Niewydolny system należy naprawić, a nie go dobijać! Bo to spowoduje podział w społeczeństwie, który jest w dłuższej perspektywie bardzo szkodliwy!
Taaa podziały. Ale znalazłaś argument. Akurat szkoła publiczna pomaga je redukować. Zresztą podziały i nierówności są czymś naturalnym. Jest to jednak symptomatyczne, że zwolennicy publicznej edukacji muszą uciekać się do takich efemerycznych argumentów
To po co piszesz o jakichś zmianach? Przecież super jest, że część dzieci ma beznadziejną szkołę, bo jakby każde miało super szkołe, to by nie było nierówności. Co za bzdura!
Piszę bo temat dotyczy szkoły w której uczyli oboje moi rodzice, ja przez ponad 5 lat i w której uczą się moje dzieci. Zasadnicze zmiany są konieczne i uważam, że dobrym kierunkiem byłyby właśnie bony edukacyjne. Dzięki takiemu rozwiązaniu rodzice mieliby większą swobodę w wyborze formy edukacji dla swoich dzieci a jestem przekonany, że poziom nauki również by wzrósł.
Edukacja podstawowa powinna byc na wysokim poziomie dostępna dla każdego dziecka.
które chce i dlatego bon edukacyjny w zupełności załatwiłby ten problem. Do tego atrakcyjna oferta szkół zawodowych po których absolwenci automatycznie są zatrudniani w firmach patronackich i mamy całkiem niezły system pomijający rzesze niepotrzebnych urzędników i związkowców. I ze względu na tych ostatnich ma małe szanse na zrealizowanie.
@Modnightwalker Zakładając, że świadomi rodzice wybieraliby lepsze placówki (a więc niepubliczne) to kto zostałby w szkołach publicznych? Uczniowie z patologii oraz ci, których szkoły niepubliczne nie chciały ze względu na jakieś zaburzenia, niedostosowania. Jakim cudem miałby tam być wyższy poziom?
@Beta Naprawdę uważasz, że publiczna szkoła w jakimkolwiek stopniu redukuje te nierówności? Przecież już na poziomie pierwszej klasy widać różnice między uczniami zdolnymi, z rodzin gdzie kładzie się nacisk na edukację, przeciętnymi i patologią. A pośrodku tego wszystkiego nauczyciel. Przecież majętni ludzie już zabierają dzieciaki do szkół prywatnych, płacą za korepetycje, wybierają ED. Bon edukacyjny byłby tak naprawdę szansą dla uczniów średnich których jest najwięcej a których potencjał jest nierzadko marnowany jeśli w klasie ,,poziom” wyznacza patologa. W przypadku bonu rodzic widząc co się dzieje zabiera go z takiej szkoły i przenosi do prywatnej, a nie trwa w poczuciu bezsilności. Nie wspominając już o powszechnej sytuacji gdzie dzieci nauczycieli, urzędników, ludzi z układami trafiają do jednej klasy a patologia i dzieciaki rodziców bez układów lub siły przebicia do drugiej - w samym społeczeństwie istnieje normalna tendencja do różnicowania i nie ma co z tym walczyć tylko mądrze wykorzystać.
Zabieranie dzieci z kiepskiej szkoły jest naturalne jak ktoś ma możliwości. Tyle że to nie powoduje, że w tej szkole podnosi sie poziom nauczania. Systemowo więc zamiast zwiększać możliwości ucieczki ze szkół lepiej skupić się na tym, by każde dziecko w swojej rejonowej szkole mogło rozwijać się na miarę swoich możliwości.
Zabieranie dzieci z kiepskiej szkoły jest naturalne jak ktoś ma możliwości. Tyle że to nie powoduje, że w tej szkole podnosi sie poziom nauczania. Systemowo więc zamiast zwiększać możliwości ucieczki ze szkół lepiej skupić się na tym, by każde dziecko w swojej rejonowej szkole mogło rozwijać się na miarę swoich możliwości.
Oczywiście, że się podnosi jeśli nauczycielowi się chce. Jeśli w klasie będą słabsze dzieciaki może dostosować poziom do nich. No chyba że położy lagę bo po co się szarpać z debilami. Ale w tej kwestii podwyżki nie pomogą.
sprzedaliście Polskę Brukseli za marne 30 procent, których i tak nie dostaniecie - i macie uczyć naszą młodzież... tfu.
Wy czyli kto? I w jaki sposób? Jak już przestaniesz zachowywać się jak histeryczna panna z globusem postaraj się opowiedzieć maksymalnie rzeczowo
Wyborcy Trzeciej Nogi i Kapitulacji Obywatelskiej oraz Lwicy Salonowej. Możesz się odnaleźć w tym gronie. W jaki sposób? Głosując na nich. Gdyby wam kazali głosować na krzesło byle by nie rządziło Prawo i Sprawiedliwość głosowalibyście na krzesło lub na cokolwiek, nie wiem, na kawałek styropianu albo tekturowe kubeczki.
O i właśnie. Tylko niewiele osób jest w stanie to zrozumieć. Ale wymagania są
Wymagania są, bo ludzie nie chcą protezy jaką proponuje system, a na siłę próbuje się ich uszczęśliwić coraz to bardziej karkołomnymi łatkami systemu, zamiast zaorać to co jest zupełnie niepotrzebne.
Akurat płacenie rodzicom za nieposyłanie dziecka do szkoły wydaje mi się bardzo złym pomysłem.
Jeśli jacyś rodzice chcą "brać kasę za nieposylanie dziecka do szkoły", to ono ma dużo powaznoeijszy problem niż to, że się nie nauczy budowy pantofelka.
I dlatego pozbawienie takiego dziecka szkoły byłoby niekorzystne dla niego.
Czyli szkoła ma leczyć patologię, a nie uczyć. To jest cały problem. Podnoszony przez obecne tu nauczycielki również. Szkoła nie od nauki, tylko od terapii rodzin.
W założeniu, że to wyłącznie szkoła ma być odpowiedzialna za nauczanie jest pewien brzydki haczyk... Odejście od prac domowych i sztywnego systemu oceniania jest dobrym pomysłem ale istnieje kilka bardzo wyraźnych "ale". Przede wszystkim przewartościowania wymaga sposób myślenia społeczeństwa na temat dobrej szkoły- dobra szkoła to taka, w której uczniowie dostają dobre oceny i osiągają wysokie wyniki na egzaminach przy małym wkładzie pracy w domu. Tak się nie da. I w ogóle takie myślenie nie ma sensu. Po pierwsze - osiągnięcia szkolne nie mają żadnego znaczenia i nijak nie prognozują tego, czy sobie człowiek poradzi w dorosłości czy nie. A masa ludzi żołądkuje się faktem, że dziecko dostało 4 a nie 5. Sami rodzice nakładają dzieciakom potworny balast - popraw oceny, bo się nie dostaniesz do dobrego (czyli często takiego gdzie będziesz musiał zapierniczać na korepetycje ze wszystkiego za ciężkie pieniądze, bo nauczyciele swoją rolę ograniczają do testowania, sprawdzania i straszenia maturą). Nauczyciel może w ramach zajęć w szkole nauczyć każdego minimum z podstawy programowej. Może i powinien. Ale to jest tylko lub aż tyle. Niewiele rodzin chce na tym poziomie pozostać. Inna jeszcze sprawa - nauczyciel może sobie mówić o tym, że dziecko ma mózg przeżarty elektroniką i dlatego koncentracją siada, ale rodzic wymaga, żeby nauczyć. Co z tego, że się pootwiera masę techników jak nikt nie będzie chciał tam pójść, bo rodzice i dzieci mają większe ambicje. Skończyć ASP i otworzyć cukiernie - tak. Ale pracować w cukierni po szkole średniej - nie. I kolejny problem - ludzie, którzy świetnie pieką torty, kładą posadzki itp nie mają czasu ani ochoty uczyć tego młodych ludzi. Szczególnie w ramach systemu edukacji, gdzie obciążeni zostaną całą masą papierów i odpowiedzialności. Już chętniej wezmą sobie magistra filozofii do przyuczenia za niewielkie pieniądze. Dziecko powinno ze szkoły wyjść nie ze świadectwem z czerwonym paskiem ale ze świadomością tego w czym jest dobre i co może z tym zrobić. W sumie ja prawie wszystkiego co wykorzystuje zawodowo nauczyłam się poza szkołą przy akompaniamencie narzekania moich rodziców - patrz z czego będziesz chleb jadła, weź się lepiej do nauki
Tutaj całkiem ciekawy i chyba merytoryczny głos ws. oświaty.
O bardzo dobry generalnie. Może nie zgodze się w stu procentach ale dobrze,rzetelnie opisane Szczególnie istotne - zmiana kursu i ta konfrontacja właśnie
Tutaj całkiem ciekawy i chyba merytoryczny głos ws. oświaty.
Czyli nie poradzili sobie z pandemią i wojną. Np straszne. Ciekawe jakby sobie inni poradzili. A reformy Czarnka bardzo dobre, tyle że natrafiły na opór komuchów z ZNP.
Jako nauczyciel już się zastawiam - ile dodatkowych godzin nam teraz dorzucą i jak to będziemy rozliczać Byłam nauczycielem zarówno za panowania PiS jak i wcześniej, znam temat. Będzie jak zwykle - podwyżka zamiast 1500 będzie 150 a dowalą nam po pięć godzin dodatkowych zajęć. I jak zwykle - sami sobie będziemy musieli zorganizować te zajęcia, a więc z powodu braku dostępności sal prowadzić je będziemy od 17 albo od 7.00, uczniowie nie będą chcieli na te zajęcia chodzić, bo za wcześnie albo za późno. Będziemy więc siedzieć z jednym uczniem albo sami a potem będziemy wypełniać tabelki z samobiczowaniem - dlaczego tak małe zainteresowanie naszymi zajęciami. Nauczyciele przedmiotów egzaminacyjnych z drżeniem będą wyczekiwać nowych wytycznych, które, jak zwykle, pojawia się kilka miesięcy przed egzaminem. I potem znów będzie kartka na samobiczowanie albo rada pedagogiczna pod tytułem "komu zjebki". Nowa władza naśle kilka kontroli. Zastanawiam.sie tylko co tym razem będą kontrolować - może poziom empatii i życzliwości z szkole. Najpierw nas posadzą na szkoleniu z zakresu empatycznego języka i przez dwie lub trzy godziny będziemy słuchać o rzeczach, które w większości wiemy od osoby, która ma nas za bandę idiotów. A potem będzie oczywiście tabelka, ankieta dla uczniów i rodziców i ewaluacja, czyli jakiś szczęśliwiec w awansie będzie musiał to wszystko zsumować i omówić na radzie pedagogicznej. W zależności od tego czy dyrektor placówki bardziej stoi po stronie nauczycieli czy po stronie dzieci i rodziców wnioski będą - no bo oni i tak nas nie docenią albo - wszyscy jesteście beznadziejni.
Przynajmniej wiemy teraz kto nas załatwił. Nauczyciele. Trzeba było zrobić strajk zamiast głosować na tych tępaków, oni wam nic nie dadzą a załatwiliście i siebie i nas, super.
Komentarz
które chce i dlatego bon edukacyjny w zupełności załatwiłby ten problem. Do tego atrakcyjna oferta szkół zawodowych po których absolwenci automatycznie są zatrudniani w firmach patronackich i mamy całkiem niezły system pomijający rzesze niepotrzebnych urzędników i związkowców. I ze względu na tych ostatnich ma małe szanse na zrealizowanie.
Naprawdę uważasz, że publiczna szkoła w jakimkolwiek stopniu redukuje te nierówności? Przecież już na poziomie pierwszej klasy widać różnice między uczniami zdolnymi, z rodzin gdzie kładzie się nacisk na edukację, przeciętnymi i patologią. A pośrodku tego wszystkiego nauczyciel. Przecież majętni ludzie już zabierają dzieciaki do szkół prywatnych, płacą za korepetycje, wybierają ED. Bon edukacyjny byłby tak naprawdę szansą dla uczniów średnich których jest najwięcej a których potencjał jest nierzadko marnowany jeśli w klasie ,,poziom” wyznacza patologa. W przypadku bonu rodzic widząc co się dzieje zabiera go z takiej szkoły i przenosi do prywatnej, a nie trwa w poczuciu bezsilności. Nie wspominając już o powszechnej sytuacji gdzie dzieci nauczycieli, urzędników, ludzi z układami trafiają do jednej klasy a patologia i dzieciaki rodziców bez układów lub siły przebicia do drugiej - w samym społeczeństwie istnieje normalna tendencja do różnicowania i nie ma co z tym walczyć tylko mądrze wykorzystać.
sama zresztą przyznałaś w swoim wpisie, że ludzie wybierają prywatne czyli lepsze.
i macie uczyć naszą młodzież... tfu.
I w jaki sposób?
Jak już przestaniesz zachowywać się jak histeryczna panna z globusem postaraj się opowiedzieć maksymalnie rzeczowo
Tylko niewiele osób jest w stanie to zrozumieć.
Ale wymagania są
W jaki sposób? Głosując na nich. Gdyby wam kazali głosować na krzesło byle by nie rządziło Prawo i Sprawiedliwość głosowalibyście na krzesło lub na cokolwiek, nie wiem, na kawałek styropianu albo tekturowe kubeczki.
w jakim kraju system prywatnych szkół elementarnych działa?
To jest cały problem. Podnoszony przez obecne tu nauczycielki również. Szkoła nie od nauki, tylko od terapii rodzin.
Gadka jak z rozkapryszoną primadonna na odwyku.
Umieć nie musi nic, nawet liter, w końcu nie można nikogo stygmatyzować.
Inkluzywność edukacji.
A terapii potrzebuje teraz niemal każdy.
Przede wszystkim przewartościowania wymaga sposób myślenia społeczeństwa na temat dobrej szkoły- dobra szkoła to taka, w której uczniowie dostają dobre oceny i osiągają wysokie wyniki na egzaminach przy małym wkładzie pracy w domu. Tak się nie da. I w ogóle takie myślenie nie ma sensu. Po pierwsze - osiągnięcia szkolne nie mają żadnego znaczenia i nijak nie prognozują tego, czy sobie człowiek poradzi w dorosłości czy nie. A masa ludzi żołądkuje się faktem, że dziecko dostało 4 a nie 5. Sami rodzice nakładają dzieciakom potworny balast - popraw oceny, bo się nie dostaniesz do dobrego (czyli często takiego gdzie będziesz musiał zapierniczać na korepetycje ze wszystkiego za ciężkie pieniądze, bo nauczyciele swoją rolę ograniczają do testowania, sprawdzania i straszenia maturą). Nauczyciel może w ramach zajęć w szkole nauczyć każdego minimum z podstawy programowej. Może i powinien. Ale to jest tylko lub aż tyle. Niewiele rodzin chce na tym poziomie pozostać. Inna jeszcze sprawa - nauczyciel może sobie mówić o tym, że dziecko ma mózg przeżarty elektroniką i dlatego koncentracją siada, ale rodzic wymaga, żeby nauczyć.
Co z tego, że się pootwiera masę techników jak nikt nie będzie chciał tam pójść, bo rodzice i dzieci mają większe ambicje. Skończyć ASP i otworzyć cukiernie - tak. Ale pracować w cukierni po szkole średniej - nie. I kolejny problem - ludzie, którzy świetnie pieką torty, kładą posadzki itp nie mają czasu ani ochoty uczyć tego młodych ludzi. Szczególnie w ramach systemu edukacji, gdzie obciążeni zostaną całą masą papierów i odpowiedzialności. Już chętniej wezmą sobie magistra filozofii do przyuczenia za niewielkie pieniądze.
Dziecko powinno ze szkoły wyjść nie ze świadectwem z czerwonym paskiem ale ze świadomością tego w czym jest dobre i co może z tym zrobić.
W sumie ja prawie wszystkiego co wykorzystuje zawodowo nauczyłam się poza szkołą przy akompaniamencie narzekania moich rodziców - patrz z czego będziesz chleb jadła, weź się lepiej do nauki
Szczególnie istotne - zmiana kursu i ta konfrontacja właśnie