Od urodzenia? Takie jeszcze półślepe znaczy się? To i dobrze, że przepuściłaś tę jedyna życiową okazję i np. wykorzystałaś ten czas na wyspanie się z godzinę ciurkiem czy inne luksusy.
Mnie zawsze w takich intelektualnych parciach na naukę (w przeciwieństwie do tych zmysłowych, aktywnych) powstrzymuje myśl, czy aby nie ukształtuję w dziecku fałszywego skądinąd przekonania, że niczego nie trzeba przeżyć, bo wystarczy sobie o tym przeczytać. I to jest w zasadzie to samo, a nawet bardziej. Bo więcej da się przeczytać niż przeżyć - przynajmniej tak na ilość rzecz biorąc.
Jeśli mam jakąś metodę, to właśnie tę jedną. Coś zainteresowało moje dziecię? Kombinuję, gdzie da się to obejrzeć, dotknąć, posłuchać: muzeum, zoo, jakiś park... łąka, miasto... I działamy w tym kierunku. A nie klikam w internetowej księgarni i za trzy dni udajemy, że poznajemy samoloty albo dzikie zwierzęta, albo niebo...
Z tego też bierze się moje głębokie przekonanie do edukacji domowej. Więc wyluzuj, Zapominajko - nikt Cię tu nie będzie zniechęcał do uczenia dzieci...
A mój miał 8 lat jak zaczął łaskawie czytać, czyli rok temu. Ale przyznam, że dalej mu się nie chce, woli jak ja mu czytam, albo audiobooki (teraz słucha "Krzyżaków"). Czyta trochę, ale łatwe książki, trudniejszej lektury nie chce sam czytać. Z tym że może tak słuchać bez końca.
Podpisuję sie pod Małgorzatą, Kingą i Wandą. Przy pewnych zaburzeniach u dziecka warto czerpać z tego co jest sprawdzone i poparte badaniami.Pisze tu o J.Cieszyńskiej.Korzystaliśmy i nasze pozostałe dzieci z tego też korzystają. Przy pierwszym dziecku, wychowywanym w duchu Montessori, a raczej testowaniu jej metody na dziecku, czekaliśmy na wrażliwą fazę, kiedy to samo dziecko chce poznawać świat pisany. Po prostu przechodząc gdzieś na spacerze zobaczy napis i zechce wiedzieć co tam jet napisane. Jak się okazało nasze dziecko takowej fazy nigdy nie miało.Ale wtedy nie wiedzieliśmy, ze nasze dziecko może mieć problemy, wszędzie nas uspakajano.Ale jak pod koniec 6 roku życia żadnej inicjatywy nie bylo ze strony syna, zobaczyliśmy, że problem jest już głęboko, a nasze dziecko samo sobie (z brakiem predyspozycji wynikających ze stanu zdrowia) nie poradzi.
Wtedy to rodzice muszą mu po prostu dopomóc, wskazać pewne metody, techniki -pokazać świat ciekawy, wymagający w swym poznaniu wysiłku. Na szczęście w czytaniu wsparła nas Cieszyńska.
Dziś W. ma nadal problemy z czytaniem, płynnie jeszcze nie czyta, ale dużą motywacja i rozbudzeniem stały sie dla niego komiksy.Pierwsze książeczki po które sam sięgał i w łóżku czytał(tytusy).
W przedszkolu Franka stosują Cieszyńską. Dość fajne i twórcze.
Ale u pięciolatków. Czterolatek, to do Zapominajki, może nauczyć się sam, to znaczy podpytywać "a co to za litera" i pewnego dnia usiąść i przeczytać coś samodzielnie - albo czytanie mieć w nosie i wtedy spokojnie można poczekać rok dłużej, i wystartować z sylabami u pięciolatka. A i to bez przymusu i pośpiechu. To, co teraz Ci zajmie furę czasu, miliony powtórzeń i całą "metodę", za półtora roku przyjdzie samo. Tyle, że czytanie sylabami dla młodszych dzieci jest łatwiejsze i to warto czerpać z Cieszyńskiej.
O wlasnie, Marcelina dobrze pisze: takia nauka wymyslona przez rodzica (a nie jako odpowiedz na prawdziwe zainteresowanie dziecka) zajmuje strasznie duzo czasu, a efekty marne. Mam kolezanke, ktora zaczela uczyc czytac trzylatka (!), ktory w zasadzie nie potrafil jeszcze dobrze mowic. Codziennie godzina czytania @-) Teraz chlopak ma 4 lata, zaczyna mowic calymi zdaniami, matka zaprzestala nauki.
Ale musze powiedziec, ze bylam zafascynowala determinacja matki.
zapominajka, ja Cie dobrze rozumie. Ale trzeba wyczuc dziecko, a nie robic cos, bo fajnie by bylo, gdyby dziecko cos potrafilo. U nas bylo to tak: czytamy bajki: dziecko sie nudzi, mowimy o szeroko pojetej naturze: dziecko slucha, pyta, jest zainteresowane. No to czytamy ksiazki np. o katastrofach naturalnych, pokazujemy atlas itd. To dziala tylko i wylacznie w tym kierunku. Inaczej to orka na ugorze Duzo pracy w to wlozysz, a efekty beda marne.
Ale jak czytam o specjalnych metodach, to nie bardzo rozumiem to połączenie: spontaniczne podobno zainteresowanie dziecka z doborem metod.
chodzi mi oto, że ja byłam uczona czytać przez głoskowanie oraz wokalizację i przysporzyło mi to sporo kłopotów w ortografii, czytaniu ze zrozumieniem, nauce języków obcych, pisaniu na klawiaturze, no i szybkim czytaniu musiałam włożyć sporo pracy w dorosłym życiu, żeby to wyrównać więc chciałabym nie uczyć dziecka czytać (kiedy wyrazi taka potrzebę) tak jak ja umiem tylko chciałabym wiedzieć jak inaczej to można zrobić - bo to co ja robiłam to już metody dla dorosłych
Zapominajka, to mu daj: wielką wyprawę w poszukiwaniu biedronek. Eksperyment: co się stanie, jak położymy masło na rozgrzaną patelnię. Warsztaty obsługi miksera. Wycieczkę tramwajem połączoną z samodzielnym kasowaniem biletu. Ucząc go czytania wbrew jego woli zapchasz mu w mózgu obszary, które przydałyby się teraz na coś innego. Całkiem na serio, są na to badania. Wczesne czytanie opóźnia inne funkcje.
Powiedz, a Twój czterolatek umie przejść po drabince poziomej? Wejść po zjeżdżalni? Raczkować do tyłu? Skakać na jednej nodze? Jeździć na rowerze (może być biegowy)? Jeśli nie, to ile czasu poświęcasz na wykształcenie w nim tych umiejętności? One są teraz pięć razy ważniejsze niż czytanie, poważnie. I w swoim czasie pomogą mu w nauce czytania, pisania i liczenia.
zapominajka, ja Cie dobrze rozumie. Ale trzeba wyczuc dziecko, a nie robic cos, bo fajnie by bylo, gdyby dziecko cos potrafilo. U nas bylo to tak: czytamy bajki: dziecko sie nudzi, mowimy o szeroko pojetej naturze: dziecko slucha, pyta, jest zainteresowane. No to czytamy ksiazki np. o katastrofach naturalnych, pokazujemy atlas itd. To dziala tylko i wylacznie w tym kierunku. Inaczej to orka na ugorze Duzo pracy w to wlozysz, a efekty beda marne.
Ale przecież kiedyś dziecko zaczyna się uczyć tego na co nie ma ochoty skąd wiadomo, że powinno to być jak pójdzie do szkoły przecież np. sprzątania uczy się wcześniej
zapominajka, ja Cie dobrze rozumie. Ale trzeba wyczuc dziecko, a nie robic cos, bo fajnie by bylo, gdyby dziecko cos potrafilo. U nas bylo to tak: czytamy bajki: dziecko sie nudzi, mowimy o szeroko pojetej naturze: dziecko slucha, pyta, jest zainteresowane. No to czytamy ksiazki np. o katastrofach naturalnych, pokazujemy atlas itd. To dziala tylko i wylacznie w tym kierunku. Inaczej to orka na ugorze Duzo pracy w to wlozysz, a efekty beda marne.
Ale przecież kiedyś dziecko zaczyna się uczyć tego na co nie ma ochoty skąd wiadomo, że powinno to być jak pójdzie do szkoły przecież np. sprzątania uczy się wcześniej
A jako dorosly musi placic podatki, chociaz nie chce
Wszystko ma swoj czas, dziecko ma specjalne "okienka czasowe", kiedy latwiej uczy sie jednych rzeczy, a innych mniej. I troche bez sensu jest na sile wciskac dziecko w nie jego okienko, bo pomysl, ze efekt moze byc odwrotny: dziecko zupelnie sie zniecheci, bo bedzie musialo cos robic. Naprawde warto korzystac z naturalnej ciekawosci dziecka, zawsze fascynuje mnie to ile dziecko jest w stanie sobie przyswoic informacji, jesli sa dla niego akurat interesujace (po jednym, a nie po dziesiatym powtorzeniu).
No i nie porownujmy 4 latka z 7 latkiem. Bo dlaczego nie uczyc niemowlakow jazdy na nartach?
Yyyyy... to poczytaj może o okresach sensytywnych w rozwoju dziecka, tam jest dość precyzyjnie wytłumaczone, czemu sprzątania uczymy wcześniej, a czytania później.
Zapominajko, skoro, jak piszesz, masz czas, to sprawdź, co o tym aktywizowaniu półkul pisze ks. Posacki (on coś pisał w związku z kinezjologią Denissona i tak mi się skojarzyło). Mi się to wydaje trochę podejrzane. Ale może ja się nie znam, nie jestem psychologiem ani pedagogiem, może to jest normalna metoda w nauczaniu. Nie muszę się znać na wszystkim.
Pisałaś jeszcze, że "czytanie otwiera na niesamowite światy". W jakimś stopniu tak jest na pewno, sama muszę dużo czytać i fajnie jest dowiedzieć się czegoś nowego. Ale może też stać się tak, że dziecko będzie miało kiepskie relacje z rówieśnikami i z tego powodu zacznie w coś uciekać (niekoniecznie książki, może być komputer), tworzyć sobie własny świat i potem może być mu jeszcze trudniej. Zwłaszcza, jeśli będzie miało większą wiedzę, niż rówieśnicy i trudno mu się będzie z nimi dzielić. Oczywiście, mówimy tu o dziewięciomiesięcznym dziecku, więc to tylko takie gdybanie - ale ogólnie może się tak stać, że czytanie zamiast otworzyć, zamknie kogoś zamykać.
Tak jak dziewczyny wyżej pisały - na wszystko jest czas
zapominajka, ja Cie dobrze rozumie. Ale trzeba wyczuc dziecko, a nie robic cos, bo fajnie by bylo, gdyby dziecko cos potrafilo. U nas bylo to tak: czytamy bajki: dziecko sie nudzi, mowimy o szeroko pojetej naturze: dziecko slucha, pyta, jest zainteresowane. No to czytamy ksiazki np. o katastrofach naturalnych, pokazujemy atlas itd. To dziala tylko i wylacznie w tym kierunku. Inaczej to orka na ugorze Duzo pracy w to wlozysz, a efekty beda marne.
Ale przecież kiedyś dziecko zaczyna się uczyć tego na co nie ma ochoty skąd wiadomo, że powinno to być jak pójdzie do szkoły przecież np. sprzątania uczy się wcześniej
Jeżeli w domu się czyta to nie ma opcji że dziecko będzie się nudziło... natomiast jak jest komp i tv no to z tym nie wygrasz... zawsze będzie: Mamoooo co mam robic?
Ostatnio słysze jakies dziwne opowiadania z kuchni, wchodzę, a tam trzy osoby leżą na stole i patrzą w mapę nieba....(z braku miejsca mamy przyklejoną do sufitu). Nawet Taw'owa zna wszystkie planety.
Yyyyy... to poczytaj może o okresach sensytywnych w rozwoju dziecka, tam jest dość precyzyjnie wytłumaczone, czemu sprzątania uczymy wcześniej, a czytania później.
no właśnie wg F. Corominas okres sensytywny na czytanie zaczyna się w wieku ok 3 lat, więc w porównaniu z tym kiedy dzieci są uczone w szkole czytać, nauka od początku okresu sensytywnego to właśnie wczesna nauka czytania, ale metody powinny być inne niż dla 6/7 latków
Tak w temacie, nie jest tak ważne dla rozwoju, ze dziecko nauczy się czegoś wcześniej, gorsze jest ryzyko, że czegoś w tym czasie się nie nauczy, a przechodząc najlepszy okres na naukę tej właśnie czynności będzie stratny "na zawsze". 4-, 5-latek może poznawać litery, ale ważniejsze żeby w tym czasie biegał, rysował, poznawał świat bezpośrednio, potem będzie wtopa. Będzie czytał, a rysował na poziomie 2-latka. Potem są te teksty "po tatusiu gorzej pisze", "dzieci inteligentne tak mają, ze brzydko piszą" itd. A może porostu przegapili okres, kiedy trzeba było dać kredkę do łapki.
Komentarz
To i dobrze, że przepuściłaś tę jedyna życiową okazję i np. wykorzystałaś ten czas na wyspanie się z godzinę ciurkiem czy inne luksusy.
Mnie zawsze w takich intelektualnych parciach na naukę (w przeciwieństwie do tych zmysłowych, aktywnych) powstrzymuje myśl, czy aby nie ukształtuję w dziecku fałszywego skądinąd przekonania, że niczego nie trzeba przeżyć, bo wystarczy sobie o tym przeczytać. I to jest w zasadzie to samo, a nawet bardziej. Bo więcej da się przeczytać niż przeżyć - przynajmniej tak na ilość rzecz biorąc.
Jeśli mam jakąś metodę, to właśnie tę jedną. Coś zainteresowało moje dziecię? Kombinuję, gdzie da się to obejrzeć, dotknąć, posłuchać: muzeum, zoo, jakiś park... łąka, miasto... I działamy w tym kierunku. A nie klikam w internetowej księgarni i za trzy dni udajemy, że poznajemy samoloty albo dzikie zwierzęta, albo niebo...
Z tego też bierze się moje głębokie przekonanie do edukacji domowej. Więc wyluzuj, Zapominajko - nikt Cię tu nie będzie zniechęcał do uczenia dzieci...
Jak się okazało nasze dziecko takowej fazy nigdy nie miało.Ale wtedy nie wiedzieliśmy, ze nasze dziecko może mieć problemy, wszędzie nas uspakajano.Ale jak pod koniec 6 roku życia żadnej inicjatywy nie bylo ze strony syna, zobaczyliśmy, że problem jest już głęboko, a nasze dziecko samo sobie (z brakiem predyspozycji wynikających ze stanu zdrowia) nie poradzi.
Wtedy to rodzice muszą mu po prostu dopomóc, wskazać pewne metody, techniki -pokazać świat ciekawy, wymagający w swym poznaniu wysiłku. Na szczęście w czytaniu wsparła nas Cieszyńska.
Dziś W. ma nadal problemy z czytaniem, płynnie jeszcze nie czyta, ale dużą motywacja i rozbudzeniem stały sie dla niego komiksy.Pierwsze książeczki po które sam sięgał i w łóżku czytał(tytusy).
Ale u pięciolatków. Czterolatek, to do Zapominajki, może nauczyć się sam, to znaczy podpytywać "a co to za litera" i pewnego dnia usiąść i przeczytać coś samodzielnie - albo czytanie mieć w nosie i wtedy spokojnie można poczekać rok dłużej, i wystartować z sylabami u pięciolatka. A i to bez przymusu i pośpiechu. To, co teraz Ci zajmie furę czasu, miliony powtórzeń i całą "metodę", za półtora roku przyjdzie samo. Tyle, że czytanie sylabami dla młodszych dzieci jest łatwiejsze i to warto czerpać z Cieszyńskiej.
musiałam włożyć sporo pracy w dorosłym życiu, żeby to wyrównać
więc chciałabym nie uczyć dziecka czytać (kiedy wyrazi taka potrzebę) tak jak ja umiem tylko chciałabym wiedzieć jak inaczej to można zrobić - bo to co ja robiłam to już metody dla dorosłych
Powiedz, a Twój czterolatek umie przejść po drabince poziomej? Wejść po zjeżdżalni? Raczkować do tyłu? Skakać na jednej nodze? Jeździć na rowerze (może być biegowy)?
Jeśli nie, to ile czasu poświęcasz na wykształcenie w nim tych umiejętności? One są teraz pięć razy ważniejsze niż czytanie, poważnie. I w swoim czasie pomogą mu w nauce czytania, pisania i liczenia.
skąd wiadomo, że powinno to być jak pójdzie do szkoły
przecież np. sprzątania uczy się wcześniej
http://dziecisawazne.pl/nauka-wczesnego-czytania/