wielodzietne. Istnieje wręcz bezpośredni związek - im więcej dzieci, tym mniejsza skłonność do depresji i zachowań autodestrukcyjnych. Związek ten istnieje niezależnie od innych czynników, które mogłyby na to wpływać - jak na przykład wykształcenie czy przynależność do określonej warstwy społecznej.
Jak widać, obiektywne dane pokazują, że macierzyństwo daje poczucie szczęścia. Żaden inny zastępczy (np. kariera zawodowa) nie daje kobiecie takiego oparcia, jak bycie matką.
Zdecydowana większość kobiet, "z wyboru" podejmujących decyzję o bezdzietności nie ma znaczących osiągnięć w jakiejkolwiek dziedzinie. Czas zyskany przez bezdzietność bynajmniej nie zostaje więc twórczo wykorzystany. Jedynym osiągnięciem jest zwykle więcej uzyskanych dóbr materialnych czy pięcie się po szczeblach hierarchii władzy w firmie. "Zaoszczędzony na pieluchach" czas marnuje się na poszukiwanie nowych sposobów spędzania czasu wolnego, gdy stare rozrywki się nudzą; ewentualnie na zdobywanie kolejnego tytułu na kolejnych studiach podyplomowych.
Pozostaje jednak pewien odsetek kobiet bezdzietnych z wyboru, które mają dar lub talent wypowiedzenia nowego słowa (Fiodor Dostojewski, Zbrodnia i kara). To "nowe słowo" zwykłe dotyczy walki z macierzyństwem. Dlaczego? Przyczynami zajmiemy się później.
Istnieje bardzo ciekawe zjawisko będące solą w oku feministek. A dotyczy właśnie oka. Opisuje je Desmond Morris, biolog, autor bestselleru Naga małpa. Otóż, jak już dawno zaobserwowano, gdy widzimy coś wzbudzającego w nas pozytywne emocje, coś godnego pożądania - rozszerzają się nam źrenice. Morris zwraca uwagę, że rozszerzenie źrenic wywołuje u ludzi widok niemowlaka -u kobiet zawsze, u mężczyzn zaś dopiero, gdy sami stają się ojcami.

Rozum a biologia

Gdy na warsztatach z komunikacji interpersonalnej podawałam spostrzeżenia Morrisa jako przykład mowy ciała, kilkakrotnie spotkałam się z ostrym atakiem ze strony uczestniczek. Uważały, zdaje się, ten fakt za upadlający.
Z bardziej racjonalnych argumentów padało, że biologia biologią, jednak jesteśmy homo sapiens i sam fakt, że jakaś reakcja fizjologiczna przychodzi automatycznie, nie oznacza, że musimy się jej poddać, bo w końcu mamy rozum. Czyli że sam fakt, iż biologicznie niemowlęta wzbudzają w nas pozytywne emocje, nie oznacza, że sami musimy mieć dzieci.
Bardzo dobrze, cieszę się ze zwrócenia uwagi na to, że mamy rozum i nie musimy być niewolnikami uwarunkowań biologicznych. Jednak głoszą to ludzie, którzy całkowicie odrzucają pomysł czasowej (naturalne planowanie rodziny) lub stałej (celibat) abstynencji seksualnej, jako "nienaturalnej". Używają oni argumentu, że próba kontrolowania popędu seksualnego jest niezdrowa, bo sprzeczna z naturalnymi, a więc dobrymi impulsami. Co gorsza, głoszą to ludzie zdecydowanie odrzucający najbardziej naturalny ze związków: życie płciowe = prokreacja.
Może lepiej pogodzić się z faktem, że dążenie do rodzicielstwa wynika z samej natury człowieka i pojawia się nawet na poziomie bardzo podstawowym - biologicznym. Kobietom, które to zaakceptują, łatwiej poradzić sobie z wszelkimi problemami emocjonalnymi związanymi z niemożnością zostania matką. Z jednej strony, niektóre problemy z akceptacją rodzicielstwa, wynikające z traumatycznych doświadczeń z dzieciństwa, niedojrzałości, problemów psychicznych - da się leczyć psychoterapią (a czasem psychiatrycznie). Są także kobiety, których powołanie nie obejmuje bycia matką biologiczną - zakonnice, które dokonały świadomej rezygnacji z macierzyństwa biologicznego w imię wyższych ideałów.
Dla mnie jako psychologa zdumiewająca jest intuicja Kościoła Katolickiego w tym zakresie. Jest on bodajże jedyną instytucją na świecie uznającą i szanującą naturalne dążenie kobiet do macierzyństwa i oferującą wszystkim kobietom możliwość wykorzystania tego naturalnego daru. Chodzi o macierzyństwo duchowe.

Macierzyństwo duchowe

Powołanie do duchowego macierzyństwa wobec kapłanów jest zbyt mało znane, słabo rozumiane, a przez to rzadko przeżywane, mimo jego życiodajnego i fundamentalnego znaczenia. To powołanie - często ukryte, niewidoczne dla ludzkich oczu - ma na celu przekazywanie życia duchowego.
Każda kobieta, która nie ma dzieci, może realizować swoje macierzyństwo na płaszczyźnie duchowej, modląc się i ofiarowując nieprzyjemności czy wręcz cierpienia dnia codziennego w intencji, na przykład, kapłanów. Duchowni, jako reprezentanci Kościoła Katolickiego, w oczach opinii publicznej, bardzo takiej modlitwy potrzebują. Są na celowniku. Każdy błąd, każdy grzech kapłana jest bardziej widoczny i przynosi więcej zgorszenia niż grzech świeckiego katolika. Modlitwa za kapłanów, otoczenie ich swą macierzyńską miłością jest zatem misją szlachetną i niezwykle dla Kościoła pielgrzymującego istotną.
Inną postacią macierzyństwa duchowego jest duchowa adopcja dzieci nienarodzonych. Polega na podjęciu zobowiązania, by przez dziewięć miesięcy codziennie modlić się jedną tajemnicą różańca w intencji poczętego dziecka, którego życie jest zagrożone, oraz w intencji jego rodziców. (Więcej na stronie: www.duchowaadopcja.com.pl).
Macierzyństwo można leż realizować opiekując się cudzymi dziećmi - w przedszkolach, szkołach, ochronkach. Udaje się to i przynosi dobre owoce pod warunkiem akceptacji swojego instynktu macierzyńskiego, a zatem unikania zgorzknienia i zazdrości wobec matek biologicznych.
Niemożność macierzyństwa zostawia w życiu kobiety pustkę. Możemy udawać, że jej nie ma, możemy próbować ją zasypać feministycznymi sloganami, możemy w końcu ten fakt zaakceptować i przepracować. Znam kobiety, które nie mogąc mieć dzieci, są doskonałymi "matkami emocjonalnymi" dla innych ludzi, obdarowując ich przyjaźnią i opieką. Nie jest więc prawdą, że życic bezdzietne nie ma sensu. Kobieta nie musi być matką, by być w pełni realizującym się człowiekiem, jednak nie można udawać, że niczego przez to nie traci.

Kto się boi macierzyństwa?

Każda kobieta obawia się macierzyństwa. Nawet jeśli miała dobre wzorce w rodzinie i wśród przyjaciół, obawia się, czy będzie dobrą matką. Warto zdać sobie sprawę z kilku rzeczy: po pierwsze nie ma matek idealnych (no, z wyjątkiem Matki Bożej, ale ona jest tylko jedna). Po drugie - to zupełnie naturalne, że nowa sytuacja nas stresuje. Po trzecie - współczesna kultura nieustannie podsyca w nas lęk przed macierzyństwem. Wystarczy spojrzeć na reklamy, filmy i seriale - znajdujemy tam zasadniczo dwa wzorce matek. Pierwszy to zawsze uśmiechnięte perfekcyjne damy serwujące reklamowane produkty swoim idealnym dzieciom; celebrytki będące według gazet idealnymi maikami, mimo iż z dziećmi widują się kilka razy na miesiąc, załatwiając resztę wychowania telefonicznie. Drugi to biedne kobiety, które "flaki sobie wypruwają" dla potomstwa, a dzieci i tak są niewdzięczne i sprawiają same problemy (bez tego nie byłoby prawdziwej opery mydlanej). Nie dorastając do wyidealizowanego obrazu perfekcyjnej matki, od razu wyobrażamy sobie, że jesteśmy beznadziejne.
Prawda leży pośrodku - żadna z nas nie jest idealną mamą, ale każda z nas ma swoje mocne strony jako matka. Obawa, czy dobrze wychowamy dzieci, jest naturalna, ale nie powinna nas paraliżować, lecz motywować do doskonalenia swoich umiejętności jako wychowawcy i mentora swych dzieci.
Bycie Panią Domu wcale nie oznacza bycia "niewolnicą ściery i gara". Ann Barnhill organizuje dla pozostających w domu kobiet kursy... zarządzania. Uczą się one tych samych technik, jakie poznają i na co dzień praktykują menedżerowie firm. Dzięki tym kursom są w stanie wykonać swe domowe prace efektywniej, taniej i szybciej zyskując czas potrzebny, na przykład, na zadbanie o siebie czy... na kolejne dziecko. Rezultatem są prawdziwe Panie Domu - zadbane, dbające o swój rozwój i otwarte na nowe życie.
Zarządzanie oraz bardzo ważna umiejętność otwartej komunikacji (umiejętność rozmawiania z mężem o ważnych dla was zagadnieniach, umiejętność zarządzania konfliktem itp.) powoduje, że kobieta, matka i żona może bez samopoświęcania czy udawania na siłę zadowolonej i pogodnej rzeczywiście taką być - pogodną, zadowoloną, zadbaną, elegancką "kurą domową" czerpiącą ogromną satysfakcję z bycia żoną i matką.

Inne źródła lęku

Natarczywa propaganda powoduje także, iż dziecko zaczyna współcześnie być postrzegane coraz częściej jako produkt. Co więcej - produkt z zakresu dóbr luksusowych. Czyż nie zdarza się nam słyszeć sformułowania: Nie stać mnie na dziecko lub Nie stać mnie na więcej dzieci? Oto efekt. Kobiety mają dziś poczucie - potęgowane przez reklamodawców - że jeśli nie zafundują dzieciom prywatnej szkoły, obozów językowych czy markowych ubrań, są złymi matkami. Co gorsza, nawet wśród katolików, niejako z natury otwartych na życie, krytycznym okiem spogląda się na ludzi, którzy (wychodząc z założenia, że Bóg nigdy nie obciąża swoich wiernych większym ciężarem, niż są w stanie znieść) zostawiają Bogu decyzję o liczbie dzieci, które się w ich rodzinach urodzą.
Uprzedmiotowienie dziecka przejawia się leż w tym, że coraz częściej staje się ono narzędziem zaspokajania potrzeb dorosłych co do "posiadania dziecka". Widać to choćby po zatrważającej liczbie jedynaków. Dla każdej matki obserwującej rozwój dziecka jest oczywiste, że potrzebuje ono rodzeństwa. Jednak rozmowy z mamami jedynaków koncentrują się wokół potrzeb ich samych: Miałam straszny poród, nie chcę tego przechodzić jeszcze raz albo jeśli znów zajdę w ciążę, stracę kierownicze stanowisko, itp. Zresztą usprawiedliwień, dlaczego poprzestaje się na jednym dziecku, są tysiące i wiele z nich brzmi rozsądnie. A jednak za wszystkimi kryje się postawa traktowania dziecka jako rzeczy, która ma zaspokoić MOJĄ potrzebę macierzyństwa. Od razu zaznaczam - nie piszę tu o sytuacji, gdy jedynactwo wynika z przyczyn od nas niezależnych (śmierć małżonka, bezpłodność i tym podobne).
Niegdyś macierzyństwo przedstawiano jako naturalną rolę kobiety i jako takie otaczano najwyższą czcią i szacunkiem. Dziś mówi się o Macierzyństwie jak o pewnym hobby, pozwalającym na poczucie się "bardziej kobietą", które jednak nie powinno przeszkadzać kobietom w spełnianiu ról typowo męskich. Kobiety, które rzeczywiście starają się być dobrymi matkami i otwierają swe serce na więcej dzieci, często spotykają się na co dzień z szykanami lub co najmniej ironicznymi uwagami. Funkcjonują głęboko już zakorzenione stereotypy, na przykład "rodzina wielodzietna to rodzina patologiczna". Wszystko to razem nasila lęk przed macierzyństwem oraz lęk przed dziećmi.

Lęk przed dzieckiem i pedofobia

Istnieje kilka źródeł lęku przed dziećmi (w najbardziej rozwiniętej postaci klinicznej określanego mianem pedofobii). Jednym z najpoważniejszych jest - jak wykazały prowadzone przez dwadzieścia pięć lat badania Judith Wallerstein - trauma rozwodu rodziców. Ponieważ często powtarzamy wzorce wyniesione z domu, dzieci rozwiedzionych rodziców same wchodzą w związki, które nie wytrzymują próby lat, i boją się, że zgotują ten sam los swojemu potomstwu lub że zostaną samotnymi rodzicami. Świetnie ilustruje to anonimowa wypowiedź z Internetu: jestem jedynaczka wychowana przez samotną matkę i już w dzieciństwie przysięgłam sobie, że za nic w świecie nie chcę powielić tego schematu - a co zagwarantuje, że nie zostanę "samotną matką"? Tylko i wyłącznie sytuacja, w której nie będę matką w ogóle!
Inną poważną przyczyną lęku przed dziećmi jest tzw. zespół ocaleńca z aborcji odkryty i dokładnie opisany przez małżeństwo psychiatrów dziecięcych, Filipa i Marię Ney. Problem ten dotyka nie tylko osób, które miały zostać zabite w prenatalnym stadium rozwoju, ale z jakiś przyczyn się to nie udało. Dotyczy on leż rodzeństwa dzieci abortowanych, a także dzieci "chcianych", które jednak rodzice zabiliby, gdyby tylko poczęły się w niewygodnym dla nich terminie lub nie były
wystarczająco zdrowe. Jednym z objawów zespołu ocaleńca z aborcji jest właśnie pedofobia i niezdolność do wchodzenia w prawdziwie bliskie, pełne zaufania relacje intymne z drugą osobą.
Może to zabrzmieć dziwnie, ale źródłem leku przed dziećmi mogą być także rodzice nadopiekuńczy. Oznacza to, że osoba, którą w dzieciństwie otaczano maksymalną opieką i miłością, której rodzice starali się zapewnić jak najlepszy rozwój i pomagali unikać trudności, wyrasta w rezultacie na skoncentrowanego na własnych potrzebach egoistę niezdolnego do wejścia w prawdziwie intymną relację z drugą osobą. Problem len nie dotyczy przy tym wyłącznie stosunku owej osoby do dzieci, lecz do swojego "partnera". Ludzie tacy często bronią się przed podjęciem zobowiązania w postaci związku małżeńskiego, woląc konkubinat jako nie wymuszający odpowiedzialności za drugą osobę. Dążenie do "życia pełnią życia" i samorealizacji maskuje w tym wypadku silny lęk przed głębokim zaangażowaniem w relację miłości z drugim człowiekiem.
Pocieszeniem jest fakt, iż wszystkie te problemy można leczyć na przykład psychoterapią. Jednakże część kobiet cierpiących z powodu łęku przed macierzyństwem, zamiast poddać się terapii, próbuje udowodnić światu (a przede wszystkim samym sobie), że powołanie do macierzyństwa to tylko kwestia inkulturacji, narzucania kobietom patriarchalnej wizji świata i zniewolenie kobiety. Stąd biorą się wojujące feministki ziejące nienawiścią do kobiet, które zdecydowały się na macierzyństwo (szczególnie zaś do matek wielodzietnych). Uważają nas za zmanipulowane, bez-mózgie ofiary męskiej przemocy.

"Zdrada" feministki

A jednak i tu bywają niespodzianki. W 2006 roku feministycznym światem wstrząsnęła wypowiedź znanej pisarki Caitlin Flanagan, która oświadczyła publicznie, że pracujące matki pozbawiają swe dzieci idealnej dla nich sytuacji - matki pozostającej w domu. W książce To Hell With All That: Loving and Loathing Our Inner Housewife (Do diabła z tym wszystkim: Kocham i nienawidzę kury domowej w sobie) rozprawiła się z mitem, który głosi, że kobieta lepiej służy swym dzieciom, spełniając się w pracy, niż siedząc w domu.
Po burzy gwałtownych protestów feministek, w wywiadzie dla "National Post", Flanagan podtrzymała swe stanowisko: Powiedziałam prawdę, a gdy człowiek mówi prawdę, zawsze pakuje się w kłopoty. (...) Jeśli kochasz swoją pracę i kochasz swoje dzieci, i decydujesz się dać dziecku mniej siebie, idąc do pracy, tracisz coś wielkiego i znaczącego, i traci to też twoje dziecko. Gdybym siedziała tutaj z feministka, powiedziałaby ona: "Twoje dzieci będą cię kochać, bo jesteś teraz tak szczęśliwa! I pewnego dnia dowiedzą się, że ich mama jest kimś ważnym dla świata." A ja bym odpowiedziała: "Moje dzieci nic to nie obchodzi. Mają teraz osiem lat. Chcą, by mama była z nimi i wcale ich za to nie winię".
Flanagan stawia wyzwanie kobietom, zachęcając je do przyznania się do sekretnych marzeń o byciu panią domu i matką dzieciom. Autorka woła: Wyzwól w sobie kurę domową! (...) Kogo nie pociąga wizja tradycyjnej rodziny, gdzie mąż i dzieci powracają co dzień do czystego, pięknego domu, w którym wita ich zapach pysznego obiadu
i śliczna, uśmiechnięta, zadbana mama, a wszyscy razem siadają do wspólnego radosnego posiłku?

http://www.poloniachristiana.pl/
«1

Komentarz

  • Świetny artykuł,choć ostatnie zdanie zaleciało właśnie reklamą:wink: Zdecydowaliśmy się na drugie dziecko po 9 latach,teraz wiem że mogliśmy to zrobić wcześniej.O dziwo drugie dziecko uwolniło mnie od lęku przed kolejnym. Artykuł bardzo prawdziwy,argumenty o utrzymaniu dziecka słyszy się faktycznie b.często i to od osób o b. dobrym statusie materialnym.Co do reakcji na niemowlęta to m.in duża główka w stosunku do ciała też wywołuje pozytywne uczucie "rozklejenia".Tak to już jest,z tego samego powodu słoniątka mają stosunkowo duże uszy.Tak gdzieś czytałam.:bigsmile:
  • Bardzo ciekawe ! Ja też podejrzewałam , że największe problemy z przekwitaniem mają kobiety bezdzietne lub małodzietne.
  • Problemy z przekwitaniem mają zwykle kobiety z egocentrycznym charakterem ( coś na ten temat wiem ) i nie mające żadnego oparcia w mężu , przerzucające swe uczucia na podrastających synów, myślące , że jak przestaną być seksualnie atrakcyjne to zostaną odrzucone przez cały świat. I to nie ma raczej związku z ilością dzieci choć jeżeli tych dzieci jest więcej to matka nie ma tyle czasu na skupianie się na swoich negatywnych emocjach bo zawsze jest coś do roboty.
  • Fajnie jest być ciepłą kurką.:wink:
    Szkoda, że tak mało takich artykułów w naszej prasie. Niejedną matkę ucieszyłoby takie podejście do macierzyństwa: Chcę być mamą i to moja największa, a nawet o zgrozo jedyna ambicja! No i nie ma w tym absolutnie nic złego! Wyrzuty są nie na miejscu!

    No, a tak siedzą samotne w tych złotych klatkach zastawionych przez feministki i szykują sobie smutek na starość. Znam takie przypadki i jest mi tych kobiet po prostu żal, bo widzę do czego to prowadzi.
    Wyzwolić kurki!
  • fajnie jest być kurką to fakt. Tylko czasem niektóre kurki muszą pomóc kogutowi zarabiać, żeby kurczaczki nie wylądowały w przytułku.
  • Niestety! Oby tylko to pomaganie kogutowi i obrona przed przytułkiem nie spowodowało rezygnacji z kureczek.:bigsmile:
  • Dziękuję za ten artykuł. Dla mnie jest on kolejnym potwierdzeniem, że Bóg pozwolił mi dobrze wybrać, a nasz wybór mojego pozostania w domu z naszymi dziećmi jest najlepszy z możliwych! Prawdą jest jednak i to, że nawet w kręgach katolickich (np. wśród ludzi z mojej wspólnoty przykościelnej(!!!)) słyszę pytania "a dlaczego właściwie ty nie pracujesz?" Nawet im trudno zrozumieć, że to NASZ wybór... Wybór, który uważamy za najlepszy. :)
  • [cite] Olesia:[/cite] słyszę pytania "a dlaczego właściwie ty nie pracujesz?
    Ja w takich sytuacjach robię wielkie, zdziwione oczy i mówię: "Jak to, ja nie pracuję?! Pracuję więcej od Ciebie, tylko nikt mi za to nie płaci..."

    Zazwyczaj skutecznie zamykam tym usta dociekliwym.:wink:

    A artykuł super!
    Chciałam go wczoraj przeczytać, ale pod podanym linkiem otwierał się tylko mały fragment.
  • Coś po tytule czułam :wink:
    Dzięki!!!
  • Monia 123 , jakie ,,mimo wszystko":shocked:?
  • Trochę niefortunne określenie zważywszy na forum na którym sie znajdujesz:gx:
  • No, dobra dzisiaj jestem czepialska, pokój:wink:
  • Jak kobiety często słyszą w mediach, że mają się realizować, robić karierę to w końcu w to uwierzą i w domu źle się czują a jeszcze potwierdzą to psychologowie. Uważam, że w ten sposób kobiety są oszukiwane. Trudniej jest robić karierę kury domowej.
    Pracując zawodowo i w domu, moim zdaniem kobiety się zamęczają.
  • Dzisiaj po nieprzespanej nocy (czwórka dzieci ma wiatrówkę) to tak się czuję ale normalnie to jestem dumna, że jestem panią domu, że nie uległam presji pójścia do pracy bo taka trzeba.
  • [cite] Monia123:[/cite]
    Jednak czytałam wypowiedzi psychologów, że pracująca zawodowo mama jest szczęśliwsza ponieważ jest pewniejsza siebie i realizuje się na wielu płaszczyznach..

    Tak, jak masz super płatną, rozwijającą pracę, profesjonalną opiekunkę do dziecka i sprzątaczkę, a pranie oddajesz do Chińczyka.

    Jedyne rzetelne badania naukowe jakie widziałam na ten temat (tzn. longitudinalne, obejmujące wiele lat badań i dużą populację) pokazywały, że w wieku 50 lat największe poczucie szczęścia mają pozostające w domu matki wielodzietne. Im więcej dzieci tym wyższe zadowolenie, poczucie samorealizacji, zdrowie psychiczne (najmniej depresji np.) itp.
  • Ja od 9 lat nie pracuję. Wcześniej intensywnie realizowałam się zawodowo. Awans szedł za awansem, przybywało zer na koncie, ale zamiast satysfakcji czułam pierońskie wyrzuty sumienia, że mi gdzieś życie rodzinne ucieka między palcami. Dzieci rosły i coraz bardziej przywiązywały się do babci, ja byłam tylko od zaspakajania zachcianek. Nie mówiąc już o życiu małżeńskim... Masakra
    Teraz "siedzę" w domu i jest mi z tym bardzo dobrze. I nie czuję się jak kura domowa, raczej jak pani prezes :wink: logistyk, ekonomista, księgowa, doradca finansowy, psycholog, pielęgniarka, kucharka sprzątacza itd (niepotrzebne skreślić
    :wink: )
    A najwięcej satysfakcji daje mi to, że mam czas dla dzieci, i że one o tym wiedzą, że jestem i mogą na mnie liczyć prawie w każdym momencie.
    Do dziś pamiętam moją zapracowaną wiecznie zmęczoną mamę, której już nic się nie chciało jak wracała padnięta z pracy. Zawsze było, bądź cicho bo boli mnie głowa :sad:
    Cieszę się, że moje dzieci tak nie mają :smile:
  • To ja Wam teraz przekleję genialny tekst, który dziś przeczytałam.

    "Kobieta XXI wieku jest nowocześnie wielofunkcyjna. Łączy role: pracownicy, matki, żony, kochanki, sprzątaczki, kucharki, kierowcy, dowódcy i wiele, wiele innych. Jest jednocześnie sprawna, niezależna i wydajna. A także kobieca, uległa i opiekuńcza. Urocza jak w reklamie kremu, zatroskana jak w reklamie witaminy C. Skuteczna i zdecydowana jak w reklamie odplamiacza. Działa 48 godzin na dobę. Tańczy, śpiewa i gotuje z półproduktów.

    Kobieta model 2011

    Wszystko to docenia państwo, bo taka właśnie kobieta jest potrzebna społeczeństwu na progu 2011 roku. Do nowoczesnej kobiecości zachęca przyjęta właśnie przez Sejm ustawa o opiece nad dziećmi do lat trzech.

    Domowy obiad dla rodziny, odrobienie lekcji z dziećmi, spacer na plac zabaw, pranie, sprzątanie, zmywanie â?? ograniczenie się do tych zadań choćby tylko przez krótki czas, gdy w domu jest raczkujące niemowlę, to wstyd, nieróbstwo, pasożytnictwo, folgowanie stereotypom, społeczna degradacja i obniżenie konkurencyjności na rynku pracy.

    Poza tym czynności wykonywane w domu są niezauważalne i oczywiste. Same się robią. Do niczego się nie wliczają. Są odpoczynkiem po prawdziwej pracy, za którą dostaje się pensję, czyli coś bardziej wymiernego niż widok usypiającego, sytego pokarmem i miłością dziecka. Dlatego w Polsce nie ma i nie będzie powszechnych świadczeń rodzinnych ani płatnych urlopów wychowawczych. Nasz kraj jest europejskim trendsetterem najwyższej formy równouprawnienia.

    W naszym państwie najważniejszą funkcją kobiety jest praca zawodowa. To praca ją definiuje, przydaje statusu. Od pracy wszystko się zaczyna, bez niej nic nie ma znaczenia. Nowym blaskiem lśnią plakaty przodowniczek, dziś już nie tak przaśnych, nie w waciakach, lecz w mundurkach z logo firmy. Współczesna kobieta nie ogranicza się do przekraczania 100 procent normy. To zrobiła już dawno jej babcia. Współczesna kobieta robi karierę.

    Praca! To jest to, co dziś dodaje splendoru płci pięknej. Praca w korporacji, na stanowisku dyrektorskim czy kasjerskim. W banku i supermarkecie, z laptopem czy ścierką. Byle wyrabiać PKB, łożyć na ZUS i płacić podatki. Byle nie tracić na konkurencyjności, nie degradować się intelektualnie, społecznie i moralnie w domowych pieleszach, przy dziecięcym łóżeczku, marchewkowym soczku i pierwszych sylabach wypowiadanych przez zaślinione dziąsła.

    Twarz zawsze uśmiechnięta, nieco tylko zamglona fluidem, który ukrywa szarość zmęczenia. Ale terminal dowodzenia zawsze sprawny, zawsze niezawodny. Kobieta â?? motorka cywilizacyjnych przemian kulturowych i społecznych. Dziś jeszcze bierze na siebie ciężar zacofania drugiej płci. Wyrabia podwójną normę. Ale już widać światełko nadziei. Dzięki hojności podatnika Unii Europejskiej, przy współpracy i patronacie właściwego ministerstwa głos lektora w TV zaleca równomierny podział obowiązków: â?žDziel korzyści, mnóż zyskiâ?...

    całość:
    http://www.rp.pl/artykul/592025.html
  • [cite] Aleks:[/cite]Jak kobiety często słyszą w mediach, że mają się realizować, robić karierę to w końcu w to uwierzą i w domu źle się czują a jeszcze potwierdzą to psychologowie. Uważam, że w ten sposób kobiety są oszukiwane. Trudniej jest robić karierę kury domowej.
    Pracując zawodowo i w domu, moim zdaniem kobiety się zamęczają.

    Podpisuję się obiema rękami. Jak wróciłam do pracy, to był sajgon, nie wiedziałam w co rece wsadzić, byłam tak zamotana, ze dwa razy zgubiłam dokumenty, padałam na pysk kładąc dzieci do łóżek, a tu jeszcze trzeba ugotować, posprzątać, bo szkoda marnować na to czas po przyjściu z pracy. Teraz jakoś wszystko poukładałam. Duzo łatwiej mi było, jak zajmowałam sie tylko domem, omijały nas sytuacje pt. szykujemy kolację a tu nie ma chleba (bo zapomniałam kupić albo już nie było w sklapie)
  • U nas narazie jeszcze jest, po zapłaceniu przedszkola, opiekunki i dojazdu zostaje na goła ratę kredytu... Ale za przedszkole płace grosze - tylko za jedzenie. w styczniu jakieś 30 zł za dwoje dzieci
  • [cite] Malgorzata:[/cite]patrz
    ja nie pracuję,
    a mój mąż robi to samo co Twój

    i się nie uczyłam
    jesteśmy we dwoje

    Też nie pracuję, a mój mąż robi to samo co Twój i pewnie jeszcze by się coś znalazło.
    Też się nie uczyliśmy tak wyszło.
  • [cite] Malgorzata:[/cite]po prostu są w nas takie mechanizmy, o których się nie dowiemy, dopóki nie doświadczymy, nie odważymy się na nie
    ale trzeba też mieć pewnego rodzaju samoświadomość swojej osoby

    no i pomoc z Góry
    ta jest bezcenna
    i taka niewidoczna, którą dostajesz w pakiecie, a go nie widzisz, masz po prostu
    Lęk jest od razu, a łaska jest dawana dokładnie wtedy kiedy jest potrzebna.

    Jak się nie stanie do walki to się nigdy nie doświadczy tych łask, które czekają na nas na polu walki.

    :bigsmile:
  • Lęk przed macierzyństwem... Pewnie jest. Czy się da radę? Jak pogodzić pracę itp? A jednak są takie, które godzą. Znam takie mamy. Dzielne. Mąż z dzieckiem / dziećmi na basenie itp. a ona nadgania pracę z pracy. Nie zawsze kobieta może pracę zostawić, bo jej praca jest na przykład stabilniejsza niż mężowska. Albo mąż wcale nie ma pracy.
    To takie obserwacje z mojego środowiska.
    A co zrobić z kobietami samotnymi, które przekroczyły 40tkę, pragnęły dzieci przez całe dorosłe życie, starały się żyć zgodnie z przykazaniami i teraz na prawdę zainteresowania i ambicje zawodowe ratują je. Teraz mają trudniejsze zadanie. Albo pogodzić się z tym, że temat macierzyństwa jest poza nimi, albo wzmóc modlitwę o męża i o dziecko mimo późnego wieku. Życzę im z całego serca, jeśli już nie potomstwa, to przynajmniej owego męża. Mieć bliską osobę przy sobie na stare lata, to naprawdę bezcenne.
  • Małgorzata, podoba mi się to, co napisałaś, że człowiek nie zna swoich sił,póki nie spróbuje i że dostaje siły z góry... Doświadczam tego w sprawach zawodowych, zdrowotnych... Temat dzieci ostatnio zostawiłam tzn. rozmyślania itp. i wiecie, co ... poczułam pokój.
  • Noo, a ja na razie studiuję i mój pomysł zaszycia się w domu traktowany jest jak zmarnowanie pieniędzy podatników na moje studia.

    Chociaż moje studia to też moja pasja, więc może będę pisać jakieś artykuły, analizy, w końcu jest Internet o którym nasze mamy mogły pomarzyć.

    Na moje uczelni jest taka pewna pani, która zajmuje się finansami grubych ryb (tzn firm). Zwierzyła się kiedyś dziewczynom na konsultacjach, że ona do pracy wróciła dwa tygodnie po porodzie - babcia się zajmuje.

    Najlepiej zareagowała moja mama (kiedy jej o tym opowiedziałam) - ależ dziecko, to niemożliwe, nigdy nie będziesz w stanie komuś oddać dwutygodniowego maleństwa, sama kiedyś zobaczysz! No... chyba że do domu dziecka... :shocked:

    Ogólnie mnie ciarki przeszły i teraz myślę nad tym, jak uniknąć w moim zawodzie pracy w korporacji...

    A co do lęku przed macierzyństwem to mam ich całe mnóstwo i dorastając pozbywam się jeden po drugim.
  • [cite] Młociara Bogna:[/cite]To ja Wam teraz przekleję genialny tekst, który dziś przeczytałam.

    "Kobieta XXI wieku jest nowocześnie wielofunkcyjna. Łączy role: pracownicy, matki, żony, kochanki, sprzątaczki, kucharki, kierowcy, dowódcy i wiele, wiele innych. Jest jednocześnie sprawna, niezależna i wydajna. A także kobieca, uległa i opiekuńcza. Urocza jak w reklamie kremu, zatroskana jak w reklamie witaminy C. Skuteczna i zdecydowana jak w reklamie odplamiacza. Działa 48 godzin na dobę. Tańczy, śpiewa i gotuje z półproduktów.

    Kobieta model 2011

    Wszystko to docenia państwo, bo taka właśnie kobieta jest potrzebna społeczeństwu na progu 2011 roku. Do nowoczesnej kobiecości zachęca przyjęta właśnie przez Sejm ustawa o opiece nad dziećmi do lat trzech.

    Domowy obiad dla rodziny, odrobienie lekcji z dziećmi, spacer na plac zabaw, pranie, sprzątanie, zmywanie â?? ograniczenie się do tych zadań choćby tylko przez krótki czas, gdy w domu jest raczkujące niemowlę, to wstyd, nieróbstwo, pasożytnictwo, folgowanie stereotypom, społeczna degradacja i obniżenie konkurencyjności na rynku pracy.

    Poza tym czynności wykonywane w domu są niezauważalne i oczywiste. Same się robią. Do niczego się nie wliczają. Są odpoczynkiem po prawdziwej pracy, za którą dostaje się pensję, czyli coś bardziej wymiernego niż widok usypiającego, sytego pokarmem i miłością dziecka. Dlatego w Polsce nie ma i nie będzie powszechnych świadczeń rodzinnych ani płatnych urlopów wychowawczych. Nasz kraj jest europejskim trendsetterem najwyższej formy równouprawnienia.

    W naszym państwie najważniejszą funkcją kobiety jest praca zawodowa. To praca ją definiuje, przydaje statusu. Od pracy wszystko się zaczyna, bez niej nic nie ma znaczenia. Nowym blaskiem lśnią plakaty przodowniczek, dziś już nie tak przaśnych, nie w waciakach, lecz w mundurkach z logo firmy. Współczesna kobieta nie ogranicza się do przekraczania 100 procent normy. To zrobiła już dawno jej babcia. Współczesna kobieta robi karierę.

    Praca! To jest to, co dziś dodaje splendoru płci pięknej. Praca w korporacji, na stanowisku dyrektorskim czy kasjerskim. W banku i supermarkecie, z laptopem czy ścierką. Byle wyrabiać PKB, łożyć na ZUS i płacić podatki. Byle nie tracić na konkurencyjności, nie degradować się intelektualnie, społecznie i moralnie w domowych pieleszach, przy dziecięcym łóżeczku, marchewkowym soczku i pierwszych sylabach wypowiadanych przez zaślinione dziąsła.

    Twarz zawsze uśmiechnięta, nieco tylko zamglona fluidem, który ukrywa szarość zmęczenia. Ale terminal dowodzenia zawsze sprawny, zawsze niezawodny. Kobieta â?? motorka cywilizacyjnych przemian kulturowych i społecznych. Dziś jeszcze bierze na siebie ciężar zacofania drugiej płci. Wyrabia podwójną normę. Ale już widać światełko nadziei. Dzięki hojności podatnika Unii Europejskiej, przy współpracy i patronacie właściwego ministerstwa głos lektora w TV zaleca równomierny podział obowiązków: â?žDziel korzyści, mnóż zyskiâ?...

    całość:
    http://www.rp.pl/artykul/592025.html

    Genialne!
  • Powinni jeszcze napisać "Kobiety na traktory"!!!!
  • Ja przy czwórce dzieci pracuję zawodowo . Moja pensja dość znacznie przewyższa wydatki na szkołę , przedszkolę , żłobek ale ... padam na twarz i nerwus ze mnie :sad:


    Chociaż nie ukrywam , że czasem przychodzę sobie do pracy trochę odpocząć :wink:
  • Skoro są w nas takie pokłady energii niewykorzystanej, to skąd biorą się załamania? Choroby? Bezradność? Brak sił?
  • Małgorzata, dzięki. Tak właśnie podejrzewałam :wink:. Wiesz, trochę to też działa, gdy człowiek, nawet bezdzietny, jest w akcji...:bigsmile:. Dużo siły Ci życzę!!!! I sobie też :wink:
  • Hmmm...
    A co, jeśli taka pani domu wykazuje cechy szeroko rozumianego ADHD? Posprząta, ugotuje, popierze, poskłada, jeszcze raz inaczej poskłada, bo ładniej będzie, z mężem poromansuje, z dziećmi sie pobawi, swoimi i napływowymi, lekcje odrobi (tfu, sprawdzi, chciałam powiedzieć :wink:), zapotrzebowania na pomoce naukowe uzupełni,dokocha, dopieści, a i w nocy wstanie (od komputera oczywiście) i dziecka opatuli, mieszkanie przemebluje, ogród zalesi, kronikę rodziną 2 lata do przodu uzupełni ????
    Znam taką, w jakiś 50% rzeczywistą:bc:
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.