jestem np. przeciw biciu dzieci kiedyś powszechnym, za przyjaźnią między rodzicem a dzieckiem a nie dystansem i lękiem kiedyś powszechnym, itp...
To zleży jak bardzo kiedyś. Bo całkiem kiedyś to powszechna była przyjaźń z ojcem.
Taw chm, chm...z ojcem to raczej "kiedy ojciec rozgniewany siecze szczęśliwy kto się do matki uciecze"...skądś to się wzięło...
Kinga mi tam by pasował świat gdzie lekarzami nauczycielami i wychowawcami przedszkola byliby mężczyźni. W przedszkolu moich córek zresztą pracowali i pracują świetni faceci. No ale to przedszkole prywatne.
Teraz gdzie nie pójdę to baby, i to jakieś pofrustrowane. Nie ma do kogo się uśmiechnąć, pokokietować:wink:
Kinga ja nie mówię że każda pracująca zawodowo matka = zła matka, ale to że mamy mało dzieci w Europie - to wina pracy zawodowej kobiet. |Arabki nie pracują my nad nimi ubolewamy, ale statystyczna Arabka ma 6 dzieci a nie 1 przecinek ileś. i kiedyś to te ich dzieci tu będą po nas mieszkać - i to kiedyś będzie już niedługo.
Taw chm, chm...z ojcem to raczej "kiedy ojciec rozgniewany siecze szczęśliwy kto się do matki uciecze"...skądś to się wzięło...
"baba z wozu koniom lżej" też się skądś wzięło...
[cite] Zuzanna:[/cite]Eleonoro, to jest bardzo fajna sprawa: mama w domu z dziećmi a tata niezapracowany, dużo czasu spędza z dziećmi. Tylko że mało ojców ma taką dobrą pracę, że niewiele pracuje a utrzyma rodzinę wielodzietną. Niestety.
Ja tylko z wnioskiem: można pracować z dziećmi i wtedy jednocześnie spędza się z nimi czas.
A pradziadek sam jako zwykły inżynier utrzymywał 8 osobową rodzinę, dziadek sam 7 osobową ... to były czasy.... Ale i fabrykanci mieli lepsze serca , bo postawili pracownikom domy....
Cóż, wymordowano nam inteligencję i nie ma kto mądrze zarządzać, by na zwykłe rodzinne życie wszystkim starczyło.
Zuzanno ja se mogę "pozwolić " na bycie w domu bo taka jest u nas rodzinna tradycja.
Męża koledzy z pracy mają żony pracujące, (i mniej dzieci od nas) więc są duużo do przodu finansowo. Oczywiście tak jak i mój mąż utrzymaliby swe rodziny -Ale pewnie ci koledzy byliby zdziwieni czy zdegustowani gdyby żony jedna z drugą oświadczyły że pracować nie chcą. Zmniejszyć prześwietny dochód o 50% ??(często te żony mają analogiczny zawód jak i małżonek= też same zarobki).
Mój mąż toleruje że ja nie pracuje bo tak był wychowany. Jego ojciec pracował - i pracuje do dziś - jest robotnikiem, a mama nigdy nie pracowała. Teściu raz zarabiał dobrze raz cienko, bywało niezwykle trudno gdy np. pracodawca nie wypłacał zarobku, zalegał itp., - ale nigdy teściu żony do pracy nie pogonił, ona tylko zarządzała budżetem i oszczędzała, i starała się dobrze gospodarować. Na pewno większość facetów o takich raczej przeciętnych dochodach jak teść uważałoby pracę "baby" za niezbędną... Ale u męża w rodzinie nie było tradycji pracującej żony. Babcia mego męża pracowała po wojnie jako przedszkolanka, ale jak wyszła za mąż, nigdy już nie pracowała - a dziadek pracował w punkcie skupu, był inwalidą. Cóż to za zawód i posada powie dziś ktoś, a zawsze dobrze im się żyło i dziadek nigdy babci do pracy nie pogonił.
Z kolei moja matka ś.p. była wykształconą osobą, ale w miarę jak ojciec robił karierę zrezygnowała z pracy. Jej ambitna rodzina się na nią obraziła i nigdy tego nie zrozumiała, ale mój ojciec nie miał nic przeciw temu że sam zarabia. Też miewał zarobki różne, od zwyczajnych po super wysokie, ale nigdy oboje nie mieli jakichś szczególnych aspiracji materialnych. Mojego ojca matka też pracowała tylko przed ślubem jako sklepowa, a po ślubie nigdy nie pracowała, a dziadek był na kopalni dźwigowym - cóż za zawód i posada? a nigdy nie żyli w nędzy.
Uważam więc że to raczej kwestia postawy mężczyzny niż rzeczywistego przymusu materialnego. Ten przymus to taka logika: "lepiej mieć jego 1000 i jej 1000, a nawet jej 500, niż sam goły 1000 " - i z takim dodawaniem nikt nie śmie polemizować...- a jednak mój teść utrzymywał żonę i 2 dzieci za ten 1000 i żona tak gospodarzyła, że lepiej mieli np. wyposażone mieszkanie niż mój ojciec który potrafił zarobić paręnaście tysięcy.
Są rzeczy ważniejsze niż pieniądze. My np. moglibyśmy mieszkać w domu, ale wolimy mieszkać w bloku, ale za to żeby dzieci nie chodziły do publicznych szkół, które demoralizują dzieci i młodzież. Wszystko jest kwestią priorytetów i wyboru. Powtarzam - nie wierzę, by na jakimkolwiek polskim stole z samej pensji męża zabrakło chleba. Zabraknie może różnych innych rzeczy ale nie chleba.
Co do Arabów to Agnieszko pewnie mieszkasz w takim dość wyemancypowanym otoczeniu, ale jednak chyba w tych bardziej "szariatowych" krajach jest tak jak piszę... ?
Zuzanno, wiadomo są zawody lepiej i mniej płatne. Ja mam wśród znajomych wiele rodzin wielodzietnych, - nie wszyscy z ojców należą do tych dobrze zarabiających (jak np. prawnicy czy właściciele firm, rozmaici managerowie). Jest wielu lekarzy, informatyków, agentów nieruchomości, a nawet nauczycieli, urzędników czy pracowników fizycznych - mogłabym długo wymieniać... Ja myślę, że kwestia "stać nas na mamę w domu czy nie?" jest w dużym stopniu umowna. Oczywiście nie mówię o sytuacji, gdy zarobki ojca są groszowe i nie starczają na podstawowe potrzeby takie jak jedzenie, czynsz itp.
W czasach, kiedy nie pracowałam zawodowo, tylko zajmowałam się czwórką dzieci i domem wielokrotnie słyszałam komentarze koleżanek: "ja też chciałabym być w domu, ale nas na to nie stać" - potem okazywało się, że mężowie tych koleżanek zarabiali znacznie lepiej niż mój. Zawsze nasuwa mi się w takiej sytuacji pytanie: co to znaczy stać ... Dla nich nie do pomyślenia było, żeby zrezygnować np. z wyjazdów na wakacje, albo drogich hobby. Z tego co widzę, większość mam niepracujących (przynajmniej wokół mnie) siedzi z dziećmi nie dlatego, że mężowie zarabiają krocie i z palcem w nosie stać ich na utrzymanie 6-cio, 7-mio czy 8-mio osobowej rodziny, ale dlatego, że po prostu mama w domu jest niezbędna do tego, by dom był domem - a odbywa się to kosztem wyrzeczeń całej rodziny, bo trzeba się nieźle nagimnastykować, by starczyło na życie. Tak więc ubrania kupuje się w ciuchlandach, jedzenie na bazarku, na wakacje jeździ do dziadków na wieś...
Inna sprawa, że posiadanie kilkorga dzieci działa bardzo mobilizująco na panów. Wielu z moich znajomych, którzy w młodości zadawalali się słabo płatnymi posadami, w sytuacji gdy trzeba było zarobić na rodzinę wykazali się dużą przedsiębiorczością i pomysłowością - i teraz radzą sobie świetnie. czasem rzeczywiście warto się przekwalifikować.
Osoiście uważam, że kiedy dzieci jest kilkoro - i to małych - to obecność mamy w domu i jej dyspozycyjność jest nieodzowna, aczkolwiek dzieci z czasem usamodzielniają się i matka może sobie pozwolić na dodatkowe zajęcia. Kiedy studiowałam w USA uderzyło mnie, jak wiele na uczelni było kobiet po czterdziestce, właśnie takich mam, które przez lata siedziały z dziećmi, a teraz chciały popracować nad swoimi kwalifikacjami zawodowymi.
Bardzo proszę, by nie traktować tej wypowiedzi jako atak na te rodziny, w których pracuje matka, bo nie o to chodzi. Wiem, że jest wiele rodzin, które po prostu nie mogą inaczej. Ja przez 12 lat małżeństwa "siedziałam" w domu - co prawda nie pracowałam zawodowo, ale robiłam różne rzeczy w domu by parę złotych zarobić (np. tłumaczenia czy korepetycje), a od 3 miesięcy, kiedy nasz najmłodszy maluch poszedł do przedszkola, pracuję poza domem na 3/4 etatu. Nie traktuję tej pracy w kategoriach robienia kariery itp. - po prostu brakuje kasy...:shamed: i to nie na wakacje na Majorce, tylko na dach nad głową...
[cite] Agniesia:[/cite] Powtarzam - nie wierzę, by na jakimkolwiek polskim stole z samej pensji męża zabrakło chleba. Zabraknie może różnych innych rzeczy ale nie chleba.
Myślę, że tu niestety się mylisz.
A nawet jeśli starczy na chleb, to sam chleb to nie wszystko (chyba że "chleb" w Twojej wypowiedzi jest metaforą).
Pozdrawiam
Zuzanno, proszę napisz ile masz dzieci i w jakim wieku. Widzisz, ja chylę czoła przed mamami, które potrafią pogodzić pracę zawodową z prowadzeniem domu i wychowaniem dzieci. Sama niestety nie jestem zadowolona z siebie, ciągle brakuje mi czasu jak również i sił... często mam wrażenie, że moja czwórka dzieci jest przeze mnie zaniedbywana :shamed:
przy okazji nieśmiałe pytanko do innych wielodzietnych: czy też macie takie problemy i jak sobie radzicie? Ha, właśnie przyszło mi do głowy, że można stworzyć oddzielny wątek pt. "moja największa wpadka". Ja np. raz zapomniałam, że dziecko ma szkolną wycieczkę (miało być w szkole o pół godziny wcześniej niż zwykle, niestety ...) Nie ma się czym chwalić, wiem...
[cite] Agniesia:[/cite] Powtarzam - nie wierzę, by na jakimkolwiek polskim stole z samej pensji męża zabrakło chleba. Zabraknie może różnych innych rzeczy ale nie chleba.
bardzo stanowczo to piszesz, zastanawiam się skąd taka pewność osądów u Ciebie
a może te inne rzezcy to np. czynsz, prąd, gaz?
albo książki dla dzieci, wyprawka?
nawet wliczajac w dochody pomoc państwa, trudno mi wyobrazić sobie, ze jest tak, jak mówisz
a jeśli masz na to jakiś "przepis"-to bardzo Cię proszę, podziel się nim, a ja z radoscią przekażę to "moim" rodzinom, nie tylko wielodzietnym
może będzie im łatwiej
ok, Bolko-
-ale teza postawiona przez Agniesię dotyczyła pracy zarobkowej tylko męża, czyli to są te jedne ręce, drugie rece pracują w domu(ciężko), ale nie przynoszą zarobków, czyli pieniędzy
ja właśnie o tym :bigsmile:
...drugi samochód, wielki dom wyłożony bukiem, prywatne przedszkole, szkoła, firmowe ciuchy i koniecznie ferie w Alpach i wakacje nad Adriatykiem...
no i fitness.
No chyba, że wynajmują mieszkanie - to wtedy zamiast tej listy, którą wymieniłam wyżej:tongue:
czy faktycznie myślicie, ze każda rodzina zarabia tylko na to, co powyżej?
nie pomyślicie, ze za zarobione pieniądze idą nie na te dobra, o których poiszecie, tylko na normalne, codzienne potzreby jak posiłki, rachunki, nauka dzieci???
Myślę tak, jak piszesz, Kociaro. Nawet tego doświadczam na własnej skórze, choć dzieci wołających o chleb nie mam. Wywaliłam taką listę, bo to druga strona tej samej patologii, jak ta, którą przywołała Bolka.
A szara strefa ubogich, z którą prawdopodobnie Ty masz do czynienia, czyli porządni, ale niezaradni lub niekorzystnie wykształceni ludzie, to taka grupa, o której wie się mało i nie spotyka się ich zbyt często, bo często z tą biedą się kryją.
No i oni mieszczą się w ostatniej linijce mojego wpisu.
A ja znowu swoje, co jest złego w tym, że ludzie lubią np. podróżować po świecie, że lubią się też rozwijać poza domem. Oczywiście rodziny gdzie oboje rodzice pracują po 12 godz. dziennie i jeszcze są tak zaharowani, że po kilka lat z rzędu nie mają urlopu, to dla mnie jakaś kosmiczna pomyłka. Ale chyba takich za wiele nie ma.
Natomiast, choć pewnie trudniej, myślę, że da się być dobrym człowiek mając dwoje dzieci, pracując i wyjeżdżając na wakacje dalej niż na działkę:cool: A co do nart w Alpach - potrafi być tam taniej niż w Polsce :tongue::wink:
Anka, nic nie ma złego. Paranoją jest, jeśli to właśnie ludzie podają jako powód "niemania" dzieci. Tylko tyle chciałam napisać. Sama nie miałabym nic przeciwko takiemu fajnemu życiu (może się uda?), ale pytanie: "mieć dzieci czy nie mieć" nie ma z tym nic wspólnego.
Kinga ja nie uważam tego za paranoję. Każdy ma własny system wartości. Ktoś ma prawo woleć wyjazdy i luksusowy apartament niż dzieci (choć moim zdaniem więcej traci niż zyskuje). Znam osoby których stać na więcej dzieci ale chcą pozostać przy jednym czy dwójce, odchować dzieci, poświęcać się pasjom albo po prostu wolą mieć jedno ale kupić mu mieszkanie czy sponsorować studia na elitarnej uczelni. Uważacie, że to źle?
A odnośnie "kariery", chciałam powiedzieć, że są też kobiety, które wracają do pracy nie tylko dla pieniędzy. Ja do takich należę. Nie marzy mi się wielka kariera, ani nawet kariera zwykła... ja po prostu lubię moją pracę, to moja pasja i daje mi dużo satysfakcji, traktuję ją jako część mojego powołania, jako moją drogę do świętości.
Moglibyśmy spokojnie utrzymać się tylko z zarobków męża, ale mimo to, gdy Ala miała 10 miesięcy postanowiłam wrócić do pracy.
Dlaczego? bo było mi źle z tym byciem w domu cały dzień tylko z dzieckiem, dzień mi się niemiłosiernie dłużył, po pięciu godzinach zaczynałam odliczać kwadranse do powrotu męża. Jakoś psychicznie było mi z tym ciężko.
Teraz pracuję w domu (zdalnie) 5h/dziennie, a Ala jest z nianią, w tym czasie Ala 2h śpi, więc aktywnie spędza z nianią 3h dziennie. Jestem bardzo zadowolona, mam teraz takie poczucie równowagi i spełnienia, a jak powiedziała jedna z Was: zadowolona mama to i zadowolone dziecko (czy jakoś tak), mogę jeszcze dodać : "i zadowolony mąż".
Mamy pytanie... Dyskusja rozwija się już na trzeciej stronie, ale odpowiedzi są w dużej części teoretyczne... Chcielibyśmy usłyszeć wypowiedź "z życia wziętą", czyli: mój mąż zarabia 1500 na rękę, ja nie pracuję i zajmuję się domem i wychowujemy kilkoro dzieci...
Komentarz
To zleży jak bardzo kiedyś. Bo całkiem kiedyś to powszechna była przyjaźń z ojcem.
Kinga mi tam by pasował świat gdzie lekarzami nauczycielami i wychowawcami przedszkola byliby mężczyźni. W przedszkolu moich córek zresztą pracowali i pracują świetni faceci. No ale to przedszkole prywatne.
Teraz gdzie nie pójdę to baby, i to jakieś pofrustrowane. Nie ma do kogo się uśmiechnąć, pokokietować:wink:
Kinga ja nie mówię że każda pracująca zawodowo matka = zła matka, ale to że mamy mało dzieci w Europie - to wina pracy zawodowej kobiet. |Arabki nie pracują my nad nimi ubolewamy, ale statystyczna Arabka ma 6 dzieci a nie 1 przecinek ileś. i kiedyś to te ich dzieci tu będą po nas mieszkać - i to kiedyś będzie już niedługo.
"baba z wozu koniom lżej" też się skądś wzięło...
Cóż, wymordowano nam inteligencję i nie ma kto mądrze zarządzać, by na zwykłe rodzinne życie wszystkim starczyło.
Myśliciel.
Męża koledzy z pracy mają żony pracujące, (i mniej dzieci od nas) więc są duużo do przodu finansowo. Oczywiście tak jak i mój mąż utrzymaliby swe rodziny -Ale pewnie ci koledzy byliby zdziwieni czy zdegustowani gdyby żony jedna z drugą oświadczyły że pracować nie chcą. Zmniejszyć prześwietny dochód o 50% ??(często te żony mają analogiczny zawód jak i małżonek= też same zarobki).
Mój mąż toleruje że ja nie pracuje bo tak był wychowany. Jego ojciec pracował - i pracuje do dziś - jest robotnikiem, a mama nigdy nie pracowała. Teściu raz zarabiał dobrze raz cienko, bywało niezwykle trudno gdy np. pracodawca nie wypłacał zarobku, zalegał itp., - ale nigdy teściu żony do pracy nie pogonił, ona tylko zarządzała budżetem i oszczędzała, i starała się dobrze gospodarować. Na pewno większość facetów o takich raczej przeciętnych dochodach jak teść uważałoby pracę "baby" za niezbędną... Ale u męża w rodzinie nie było tradycji pracującej żony. Babcia mego męża pracowała po wojnie jako przedszkolanka, ale jak wyszła za mąż, nigdy już nie pracowała - a dziadek pracował w punkcie skupu, był inwalidą. Cóż to za zawód i posada powie dziś ktoś, a zawsze dobrze im się żyło i dziadek nigdy babci do pracy nie pogonił.
Z kolei moja matka ś.p. była wykształconą osobą, ale w miarę jak ojciec robił karierę zrezygnowała z pracy. Jej ambitna rodzina się na nią obraziła i nigdy tego nie zrozumiała, ale mój ojciec nie miał nic przeciw temu że sam zarabia. Też miewał zarobki różne, od zwyczajnych po super wysokie, ale nigdy oboje nie mieli jakichś szczególnych aspiracji materialnych. Mojego ojca matka też pracowała tylko przed ślubem jako sklepowa, a po ślubie nigdy nie pracowała, a dziadek był na kopalni dźwigowym - cóż za zawód i posada? a nigdy nie żyli w nędzy.
Uważam więc że to raczej kwestia postawy mężczyzny niż rzeczywistego przymusu materialnego. Ten przymus to taka logika: "lepiej mieć jego 1000 i jej 1000, a nawet jej 500, niż sam goły 1000 " - i z takim dodawaniem nikt nie śmie polemizować...- a jednak mój teść utrzymywał żonę i 2 dzieci za ten 1000 i żona tak gospodarzyła, że lepiej mieli np. wyposażone mieszkanie niż mój ojciec który potrafił zarobić paręnaście tysięcy.
Są rzeczy ważniejsze niż pieniądze. My np. moglibyśmy mieszkać w domu, ale wolimy mieszkać w bloku, ale za to żeby dzieci nie chodziły do publicznych szkół, które demoralizują dzieci i młodzież. Wszystko jest kwestią priorytetów i wyboru. Powtarzam - nie wierzę, by na jakimkolwiek polskim stole z samej pensji męża zabrakło chleba. Zabraknie może różnych innych rzeczy ale nie chleba.
W czasach, kiedy nie pracowałam zawodowo, tylko zajmowałam się czwórką dzieci i domem wielokrotnie słyszałam komentarze koleżanek: "ja też chciałabym być w domu, ale nas na to nie stać" - potem okazywało się, że mężowie tych koleżanek zarabiali znacznie lepiej niż mój. Zawsze nasuwa mi się w takiej sytuacji pytanie: co to znaczy stać ... Dla nich nie do pomyślenia było, żeby zrezygnować np. z wyjazdów na wakacje, albo drogich hobby. Z tego co widzę, większość mam niepracujących (przynajmniej wokół mnie) siedzi z dziećmi nie dlatego, że mężowie zarabiają krocie i z palcem w nosie stać ich na utrzymanie 6-cio, 7-mio czy 8-mio osobowej rodziny, ale dlatego, że po prostu mama w domu jest niezbędna do tego, by dom był domem - a odbywa się to kosztem wyrzeczeń całej rodziny, bo trzeba się nieźle nagimnastykować, by starczyło na życie. Tak więc ubrania kupuje się w ciuchlandach, jedzenie na bazarku, na wakacje jeździ do dziadków na wieś...
Inna sprawa, że posiadanie kilkorga dzieci działa bardzo mobilizująco na panów. Wielu z moich znajomych, którzy w młodości zadawalali się słabo płatnymi posadami, w sytuacji gdy trzeba było zarobić na rodzinę wykazali się dużą przedsiębiorczością i pomysłowością - i teraz radzą sobie świetnie. czasem rzeczywiście warto się przekwalifikować.
Osoiście uważam, że kiedy dzieci jest kilkoro - i to małych - to obecność mamy w domu i jej dyspozycyjność jest nieodzowna, aczkolwiek dzieci z czasem usamodzielniają się i matka może sobie pozwolić na dodatkowe zajęcia. Kiedy studiowałam w USA uderzyło mnie, jak wiele na uczelni było kobiet po czterdziestce, właśnie takich mam, które przez lata siedziały z dziećmi, a teraz chciały popracować nad swoimi kwalifikacjami zawodowymi.
Bardzo proszę, by nie traktować tej wypowiedzi jako atak na te rodziny, w których pracuje matka, bo nie o to chodzi. Wiem, że jest wiele rodzin, które po prostu nie mogą inaczej. Ja przez 12 lat małżeństwa "siedziałam" w domu - co prawda nie pracowałam zawodowo, ale robiłam różne rzeczy w domu by parę złotych zarobić (np. tłumaczenia czy korepetycje), a od 3 miesięcy, kiedy nasz najmłodszy maluch poszedł do przedszkola, pracuję poza domem na 3/4 etatu. Nie traktuję tej pracy w kategoriach robienia kariery itp. - po prostu brakuje kasy...:shamed: i to nie na wakacje na Majorce, tylko na dach nad głową...
Myślę, że tu niestety się mylisz.
A nawet jeśli starczy na chleb, to sam chleb to nie wszystko (chyba że "chleb" w Twojej wypowiedzi jest metaforą).
Pozdrawiam
Jak chleb jest metaforą to napewno nie starcza.
Jak powiedziała Agniesia:kwestia priorytetów.
przy okazji nieśmiałe pytanko do innych wielodzietnych: czy też macie takie problemy i jak sobie radzicie? Ha, właśnie przyszło mi do głowy, że można stworzyć oddzielny wątek pt. "moja największa wpadka". Ja np. raz zapomniałam, że dziecko ma szkolną wycieczkę (miało być w szkole o pół godziny wcześniej niż zwykle, niestety ...) Nie ma się czym chwalić, wiem...
bardzo stanowczo to piszesz, zastanawiam się skąd taka pewność osądów u Ciebie
a może te inne rzezcy to np. czynsz, prąd, gaz?
albo książki dla dzieci, wyprawka?
nawet wliczajac w dochody pomoc państwa, trudno mi wyobrazić sobie, ze jest tak, jak mówisz
a jeśli masz na to jakiś "przepis"-to bardzo Cię proszę, podziel się nim, a ja z radoscią przekażę to "moim" rodzinom, nie tylko wielodzietnym
może będzie im łatwiej
:bigsmile:
-ale teza postawiona przez Agniesię dotyczyła pracy zarobkowej tylko męża, czyli to są te jedne ręce, drugie rece pracują w domu(ciężko), ale nie przynoszą zarobków, czyli pieniędzy
ja właśnie o tym :bigsmile:
no i fitness.
No chyba, że wynajmują mieszkanie - to wtedy zamiast tej listy, którą wymieniłam wyżej:tongue:
czy faktycznie myślicie, ze każda rodzina zarabia tylko na to, co powyżej?
nie pomyślicie, ze za zarobione pieniądze idą nie na te dobra, o których poiszecie, tylko na normalne, codzienne potzreby jak posiłki, rachunki, nauka dzieci???
A szara strefa ubogich, z którą prawdopodobnie Ty masz do czynienia, czyli porządni, ale niezaradni lub niekorzystnie wykształceni ludzie, to taka grupa, o której wie się mało i nie spotyka się ich zbyt często, bo często z tą biedą się kryją.
No i oni mieszczą się w ostatniej linijce mojego wpisu.
Natomiast, choć pewnie trudniej, myślę, że da się być dobrym człowiek mając dwoje dzieci, pracując i wyjeżdżając na wakacje dalej niż na działkę:cool: A co do nart w Alpach - potrafi być tam taniej niż w Polsce :tongue::wink:
Moglibyśmy spokojnie utrzymać się tylko z zarobków męża, ale mimo to, gdy Ala miała 10 miesięcy postanowiłam wrócić do pracy.
Dlaczego? bo było mi źle z tym byciem w domu cały dzień tylko z dzieckiem, dzień mi się niemiłosiernie dłużył, po pięciu godzinach zaczynałam odliczać kwadranse do powrotu męża. Jakoś psychicznie było mi z tym ciężko.
Teraz pracuję w domu (zdalnie) 5h/dziennie, a Ala jest z nianią, w tym czasie Ala 2h śpi, więc aktywnie spędza z nianią 3h dziennie. Jestem bardzo zadowolona, mam teraz takie poczucie równowagi i spełnienia, a jak powiedziała jedna z Was: zadowolona mama to i zadowolone dziecko (czy jakoś tak), mogę jeszcze dodać : "i zadowolony mąż".