Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

"Nasza przygoda z Edukacją Domową"

24

Komentarz

  • Ja myślę, że dużym problemem jest, gdy rodzice nie mogą uczyć "wszystkiego". U nas angielski jakoś by dał radę, ale drugi język nijak. Podobnie jest z chemią. Jak w takiej sytuacji radzą sobie edukatorzy?
  • @Savia - ja w sytuacji przedmiotów, które mnie przerastają (obecnie niemiecki) korzystam z pomocy specjalisty - chłopaki będą chodzić na lektorat. Jak kiedyś przerośnie mnie fizyka (chemii się nie boję na szczęście), to zagonię do pracy męża albo poszukam fachowca.
  • edytowano wrzesień 2012
    Dzięki. Otóż to może odstraszać od ED. Człek zdaje sobie sprawę, że do "świata" ma daleko, a tylko tam może znaleźć "fachowców". Oni najczęściej pracują i sa wolni popołudniami. Potem okazuje się, że dziecko ma zajęte każde popołudnie..... bo kilka przedmiotów przerasta możliwości rodziców. Jak w artykule... Całe szczęście większość ma łatwiejsze realia. :)
  • @Savia - ależ, na litość, twierdzisz, że nauczanie na poziomie szkoły podstawowej przerasta kompetencje rodziców? Ja bym się wstydziła przyznać, że mnie przerasta program przyrody czy historii :-?  A dziecko gimnazjalne, to już na tyle jest duże (moim zdaniem), że może samo na jakieś zajęcia podjechać i popracować potem w domu nad materiałem wyłożonym przez specjalistę. Ja planuję moich synów (11 i 8 lat) posyłać na niemiecki i angielski samych i sami będą potem odrabiać zadany materiał.
  • edytowano wrzesień 2012
    Mnie przerasta niemiecki. I on też jest na poziomie podstawówki. I nie wstydze się.
    IAle raczej myślałam o gimnazjum, liceum... bo jak już się wdepnie w ED to raczej ciągnie się do końca.

    Jak masz mozliwość posyłać samych to pieknie, zazdroszczę Ci! Ja mam niestety problem, bo tu nawet komunikacja nie jeździ. Tylko samochód. A przez nastokilometrowe lasy rowerem to troche strach w dzisiejszych czasach... Miejsce jest piękne, dzikie nieco, ale pojechać gdzieś to d...pa.

    A jeszcze wożenie dwóch, potem trzech to w moim przypadku logistyczna katastrofa. I budżet by też nie wytrzymał.

    Po prostu fajnie mają Ci, których realia sprzyjają ED.


  • Raczej nie upierałabym się, że jak już się wdepnie w ED, to trzeba to ciągnąć do matury. Jestem zdania, że warto wytrzymać choć nauczanie początkowe, czy podstawówkę. Wprawdzie mój najstarszy (V klasa) nie chce słyszeć o tym, by gimnazjum realizować inaczej niż w ED ale też ma świadomość, że decyzja zależy przede wszystkim od jego postawy i wyników nauki. Jak się będzie przykładał i będzie samodzielny, to może i do matury uczyć się w domu - byle mnie to zbyt wiele nie kosztowało ;-)
    A w kwestii posyłania samych, to rzecz jest względna... Sąsiedzi swoje dzieci w podobnym wieku, co moje i starsze wożą do szkół i na inne zajęcia samochodami. Ja mając jednego, też może chciałabym wozić ;-) A tak, czy chce, czy nie chce, musi być samodzielny. Skoro jeździł sam rowerem o Warszawskiej Ochocie w dość odległe od domu miejsca, to teraz, gdy mieszkamy na wsi, tym bardziej nie mam problemu z puszczaniem go samodzielnie, czy z młodszym nieco bratem. Fakt, że droga nie bardzo daleka (2-3 km) i nie wiedzie przez jakieś odludzie.
  • Ja myślę, że dużym problemem jest, gdy rodzice nie mogą uczyć "wszystkiego". U nas angielski jakoś by dał radę, ale drugi język nijak. Podobnie jest z chemią. Jak w takiej sytuacji radzą sobie edukatorzy?
    Na poziomie podstawówki i gimnazjum (to dawna podstawówka osmioklasowa) każdy w obecnych czasach powinien dać sobie radę, jeżeli chce. 
    Dla mnie problemem jest czas. Skoro mam blixniaczki III klasa, córkę IV i syna I gimnazjum to czasami omal się nie rozerwę. Z dzieckiem trzeba przysiąść, przerobić materiał, zadać, pomóc w zadaniu czasem, a później skontrolować to, co bylo zadane. Gdybym miała kasę to z pewnością zatrudniłabym do nauki języków obcych, bo to jest najnudniejsze, zieeew.
    Kolejnym problemem jest wf, szczególnie w przypadku syna, który uwielbia piłkę nożną. Na szczęście na osiedlu jest klub futbolowy :)
  • Jak widać kazdy ma inne możliwości i swoje "ale".
  • A mój nie lubi piłki, a w pobliżu mamy 2 fajne boiska.... i trener świetny... i za darmo. Ale nie pasuje mu i już. Dobrze, że dużo z kolegami biega... tylko, że teraz zaczęła się szkoła i inne dzieciaki mało wychodzą na dwór.
  • A u mnie po sąsiedzku nie ma dzieci. Dopiero we wsi...... dalszej wsi.
  • Savia, Ty masz ile dzieci? Pisałaś już? (ja mało przeglądam ostatnio).

    U mnie na wsi dzieci do towarzystwa jest czworo...
  • Mam pięcioro + Mała Święta. :)
  • Bea@ U nas w szkole jest taka rodzina, których syn ma ED drugi rok. Przychodzi na wf. Na pewno na kółko tez by mógł.
  • Mam pięcioro + Mała Święta. :)
    No to moje biegające i sąsiedzkie dają razem o jedno tylko więcej niż Twoje bez sąsiedzkich :)
    Nie jest tak źle u Was, nie?
    ;)
  • Mona pisze ze na wsi est łatwiej prowadzic ED.

    Watpie,by zapewniala dziec rozrywki wszelkiej maści. UCzy je i spedza z nimi czas.

    Zyje - rozmawia - kocha - pracuje = modli sie

  • To wszystko zależy chyba od szkoły. Czytałam relacje z ED, gdzie dzieci w szkole robiły np. gimnazjalną chemię czy fizykę...
  • Ja tak na intuicję potwierdziłabym zdanie Mony. Generalnie nie rozumiem potrzeby organizowania dzieciom zajęć poza nauką i domem. Tak jak nie rozumiem moich rówieśników mających rodziny, którzy MUSZĄ gdzieś chodzić - aerobik, tenis, piłka, dżudo... no, mnóstwo tego. Nie pamiętam, by rodzice moich rówieśników mieli jakieś takie zajęcia... Pewnie, że można. Tak jak wiele rzeczy. Ale żeby to jakaś konieczność zdrowotna była? Potrzeba oderwania? Wyszalenia się? E tam. Mało to dla mnie poważne.

    Mamy psa, włóczymy się po okolicy, pracujemy w domu i ogrodzie, szalejemy z dziećmi przed domem. Żyjemy. Żebym ja jeszcze jakiegoś trenera miała, karnecik, "swoje" popołudnie... Nie jest to trochę takie sztuczne generowanie potrzeb?
  • Kinga - gdy mieszkasz na wsi  ruch masz zapewniony:) Uważam, że takie wyjścia są ważne, jeśli mieszkasz w bloku. Dla zdrowia psychicznego. Wystarczy jedno wyjście w tygodniu na godzinę.

    Moi chłopcy potrzebują kontaktu z rówieśnikami. Wystarczają właściwie ministranci i skauci + dzieci z sąsiedztwa z którymi grają w piłkę.
  • edytowano wrzesień 2012
    Kinga, ja też się z tym zgadzam. W moim umyśle mieszczą się tylko jedne zajęcia dodatkowe wynikajace albo z silnej potrzeby albo z pasji. Nasz A. jest zapalonym piłkarzem. On wręcz błaga o treningi. S. nie ma potrzeby... Ale cała męska trójca ma spotkania ministranckie.

    W mojej głowie utworzył sie natomiast pewien schemat ED, taki nasz indywidualny schemat.
    Konieczny byłby dodatkowy język (2razy w tygodniu). A jesli jeszcze młodego treningi (2 razy w tygodniu) i zbiórki ministranckie. No, nie do pogodzenia logistycznie, bo wszędzie trzeba wozić i terminy zazębiają się. W naszym przypadku oczywiście. Nawet na zbiórki ministranckie 15km.
  • U nas dzieciaki mają codziennie zajęcia poza domem - pewnie gdyby chodzili do szkoły to by nie mieli  - a tak "siedzimy" w domu do ok 16-17 i wyjeżdżamy. A teraz najlepsze - mamy też basen na 6 rano trzy razy w tygodniu - 12 km od domu - zimą przy odśnieżaniu myślę, że o 4,30 trzeba będzie wstawać  :D 

  • edytowano wrzesień 2012
    no toś mnie powaliła tym basenem @-) Ja to przy tobie "za miętka" jestem..... i rano spac mi się chce.....
  • Eee mnie powalił mój mąż takim obrotem sprawy - w zeszłym roku o 10 mieliśmy śniadanie - a w tym przypadkiem wykluł się ten basen - na razie to Ojciec wozi towarzystwo :) no jutro jadę ja, ale umówiłam się z trenerem na 9 :)
  • Nasz siedmiolatek też tylko piłka i piłka. Ale akutrat tę pasję wyniósł...ze szkoły.
    W tej szkole to jakiś szł piłkarski pamuje.
  • Ludzie kochani. W życiu nie weszłabym do basenu wcześniej niż po 12.00 :D I to w największy tylko upał.
    Ale nie uważam, żeby wszyscy musieli tak mieć :))))

    Opisując swoje wyobrażenia czy potrzeby, nie chcę ich jakoś rozciągać na całą ludzkość. Wiele z nich mnie dziwi, ale wolnoć Tomku...
    No i nie mówię o jednych zajęciach w tygodniu dla dzieci. Za to @agga rozwaliłaś mnie. I basenem i tym wychodzeniem codziennie z domu :) nie moja bajka. Ciekawam, jakie będą moje dzieci...
  • Tak, znowu moje wiejskie rozpasanie wyszło...
  • @Kinga - jak się dowiedziałam o basenie na 6 to padłam - ale jak zobaczyłam dzieciaki o 8 po basenie, to zmieniłam zdanie - ja łatwo zmieniam bajki...

    My też na uboczu mieszkamy, ale zajęcia poza domem to inny rodzaj aktywności - myślę, że im służą - choć nie ukrywam wolałabym sobie poczytać zamiast włóczyć się po salach gimnastycznych... Książkę biorę ze sobą i czasem się udaje czytać karmiąc najmłodszego i zawiązując pasy trenującym - fakt inne mamy patrzą na mnie ze zgrozą;)

    @AB - rozumiem całkowicie Twoje obawy - ja mieszkałam w bloku z najmłodszą dwójką i dostawałam listy na drzwi przyklejone - że od '68 nie było tu takiego huku i rumoru - świat Twoich sąsiadów napewno jest niepowtarzalny :D
  • I jeszcze takie refleksje przedbasenowe - może banalne - dzieci z ED muszą brać odpowiedzialność za swoje postępowanie dużo wcześniej niż szkolne. Do szkoły TRZEBA chodzić, a w domu MOŻNA się uczyć jeżeli przezwycięży się naturalną większą chęć siedzenia na drzewie niż nad ortografią :) 
  • edytowano wrzesień 2012
    Nadszedł czas egzaminów. Tak, tak, dziecko uczące się w domu ma
    obowiązek zdać kilka egzaminów na koniec roku szkolnego. Na etapie
    nauczania początkowego nie jest to wielkim problemem (poza drżeniem
    serca, które w naturalny sposób towarzyszy uczniowi i rodzicom), ale w
    starszych klasach bywa poważnym kłopotem, szczególnie gdy uświadomimy
    sobie, że syn czy córka ma do zdania od 5 do 12 egzaminów, a każdy z
    nich składa się z części pisemnej i ustnej. A jeśli nie powiedzie mu się
    choćby z jednego przedmiotu? Będzie musiał zrezygnować z homeschoolingu
    i powtarzać klasę, ucząc się już w szkole. Niestety, niesprawiedliwość
    systemu jest porażająca. Dziecko edukujące się w domu nie ma możliwości
    niezdania i jednocześnie pozostania w tym systemie. Ono ma tylko jedną
    szansę!

    -----------------------------------------------------
    Aby dziecku powiodło się na egzaminach trzeba być we właściwej szkole, która patrzy przychylnie na ED. Dziecko, które uczy się w domu ma znacznie większą wiedzę od tego, które uczy się w szkole. Zadne dziecko uczące się w szkole nie musi zdawać egzaminów z dużej ilości materiału, tzn. z takiej ilości jak dziecko na ED. Realnie myślący nauczyciele powinni to wziąć pod uwagę, dlatego tak ważna jest ich przychylność.
    My mamy dzieci do takiej szkoły właśnie zapisane, na miejscu tzn. w Krakowie. Chciałabym podziękować za wskazanie takiej szkoły Renacie i Witkowi :)
    Nie wyobrażam sobie, aby nauczyciele z naszej szkoły mogli całkiem negatywnie ocenić poracę ucznia w domu, czyli postawić mu ndst.
  • na wsi jest łatwiej prowadzic ED

    ------------------------------------

    Co jakiś czas jeździmy na wieś, żeby się zresetować. M. się wybiega i od razu lepiej z koncentracją i dyscypliną. A dziś przyjechał dziadek i zbierają żołędzie po Warszawie na sadzenie lasu. Na 1 ha potrzeba 10 tys. sadzonek, a wschodzi, co druga. M. bardzo się zaangażował, może podziałała wycieczka do Ogrodu Botanicznego, na której oglądaliśmy, w jaki sposób rośliny podróżują.  

    Ja to myślę sobie tak - najbliższy rok będę uczyć w domu, ale nie planuję, że zrobię tak gimnazjum, czy liceum, bo to zbyt odległe w czasie. Wydaje mi się, że warto chociaż rok, czy etap wczesnoszkolny. Bardzo cementuje rodzinę.

  • Ja pod koniec roku pytam syna, czy chce wrócić do szkoły, czy zostaje w domu. Jeśli będzie kiedyś chciał wrócić - to wróci. Na razie woli dom. Do szkoły średniej chcę by chodził - z mężem chodziliśmy do jednej klasy, więc mam sentyment. Ale wolałabym, by wybrał dobre technikum,niż  liceum. Mamy niedaleko najlepszą budowlankę w Polsce z fantastycznymi nauczycielami. 
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.