@Bea Tam gdzie jest przemoc, alkohol, możnaby pod to podciągnąć toksyczną atmosferę (tzn ja b podciągnęła). Dla niektórych patologią jest już biedna rodzina z 10 dzieci, ale ogólnie najczęściej określa sie tak te naprawde dysfunkcyjnd
A jeśli rodzina jest dobrze sytuowana, ale przemoc jest, psychiczna i do tego dobrze funkcjonujący alkoholizm.. To patologia?
własna studnia , żuraw i wiaderko, własna studnia na wałek , pompa ręczna, pompa taka zanurzeniowa i wąż do niej i jeszcze jest parę możliwości jak np branie wody od sąsiada
Dziecku w rodzinie nie może się dziać krzywda. Jeśli tak się dzieje, jest to przeslanaka do działania instytucji do tego powołanych. To, ze ktos jest na forum, w sumie o niczym nie świadczy
oczywiste niby że nie może dziać się krzywda , ale kto to ma określić dziecko? -tylko dla mojej jednej córy według niej krzywdą będzie jak jej nie kupię kury , dla drugiej jak zabiorę telefon itd itp -ktoś obcy - miałam swego czasu bunt nastolatki na środku ruchliwej jezdni stwierdziła że nie idzie dalej był płacz itp w każdym razie siłą zaciągnełam na chodnik , jakaś pani chciała dzwonić na policję a ja tylko zabrałam ją wbrew jej woli z jezdni - vwedług tej pani działa jej się krzywda -
u mnie norma to pobudka nawet po 4 rano i pierwsze kroki do zwierząt nie że sami jemy , śniadanie jest dopiero jak każde zwierzę jest oporządzone czyli jest już wszystko zaopiekowane ogród podlany itp u nas to normalne ale ludzie często sąoburzeni no jak to tak
Dziecku w rodzinie nie może się dziać krzywda. Jeśli tak się dzieje, jest to przeslanaka do działania instytucji do tego powołanych. To, ze ktos jest na forum, w sumie o niczym nie świadczy
A kto ma oceniać, czy dziecku dzieje się krzywda? Moim zdaniem - urząd państwowy tylko wtedy powinien ingerować, gdy dziecko samo poprosi, albo jest widocznym, iż jest maltretowane.
Nie pamiętam czy już tutaj było.
MY Z PATOLOGICZNYCH RODZIN
Ja, moi bracia i reszta naszej ulicy spędzaliśmy dzieciństwo na obrzeżach małego miasteczka - właściwie
na wsi. Byliśmy wychowywani w sposób, który psychologom śni się zazwyczaj w koszmarach zawodowych,
czyli patologiczny. Na szczęście, nasi starzy nie wiedzieli, że są patologicznymi rodzicami. My nie
wiedzieliśmy, że jesteśmy patologicznymi dziećmi. W tej słodkiej niewiedzy przyszło nam spędzić nasz wiek
dziecięcy. Wspominany z nostalgią nasze szalone lata 80.:
Wszyscy należeliśmy do bandy osiedlowej i mogliśmy bawić się na licznych w naszej okolicy budowach.
Gdy w stopę wbił się gwóźdź, matka go wyciągnęła i odkażała ranę fioletem. Następnego dnia znowu szliśmy
się bawić na budowę. Matka nie drżała ze strachu, że się pozabijamy. Wiedziała, że pasek uczy zasad BHZ
(Bezpieczeństwo i Higiena Zabawy).
Nie chodziliśmy do przedszkola. Rodzice nie martwili się, że będziemy opóźnieni w rozwoju. Uznawali,
że wystarczy jeśli zaczniemy się uczyć od zerówki.
Nikt nie latał za nami z czapką, szalikiem i nie sprawdzał czy się spociliśmy.
Z chorobami sezonowymi walczyła babcia. Do walki z grypą służył czosnek, herbata ze spirytusem i pierzyna.
Dzięki temu nigdy nie stwierdzano u nas zapalenia płuc czy anginy. Zresztą lekarz u nas nie bywał, zatem
nie miał szans nic stwierdzić. Stwierdzała zawsze babcia. Dodam, że nikt nie wsadził babci do wariatkowa
za raczenie dzieci spirytusem.
Do lasu szliśmy, gdy mieliśmy na to ochotę. Jedliśmy jagody, na które wcześniej nasikały lisy i sarny. Mama
nie bała się ze zje nas wilk, zarazimy się wścieklizną albo zginiemy. Skoro zaś tam doszliśmy, to i wrócimy.
Oczywiście na czas. Powrót po bajce był nagradzany paskiem.
Gdy sąsiad złapał nas na kradzieży jabłek, sam wymierzał nam karę. Sąsiad nie obrażał się o skradzione jabłka,
a ojciec o zastąpienie go w obowiązkach wychowawczych. Ojciec z sąsiadem wypijali wieczorem piwo,
jak zwykle.
Nikt nie pomagał nam odrabiać lekcji, gdy już znaleźliśmy się w podstawówce. Rodzice stwierdzali, że skoro
skończyli już szkołę, to nie muszą do niej wracać.
Latem jeździliśmy rowerami nad rzekę, nie pilnowali nas dorośli. Nikt nie utonął. Każdy potrafił pływać i nikt
nie potrzebował specjalnych lekcji aby się tej sztuki nauczyć.
Zimą ojciec urządzał nam kulig starym fiatem, zawsze przyspieszał na zakrętach. Czasami sanki zahaczyły
o drzewo lub płot. Wtedy spadaliśmy. Nikt nie płakał, chociaż wszyscy się trochę baliśmy. Dorośli nie
wiedzieli do czego służą kaski i ochraniacze.
Siniaki i zadrapania były normalnym zjawiskiem. Szkolny pedagog nie wysyłał nas z tego powodu
do psychologa rodzinnego.
Nikt nas nie poinformował jak wybrać numer na policję, żeby zakablować rodziców. Oczywiście, chętnie
skorzystalibyśmy z tej wiedzy. Niestety, pasek był wtedy pomocą dydaktyczną, a policja zajmowała się
sprawami dorosłych.
Swoje sprawy załatwialiśmy regularną bijatyką w lasku. Rodzice trzymali się od tego z daleka. Nikt, z tego
powodu, nie trafiał do poprawczaka.
W sobotę wieczorem zostawaliśmy sami w domu, rodzice szli do kina. Nie potrzebowano opiekunki. Po całym
dniu spędzonym na dworze i tak szliśmy grzecznie spać.
Pies łaził z nami bez smyczy i kagańca. Srał gdzie chciał, nikt nie zwracał nam uwagi.
Raz uwiązaliśmy psa na "sznurku od presy" i poszliśmy z nim na spacer, udając szanowne państwo
z pudelkiem. Ojciec powiązał nas na sznurkach i też wyprowadził na spacer. Zwróciliśmy wolność psu,
na zawsze. Mogliśmy dotykać innych zwierząt. Nikt nie wiedział, co to są choroby odzwierzęce.
Sikaliśmy na dworze. Zimą trzeba było sikać tyłem do wiatru, żeby się nie osikać lub "tam" nie zaziębić. Każdy
dzieciak to wiedział. Oczywiście nikt nie mył, po tej czynności, rąk.
Stara sąsiadka, którą nazywaliśmy wiedźmą, goniła nas z laską. Ciągle chodziła na nas skarżyć. Rodzice nadal
kazali się jej kłaniać, mówić dzień dobry i nosić za nią zakupy. Wszystkim starym wiedźmom musieliśmy
mówić dzień dobry. A każdy dorosły miał prawo na nas to dzień dobry wymusić.
Dziadek pozwalał nam zaciągnąć się swoją fajką. Potem się głośno śmiał, gdy powykrzywiały się nam gęby.
Trzymaliśmy się z daleka od fajki dziadka.
Skakaliśmy z balkonu na odległość. Łomot spuścił nam sąsiad. Ojciec postawił mu piwo.
Do szkoły chodziliśmy półtorej kilometra piechotą. Ojciec twierdził, że mieszkamy zbyt blisko szkoły,
on chodził pięć kilometrów.
Nikt nas nie odprowadzał. Każdy wiedział, że należy iść lewą stroną ulicy i nie wpaść pod samochód, bo będzie
łomot.
Współczuliśmy koledze z naprzeciwka, on codziennie musiał chodzić na lekcje pianina. Miał pięć lat. Rodzice
byli oburzeni maltretowaniem dziecka w tym wieku. My również.
Czasami mogliśmy jeździć w bagażniku starego fiata, zwłaszcza gdy byliśmy zbyt umorusani, by siedzieć
wewnątrz.
Gotowaliśmy sobie obiady z deszczówki, piasku, trawy i sarnich bobków. Czasami próbowaliśmy to jeść.
Żarliśmy placek drożdżowy babci do nieprzytomności. Nikt nam nie liczył kalorii.
Żuliśmy wszyscy jedną gumę, na zmianę, przez tydzień. Nikt się nie brzydził. Jedliśmy niemyte owoce prosto
z drzewa i piliśmy wodę ze strugi. Nikt nie umarł.
Nikt nam nie mówił, że jesteśmy ślicznymi aniołkami. Dorośli wiedzieli, że dla nas, to wstyd.
Musieliśmy całować w policzek starą ciotkę na powitanie bez beczenia i wycierania ust rękawem.
Nikt się nie bawił z babcią, opiekunką lub mamą. Od zabawy mieliśmy siebie nawzajem.
Nikt nas nie chronił przed złym światem. Idąc się bawić, musieliśmy sobie dawać radę sami.
Mieliśmy tylko kilka zasad do zapamiętania. Wszyscy takie same. Poza nimi, wolność była naszą własnością.
Wychowywali nas sąsiedzi, stare wiedźmy, przypadkowi przechodnie i koledzy ze starszej klasy. Rodzice
chętnie przyjmowali pomoc przypadkowych wychowawców.
Wszyscy przeżyliśmy, nikt nie trafił do więzienia. Nie wszyscy skończyli studia, ale każdy z nas zdobył zawód.
Niektórzy pozakładali rodziny i wychowują swoje dzieci według zaleceń psychologów. Nie odważyli się zostać
patologicznymi rodzicami. Dziś jesteśmy o wiele bardziej ucywilizowani.
My, dzieci z naszego podwórka, kochamy rodziców za to, że wtedy jeszcze nie wiedzieli, jak należy nas dobrze
wychować. To dzięki nim spędziliśmy dzieciństwo bez ADHD, bakterii, psychologów, znudzonych opiekunek,
żłobków, zamkniętych placów zabaw i lekcji baletu.
A nam się wydawało, że wszystkiego nam zabraniają.
Ja miałam jeszcze inne atrakcje. Niewybuchy powojenne - kolega wrzucił w ognisko jednego takiego i .. byli ranni, ale wszyscy przeżyli. Bawiliśmy sią z dzieciakami na Dworcu Gł. w Szczecinie, już wtedy był ważnym węzłem kolejowym. W dzień I Komunii, na nabożeństwo popołudniowe szłam z ogromną śliwą, bo po uroczystościach poszłam grać z kumplami w klipę (kto wie, co to takiego?) i guza mi się nabiło. Ponieważ mieszkałam w dużym mieście, zdarzały się wypadki - jeden chłopczyk wpadł pod tramwaj, przecięło go na pół, a drugi (5 l.) utopił się w stawie przeciwpożarowym. U sąsiadów, którzy z nami mieszkali była balanga, ich 3 l. synek miał zwyczaj dopijania z kieliszków i kiedyś trafił na spirytus. Przewrócił oczętami i powędrował do łóżeczka. Odtąd już nie tknął żadnego kieliszka.
Biedne są współczesne dzieciaki i biedni ich rodzice.
Dziecku w rodzinie nie może się dziać krzywda. Jeśli tak się dzieje, jest to przeslanaka do działania instytucji do tego powołanych. To, ze ktos jest na forum, w sumie o niczym nie świadczy
A kto ma oceniać, czy dziecku dzieje się krzywda? Moim zdaniem - urząd państwowy tylko wtedy powinien ingerować, gdy dziecko samo poprosi, albo jest widocznym, iż jest maltretowane.
Tylko ten urząd państwowy to ludzie i w zależności od tego co ktoś uważa za widoczne maltretowanie będzie ingerować -Np wywali się młode na rowerze ręce kolana buzia zdarza podrapana wygląda jak by się ktoś znęcał -Kolejna rzecz uwierz mi można tak katować że siniaka nie będzie Dziecko samo? Może i teraz zgłaszać ba nawet zgłaszają bo rodzic się znęca- nie kupił modnych spodni ,nie puścił do kolegi ,powiedział żeby przyjąć po sobie Drugie na pobicie będzie szło w zaparte że samo się przewrocilo I znowu kupa urzędników potrzebna żeby sprawdzić czy dziecko kłamie czy nie
No tak bardzo poważnie się martwię, że za kilkanaście lat niektóre osoby z forum miały by opiekę na karku tylko za kilkoro dzieci rok po roku, bo urzędnikom to podpadnie pod totalną nieodpowiedzialność i głupotę...
Nie ma czegoś takiego jak norma. To zawsze jest rzecz graniczna co jeszcze jest normą a co nie jest. Tak samo jak nie ma jednego kanonu ilorazu inteligencji. Są zjawiska szkodliwe występujące w rodzinie. I po jednej stronie szeroko rozumianej normy i po drugiej. To nie jest takie proste. Myślę że powinno się brać pod uwagę częstotliwość występowania zachowań szkodliwych. Natomiast warunki zewnętrzne typu liczba pokoi i kto pracuje w rodzinie i ile nie powinny być w ogóle brane pod uwagę jako wyznacznik normalności. Są takie zachowania wobec dzieci które w ogóle nie są dopuszczalne. Np wykorzystywanie seksualne. Są takie że jeśli nie zaburza to poczucia bezpieczeństwa u dzieci są na granicy dopuszczalnisci. Np alkoholizm jednego z rodziców. O ile nie ma tam innych zaburzeń typu przemoc fizyczna, słowna czy ekonomiczna. Takie moje zdanie.
A i myślę że ingerencja państwa jest często na życzenie rodziny. Jeśli żyją na garnuszku ops to w zamian za pomoc finansową itp. oddają swoją wolność w zakresie wychowania dzieci. Coś za coś. Reszta to kodeks karny i tu nie ma dyskusji. Pobicia, znieważanie, wykorzystywanie seksualne, skrajne zaniedbanie to są rzeczy karalne na podstawie KK.
Skrajne zaniedbanie to moim zdaniem zostawienie dziecka kilkuletniego (4 lata na przykład) bez opieki na kilka dni. Czy wtedy "zabiera się" dziecko, czy jednak pociąga rodziców do odpowiedzialności karnej?
@Zuzapola a ktoś tak napisał??? Ja się tylko dziwię, jak rodzic alkoholik może nie obniżać poczucia bezpieczeństwa u dziecka...
Swoją drogą - kiedyś to kiedyś. Dzisiaj to dzisiaj. Jest większa wiedza, większe wsparcie. Zupełnie inne możliwości terapii.
Z innej strony - znajoma rodzina, rodzice koleżanki - mieszkali z dwojgiem dzieci w stronach żony. Faceci tam dużo pili,taki klimat, region, zakład pracy. Rodzice tuż przed 40. zdecydowali się przeprowadzić w inny rejon Polski, żeby się ojciec nie rozpił, żeby nie żyć w takim środowisku. Żadni krezusi, żadnego wsparcia w miejcu docelowym nie mieli. Może to jakiś wyjątek. Ale kurczę, może spojrzeć na to z tej strony? Nie chodzi o ocenę tego, co już było, ale refleksję nad własnym życiem? E: ta historia miała miejsce ok. 30 lat temu...
A i myślę że ingerencja państwa jest często na życzenie rodziny. Jeśli żyją na garnuszku ops to w zamian za pomoc finansową itp. oddają swoją wolność w zakresie wychowania dzieci. Coś za coś. Reszta to kodeks karny i tu nie ma dyskusji. Pobicia, znieważanie, wykorzystywanie seksualne, skrajne zaniedbanie to są rzeczy karalne na podstawie KK.
W Białogardzie nie było na własne życzenie, czasem są życzliwi sąsiedzi, a ostatnio o kilku przypadkach bez maseczek w szkole slyszalam gdzie szkoła zgłosiła że to demoralizowanie dzieci....znam kilka rodzin patologicznych na garnuszku mopsu i tam ani sam mops ani szkoła nie reaguje. Myślę że wszystko zależy od normy ludzi "w pobliżu" rodziny
Ja inaczej może. Napisze, co rodziny z problemami uwazaja za nieistotne i co bagatelizują, a co obiektywnie nie jest ok Trochę mi trudno, bo nie chciałabym być odebrana jako osoba, która krytykuje model rodziny z uwagi na religie czy wiarę. Ale uprzedzam, to nie jest moja intencją.
1. Pozostawanie w przemocowych związkach, gdzie alkohol, różne upośledzenia i dysfunkcje partnera bardzo rzutują na rodzinę.
2. Pozostawanie w związku z przemocowcem , uzależnionym (różne uzależnienia) bo dzieci potrzebują ojca, bo ślubowałam, bo kiedyś to wszyscy pili i jakoś na ludzi ludzie powychodzili, bo gdzie się podziejęz dziećmi...
3. Źle rozumiany patriarchat, gdzie żona jest zepchnieta do roli wyłącznie matki, kucharki, sprzątaczki. Nie pracuje zawodowo i jest "skazana" na męża i musi znosić przemoc finansowa. Oczywiście, dla jej i dzieci dobra, bo sama taka głupiutka, że nie wie, co jest dla niej dobre.
4. Rozwalanie rodziny, bo nie chce pracować się nad związkiem. Bo maz/żona ma prawo do życia, do uciech, do szaleństw a druga strona widać winna /nie zapewnia ksieciowi, księżniczce odpowiednich warunków.
5. I druga strona. Rozwalanie rodziny z powodu incydentalnego dania ciała przez jedno z partnerów. W sferze np zawodowej (nie będę całe życie z takim nieudacznikiem, co to nawet o premie nie umie zawalczyć.. Ja mam swoje potrzeby a on, ona nie potrafi ich zaspokoić)
Krzywda dziecka. Każdy rozumie inaczej. Oczywiście nie mowimy tu(No bądźmy poważni) o podejściu rozbujanych hormonami nastolatek
Dziecko nie musi mieć własnego pokoju, łazienki i garderoby ale z drugiej strony uznawanie, że może dzielić się łóżkiem z 2 rodzeństwa to już nie do końca jest fajne. Podobnie jak nie musi znosić upokorzeń z powodu niezaradności czy wyuczonej bezradnosci swoich rodziców. Nie musi też znosić trudów rodzicielstwa swoich rodziców, choć z drugiej strony trudno, żeby pytać dzieci i zgodę na powiększanie rodziny. Ja mówię o sytuacji, kiedy ewidentnie dziecko jest opiekunem rodzeństwa ze stratą dla siebie (np nie idzie do szkoły, bo ogarnia drobiazg, mama w tym czasie idzie do sklepu, pracy, na. Zakupy, na ploty). Albo nie ma swojego życia bo musi zajmować się domem jak dorosły.
I drugi biegun. Wychowywanie księżniczek i ksieciow aż do zaorania się przez rodzicow
@kociara Nie ale wróćmy do pojęcia normalności, np taka moja mama uważa że to jest chora sytuacja bo siedzę w domu i jestem zależna od męża a przecież powinnam mieć na waciki i inne (a nie że dysponuje wypłata męża jak chce - hm to chyba ja stosuję przemoc finansowa wobec męża Bo mu zakupy wypominam). Ty zatrzymała się na tej linii, ale dla innych pójście krok dalej będzie normalne . To jest w sumie bardzo ciekawe że niby coś jest normalny i okazuje się że ta normalność tylko subiektywna bo ktoś może uważać inaczej. I właściwie co sprawia że ktoś postrzega inaczej normalność niż ja ?
Komentarz
-tylko dla mojej jednej córy według niej krzywdą będzie jak jej nie kupię kury , dla drugiej jak zabiorę telefon itd itp
-ktoś obcy - miałam swego czasu bunt nastolatki na środku ruchliwej jezdni stwierdziła że nie idzie dalej był płacz itp w każdym razie siłą zaciągnełam na chodnik , jakaś pani chciała dzwonić na policję a ja tylko zabrałam ją wbrew jej woli z jezdni - vwedług tej pani działa jej się krzywda
-
A kto ma oceniać, czy dziecku dzieje się krzywda?
Moim zdaniem - urząd państwowy tylko wtedy powinien ingerować, gdy dziecko samo poprosi, albo jest widocznym, iż jest maltretowane.
Nie pamiętam czy już tutaj było.
MY Z PATOLOGICZNYCH RODZIN
Ja, moi bracia i reszta naszej ulicy spędzaliśmy dzieciństwo na obrzeżach małego miasteczka - właściwie na wsi. Byliśmy wychowywani w sposób, który psychologom śni się zazwyczaj w koszmarach zawodowych, czyli patologiczny. Na szczęście, nasi starzy nie wiedzieli, że są patologicznymi rodzicami. My nie wiedzieliśmy, że jesteśmy patologicznymi dziećmi. W tej słodkiej niewiedzy przyszło nam spędzić nasz wiek dziecięcy.
Wspominany z nostalgią nasze szalone lata 80.: Wszyscy należeliśmy do bandy osiedlowej i mogliśmy bawić się na licznych w naszej okolicy budowach. Gdy w stopę wbił się gwóźdź, matka go wyciągnęła i odkażała ranę fioletem. Następnego dnia znowu szliśmy się bawić na budowę.
Matka nie drżała ze strachu, że się pozabijamy. Wiedziała, że pasek uczy zasad BHZ (Bezpieczeństwo i Higiena Zabawy). Nie chodziliśmy do przedszkola. Rodzice nie martwili się, że będziemy opóźnieni w rozwoju. Uznawali, że wystarczy jeśli zaczniemy się uczyć od zerówki. Nikt nie latał za nami z czapką, szalikiem i nie sprawdzał czy się spociliśmy. Z chorobami sezonowymi walczyła babcia. Do walki z grypą służył czosnek, herbata ze spirytusem i pierzyna. Dzięki temu nigdy nie stwierdzano u nas zapalenia płuc czy anginy. Zresztą lekarz u nas nie bywał, zatem nie miał szans nic stwierdzić. Stwierdzała zawsze babcia. Dodam, że nikt nie wsadził babci do wariatkowa za raczenie dzieci spirytusem. Do lasu szliśmy, gdy mieliśmy na to ochotę. Jedliśmy jagody, na które wcześniej nasikały lisy i sarny. Mama nie bała się ze zje nas wilk, zarazimy się wścieklizną albo zginiemy. Skoro zaś tam doszliśmy, to i wrócimy. Oczywiście na czas. Powrót po bajce był nagradzany paskiem.
Gdy sąsiad złapał nas na kradzieży jabłek, sam wymierzał nam karę. Sąsiad nie obrażał się o skradzione jabłka, a ojciec o zastąpienie go w obowiązkach wychowawczych. Ojciec z sąsiadem wypijali wieczorem piwo, jak zwykle. Nikt nie pomagał nam odrabiać lekcji, gdy już znaleźliśmy się w podstawówce. Rodzice stwierdzali, że skoro skończyli już szkołę, to nie muszą do niej wracać. Latem jeździliśmy rowerami nad rzekę, nie pilnowali nas dorośli. Nikt nie utonął. Każdy potrafił pływać i nikt nie potrzebował specjalnych lekcji aby się tej sztuki nauczyć. Zimą ojciec urządzał nam kulig starym fiatem, zawsze przyspieszał na zakrętach. Czasami sanki zahaczyły o drzewo lub płot. Wtedy spadaliśmy. Nikt nie płakał, chociaż wszyscy się trochę baliśmy. Dorośli nie wiedzieli do czego służą kaski i ochraniacze. Siniaki i zadrapania były normalnym zjawiskiem. Szkolny pedagog nie wysyłał nas z tego powodu do psychologa rodzinnego. Nikt nas nie poinformował jak wybrać numer na policję, żeby zakablować rodziców. Oczywiście, chętnie skorzystalibyśmy z tej wiedzy. Niestety, pasek był wtedy pomocą dydaktyczną, a policja zajmowała się sprawami dorosłych. Swoje sprawy załatwialiśmy regularną bijatyką w lasku. Rodzice trzymali się od tego z daleka. Nikt, z tego powodu, nie trafiał do poprawczaka. W sobotę wieczorem zostawaliśmy sami w domu, rodzice szli do kina. Nie potrzebowano opiekunki. Po całym dniu spędzonym na dworze i tak szliśmy grzecznie spać.
Pies łaził z nami bez smyczy i kagańca. Srał gdzie chciał, nikt nie zwracał nam uwagi.
Raz uwiązaliśmy psa na "sznurku od presy" i poszliśmy z nim na spacer, udając szanowne państwo z pudelkiem. Ojciec powiązał nas na sznurkach i też wyprowadził na spacer. Zwróciliśmy wolność psu, na zawsze.
Mogliśmy dotykać innych zwierząt. Nikt nie wiedział, co to są choroby odzwierzęce. Sikaliśmy na dworze. Zimą trzeba było sikać tyłem do wiatru, żeby się nie osikać lub "tam" nie zaziębić. Każdy dzieciak to wiedział. Oczywiście nikt nie mył, po tej czynności, rąk. Stara sąsiadka, którą nazywaliśmy wiedźmą, goniła nas z laską. Ciągle chodziła na nas skarżyć. Rodzice nadal kazali się jej kłaniać, mówić dzień dobry i nosić za nią zakupy. Wszystkim starym wiedźmom musieliśmy mówić dzień dobry. A każdy dorosły miał prawo na nas to dzień dobry wymusić. Dziadek pozwalał nam zaciągnąć się swoją fajką. Potem się głośno śmiał, gdy powykrzywiały się nam gęby. Trzymaliśmy się z daleka od fajki dziadka. Skakaliśmy z balkonu na odległość. Łomot spuścił nam sąsiad. Ojciec postawił mu piwo.
Do szkoły chodziliśmy półtorej kilometra piechotą. Ojciec twierdził, że mieszkamy zbyt blisko szkoły, on chodził pięć kilometrów. Nikt nas nie odprowadzał. Każdy wiedział, że należy iść lewą stroną ulicy i nie wpaść pod samochód, bo będzie łomot. Współczuliśmy koledze z naprzeciwka, on codziennie musiał chodzić na lekcje pianina. Miał pięć lat. Rodzice byli oburzeni maltretowaniem dziecka w tym wieku. My również. Czasami mogliśmy jeździć w bagażniku starego fiata, zwłaszcza gdy byliśmy zbyt umorusani, by siedzieć wewnątrz.
Gotowaliśmy sobie obiady z deszczówki, piasku, trawy i sarnich bobków. Czasami próbowaliśmy to jeść. Żarliśmy placek drożdżowy babci do nieprzytomności. Nikt nam nie liczył kalorii.
Żuliśmy wszyscy jedną gumę, na zmianę, przez tydzień. Nikt się nie brzydził. Jedliśmy niemyte owoce prosto z drzewa i piliśmy wodę ze strugi. Nikt nie umarł. Nikt nam nie mówił, że jesteśmy ślicznymi aniołkami. Dorośli wiedzieli, że dla nas, to wstyd. Musieliśmy całować w policzek starą ciotkę na powitanie bez beczenia i wycierania ust rękawem. Nikt się nie bawił z babcią, opiekunką lub mamą. Od zabawy mieliśmy siebie nawzajem. Nikt nas nie chronił przed złym światem. Idąc się bawić, musieliśmy sobie dawać radę sami. Mieliśmy tylko kilka zasad do zapamiętania. Wszyscy takie same. Poza nimi, wolność była naszą własnością. Wychowywali nas sąsiedzi, stare wiedźmy, przypadkowi przechodnie i koledzy ze starszej klasy. Rodzice chętnie przyjmowali pomoc przypadkowych wychowawców. Wszyscy przeżyliśmy, nikt nie trafił do więzienia. Nie wszyscy skończyli studia, ale każdy z nas zdobył zawód. Niektórzy pozakładali rodziny i wychowują swoje dzieci według zaleceń psychologów. Nie odważyli się zostać patologicznymi rodzicami. Dziś jesteśmy o wiele bardziej ucywilizowani.
My, dzieci z naszego podwórka, kochamy rodziców za to, że wtedy jeszcze nie wiedzieli, jak należy nas dobrze wychować. To dzięki nim spędziliśmy dzieciństwo bez ADHD, bakterii, psychologów, znudzonych opiekunek, żłobków, zamkniętych placów zabaw i lekcji baletu. A nam się wydawało, że wszystkiego nam zabraniają.
Ja miałam jeszcze inne atrakcje. Niewybuchy powojenne - kolega wrzucił w ognisko jednego takiego i .. byli ranni, ale wszyscy przeżyli.
Bawiliśmy sią z dzieciakami na Dworcu Gł. w Szczecinie, już wtedy był ważnym węzłem kolejowym.
W dzień I Komunii, na nabożeństwo popołudniowe szłam z ogromną śliwą, bo po uroczystościach poszłam grać z kumplami w klipę (kto wie, co to takiego?) i guza mi się nabiło. Ponieważ mieszkałam w dużym mieście, zdarzały się wypadki - jeden chłopczyk wpadł pod tramwaj, przecięło go na pół, a drugi (5 l.) utopił się w stawie przeciwpożarowym.
U sąsiadów, którzy z nami mieszkali była balanga, ich 3 l. synek miał zwyczaj dopijania z kieliszków i kiedyś trafił na spirytus. Przewrócił oczętami i powędrował do łóżeczka. Odtąd już nie tknął żadnego kieliszka.
Biedne są współczesne dzieciaki i biedni ich rodzice.
-Np wywali się młode na rowerze ręce kolana buzia zdarza podrapana wygląda jak by się ktoś znęcał
-Kolejna rzecz uwierz mi można tak katować że siniaka nie będzie
Dziecko samo? Może i teraz zgłaszać ba nawet zgłaszają bo rodzic się znęca- nie kupił modnych spodni ,nie puścił do kolegi ,powiedział żeby przyjąć po sobie
Drugie na pobicie będzie szło w zaparte że samo się przewrocilo
I znowu kupa urzędników potrzebna żeby sprawdzić czy dziecko kłamie czy nie
Są zjawiska szkodliwe występujące w rodzinie. I po jednej stronie szeroko rozumianej normy i po drugiej.
To nie jest takie proste.
Myślę że powinno się brać pod uwagę częstotliwość występowania zachowań szkodliwych.
Natomiast warunki zewnętrzne typu liczba pokoi i kto pracuje w rodzinie i ile nie powinny być w ogóle brane pod uwagę jako wyznacznik normalności.
Są takie zachowania wobec dzieci które w ogóle nie są dopuszczalne. Np wykorzystywanie seksualne.
Są takie że jeśli nie zaburza to poczucia bezpieczeństwa u dzieci są na granicy dopuszczalnisci. Np alkoholizm jednego z rodziców. O ile nie ma tam innych zaburzeń typu przemoc fizyczna, słowna czy ekonomiczna.
Takie moje zdanie.
Reszta to kodeks karny i tu nie ma dyskusji. Pobicia, znieważanie, wykorzystywanie seksualne, skrajne zaniedbanie to są rzeczy karalne na podstawie KK.
Ja inaczej może.
Napisze, co rodziny z problemami uwazaja za nieistotne i co bagatelizują, a co obiektywnie nie jest ok
Trochę mi trudno, bo nie chciałabym być odebrana jako osoba, która krytykuje model rodziny z uwagi na religie czy wiarę. Ale uprzedzam, to nie jest moja intencją.
1. Pozostawanie w przemocowych związkach, gdzie alkohol, różne upośledzenia i dysfunkcje partnera bardzo rzutują na rodzinę.
2. Pozostawanie w związku z przemocowcem , uzależnionym (różne uzależnienia) bo dzieci potrzebują ojca, bo ślubowałam, bo kiedyś to wszyscy pili i jakoś na ludzi ludzie powychodzili, bo gdzie się podziejęz dziećmi...
3. Źle rozumiany patriarchat, gdzie żona jest zepchnieta do roli wyłącznie matki, kucharki, sprzątaczki. Nie pracuje zawodowo i jest "skazana" na męża i musi znosić przemoc finansowa. Oczywiście, dla jej i dzieci dobra, bo sama taka głupiutka, że nie wie, co jest dla niej dobre.
4. Rozwalanie rodziny, bo nie chce pracować się nad związkiem. Bo maz/żona ma prawo do życia, do uciech, do szaleństw a druga strona widać winna /nie zapewnia ksieciowi, księżniczce odpowiednich warunków.
5. I druga strona. Rozwalanie rodziny z powodu incydentalnego dania ciała przez jedno z partnerów. W sferze np zawodowej (nie będę całe życie z takim nieudacznikiem, co to nawet o premie nie umie zawalczyć.. Ja mam swoje potrzeby a on, ona nie potrafi ich zaspokoić)
Krzywda dziecka.
Każdy rozumie inaczej. Oczywiście nie mowimy tu(No bądźmy poważni) o podejściu rozbujanych hormonami nastolatek
Dziecko nie musi mieć własnego pokoju, łazienki i garderoby ale z drugiej strony uznawanie, że może dzielić się łóżkiem z 2 rodzeństwa to już nie do końca jest fajne.
Podobnie jak nie musi znosić upokorzeń z powodu niezaradności czy wyuczonej bezradnosci swoich rodziców.
Nie musi też znosić trudów rodzicielstwa swoich rodziców, choć z drugiej strony trudno, żeby pytać dzieci i zgodę na powiększanie rodziny.
Ja mówię o sytuacji, kiedy ewidentnie dziecko jest opiekunem rodzeństwa ze stratą dla siebie (np nie idzie do szkoły, bo ogarnia drobiazg, mama w tym czasie idzie do sklepu, pracy, na. Zakupy, na ploty). Albo nie ma swojego życia bo musi zajmować się domem jak dorosły.
I drugi biegun. Wychowywanie księżniczek i ksieciow aż do zaorania się przez rodzicow
Chcialam ale chyba mi się odechcialo