Prawda jest taka, że system dopłat w Unii jest bardzo anachroniczny. Powstawał w zupełnie innej rzeczywistości społecznej - gdy w pamięci świeża była trauma wojny, gdy obawy o to, że wybuchnie klęska głodu były całkiem realne, a bieda przeogromna (narodziny wpólnej polityki rolnej, plan Mansholta) Oczywiście już od dziesięcioleci żadnego zagrożenia głodem nie ma, żywności jest zbyt dużo i jej ogromne ilości się marnują co zauważono już w latach 70-80 (na co odpowiedzią miał byc plan MacSharry'ego, który część problemów rozwiązywał, inne tworzył), natomiast system przywilejów został, bo w demokracji trudno jest odbierać "prawa nabyte".
Ja bym w tej sytuacji na razie nie rezygnowała z dopłat bezpośrednich, bo wiadomo że reszta Europy nie zrezygnuje, natomiast jednak była za tym, by rolnicy rozliczali się normalnie, jak wszyscy inni obywatele: Pit + ZUS (likwidacja KRUS) lub działalność gospodarcza zwłaszcza przy dużych gospodarstwach.
Takiego zagrożenia nie ma. Żywności w Polsce jest zbyt dużo i się ona marnuje, gdyby nie liczni pośrednicy, system itp. to byłaby naprawdę bardzo tania.
Specjalna produkcja rolna nie może się rozliczać na KRUSie, większe gospodarstwo opłaca się mieć na działalności, bo wrzuca się w koszty paliwo itd. Dochód dla małych zawyżony jest od czapy i odcina od różnych rozwiązań socjalnych, np. stypendiów.
Takiego zagrożenia nie ma. Żywności w Polsce jest zbyt dużo i się ona marnuje, gdyby nie liczni pośrednicy, system itp. to byłaby naprawdę bardzo tania.
Jak ktoś lubi żreć rakotwórczą chemię to problemu nie zobaczy. Motłoch patrzy byle tylko tanio było a nie zdrowo
Nie nazywaj ludzi motłochem. I nie wmawiaj nam, że polscy rolnicy nie używają chemii, bo to bzdura.
Oczywiście, że w Polsce też się używa chemii. Tylko że to jeszcze jest różnica, inna skala. Porozmawiaj z ludźmi, którzy wyjeżdżają pracować w zachodnich gospodarstwach rolnych czy ogrodniczych. Włos się jeży na głowie, od tego, co opowiadają. Niestety polskie gospodarstwa wielkotowarowe też idą w "nowoczesność", bo trzeba produkować dużo i tanio, zminimalizować ryzyka. Spróbujcie kupić w markecie nie malowane jabłka. Nie da się. Co każde, to pryskane środkami na wybarwienie skórki. Bo sieć marketów zamówiła tony na dzień taki i taki i nic ich nie obchodzi, że jabłka jeszcze nie dojrzały. Może ja mam przeczulony węch, ale czasem od marketowych jabłek na 2 metry czuć chemią.
Za chwilę będziemy mieć w Polsce tylko taką chemiczną żywność, bo nie będzie już małych gospodarstw produkujących tradycyjnymi metodami. A dla konsumentów będzie się liczyła cena, wygląd. A w smaku dla nich towar będzie ok, bo nie będą mieli wzorca odniesienia. Jak ktoś nigdy nie jadł prawdziwego jabłka dojrzałego na słońcu, pełnego aromatów, to dla niego marketowe jabłko też będzie smakować.
Dla mnie z kolei jest przepaść między sklepowymi a takimi ze starych drzew u moich rodziców. Sklepowe w porównaniu z tymi drugimi nie mają smaku w ogóle
mam gdzieś 800 a nawet 8000 plus, im nie o to chodzi, wezmą się za armię, tylko o tym mowa, Różański, czlowiek który w 1982 jako dwudziestolatek wstąpił w stanie wojennym do PZPR i zdobił dzięki temu błyskawiczną karierę od podchorążego do generała, trwał w PZPR do 1990 roku (rok po wyborach czerwcowych - liczył że co, że komuna wróci? właśnie robi turnee po wszystkich mediach, będzie ministrem MON, w 2016 powiedział że bazy USA w Polsce obniżą nasze bezpieczeństwo. Uczelnie które skończył w latach 80 tych były wtedy kierowane przez absolwentów moskiewskiej szkoły im. Woroszyłowa. O to się toczy gra,
Różnych, ale nie znalazłam żadnych sklepowych, które miałyby zbliżony smak - nie sądzę, że w ogóle da się niektóre stare odmiany kupić w sklepach (np, jak pisałaś, w Biedronce) - przynajmniej ja nie widziałam.
Różnych, ale nie znalazłam żadnych sklepowych, które miałyby zbliżony smak - nie sądzę, że w ogóle da się niektóre stare odmiany kupić w sklepach (np, jak pisałaś, w Biedronce) - przynajmniej ja nie widziałam.
Tu nawet nie chodzi o smak czy podobny czy nie do tych z sądu babci. Tu chodzi o wpływ na nasze zdrowie. Ja widzę po swoich dzieciach które wcześniej non stop chorowały miały astmę. Sklepowe jedzenie ograniczamy do minimum. Jajka, mięso, warzywa i owoce mamy z wioski. Na ogromną skalę robimy słoiki. Te jedzenie odkupujemy od znajomych rolników którzy uprawy mają na własny użytek więc wiem że bez chemii. Astma u nas poznikała.
Różnych, ale nie znalazłam żadnych sklepowych, które miałyby zbliżony smak - nie sądzę, że w ogóle da się niektóre stare odmiany kupić w sklepach (np, jak pisałaś, w Biedronce) - przynajmniej ja nie widziałam.
W sklepie to muszą być odmiany trwałe. Z sadu kupuję też odmiany, które łatwo ulegają uszkodzeniu, nie mogą leżeć, bo szybko się psują. Takich w sklepie nie ma. Natomiast trwałe jabłka tej samej odmiany dla mnie mają ten sam smak, niezależnie czy kupione bezpośrednio z sadu czy w biedronce.
Komentarz
Powstawał w zupełnie innej rzeczywistości społecznej - gdy w pamięci świeża była trauma wojny, gdy obawy o to, że wybuchnie klęska głodu były całkiem realne, a bieda przeogromna (narodziny wpólnej polityki rolnej, plan Mansholta) Oczywiście już od dziesięcioleci żadnego zagrożenia głodem nie ma, żywności jest zbyt dużo i jej ogromne ilości się marnują co zauważono już w latach 70-80 (na co odpowiedzią miał byc plan MacSharry'ego, który część problemów rozwiązywał, inne tworzył), natomiast system przywilejów został, bo w demokracji trudno jest odbierać "prawa nabyte".
Ja bym w tej sytuacji na razie nie rezygnowała z dopłat bezpośrednich, bo wiadomo że reszta Europy nie zrezygnuje, natomiast jednak była za tym, by rolnicy rozliczali się normalnie, jak wszyscy inni obywatele:
Pit + ZUS (likwidacja KRUS) lub działalność gospodarcza zwłaszcza przy dużych gospodarstwach.
Takiego zagrożenia nie ma. Żywności w Polsce jest zbyt dużo i się ona marnuje, gdyby nie liczni pośrednicy, system itp. to byłaby naprawdę bardzo tania.
Niestety polskie gospodarstwa wielkotowarowe też idą w "nowoczesność", bo trzeba produkować dużo i tanio, zminimalizować ryzyka.
Spróbujcie kupić w markecie nie malowane jabłka. Nie da się. Co każde, to pryskane środkami na wybarwienie skórki. Bo sieć marketów zamówiła tony na dzień taki i taki i nic ich nie obchodzi, że jabłka jeszcze nie dojrzały. Może ja mam przeczulony węch, ale czasem od marketowych jabłek na 2 metry czuć chemią.
Za chwilę będziemy mieć w Polsce tylko taką chemiczną żywność, bo nie będzie już małych gospodarstw produkujących tradycyjnymi metodami.
A dla konsumentów będzie się liczyła cena, wygląd. A w smaku dla nich towar będzie ok, bo nie będą mieli wzorca odniesienia. Jak ktoś nigdy nie jadł prawdziwego jabłka dojrzałego na słońcu, pełnego aromatów, to dla niego marketowe jabłko też będzie smakować.
Uczelnie które skończył w latach 80 tych były wtedy kierowane przez absolwentów moskiewskiej szkoły im. Woroszyłowa. O to się toczy gra,
Natomiast trwałe jabłka tej samej odmiany dla mnie mają ten sam smak, niezależnie czy kupione bezpośrednio z sadu czy w biedronce.