Jan Paweł II być może pisał o kobietach pięknie, ale piękna teoria może być fałszywa. Jego teologia ciała zafałszowuje świat kobiet jako istot wolnych i rozumnych. Z Justyną Melonowską rozmawia Zuzanna Radzik.
ZUZANNA RADZIK: Kim jest ta skulona kobieta na okładce?
JUSTYNA MELONOWSKA*: To Ewa, bohaterka jednej z rzeźb Rodina. Zobaczyłam tę postać z brązu na jego wystawie w Sofii i było to porażające doświadczenie. Dostrzegłam w niej kobietę zasłaniającą się przed ciosem.
Ale biblijna Ewa nie jest bita, tylko wstydzi się nagości.
- Tu jednak nie zakrywa części intymnych, ale brzuch i twarz, czyli rejony wrażliwe, na które zwykle spada cios. Układ jej ciała sugeruje też, że w kompozycji jest jakaś nieobecna postać, przed którą ten gest ma Ewę chronić. Pomyślałam sobie, że jeśli istnieje jakakolwiek istota kobiecości, to jest to właśnie zasłanianie się przed ciosem.
To okładka pani książki „Osobna”, mówiącej o tym, jak Karol Wojtyła/Jan Paweł II mówił o kobiecie.
- Próżno udawać, że ta ilustracja nie ma znaczenia. Powiedziałabym, że antropologia płci Jana Pawła II jest takim ciosem. Ten cios jest bardzo wyrafinowany i ma w sobie coś z paradoksu, ponieważ wydaje się, że papież chciał wziąć kobiety w ochronę, jakoś się nimi zająć. Ale de facto jest to tylko kolejny cios.
Rozumowanie Wojtyły w kwestii kobiet nie zdaje egzaminu?
- Na temacie płci większość myślicieli poległo, tu przestają obowiązywać zasady wnioskowania, reguły nieuprzedzonego rozumu, a zaczyna królować doksa, czyli opinia, to, co im się wydaje, i świat, jakim chcieliby go widzieć.
Wojtyła miesza według pani ową doksa z filozofią?
- Raczej podaje ją za episteme, wiedzę pewną. Już „Miłość i odpowiedzialność”, jego pierwsza ważna personalistyczna książka, zawiera to napięcie. Z jednej strony powtarza on klasyczne ustalenia na temat osoby, podkreśla wolność, rozumność, miłość jako cechy po prostu ludzkie. Z drugiej wprowadza bardzo stereotypowy, oparty na mniemaniu i na swój sposób potoczny opis kobiet. Zatem zasadniczym problemem, z którym mierzy się Wojtyła - i z którym ja się mierzę, referując jego pracę - jest stosunek osoby do płci: czy istnieje jedna natura osoby i bytuje tak w kobietach, jak w mężczyznach, czy też istnieją jakieś oddzielne natury kobiet i mężczyzn? Ile identyczności, ile podobieństwa, ile różnicy między płciami? I jak ustalamy te proporcje, jak poznajemy?
I na czym stanęło?
- Wojtyła twierdzi, że osoba integruje w sobie dwa porządki: wyższy, rozumowy, poddany woli oraz niższy, który zwykle kojarzymy z naturą, czyli partie przedrozumowe, popędowe, biologiczne, instynktowne. Jego opis kobiety dąży w tę drugą, naturalistyczną stronę.
Jak to działa, kiedy pisze o kobiecie?
- Jeżeli patrzy się na to, co istotowo jest kojarzone z kobiecością, zwłaszcza macierzyństwo, to można to rozumieć w sposób bardzo personalistyczny, jako umiejętność, wyzwanie dla woli i dla rozumu, pracę miłości. Albo można też patrzeć w sposób naturalistyczny, co jest dyskursem dominującym w rozumieniu kobiecości i macierzyństwa. Mówi się wtedy np., że kobietą kieruje instynkt macierzyński. Nie twierdzę, że część instynktowna w człowieku nie istnieje, ale gdy koncentrujemy się w rozumieniu kobiety na tym aspekcie, umniejszamy ją jako osobę.
Jak to jest, że dojrzały myśliciel, jakim jest Karol Wojtyła, nie czuje tego i umyka mu, że nie argumentuje, tylko dzieli się dość stereotypową obserwacją?
- Tego się nie dowiemy, ale uważam, że jego piśmiennictwo jest niezrozumiałe poza kontekstem jego pracy duszpasterskiej. Bardzo wyraźnie podkreśla w wypowiedziach autobiograficznych, że jest przede wszystkim księdzem. Zasadnicze znaczenie ma dla niego formowanie wiernych. On nie szuka odpowiedzi, tylko przekonujących uzasadnień dla znanych tez.
Oprócz tego, że obnaża pani sposób, w jaki swoje obserwacje o kobiecości przedstawia jako normatywne, chwali go pani za to, że stoi za nim tradycja klasycznej filozofii.
- Wykonał kawał dobrej roboty, m.in. innymi podkreślając, że miłość jest nie tylko emocją, pisząc o absorpcji wstydu przez miłość, otwierając nowe pola refleksji o seksualności małżeńskiej, a zwłaszcza opisując struktury osoby. Podkreśla, że osoba jest pod swoim własnym prawem i jest nieprzekazywalna drugiemu, co oznacza, że żaden akt woli nie może być podstawiony pod akt samej osoby. Nawet Bóg nie ma mocy podstawienia swej woli pod moją wolę. To jest ta nieprawdopodobna godność bycia człowiekiem. Ta nieprzekazywalna osoba w akcie miłości może udzielić siebie drugiemu. Można zatem powiedzieć, że separacja jest warunkiem relacji. Wojtyła dobrze to tłumaczy.
Dobrą robotą jest też jego kolejna książka „Osoba i czyn”?
- To jego najważniejsza książka. Na pozór niewdzięczna, jest jednak świetnie zorganizowanym wykładem na temat osoby. To solidny punkt oparcia dla pracy nad sobą czy dla pracy pedagogicznej. Pomaga wykuwać charakter. Co ciekawe, kwestia płci się w niej nie pojawia!
Ale gdy sięga pani po katechezy środowe, które głosił już jako Jan Paweł II, okazuje się, że odszedł od własnej personalistycznej antropologii.
- Dokładnie tak.
I tu spotykamy Ewę z okładki.
- W katechezach „Mężczyzną i niewiastą stworzył ich” Jan Paweł II interpretuje oba opisy stworzenia z Księgi Rodzaju. Próbuje wywieść, jak człowiek stał się osobą. Więzi go jednak duch hebrajski, bardzo podkreślający płeć. No i papież dochodzi do wniosku, że płeć modyfikuje struktury osoby. A zatem już nie ma wolności jako takiej, jest wolność męska i kobieca. A właściwie ludzka i kobieca, bo mężczyzna i człowiek to wręcz synonimy.
Pisząc o płci, papież idzie w stronę dziwnej i dowolnej hermeneutyki. Sygnalizuje, że ma intencję opisania wzajemnego daru, jakim kobieta i mężczyzna są dla siebie. Jednak gdy śledzi się tekst słowo po słowie, sekwencja po sekwencji, okazuje się, że mężczyzna jest samozasadny, a kobieta może istnieć o tyle, o ile jest przez niego odebrana jako dar. Ona uzyskuje tożsamość, gdy zostaje odebrana przez mężczyznę.
Kobieta nie tyle daje się w darze, co jest dana mężczyźnie.
- Tak, czyli mamy tu odejście od tego, co Wojtyła jasno mówił w „Miłości i odpowiedzialności”: podmiot jest ukonstytuowany jako odrębny i permanentnie w relacji, ale musi zachodzić ten wstępny warunek tak czy inaczej rozumianej separacji. A tutaj temu zaprzecza.
Komentarz
http://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,20998693,kobieta-na-wieki-wiekow-karol-wojtyla-i-kobiety.html
Wspolczuje mezczyznom
Nie zatrzymają juz tego zjawiska
Ale tak to juz jest ze przeciwwaga do skrajności jest inna skrajność
No i proporcje. Jesli ktos kto neguje zdanie niezyjacego papieza (zwlaszcza ze papiez nieomylny nie jest) jest wrogiem to kim jest ktos kto nazywa obecnego papieza uzurpatorem, lewakiem, ignorantem itd?
przeczytalam calosc
Pani stworzyla mocno, zmieloną papkę pseudo teologiczna, żeby uznać kobietę jako ofiarę swojej płodności
----------------------------------
Wypisywanie takich głupot powinno wykluczać z powaznych publicznych dyskusji
Zobaczcie sobie protesty amerykańskich licealistów przeciwko Trumpowi. Fajni, młodzi ludzie, których sformatowano na durnych lemingów. Możecie uważać ludzi, którzy za tym stoją za niewinne gołąbki, ja będę jednak uważał za wrogów.
Feminizm jest błędny per se, z zapałem robi z kobiet ofiary wszystkiego, co się da. Przykre, że łapią się na to czasem całkiem inteligentne kobiety... ale przecież tak samo jest z homeopatią
Ok, nie tworczosc tylko nauczanie. Dalej nie ma to nic wspolnego z Trumpem ani nawet nie oznacza ze ktos wystapi z Kosciola.
A zdolność przeczytania i komentowania "Osoby i czynu" świadczy tylko o tym, że autor jest nienormalny.
Upieram się, że tak Błąd feminizmu jako takiego jest taki sam jak błąd nacjonalizmu - skoncentrowanie się nie na tym, co łączy, a na tym, co dzieli.
Oczywiście, można tak robić, ale po co?
A na temat tego, czy woda jest mokra tylko ryby? Płodność/rodzicielstwo jest cechą istotową człowieka (i nie tylko!). Nieuznawanie tego świadczy - imho, oc - niedociągnięciach intelektualnych nieuznającego. Albo o sileniu się na oryginalność
Co do feminizmu też sobie pozwolę się nie zgodzić:) Feminizm u początków traktował o bardzo słusznym i ze wszech miar chrześcijańskim postulacie równości wobec prawa.
Ba, ale do tego niepotrzebny feminizm, wystarczyłaby sprawiedliwość.