@Gregorius - pytasz, jak długo czekać. Ano, jeśli się przed ślubem nie zadba o to, by znaleźć osobę, która będzie w dojrzały sposób traktowała składany ślub, to już po ślubie pozostaje czekać do skutku. Choćby i do samej śmierci. Jak ktoś tu już na początku wątka zauważył - można być pewnym jedynie tego, że ma się wpływ na własne zachowanie (i warto nad nim pracować). Upieranie się przy zmienianiu drugiej osoby, zwykle jest skazane na niepowodzenie. Warto zmieniać siebie i swoje nastawienie. Skutki tych zmian mogą być dwojakie: zmiana w naszym zachowaniu i postrzeganiu rzeczywistości albo wpłynie na zmianę zachowania małżonka, albo pozwoli nam inaczej patrzeć (z większą miłością) na tę drugą osobę i jej niedoskonałości. Tak, czy inaczej, praca nad sobą będzie dla nas korzystna. Zaś praca nad skłonieniem do zmiany drugiej osoby jest frustrująca i raczej z góry skazana na niepowodzenie.
@Gregorius rozwiązuje mniej więcej w połowie; Terapia psychologiczna, nawet jeśli nie widzisz problemu w sobie do rozwiązania, działa in plus dla Ciebie i rodziny; wiem z własnego doświadczenia.
Zło, które jest powiązane z Twoim działaniem nie zawsze ma charakter winy, która kwalifikuje do spowiedzi; np. trudno spowiadać się z czegoś, czego się jest nieświadomym. Ponadto, nawet z winą wyznaną na spowiedzi jest powiązana kara, która dotyka Ciebie i innych.
Jak nie znajdujemy siły, argumentu w sobie, do zmiany, warto zapytać siebie, czy chcemy, żeby mój syn miał takie małżeństwo jak ja, tak w nim się czuł, jak ja (do do panów). Albo - czy chcę, aby moja córka czuła się w swoim małżeństwie, jak ja w swoim. I czy życzyłabym jej takiego małżeństwa, jak moje. To często pokazuje, jaki jest problem do rozwiązania. Zadać sobie pytania: Czy czuję się lepszy/gorszy od małżonka. Czy się czuję kochany. Czy się czuję szanowana. A może "czuję się", ale wyrażania nie ma odpowiedniego - i dlatego przestaję widzieć. Gdy jest dobrze - drobne gesty, szczerość, umiejętność przeproszenia, walka o czas dla małżonków. Być dobrym i czułym dla siebie. Gdy jest tak sobie- być bardzo wrażliwym, mocno walczyć, prosić o radę i pomoc A jak jest mega kryzys - zdecydowanie prosić o pomoc. Diagnozować, odkryć źródła problemu, zrozumieć, jakie jest destrukcyjne działanie. Odpokutować (jeśli trzeba). Podnieść się. (śladami Dawida)
Nie ma owoców bez pracy nad sobą. Jak napisałyście już wyżej - chcąc zmienić innych tylko powiększamy frustrację. k.
Powiem tak, skoro moi rodzice przeżyli razem 51lat (przy koszmarnie trudnych charakterach i różnistych zawirowaniach) to znaczy da się. Z łaską Bożą da się.
Ale w życiu małżeńskim nie chodzi o to, żeby się nie kłócić! Nie ślubowałam mojemu mężowi, że nie będę się z nim kłócić :-D Inna rzecz, że kłócimy się bardzo rzadko, choć lepsza oczyszczająca kłótnia niż tzw. "ciche dni".
Tak, myślę, że te kłótnie są oczyszczające, dobre określenie a propos @katarzyna - Twój - jak sądzę - kolega po fachu z wydziału (jeśli jeszcze tam pracuje), pan O. mówił nam kiedyś na wykładzie, że jeśli w związku nie ma wcale kłótni, to znaczy, że ktoś się komuś podporządkowuje.
Chyba nie ma malzenstw bez kryzysow ..w sumie fajnie bylo jka mezczyzna wyruszał na wojne i go tak z pol roku nie było ..potem wracał i sielanka ..i znow na wojne i znow sielanka ... 8->
@Ergo - czy chodzi o pana o inicjałach W. O.........o., który często prowadził na różnych kierunkach wykłady z podstaw psychologii, czy innego wstępu do psychologii? Tak, z ciekawości pytam.
ech ta wojna to taka przenosnia czytajac o dawnych czasach i obyczajach to wiecie taka zona jak juz miala mocna "migrene" pakowała manatki i wyruszała na pare miesięcy do majatku w innej czesci kraju lub za granice ..dzieci ulokowane "na wychowanie" i dawali rade
@Katarzyna - tak, to on miło wspominam,bo miałam w trakcie studiów kilka wykładów z pedagogiki i psychologii i ten akurat był ciekawy i fajnie prowadzony.
Do klotni to trzeba miec odpowiedni charakter typu “ja i moje“ Nie widze nic zlego w podporzadkowaniu sie woli wspolmalzonka. Raz ja, raz on, o polowe mniej dylematow w zyciu
i w tym sedno. Zakładam jednak, że @Ergo miala na myśli sytuacje w którch jedna ze stron została całkowicie pozbawiona możliwości wyrażania swojego zdania, a drugi współmałżonek oczekuje absolutnego podporząkowania - a to juz raczej jest sytuacja patologiczna.
@Ergo - względem pana prof. W.O. - z samych studiów mam osobisty uraz, bo bardzo nie lubił mojej grupy (trochę miał za co), więc się na nas uwziął trochę i uparł się nie postawić mi 5 z ćwiczeń u niego. Skończyłam z 4,5, choć uważam, że umiałam na 5 ;-) Inna sprawa, że sam pan prof. jest kawalerem, więc trochę mnie zdziwiło, że opowiadał o zawiłościach kryzysów w związku ;-)
No właśnie, te oczyszczające kłótnie są mocno przereklamowane. Jak się samemu kłótliwym nie jest i potrafi albo uznać rację współmałżonka, albo przedstawić dobre argumenty, to wystarczy zwyczajna rozmowa. Sęk w tym, że nie czekamy z problemem aż zaropieje i zacznie pękać, tylko sygnalizujemy od razu i razem ustalamy rozwiązanie.
Na przykład: żona ma pretensje, że mąż za mało zmywa.
Wariant szybki rozwiązania: mąż kupuje zmywarkę.
Wariant negocjacyjny: po rozmowie okazuje się, że żona wrzuca do zlewu nawet czyste naczynia wyjęte przed chwilą przez męża do przyrządzenia czegoś i wystarczy aby mąż zmył 2-3 talerze więcej niż zwykle, a żona nie wrzucała do zlewu wszystkiego co popadnie.
Wiele spornych sytuacji powstaje poprzez bezmyślne działanie jednej z osób. Często po prostu nie zauważa, że robi coś nie tak i to może powodować jakiś dyskomfort w rodzinie. Bywają też sytuację kiedy ktoś jest na coś przewrażliwiony, albo zupełnie nie widzi powodu do jakiegoś działania. To też trzeba wyjaśnić.
Mnie na przykład kompletnie nie przeszkadzają nie wyprasowane ubrania typu t-shirt w których najczęściej chodzę czy bielizna. Jeżeli bym tego nie uzgodnił z żoną, mogłoby się to stać problemem, że ona wszystko mi prasuje, a ja niewdzięczny nie chcę. Gorzej jeżeliby żona upierała się, że nie mogę chodzić w niewyprasowanym, negocjacje pewnie musiałby być dłuższe. Olanie sprawy skutkowałoby zadrażnieniem i nadmiernymi niepotrzebnymi pracami po stronie żony.
Największym problemem są te małżeństwa, które zostały zawarte z konieczności. Bo już taki wiek, że przydałoby się dziecko, bo rodzina męczy, bo i tak pewnie nikogo lepszego nie znajdę. Pół biedy jak za tym idzie poczucie obowiązku, ale jeżeli przeważa egoizm dochodzi do sytuacji dramatycznych. Czasem spotyka się ludzi opowiadających swoim znajomym co ten idiota ostatnio nabroił, albo co ta debilka wczoraj powiedziała. Tu już potrzeba cudu żeby wszystko się naprostowało.
Komentarz
Jak ktoś tu już na początku wątka zauważył - można być pewnym jedynie tego, że ma się wpływ na własne zachowanie (i warto nad nim pracować). Upieranie się przy zmienianiu drugiej osoby, zwykle jest skazane na niepowodzenie. Warto zmieniać siebie i swoje nastawienie. Skutki tych zmian mogą być dwojakie: zmiana w naszym zachowaniu i postrzeganiu rzeczywistości albo wpłynie na zmianę zachowania małżonka, albo pozwoli nam inaczej patrzeć (z większą miłością) na tę drugą osobę i jej niedoskonałości. Tak, czy inaczej, praca nad sobą będzie dla nas korzystna. Zaś praca nad skłonieniem do zmiany drugiej osoby jest frustrująca i raczej z góry skazana na niepowodzenie.
Terapia psychologiczna, nawet jeśli nie widzisz problemu w sobie do rozwiązania, działa in plus dla Ciebie i rodziny; wiem z własnego doświadczenia.
Ponadto, nawet z winą wyznaną na spowiedzi jest powiązana kara, która dotyka Ciebie i innych.
To często pokazuje, jaki jest problem do rozwiązania.
Zadać sobie pytania:
Czy czuję się lepszy/gorszy od małżonka. Czy się czuję kochany. Czy się czuję szanowana. A może "czuję się", ale wyrażania nie ma odpowiedniego - i dlatego przestaję widzieć.
Gdy jest dobrze - drobne gesty, szczerość, umiejętność przeproszenia, walka o czas dla małżonków. Być dobrym i czułym dla siebie.
Gdy jest tak sobie- być bardzo wrażliwym, mocno walczyć, prosić o radę i pomoc
A jak jest mega kryzys - zdecydowanie prosić o pomoc. Diagnozować, odkryć źródła problemu, zrozumieć, jakie jest destrukcyjne działanie. Odpokutować (jeśli trzeba). Podnieść się. (śladami Dawida)
Nie ma owoców bez pracy nad sobą. Jak napisałyście już wyżej - chcąc zmienić innych tylko powiększamy frustrację.
k.
--------------
Maciejka pliiiiiiiisssssssssssss X_X
Inna rzecz, że kłócimy się bardzo rzadko, choć lepsza oczyszczająca kłótnia niż tzw. "ciche dni".
czytajac o dawnych czasach i obyczajach to wiecie taka zona jak juz miala mocna "migrene" pakowała manatki i wyruszała na pare miesięcy do majatku w innej czesci kraju lub za granice ..dzieci ulokowane "na wychowanie" i dawali rade
Nie widze nic zlego w podporzadkowaniu sie woli wspolmalzonka. Raz ja, raz on, o polowe mniej dylematow w zyciu
i w tym sedno. Zakładam jednak, że @Ergo miala na myśli sytuacje w którch jedna ze stron została całkowicie pozbawiona możliwości wyrażania swojego zdania, a drugi współmałżonek oczekuje absolutnego podporząkowania - a to juz raczej jest sytuacja patologiczna.
Inna sprawa, że sam pan prof. jest kawalerem, więc trochę mnie zdziwiło, że opowiadał o zawiłościach kryzysów w związku ;-)
Na przykład: żona ma pretensje, że mąż za mało zmywa.
Wariant szybki rozwiązania: mąż kupuje zmywarkę.
Wariant negocjacyjny: po rozmowie okazuje się, że żona wrzuca do zlewu nawet czyste naczynia wyjęte przed chwilą przez męża do przyrządzenia czegoś i wystarczy aby mąż zmył 2-3 talerze więcej niż zwykle, a żona nie wrzucała do zlewu wszystkiego co popadnie.
Wiele spornych sytuacji powstaje poprzez bezmyślne działanie jednej z osób. Często po prostu nie zauważa, że robi coś nie tak i to może powodować jakiś dyskomfort w rodzinie. Bywają też sytuację kiedy ktoś jest na coś przewrażliwiony, albo zupełnie nie widzi powodu do jakiegoś działania. To też trzeba wyjaśnić.
Mnie na przykład kompletnie nie przeszkadzają nie wyprasowane ubrania typu t-shirt w których najczęściej chodzę czy bielizna. Jeżeli bym tego nie uzgodnił z żoną, mogłoby się to stać problemem, że ona wszystko mi prasuje, a ja niewdzięczny nie chcę. Gorzej jeżeliby żona upierała się, że nie mogę chodzić w niewyprasowanym, negocjacje pewnie musiałby być dłuższe. Olanie sprawy skutkowałoby zadrażnieniem i nadmiernymi niepotrzebnymi pracami po stronie żony.
Największym problemem są te małżeństwa, które zostały zawarte z konieczności. Bo już taki wiek, że przydałoby się dziecko, bo rodzina męczy, bo i tak pewnie nikogo lepszego nie znajdę. Pół biedy jak za tym idzie poczucie obowiązku, ale jeżeli przeważa egoizm dochodzi do sytuacji dramatycznych. Czasem spotyka się ludzi opowiadających swoim znajomym co ten idiota ostatnio nabroił, albo co ta debilka wczoraj powiedziała. Tu już potrzeba cudu żeby wszystko się naprostowało.