>Hipoteza z wybuchami jest wg mnie po prostu kompletnie niewiarygodna.
Tego nie wiem. Ale z tego co pamiętam, blogerzy twierdzili, że zapis urwał się z 3 s przed uderzeniem o ziemię. Czemu?
>Naprawdę uważasz za wiarygodne, że zamachowcy byli by w stanie tak ustawić podejścia tupolewa, by rozbił się on dokładnie na polanie pod smoleńskim płotem?
To nie jest poletko u Jasia, tylko parę hektarów wojskowego terenu. Wiadomo więc, że nad nim samolot podchodzi do lądowania. Próby potwierdziły też, że samolot powinien był odejść, a nie odszedł. Rola oficera na lotnisku smoleńskim, który zmusił kontrolerów do sprowadzania samolotu, specnaz który był szybszy niż straż pożarna, Turowski, awaria kamer i kontroli identyfikacji na Okęciu, zaginiona czarna skrzynka, a także dziesiątki innych poszlak wskazują, że o przypadku być nie mogło. Osobiście wydaje mi się, że mając samolot u siebie w remoncie można było ruscy mogli zrobić w nim wszystko, łącznie z tym, że np. w kluczowym momencie odcinają paliwo czy inny sabotaż na sygnał radiowy. Przeczy temu jednak stan wraku, nie widziałem oglądając różne programy o katastrofach, żeby po uderzeniu z tak niskiej wysokości nastąpiła taka dezintegracja samolotu. Łącznie z tym, że kokpitu nie ma w ogóle (a przynajmniej chyba go nie pokazano). O trotylu wiadomo też z badań jednego z rodziny pasażerów.
Co do Macierewicza, wydaje mi się, że on nie mówi, że mają pewność, tylko takie i takie rzeczy wskazują na wybuch. Jeżeli twierdzi, że na pewno, to się zapędza.
I mimo najszczerszej chęci osób zaangażowanych, dopóki wszystko będzie tajne przez poufne, a rząd będzie się skupiał na ataku i obronie raportu Anodiny, nic się nie dowiemy
>Nie zamiotą pod dywan, a w szczególności nie odwiodą od powinności i obowiązków polskich żadne ujadania zaprzańców, medialnych również. Trzeba dać sobie czas. Już wiele osób odrzuciło tefałenowskie okulary.
Byc moze komus na tym zamieszaniu zalezy wlasnie... Podzielam zdanie Spiocha.
Komu? Macierewiczowi? Poza tym Spioch nie ma zdania w tej sprawie.
Nie mam zdanie z powodu burzy medialnej. Cała sprawa zamachu/katastrofy i to co się po nim działo to dowód na to, że żyjemy w czasach saskich bis! Decyzje zapadają nie na naszym poletku.
Nie wiem czy ten wywiad z generałem USAir Force był już cytowany.
(...)
Jak ocenia Pan dotychczasowe śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej? Mówimy o pseudośledztwie, a raczej należałoby powiedzieć: o zacieraniu śladów, które jest zniewagą, skandalem i przestępstwem popełnionym z niewyobrażalną arogancją. To wyraz pogardy wobec suwerenności i niepodległości Polski oraz policzek dla całej ludzkości. Czego innego jednak można się było spodziewać po nielegalnym, przestępczym reżimie gangsterów i złodziei oraz agentach organów represji tego niemoralnego państwa?
w świetle ostatnich dni (vide wczorajszy program Lisa gdzie „użyto” córki Jarugi Nowackiej, czy też atak Niesioła, ostatnie słowa premiera o komisji) widać ża ktoś ma sraczkę ze strachu
i tak ma być
bardzo dobrze
seryjny samobójca się wypalił, teraz chcą zabijać śmiechem
...Mamy bardzo prostą zasadę: rubel za wejście, dwa za wyjście. To znaczy, że wstąpić do organizacji jest trudno, ale jeszcze trudniej ją opuścić. Teoretycznie dla wszystkich jej członków przewidziano tylko jedno wyjście: przez komin. Dla jednych z najwyższymi honorami, dla innych hańbiące, ale komin jest jeden. Tylko przez ten komin odchodzimy z organizacji. Oto on... - Siwy wskazuje mi ogromne, na całą ścianę, okno: - Podziwiaj.
Z wysokości dziewiątego piętra rozpościera się przed moimi oczami panorama ogromnego, bezkresnego lotniska, na pustkowiu, sięgającym horyzontu. W dole prosto pod nogami - labirynt wysypanych piaskiem dróżek wijących się pomiędzy sprężystymi ścianami krzaków. Potężny, betonowy mur najeżony gęstą siecią drutu kolczastego, rozpiętego na białych izolatorach, oddziela zieleń parku od spalonej trawy lotniska.
- Oto on... - Siwy pokazuje niewysoki, może dziesięciometrowy, gruby, kwadratowy komin wyrastający nad płaskim smołowanym dachem. Czarny dach unosi się nad zielonymi falami bzów, jak trawa na oceanie, albo jak staroświecki parowiec, o niskiej burcie, z pokracznym kominem. Z komina wypływa lekki, przejrzysty dymek.
- Czy ktoś właśnie opuszcza organizację?
- Nie - śmieje się Siwy. - Komin to nie tylko nasze wyjście, to również źródło naszej energii, a przy okazji powiernik naszych najtajniejszych sekretów. W tej chwili palą po prostu tajne dokumenty. Wiesz, lepiej spalić, niż przechowywać. To pewniejsze. Kiedy ktoś opuszcza organizację, dym jest zupełnie inny: gęsty, tłusty. Jeżeli wstąpisz do organizacji, też pewnego dnia wylecisz do nieba przez ten komin. Ale to nie teraz. Teraz organizacja daje ci ostatnią możliwość wycofania się, ostatnią szansę przemyślenia twojego wyboru. A żebyś miał się nad czym zastanawiać, pokażę ci pewien film. Siadaj.
Siwy przyciska guzik na pulpicie i sadowi się w sąsiednim fotelu. Ciężkie brunatne kotary lekko poskrzypując zasłaniają olbrzymie okna i z miejsca na ekranie, bez jakichkolwiek napisów czy wstępów, pojawia się obraz. Film czarno-biały, kopia stara, mocno podniszczona. Dźwięku nie ma i tym wyrazistszy jest terkot aparatu projekcyjnego.
Na ekranie - wysoki mroczny pokój bez okien. Coś w rodzaju hali fabrycznej czy kotłowni. Na zbliżeniu - piec z żelaznymi drzwiczkami przypominającymi bramę malutkiej twierdzy, oraz prowadnica kierunkowa: dwie szyny znikające w piecu, jak tory kolejowe w tunelu. Obok pieca - ludzie w szarych fartuchach. Palacze. Pojawia się trumna. Ot co!... Krematorium! Pewnie to, które widziałem przed chwilą za oknem. Ludzie w fartuchach unoszą trumnę i ustawiają na szynach. Drzwiczki płynnie rozsunęły się na boki, ktoś popchnął trumnę, która uniosła swego nieznanego lokatora w ryczące płomienie. A oto najazd kamery na twarz żywego człowieka. Twarz zlana potem. Gorąco przy piecu. Twarz filmowana jest ze wszystkich stron i w długich ujęciach. Trwa to wieczność. Wreszcie kamera oddala się, ukazując całą postać. Człowiek nie nosi fartucha. Jest ubrany w drogi czarny garnitur, co prawda straszliwie wymięty. Krawat na szyi skręcony jak sznur. Przywiązano go stalową linką do noszy, które oparto o ścianę, na tylnych uchwytach, tak, aby mógł widzieć wlot pieca.
Wszyscy palacze raptem odwrócili się do przywiązanego. To powszechne zainteresowanie najwyraźniej mu nie w smak. Krzyczy. Straszliwie krzyczy. Nie słychać dźwięku, ale wiem, że od takiego krzyku szyby dzwonią w oknach. Czterej palacze troskliwie opuszczają nosze na podłogę, po czym zgodnie dźwigają w górę. Przywiązany dokonuje nadludzkiego wysiłku, aby im przeszkodzić. Tytanicznie napięta twarz. Żyła na czole nabrzmiała tak, że gotowa pęknąć. Ale próba ugryzienia palacza w rękę nie powiodła się. Zęby przywiązanego wpijają się w jego własną wargę - i czarny strumyk krwi spływa po brodzie. Ostre ma zęby, nie ma co. Skrępowany jest mocno, ale wije się, jak pojmana jaszczurka. Głowa ulegając zwierzęcemu instynktowi wali rytmicznymi uderzeniami w drewniany uchwyt. Przywiązany walczy nie o życie, lecz o lekką śmierć. Jego rachuby są oczywiste: rozhuśtać nosze i wraz z nimi runąć z szyn na cementową posadzkę. To będzie właśnie lekka śmierć, a przynajmniej utrata świadomości. W nieświadomości nawet do pieca nie strach... Ale palacze znają swój fach. Po prostu przytrzymują nosze za uchwyty, nie pozwalając im się rozhuśtać. A do ich rąk przywiązany nie jest w stanie sięgnąć zębami, choćby nawet kark sobie skręcił.
Powiadają, że w ostatnim mgnieniu życia człowiek może dokonać cudów. Instynktownie wszystkie jego mięśnie, cała jego świadomość i wola, całe pragnienie życia raptem koncentrują się w jednym krótkim szarpnięciu... I człowiek się szarpnął! Szarpnął się całym ciałem. Szarpnął się tak, jak wyrywa się lis z potrzasku, przegryzając i wyrywając własną skrwawioną łapę. Szarpnął się tak, że zadrżały metalowe szyny. Szarpnął się, łamiąc własne kości, rwąc żyły i mięśnie. Szarpnął się...
Ale stalowa linka nie puściła. I oto nosze płynnie ruszyły w stronę pieca. Drzwiczki wiodące do paleniska rozsunęły się na boki, rzucając na podeszwy dawno nieczyszczonych lakierków snop białego światła. Oto stopy zbliżają się do ognia. Człowiek stara się zgiąć nogi, podkurczyć kolana, zwiększyć odstęp między stopami i szalejącymi płomieniami. Jego wysiłki spełzają na niczym. Operator pokazuje palce na zbliżeniu. Drut wpił się w nie głęboko. Ale koniuszki palców nie są skrępowane. I tymi koniuszkami człowiek usiłuje zahamować ruch noszy. Czubki palców są rozczapierzone i napięte.
Gdyby na cokolwiek natrafiły na swej drodze, człowiek niewątpliwie zdołałby się zatrzymać. I raptem nosze nieruchomieją przed samym otworem.
Nowa postać, ubrana jak wszyscy palacze w szary fartuch, daje im znak ręką. Na to skinienie palacze zdejmują nosze z szyn, po czym ponownie stawiają je na tylnych uchwytach przy ścianie. Co się stało? Dlaczego zwlekają? Ach, wszystko jasne. Do sali krematorium na niskim wózku wtacza się jeszcze jedna trumna! Wieko już dokręcone. Cóż za przepych! Jaka elegancja. Trumna ozdobiona frędzelkami i lamówkami. Wszyscy z drogi, jedzie honorowa trumna! Palacze ustawiają ją na prowadnicy - i już ruszyła w ostatnią podróż. Teraz przyjdzie niezmiernie długo czekać, nim spłonie. Trzeba czekać, czekać. Dużo, dużo cierpliwości trzeba...
A oto nareszcie i kolej na przywiązanego. Nosze ponownie na prowadnicy. I znowu słyszę ten bezdźwięczny krzyk, który mógłby zrywać drzwi z zawiasów. Z nadzieją wpatruję się w twarz przywiązanego. Staram się dostrzec oznaki szaleństwa. Szaleńcom łatwo jest na tym świecie. Ale nie dostrzegam takich objawów w przystojnej, męskiej twarzy, nie skażonej piętnem obłędu. Po prostu człowiek nie chce iść do pieca i stara się w jakiś sposób dać temu wyraz. A jakże wyrazić to, jak nie krzykiem? No więc krzyczy. Na szczęście ów wrzask nie został uwieczniony. O, już lakierowane buty znalazły się w ogniu. Poszły, niech to wszyscy diabli.
Ogień huczy. Pewnie tłoczą tlen. Dwaj pierwsi palacze odskakują, dwaj ostatni popychają nosze w głąb. Drzwiczki paleniska zamykają się, ucicha terkot aparatu projekcyjnego.
- On... Kto to?... - Sam nie wiem, po co zadaję to pytanie.
- On? Pułkownik. Były pułkownik. Był w naszej organizacji. Na wysokich szczeblach. Oszukiwał organizację. Za to został z niej usunięty. I odszedł. Taką mamy zasadę. Nikogo na siłę nie wciągamy. Nie chcesz, powiedz "nie". Ale jeżeli powiesz "tak", to należysz do organizacji bez reszty. Razem z butami i krawatem. No więc?... Daję ci ostatnią szansę. Na rozmyślania minuta.
* Wiktor Suworow "Akwarium"
Piotr Popow, ppłk (?-1958)
Oficer radzieckiego GRU (wywiadu wojskowego), który był szpiegiem CIA jako odstępca od 1953 do 1958. Nawiązał kontakt z CIA 1 stycznia 1953, przekazując w Wiedniu amerykańskiemu dyplomacie kartkę z propozycją spotkania. Przekazywał Amerykanom pierwsze - po II wojnie światowej - informacje o nowej strukturze GRU i operacjach wywiadowczych w Austrii i Jugosławii.
W 1954 powrócił do kraju, skąd skierowano go na placówkę do Berlina. Ostrzegł wówczas Amerykanów o zamiarze wysłania do Stanów Zjednoczonych nielegała (kobiety). Agentka obserwowana od chwili przyjazdu, wyczuła zagrożenie i powróciła do ZSRR.
W 1958 Popowa wezwano do centrali. W Moskwie został odwrócony przez KGB. Zażądano, aby wyjawił kanały łączności z CIA. Popow zaaranżował spotkanie ze swym oficerem prowadzącym, działającym pod przykrywką dyplomatyczną oficerem CIA, Russellem Langellem. W czasie spotkania, w październiku 1958 zdołał przekazać informację o swoim "odwróceniu", nim obydwaj zostali aresztowani. Langelle'a wydalono z ZSRR, Popowa zaś stracono, podobno paląc żywcem w piecu w obecności kilku oficerów GRU.
Początkowo uważano, iż jego dekonspirację spowodowała nazbyt skrupulatna inwigilacja zarządzona przez FBI. Prawdopodobniejsze wydaje się jednak, iż wydał go radziecki kret w MI6 George Blake.
* Norman Polmar, Thomas B. Allen "Księga szpiegów. Encyklopedia”
Jak wyjść z sytuacji bez wyjścia - prof. Dakowski o Smoleńsku
"...Zygmunt Białas: Mówił Pan kiedyś -"Chrystus jest PRAWDĄ. ON zwycięży. Dlatego można i należy śmiało prawdy szukać. Za wszelką cenę". Szukaliśmy, szukamy... Są tego widoczne efekty. Jednak wkrada się znużenie, coraz częściej brakuje cierpliwości i zaufania wśród Blogerów, którzy kiedyś zgodnie współpracowali. Także Czytelnicy są już zmęczeni i zdezorientowani. Czyżby następował nieuchronny koniec naszych dążeń do ujawnienia prawdy?
Prof. Mirosław Dakowski: Okazało się, że Zbrodnia Smoleńska jest przerośnięta (jak w boczku) i splątana z pozostałymi zbrodniami i patologiami w Polsce. A ponieważ są one spowodowane postępowymi tendencjami w świecie – w sensie ludzkim - jesteśmy bezsilni. Same starania rozumowe nie wystarczą.
Musimy sięgnąć po Broń Bożą.
Z bólem stwierdzam, że zapewne jako Naród jesteśmy jeszcze na tyle bierni, obojętni i skundleni, że Niebo uznało, iż jeszcze „nie należy się nam” Prawda.
Widocznie musimy doświadczyć na sobie wielu więcej kłamstw, zbrodni, niesprawiedliwości, byśmy zrozumieli i uznali, że tylko korne błaganie o ratunek Boga (w Trójcy Jedynego – dodaję dla uściślenia, bo narzucany nam brak logiki i narzucana „religia dialogu” nawet tę oczywistość rozmywają...), przez Wszechpośredniczkę da nam cud ratunku.
W ostatnich dziesięcioleciach z sytuacji beznadziejnych wyrwali się Austriacy (1953-54-55). Na Filipinach - dwumilionowa rozmodlona manifestacja odwróciła widmo krwawej masakry (1986 r.). Węgrzy w 2010-tym zwycięstwo SOBIE WYMODLILI. Episkopat zmobilizował ich do modlitwy różańcowej. W Krucjacie brało udział ponad 10 % Narodu. Starczyło. I kłamstwo Gyurcsány’ego padło.
U nas - episkopat śpi, lub odnosi się wrogo... To jest rozpaczliwe.Tak długo, jak w comiesięcznych Pokutnych Marszach Różańcowych bierze udział, jak w Warszawie, po kilkaset osób - a nie na przykład STO TYSIĘCY - Prawdy nie odkryjemy....."
"...W dniu 26.09.2013 roku, podczas pobytu w USA, B.Komorowski otrzymał nagrodę Atlantic Council (Rady Atlantyckiej). zwaną Global Citizen Awards. Nagrodę wręczył Dr Zbigniew Brzeziński. Razem z B.Komorowskim nagrodę otrzymali: królowa Rania Al Abdullah z Jordanii i Maestro Seiji Ozawa.
Frederick Kempe(President and CEO) na zakończenie imprezy, nazwał laureatów " wybitnymi osobowościami".
Skąd takie honory dla człowieka, który intelektualnie nie przystaje do dwoje pozostałych laureatów i za jakie osiągnięcia czy dokonania, organizacja dążąca do wprowadzenia Nowego Światowego Porządku(NWO), nagradza. Tu powinniśmy się cofnąć do 2010 roku i zamachu stanu dokonanego w dniu 10 kwietnia, przez B.Komorowskiego. Ten zamach był w tym celu przeprowadzony, by usunąć przeszkodę na drodze polityki NWO w Europie, czyli zbliżenia Unii Eurazjatyckiej budowanej wtedy przez Rosję(na razie w postaci Unii Celnej)z krajami byłego ZSRR i Uni Europejskiej pod przewodnictwem strategicznych partnerow: Rosji i Niemiec.
Podczas pobytu B.Komorowskiego w Waszyngtonie 8.12.2010 roku, Obama tak komplementował ów zamach stanu dokonany przez B.Komorowskiego:
"Ta strata, śmierć Lecha Kaczyńskiego, pierwszej damy i polskich liderów spowodowała szok, niemniej <b>pewną ręką</b> doprowadzono do odzyskania równowagi w Polsce. Byłem pod wrażeniem przewodnictwa Komorowskiego.....
.....O tym, że nagrodzono B.Komorowskiego za działania w celu usuniecia "przeszkody" jaką stanowił śp. L.Kaczyński i jego polityka wschodnia, dla polityki NWO, świadczą słowa Z.Brzezińskiego, który wręczał nagrodę B.Komorowskiemu:
"Jak mówił, współczesna Polska jest "demokracją odnoszącą sukcesy, ważnym członkiem NATO i sprawdzonym w boju sojusznikiem USA". Brzeziński zwrócił uwagę, że Komorowski jako prezydent Polski wyciąga rękę do jej wschodnich sąsiadów. Wskazał, że jeśli Ukraina stowarzyszy się z Unią Europejską, a później w tym kierunku podąży Rosja, będzie to także zasługa obecnej polityki Polski i jej zaangażowania na Wschodzie.
- Nie możemy zapomnieć, że przyszłość Zachodu zależy od współpracy w zakresie polityki, gospodarki i bezpieczeństwa między USA a Europą. Jeśli Stany Zjednoczone i Europa mogą wzmocnić swoje więzi, wspólnota atlantycka da przykład innym częściom świata, gdzie rozwijają się liczne konflikty i niepokoje - powiedział Brzeziński."
Komentarz
Cała sprawa zamachu/katastrofy i to co się po nim działo to dowód na to, że żyjemy w czasach saskich bis!
Decyzje zapadają nie na naszym poletku.
Nie wiem czy ten wywiad z generałem USAir Force był już cytowany.
(...)
Jak ocenia Pan dotychczasowe śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej?
Mówimy
o pseudośledztwie, a raczej należałoby powiedzieć: o zacieraniu śladów,
które jest zniewagą, skandalem i przestępstwem popełnionym z
niewyobrażalną arogancją. To wyraz pogardy wobec suwerenności i
niepodległości Polski oraz policzek dla całej ludzkości. Czego innego
jednak można się było spodziewać po nielegalnym, przestępczym reżimie
gangsterów i złodziei oraz agentach organów represji tego niemoralnego
państwa?
(...)
link
...Mamy bardzo prostą zasadę: rubel za wejście, dwa za wyjście. To znaczy, że wstąpić do organizacji jest trudno, ale jeszcze trudniej ją opuścić. Teoretycznie dla wszystkich jej członków przewidziano tylko jedno wyjście: przez komin. Dla jednych z najwyższymi honorami, dla innych hańbiące, ale komin jest jeden. Tylko przez ten komin odchodzimy z organizacji. Oto on... - Siwy wskazuje mi ogromne, na całą ścianę, okno: - Podziwiaj.
Z wysokości dziewiątego piętra rozpościera się przed moimi oczami panorama ogromnego, bezkresnego lotniska, na pustkowiu, sięgającym horyzontu. W dole prosto pod nogami - labirynt wysypanych piaskiem dróżek wijących się pomiędzy sprężystymi ścianami krzaków. Potężny, betonowy mur najeżony gęstą siecią drutu kolczastego, rozpiętego na białych izolatorach, oddziela zieleń parku od spalonej trawy lotniska.
- Oto on... - Siwy pokazuje niewysoki, może dziesięciometrowy, gruby, kwadratowy komin wyrastający nad płaskim smołowanym dachem. Czarny dach unosi się nad zielonymi falami bzów, jak trawa na oceanie, albo jak staroświecki parowiec, o niskiej burcie, z pokracznym kominem. Z komina wypływa lekki, przejrzysty dymek.
- Czy ktoś właśnie opuszcza organizację?
- Nie - śmieje się Siwy. - Komin to nie tylko nasze wyjście, to również źródło naszej energii, a przy okazji powiernik naszych najtajniejszych sekretów. W tej chwili palą po prostu tajne dokumenty. Wiesz, lepiej spalić, niż przechowywać. To pewniejsze. Kiedy ktoś opuszcza organizację, dym jest zupełnie inny: gęsty, tłusty. Jeżeli wstąpisz do organizacji, też pewnego dnia wylecisz do nieba przez ten komin. Ale to nie teraz. Teraz organizacja daje ci ostatnią możliwość wycofania się, ostatnią szansę przemyślenia twojego wyboru. A żebyś miał się nad czym zastanawiać, pokażę ci pewien film. Siadaj.
Siwy przyciska guzik na pulpicie i sadowi się w sąsiednim fotelu. Ciężkie brunatne kotary lekko poskrzypując zasłaniają olbrzymie okna i z miejsca na ekranie, bez jakichkolwiek napisów czy wstępów, pojawia się obraz. Film czarno-biały, kopia stara, mocno podniszczona. Dźwięku nie ma i tym wyrazistszy jest terkot aparatu projekcyjnego.
Na ekranie - wysoki mroczny pokój bez okien. Coś w rodzaju hali fabrycznej czy kotłowni. Na zbliżeniu - piec z żelaznymi drzwiczkami przypominającymi bramę malutkiej twierdzy, oraz prowadnica kierunkowa: dwie szyny znikające w piecu, jak tory kolejowe w tunelu. Obok pieca - ludzie w szarych fartuchach. Palacze. Pojawia się trumna. Ot co!... Krematorium! Pewnie to, które widziałem przed chwilą za oknem. Ludzie w fartuchach unoszą trumnę i ustawiają na szynach. Drzwiczki płynnie rozsunęły się na boki, ktoś popchnął trumnę, która uniosła swego nieznanego lokatora w ryczące płomienie. A oto najazd kamery na twarz żywego człowieka. Twarz zlana potem. Gorąco przy piecu. Twarz filmowana jest ze wszystkich stron i w długich ujęciach. Trwa to wieczność. Wreszcie kamera oddala się, ukazując całą postać. Człowiek nie nosi fartucha. Jest ubrany w drogi czarny garnitur, co prawda straszliwie wymięty. Krawat na szyi skręcony jak sznur. Przywiązano go stalową linką do noszy, które oparto o ścianę, na tylnych uchwytach, tak, aby mógł widzieć wlot pieca.
Wszyscy palacze raptem odwrócili się do przywiązanego. To powszechne zainteresowanie najwyraźniej mu nie w smak. Krzyczy. Straszliwie krzyczy. Nie słychać dźwięku, ale wiem, że od takiego krzyku szyby dzwonią w oknach. Czterej palacze troskliwie opuszczają nosze na podłogę, po czym zgodnie dźwigają w górę. Przywiązany dokonuje nadludzkiego wysiłku, aby im przeszkodzić. Tytanicznie napięta twarz. Żyła na czole nabrzmiała tak, że gotowa pęknąć. Ale próba ugryzienia palacza w rękę nie powiodła się. Zęby przywiązanego wpijają się w jego własną wargę - i czarny strumyk krwi spływa po brodzie. Ostre ma zęby, nie ma co. Skrępowany jest mocno, ale wije się, jak pojmana jaszczurka. Głowa ulegając zwierzęcemu instynktowi wali rytmicznymi uderzeniami w drewniany uchwyt. Przywiązany walczy nie o życie, lecz o lekką śmierć. Jego rachuby są oczywiste: rozhuśtać nosze i wraz z nimi runąć z szyn na cementową posadzkę. To będzie właśnie lekka śmierć, a przynajmniej utrata świadomości. W nieświadomości nawet do pieca nie strach... Ale palacze znają swój fach. Po prostu przytrzymują nosze za uchwyty, nie pozwalając im się rozhuśtać. A do ich rąk przywiązany nie jest w stanie sięgnąć zębami, choćby nawet kark sobie skręcił.
Powiadają, że w ostatnim mgnieniu życia człowiek może dokonać cudów. Instynktownie wszystkie jego mięśnie, cała jego świadomość i wola, całe pragnienie życia raptem koncentrują się w jednym krótkim szarpnięciu... I człowiek się szarpnął! Szarpnął się całym ciałem. Szarpnął się tak, jak wyrywa się lis z potrzasku, przegryzając i wyrywając własną skrwawioną łapę. Szarpnął się tak, że zadrżały metalowe szyny. Szarpnął się, łamiąc własne kości, rwąc żyły i mięśnie. Szarpnął się...
Ale stalowa linka nie puściła. I oto nosze płynnie ruszyły w stronę pieca. Drzwiczki wiodące do paleniska rozsunęły się na boki, rzucając na podeszwy dawno nieczyszczonych lakierków snop białego światła. Oto stopy zbliżają się do ognia. Człowiek stara się zgiąć nogi, podkurczyć kolana, zwiększyć odstęp między stopami i szalejącymi płomieniami. Jego wysiłki spełzają na niczym. Operator pokazuje palce na zbliżeniu. Drut wpił się w nie głęboko. Ale koniuszki palców nie są skrępowane. I tymi koniuszkami człowiek usiłuje zahamować ruch noszy. Czubki palców są rozczapierzone i napięte.
Gdyby na cokolwiek natrafiły na swej drodze, człowiek niewątpliwie zdołałby się zatrzymać. I raptem nosze nieruchomieją przed samym otworem.
Nowa postać, ubrana jak wszyscy palacze w szary fartuch, daje im znak ręką. Na to skinienie palacze zdejmują nosze z szyn, po czym ponownie stawiają je na tylnych uchwytach przy ścianie. Co się stało? Dlaczego zwlekają? Ach, wszystko jasne. Do sali krematorium na niskim wózku wtacza się jeszcze jedna trumna! Wieko już dokręcone. Cóż za przepych! Jaka elegancja. Trumna ozdobiona frędzelkami i lamówkami. Wszyscy z drogi, jedzie honorowa trumna! Palacze ustawiają ją na prowadnicy - i już ruszyła w ostatnią podróż. Teraz przyjdzie niezmiernie długo czekać, nim spłonie. Trzeba czekać, czekać. Dużo, dużo cierpliwości trzeba...
A oto nareszcie i kolej na przywiązanego. Nosze ponownie na prowadnicy. I znowu słyszę ten bezdźwięczny krzyk, który mógłby zrywać drzwi z zawiasów. Z nadzieją wpatruję się w twarz przywiązanego. Staram się dostrzec oznaki szaleństwa. Szaleńcom łatwo jest na tym świecie. Ale nie dostrzegam takich objawów w przystojnej, męskiej twarzy, nie skażonej piętnem obłędu. Po prostu człowiek nie chce iść do pieca i stara się w jakiś sposób dać temu wyraz. A jakże wyrazić to, jak nie krzykiem? No więc krzyczy. Na szczęście ów wrzask nie został uwieczniony. O, już lakierowane buty znalazły się w ogniu. Poszły, niech to wszyscy diabli.
Ogień huczy. Pewnie tłoczą tlen. Dwaj pierwsi palacze odskakują, dwaj ostatni popychają nosze w głąb. Drzwiczki paleniska zamykają się, ucicha terkot aparatu projekcyjnego.
- On... Kto to?... - Sam nie wiem, po co zadaję to pytanie.
- On? Pułkownik. Były pułkownik. Był w naszej organizacji. Na wysokich szczeblach. Oszukiwał organizację. Za to został z niej usunięty. I odszedł. Taką mamy zasadę. Nikogo na siłę nie wciągamy. Nie chcesz, powiedz "nie". Ale jeżeli powiesz "tak", to należysz do organizacji bez reszty. Razem z butami i krawatem. No więc?... Daję ci ostatnią szansę. Na rozmyślania minuta.
* Wiktor Suworow "Akwarium"
Piotr Popow, ppłk (?-1958)
Oficer radzieckiego GRU (wywiadu wojskowego), który był szpiegiem CIA jako odstępca od 1953 do 1958. Nawiązał kontakt z CIA 1 stycznia 1953, przekazując w Wiedniu amerykańskiemu dyplomacie kartkę z propozycją spotkania. Przekazywał Amerykanom pierwsze - po II wojnie światowej - informacje o nowej strukturze GRU i operacjach wywiadowczych w Austrii i Jugosławii.
W 1954 powrócił do kraju, skąd skierowano go na placówkę do Berlina. Ostrzegł wówczas Amerykanów o zamiarze wysłania do Stanów Zjednoczonych nielegała (kobiety). Agentka obserwowana od chwili przyjazdu, wyczuła zagrożenie i powróciła do ZSRR.
W 1958 Popowa wezwano do centrali. W Moskwie został odwrócony przez KGB. Zażądano, aby wyjawił kanały łączności z CIA. Popow zaaranżował spotkanie ze swym oficerem prowadzącym, działającym pod przykrywką dyplomatyczną oficerem CIA, Russellem Langellem. W czasie spotkania, w październiku 1958 zdołał przekazać informację o swoim "odwróceniu", nim obydwaj zostali aresztowani. Langelle'a wydalono z ZSRR, Popowa zaś stracono, podobno paląc żywcem w piecu w obecności kilku oficerów GRU.
Początkowo uważano, iż jego dekonspirację spowodowała nazbyt skrupulatna inwigilacja zarządzona przez FBI. Prawdopodobniejsze wydaje się jednak, iż wydał go radziecki kret w MI6 George Blake.
* Norman Polmar, Thomas B. Allen "Księga szpiegów. Encyklopedia”
Porównanie dokonań naukowych członków komisji Laska i Macierewicza
http://niewygodne.info.pl/artykul/00510.htm
- Nie możemy zapomnieć, że przyszłość Zachodu zależy od współpracy w zakresie polityki, gospodarki i bezpieczeństwa między USA a Europą. Jeśli Stany Zjednoczone i Europa mogą wzmocnić swoje więzi, wspólnota atlantycka da przykład innym częściom świata, gdzie rozwijają się liczne konflikty i niepokoje - powiedział Brzeziński."