[cite] Cart&Pud:[/cite]Klarcia, nie pieprz bez sensu!
Nie dotyka się nieznanych zwierząt i już! Nie wiesz, czy nie jest chore, agresywne, czy nie ma wścieklizny... Tak samo nie pozwalam dzieciom się spoufalać z "braćmi większymi" czyli obcymi ludźmi. I jakoś im się nie utrwala żaden lęk.
Ja tam dotykałam, również "parchate" koty - w tamtych latach takowe bywały - całowałam wszystkie napotkane psy i jeśli już od kogoś mnie krzywda spotkała, to raczej były to stwory dwu nożne.
Niestety, tutaj nie ma wolno biegających zwierząt, więc moje dzieci, a obecnie wnuczek nie bardzo miały/ma co dotykać.
Spotkanie z psem lub kotem chorym na wściekliznę jest baaardzo mało prawdopodobne. Odkąd się tutaj osiedliłam, nie mieliśmy jeszcze przypadku wścieklizny wśród zwierząt domowych.
Nawet szczury są zdrowe - chyba - bo razem z Myszatym mamy częsty kontakt z tymi, dla nas sympatycznymi zwierzątkami, np. nad rzeką gdzie Myszaty wędkuje i jak dotąd nie złapaliśmy żadnej zarazy, a niektóre szczurki już nauczyliśmy przychodzić do ręki po jedzenie.
[cite] szczurzysko:[/cite]Ja się kotów czy psów nie boję ale w dobie wściekłych bulterierów, wolę aby moje dzieci trzymały się od cudzych zwierząt z daleka.
Gdzie masz te wściekłe bulteriery? Gdzie masz tzw. ostre psy biegające luzem?
- mam na myśli kraje Europy zachodniej -
Ja z takowymi się nie spotkałam. Gdy idę ulicą i widzę psa na długiej smyczy, bez kagańca, to mogę być pewna, że nie ugryzie.
Swoją drogą - kota, który do nas przywędrował, na bank byś nie przyjęła.
Był olbrzymi (12 kg. wagi, 115 na dwóch łapach) i raczej dziki. Gdy go później sąsiedzi spotykali na klatce schodowej, to mało kto nie przyklejał się do ściany.
Sama czułam się nieco nieswojo, gdy mi się kocisko już w pierwszą noc na łóżko wpakowało.
Nie mieliśmy wtedy jeszcze psów, mieszkały z nami jedynie gryzonie, praktycznie w każdym pomieszczeniu klatka stała, w czasach "obfitości" bywało ich ok. 20 szt.
Tutaj ciekawostka. Gdy się urodził mój wnuczek mieliśmy psa (mała suczka) i dwa koty.
Wspomniany już olbrzym, który się udomowił. I małą, rudą, wredną - tą trzeba było później oddać, bo gdy mały "zszedł na ziemię", to go atakowała, a miała truciznę w ślinie, była rasy bardzo rzadko występującej w Europie.
Położyliśmy 2 tyg. malucha na tapczanie, wskoczyły tam wszystkie (spoza klatek) zwierzaki i niemowlaka wylizały. Następnie, ten olbrzymi kocur położył się w taki sposób obok dziecka, żeby je zabezpieczyć przed upadkiem z tapczanu.
Nie suczka, która powinna mieć takie zachowanie w naturze, a właśnie stare kocisko.
Pewna, to możesz być tylko swoich reakcji. Mam nadzieję...
Reakcji psa nie przewidzisz zawsze. Miałam owczarka kaukaskiego, który był tak nieobliczalny, że aż strach. Przeszedł wszystkie możliwe szkolenia. Taki był i już. I zawsze cierpłam, jak mamuśki próbowały podejść z dzieckiem i pogłaskać "misia".
A misio był śliczny, to fakt:
Mi tylko chodziło o to, że mi kocisko wlazło do domu.
Pewnie, Klarciu, że jakiegoś tam kota, o jakim piszesz, bym nie przyjęła. Żadnego zwierzęcia nie mogę przyjąć do domu i mieć. I to z innych przyczyn niż potencjalne zagrożenie.
Sliczny misio - fakt.:bigsmile:
Z tym, że jest powszechnie wiadomym, iż psy tej rasy do łagodnych nie należą. Do trzymania w mieście raczej się też nie nadają.
To też u nas , takowe psy gdy są wyprowadzane na spacer, mają kaganiec i są trzymane na krótkiej smyczy.
W całych Niemczech przypadki pogryzienia przez psy występują jedynie sporadycznie, dużo rzadziej, aniżeli kolizje drogowe, a przecież nie przestajemy poruszać się samochodem.
Ja trzy razy ramonę wycięłam:
1. Chciałam pogłaskać policyjnego psa, podczas akcji na uzbrojonego bandytę.
Otoczona przez policję cała ulica, policjanci pod bronią i w kamizelkach kuloodpornych, a Klarcia podchodzi do "pieska", mówi goldig i wyciąga łapę. Krew zalała nie tylko policjantów, ale i Myszatego, ten złapał mnie za fraki i pociągnął do domu.
2. Spotkaliśmy na ulicy babkę, która miała psa (dog arlekin) na krótkiej smyczy, w kagańcu. Były bardzo obładowana zakupami, Myszaty pomógł jej zanieść je do domu. Na pożegnanie chciałam poklepać "pieska" po łebku. Jak mnie gwizdnął kagańcem...
Babeczka zbladła, ja się tylko roześmiałam i ją przeprosiłam za swoją głupotę.
3. O 2 w nocy spotkaliśmy na klatce schodowej kotka. Myszaty powiedział, że to chyba sąsiadki. Wzięłam więc zwierzaka na ręce, przytuliłam do siebie czule i zastukałam do drzwi. Gdy kociak zobaczył swoje mieszkanko, chciał się wyrwać z moich objęć i wbił mi się wszystkimi - czterema - łapami w buziuchnę. Momentalnie zalałam się krwią. Musiałam przy tym pocieszać sąsiadką, że naprawdę nic się nie stało, a przy tym nie pozwolić jej opatrywać swoich ran, bo moja krew mocno zaraża.
Zamiast iść z psami i Myszatym na spacer, musiałam wracać do domu, żeby się doprowadzić do porządku.
No i kilka dni w domu siedziałam, bo facjata do pokazania ludziom nie bardzo się nadawała.
[cite] szczurzysko:[/cite]Mi tylko chodziło o to, że mi kocisko wlazło do domu.
Pewnie, Klarciu, że jakiegoś tam kota, o jakim piszesz, bym nie przyjęła. Żadnego zwierzęcia nie mogę przyjąć do domu i mieć. I to z innych przyczyn niż potencjalne zagrożenie.
1. Mądry "koteczek" wiedział do kogo pójść.:bigsmile:
2. Domyślam się, że któryś z domowników ma alergię na zwierzaki.
My (ja i Myszaty) też już mamy alergię na gołębie odchody, każde sprzątanie balkonu odchorowujemy. Jednak nie wyrzucimy ich, co najwyżej - gdyby nam się pogorszyło - zaczniemy zażywać odpowiednie leki.
Mnie dzisiaj ugryzł mój własny. To taka mała dziamnikowata mieszanka. Pożarła się z bullmastiffką i w obawie aby mi nie zagryzła dużej suni próbowałam je rozdzielić. Teraz piszę lewą ręką.
Nikt nie jest chory na alergię, po prostu ja nie będę zajmować się żadnym zwierzęciem. Mąż chciał dzieciom świnkę morską sprawić, ale ja powiedziałam - nie. Po prostu wiem, że dziecko 8-letnie nie dopilnuje, zapomni itp. A nawet niechby był obowiązkowy i przykładał się do opieki nad zwierzęciem, ale wyjedzie na wakacje, będzie chory itp. To co wtedy? Zresztą, my już byśmy nigdzie nie wyjechali, bo zwierzę uwiązuje.
[cite] pustynny_wiatr:[/cite]
2 tyg. przed porodem dziabnal mnie cywilizowany pies znajomych :shocked: na szczescie ugryzl mnie tak, ze nie przebil zebami skory...
Myślałam, że dyskutujemy o zagrożeniu ze strony groźnych psów, a nie sporadycznych wybryków naszych pupili.
Takie dziabnięcie, raczej trudno nazwać ugryzieniem, poza tym - należy umiejętnie postępować z każdym zwierzakiem, psem własnym lub znajomych również.
Dziecię również może ukąsić i to boleśnie - a jednak z daleka od dzieci się nie trzymamy.
[cite] szczurzysko:[/cite]Zresztą, my już byśmy nigdzie nie wyjechali, bo zwierzę uwiązuje.
Niestety - to akurat jest prawdą. Odkąd mamy zwierzaki, nie byliśmy już na żadnym urlopowym wyjeździe, a nawet do Carlsberga możemy tylko na jeden dzień zawitać i to wtedy, gdy nie ma tam liczniejszej grupy ludzi, bo dwa psy już sporo kłopotów sprawiają.
PS: Na własny ślub lecieliśmy samolotem - na trzy dni - ze zwierzyńcem został przyjaciel Myszatego.
Niejaki przy okazji Klarcia zrobiła w Kurii siwy dym.
Na terenie kraju trzeba było jeszcze uzupełnić pewne formalności w Kurii. Sekretarz ks.biskupa z pretensjami - dlaczego przychodzimy na ostatni moment?
Klarcia na to - Nie mogliśmy wcześniej przyjechać i mamy mało czasu, bo zostawiliśmy w domu dwa psy i kota, myśli ksiądz, że łatwo znaleźć kogoś do opieki nad zwierzyńcem?
Zostało to odebrane jako impertynencja z mojej strony.
Jednak z wysyłaniem mnie, z przeprosinami, zrezygnowano - bo obawiano się, że jeszcze pogorszę sprawę. Ksiądz, który asystował przy naszym ślubie jakoś aferę załagodził.
[cite] szczurzysko:[/cite]Nikt nie jest chory na alergię, po prostu ja nie będę zajmować się żadnym zwierzęciem. Mąż chciał dzieciom świnkę morską sprawić, ale ja powiedziałam - nie. Po prostu wiem, że dziecko 8-letnie nie dopilnuje, zapomni itp. A nawet niechby był obowiązkowy i przykładał się do opieki nad zwierzęciem, ale wyjedzie na wakacje, będzie chory itp. To co wtedy? Zresztą, my już byśmy nigdzie nie wyjechali, bo zwierzę uwiązuje.
To ja jednak miałam bardzo dobrych rodziców....Chyba ich nie doceniałam.:shamed:
Zwierze to zwierze,jego reakcji nie jesteśmy w stanie przewidzieć.Ja tez nie pozwalam dzieciom zbliżać się do obcych zwierzaków.Nie boją się ,ale wiedzą,że należy zachować ostrożność.Nie zaobserwowałam u nich histerycznych reakcji z tego powodu.
Komentarz
Ja tam dotykałam, również "parchate" koty - w tamtych latach takowe bywały - całowałam wszystkie napotkane psy i jeśli już od kogoś mnie krzywda spotkała, to raczej były to stwory dwu nożne.
Niestety, tutaj nie ma wolno biegających zwierząt, więc moje dzieci, a obecnie wnuczek nie bardzo miały/ma co dotykać.
Spotkanie z psem lub kotem chorym na wściekliznę jest baaardzo mało prawdopodobne. Odkąd się tutaj osiedliłam, nie mieliśmy jeszcze przypadku wścieklizny wśród zwierząt domowych.
Nawet szczury są zdrowe - chyba - bo razem z Myszatym mamy częsty kontakt z tymi, dla nas sympatycznymi zwierzątkami, np. nad rzeką gdzie Myszaty wędkuje i jak dotąd nie złapaliśmy żadnej zarazy, a niektóre szczurki już nauczyliśmy przychodzić do ręki po jedzenie.
Jak widzę - spora część społeczeństwa niezwykle nam "wydelikatniała".
Chyba już za długo wojny nie było.
Gdzie masz te wściekłe bulteriery? Gdzie masz tzw. ostre psy biegające luzem?
- mam na myśli kraje Europy zachodniej -
Ja z takowymi się nie spotkałam. Gdy idę ulicą i widzę psa na długiej smyczy, bez kagańca, to mogę być pewna, że nie ugryzie.
Swoją drogą - kota, który do nas przywędrował, na bank byś nie przyjęła.
Był olbrzymi (12 kg. wagi, 115 na dwóch łapach) i raczej dziki. Gdy go później sąsiedzi spotykali na klatce schodowej, to mało kto nie przyklejał się do ściany.
Sama czułam się nieco nieswojo, gdy mi się kocisko już w pierwszą noc na łóżko wpakowało.
Nie mieliśmy wtedy jeszcze psów, mieszkały z nami jedynie gryzonie, praktycznie w każdym pomieszczeniu klatka stała, w czasach "obfitości" bywało ich ok. 20 szt.
Tutaj ciekawostka. Gdy się urodził mój wnuczek mieliśmy psa (mała suczka) i dwa koty.
Wspomniany już olbrzym, który się udomowił. I małą, rudą, wredną - tą trzeba było później oddać, bo gdy mały "zszedł na ziemię", to go atakowała, a miała truciznę w ślinie, była rasy bardzo rzadko występującej w Europie.
Położyliśmy 2 tyg. malucha na tapczanie, wskoczyły tam wszystkie (spoza klatek) zwierzaki i niemowlaka wylizały. Następnie, ten olbrzymi kocur położył się w taki sposób obok dziecka, żeby je zabezpieczyć przed upadkiem z tapczanu.
Nie suczka, która powinna mieć takie zachowanie w naturze, a właśnie stare kocisko.
Reakcji psa nie przewidzisz zawsze. Miałam owczarka kaukaskiego, który był tak nieobliczalny, że aż strach. Przeszedł wszystkie możliwe szkolenia. Taki był i już. I zawsze cierpłam, jak mamuśki próbowały podejść z dzieckiem i pogłaskać "misia".
A misio był śliczny, to fakt:
Pewnie, Klarciu, że jakiegoś tam kota, o jakim piszesz, bym nie przyjęła. Żadnego zwierzęcia nie mogę przyjąć do domu i mieć. I to z innych przyczyn niż potencjalne zagrożenie.
Z tym, że jest powszechnie wiadomym, iż psy tej rasy do łagodnych nie należą. Do trzymania w mieście raczej się też nie nadają.
To też u nas , takowe psy gdy są wyprowadzane na spacer, mają kaganiec i są trzymane na krótkiej smyczy.
W całych Niemczech przypadki pogryzienia przez psy występują jedynie sporadycznie, dużo rzadziej, aniżeli kolizje drogowe, a przecież nie przestajemy poruszać się samochodem.
Ja trzy razy ramonę wycięłam:
1. Chciałam pogłaskać policyjnego psa, podczas akcji na uzbrojonego bandytę.
Otoczona przez policję cała ulica, policjanci pod bronią i w kamizelkach kuloodpornych, a Klarcia podchodzi do "pieska", mówi goldig i wyciąga łapę. Krew zalała nie tylko policjantów, ale i Myszatego, ten złapał mnie za fraki i pociągnął do domu.
2. Spotkaliśmy na ulicy babkę, która miała psa (dog arlekin) na krótkiej smyczy, w kagańcu. Były bardzo obładowana zakupami, Myszaty pomógł jej zanieść je do domu. Na pożegnanie chciałam poklepać "pieska" po łebku. Jak mnie gwizdnął kagańcem...
Babeczka zbladła, ja się tylko roześmiałam i ją przeprosiłam za swoją głupotę.
3. O 2 w nocy spotkaliśmy na klatce schodowej kotka. Myszaty powiedział, że to chyba sąsiadki. Wzięłam więc zwierzaka na ręce, przytuliłam do siebie czule i zastukałam do drzwi. Gdy kociak zobaczył swoje mieszkanko, chciał się wyrwać z moich objęć i wbił mi się wszystkimi - czterema - łapami w buziuchnę. Momentalnie zalałam się krwią. Musiałam przy tym pocieszać sąsiadką, że naprawdę nic się nie stało, a przy tym nie pozwolić jej opatrywać swoich ran, bo moja krew mocno zaraża.
Zamiast iść z psami i Myszatym na spacer, musiałam wracać do domu, żeby się doprowadzić do porządku.
No i kilka dni w domu siedziałam, bo facjata do pokazania ludziom nie bardzo się nadawała.
1. Mądry "koteczek" wiedział do kogo pójść.:bigsmile:
2. Domyślam się, że któryś z domowników ma alergię na zwierzaki.
My (ja i Myszaty) też już mamy alergię na gołębie odchody, każde sprzątanie balkonu odchorowujemy. Jednak nie wyrzucimy ich, co najwyżej - gdyby nam się pogorszyło - zaczniemy zażywać odpowiednie leki.
nie czytalam dokladnie wszystkich odpowiedzi, ale co do zwierzat w cywilizowanej Europie Zachodniej...
2 tyg. przed porodem dziabnal mnie cywilizowany pies znajomych :shocked: na szczescie ugryzl mnie tak, ze nie przebil zebami skory...
Jak długo żyję nie widziałam wściekłego bulteriera.:shocked:
Jamniki, cziłki, yorki i ratlerki to i owszem....
Nie...
Ja kiedyś mialam takie hodowlane, więc to co innego
Myślałam, że dyskutujemy o zagrożeniu ze strony groźnych psów, a nie sporadycznych wybryków naszych pupili.
Takie dziabnięcie, raczej trudno nazwać ugryzieniem, poza tym - należy umiejętnie postępować z każdym zwierzakiem, psem własnym lub znajomych również.
Dziecię również może ukąsić i to boleśnie - a jednak z daleka od dzieci się nie trzymamy.
Niestety - to akurat jest prawdą. Odkąd mamy zwierzaki, nie byliśmy już na żadnym urlopowym wyjeździe, a nawet do Carlsberga możemy tylko na jeden dzień zawitać i to wtedy, gdy nie ma tam liczniejszej grupy ludzi, bo dwa psy już sporo kłopotów sprawiają.
PS: Na własny ślub lecieliśmy samolotem - na trzy dni - ze zwierzyńcem został przyjaciel Myszatego.
Niejaki przy okazji Klarcia zrobiła w Kurii siwy dym.
Na terenie kraju trzeba było jeszcze uzupełnić pewne formalności w Kurii. Sekretarz ks.biskupa z pretensjami - dlaczego przychodzimy na ostatni moment?
Klarcia na to - Nie mogliśmy wcześniej przyjechać i mamy mało czasu, bo zostawiliśmy w domu dwa psy i kota, myśli ksiądz, że łatwo znaleźć kogoś do opieki nad zwierzyńcem?
Zostało to odebrane jako impertynencja z mojej strony.
Jednak z wysyłaniem mnie, z przeprosinami, zrezygnowano - bo obawiano się, że jeszcze pogorszę sprawę. Ksiądz, który asystował przy naszym ślubie jakoś aferę załagodził.
To ja jednak miałam bardzo dobrych rodziców....Chyba ich nie doceniałam.:shamed:
:cool:
Nie jesteś złym rodzicem:)
Jesteś rodzicem przewidującym:)
Czym się różni matka czwórki dzieci od pitbulla?
Szminką na ustach...
:cool:
muszę szminkę kupić:cool:
krwistoczerwoną....
http://www.nzherald.co.nz/world/news/article.cfm?c_id=2&objectid=10742963