Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

sąsiedzi

13»

Komentarz

  • niby tak
    :shamed::shamed::shamed:
  • Maciek!

    Może to ta sama sąsiadka co u mnie? A kolegium miałeś? Bo ja tak. Za "zawijanie bomb w słoninę i rzucanie na jej balkon" oraz za to że "osobnik z wyglądu lat 18 (miałem 24)zabawy organizuje, dziewczyny piszczały, płakały chciały uciekać nie mogły uciekać, bo krata" (miałem odgrodzony korytarz w bloku dodatkowym zamknięciem
    Cytaty w cudzysłowach to autentyczne zapisy z aktu oskarźenia.
    Sąsiadka miała męża ukraińskiego pochodzenia, dobrze osadzonego w strukturach służb, z "plecami" w KG Policji.
    Pewnego poranka wyszedłem na zajęcia i na dole minąłem się z grupą antyterrorystów w kominiarkach i bronią długą. Dozorca wieczorem powiadomił mnie że ci panowie to do mnie pukali.
    Potem miałem kolegium - 4 rozprawy, na jedną się nie stawiłem albowiem przebywałem na stypendium w Wlk.Brytanii, nadesłałem im infomację z uzasadnieniem nieobecności.
    Rozprawa po powrocie z wyjazdu rozpoczęła się od stwierdzenia przewodniczącej kolegium "no to pan X... ski (dlatego nie ma mnie na Naszej Klasie min.) wrócił wreszcie z zagranicznych wojaży"
    Na szczęście mój współlokator miał matkę prawniczkę która doradziła abym powołał na świadków jak najwięcej sąsiadów. Udało mi się zebrać podpisy wszystkich sąsiadów. Jeden nie chciał się stawić ale jednak to zrobił (krótko po tym zmarł na serce).
    Na ostatnie posiedzenie przyszedłem ze znajomą dziennikarką, która przedstawiła się szanownemu kolegium "prasa".
    Ponieważ zeznania sąsiadów były zgodne i przychylne dla mnie, w tym gospodarza domu, mąż sąsiadki dostał szału i krzyczał "ja tu jestem policja!" i rzucił się w stronę przewodniczącej kolegium. Został wyprowadzony przez policjanta.
    Zmarł kilka miesięcy po tym całym cyrku.
    Ale było gorąco, dodam źe wszystko działo się w 1990 roku. Trwało rok.
    Faktem jest że pirotechnikę mam we krwi, dwa lata wcześniej wysadziliśmy z kuzynami granat moździerzowy na pastwisku, ale żeby bomby w słoninę zawijać to niee:cool:
  • puk puk
    -Kto tam?
    -Sąsiadki
    -Nie ma
  • cd. wczoraj o 7.00 rozwaliłam podmurówkę ogrodzenia, będę przesuwać się o 15cm, sąsiadka "wyleciała" z domu z wrzaskiem. o 8.00 przyjechała straż miejska i wręczyła pracownikom taśmę biało-czerwoną (wystawały pręty wyznaczające granicę działki), o 8.45 przyjechał pracownik gminy sprawdzić, czy prawidłowo wyznaczyliśmy granice...kobitka ma matiza, wyjeżdżała z garażu 17 min. droga ma 4m szerokości
    ok. 12 byłam u tego pracownika aby wydał mi zaświadczenie, porozmawialiśmy sobie...
    żeby się nie denerwować, staram się doszukiwać dobrych stron...przynajmniej nigdy mi nic nie zginęło na budowie....mam całodobową ochronę w postaci interwencji straży miejskiej
    wszystkie papiery i dokumenty muszę mieć w porządku
    cały czas mam uprzątnięty teren budowy (nikt nie wejdzie na deskę z gwodziem)
  • a jeszcze dopiszę, że gdyby nie "wojna" to bym nie przesuwała granicy, co to jest te 15 cm??? narażam się na koszty min. 2,5 tys. zł. ale czego się nie robi dla satysfakcji i złośliwości...:devil:
  • Mam szczerą nadzieję ,że po przeprowadzce jednak odstosunkuje się od Was i Waszej działki, współczuję.
  • ja mam nadzieję, że przestanie być radną, to typ na który trzeba pokrzyczeć i pokazać jej wyższość, wtedy milknie i się kurczy
    naprawdę przestałam sie nią przejmować, nie zwracam uwagi na wrzaski, papiery mam w porządku i nic mi zrobić nie może
  • .
    Ups..sorry, zadzwonił telefon, odeszłam od komputera i okazuje się, że mój najmłodszy potrafi "napisać" i wysłać komentarz. :shocked:
    Dobrze, że tylko emotki go interesują i że jest opcja "zmień".:wink:
  • Odświeżam wątek.
    Poczytałam Wsze doświadczenia z sąsiadami, mam wrażenie że sporo jednak doświadczeń negatywnych...
    Wychowałam się w warszawskim blokowisku (pierwsze bloki na Ursynowie). Musze przyznać, że lubię tę anonimowość, relacje tylko "dzień dobry" z sąsiadami i raczej niewiele więcej.
    Nie lubię i nie umiem nawiązywać relacji panią w sklepie, pogadać, poopowiadać, wysłuchać, albo z sąsiadkami, albo z mamami w piaskownicy. Moja natura dopuszcza krótkie, konieczne rozmowy w kulturalnym stylu.
    Teraz przeprowadzamy się do starej kamienicy, zamieszkałej w większości przez osoby starsze....i mijając tych ludzi na schodach słyszymy pytania, kiedy się w końcu przeprowadzimy i teksty, ze jak to miło będzie, ze taka duża rodzina tu zamieszka :shocked::shocked: Jednym słowem, ci którzy nas "zaczepiają" SĄ MILI!
    Problem (mój) polega właśnie na tym, ze ja jestem dzika i źle się z tym czuję...bo ci sąsiedzi znoszą kilkumiesięczny w sumie remont naszego mieszkania bez narzekania tylko z radością!:shocked:
    Napiszcie, proszę coś o pozytywnych doświadczeniach sąsiedzkich. Czuję, że muszę i chcę się tego trochę nauczyć.
  • Witaj w klubie. Też jestem dzika i aspołeczna tylko, że mi to aż tak nie przeszkadza.
    Co do doświadczeń z sąsiadami...Mieszkałam w mieście i co prawda z ludźmi z własnej klatki żyłam poprawnie , dzień dobry i co słychać. Na moim piętrze były same fajne rodziny ale ogólnie mieszkanie na tej ulicy było koszmarem. Po za 2 wielodzietnymi rodzinami z okolicy- 4 i pięcioro dzieci to wszystkich się bałam....
    Od kiedy mieszkam na wsi to pomimo całego wścibstwa tego społeczeństwa musze powiedzieć, ze życie sąsiedzkie jest tu takie bardziej normalne. I nikogo nie oburza tu fakt posiadania 4 dzieci. Łatwiej mi się z tymi ludźmi rozmawia.
  • Mi ta moja dzikość zaczęła przeszkadzać, bo czuję się jak lalka, sztuczna i drętwa w relacji do ludzi, którzy są mili. Głupio mi po prostu, nawet mi do tej pory przez myśl nie przeszło, że ja kiedyś będę miała relacje sąsiedzkie.
    Chciałabym żyć poprawnie w tej społeczności- bez dawania sobie wchodzić z butami w życie.
  • Nasi Sąsiedzi przez okres budowy domu (na wsi), a trwała około roku, dokarmiali nas pysznymi domowymi obiadami bywało że i 3x w tygodniu. Sąsiadce żal było, że odgrzewamy kupny garmaż w mikrofali. I tak jak Wy mówiła, że jej nie robi różnicy, czy gotuje dla 4rech czy dla 6osób. Teraz traktują nas jak członków rodziny, zapraszają na imprezy urodzinowe, grille itd.
    Pozostali sąsiedzi też są OK. Dwa młode małżeństwa budują się dopiero; z różnych rozmów "nad betoniarką", też wydają się fajni :-)
    Starsze małżeństwo z końca ulicy zabieramy czasem autem w Nd na Mszę św.
    Z poprzedniego miejsca zamieszkania, też przeważające pozytywy.
  • @apowojek (Agatka)
    My przez dwa lata wynajmowaliśmy mieszkanie na Koszykowej w budynku, który budowali jeszcze niemieccy jeńcy wojenni. Średnia wieku to ok 60 lat (większość komuchów, ale uprzejmych o dziwo!)
    Po przeprowadzce z mojego miasta rodzinnego długo nie mogłam się przyzwyczaić do takich bardziej zażyłych relacji sąsiedzkich. Ten mój czasem nieudolny wysiłek się jednak opłacał. Mimo ze na początku byłam może trochę za chłodna... to z czasem udało mi się wewn. przełamać i potem sama zaczepiałam, pytając co słychać itd.
    Bardzo miło wspominam te dwa lata! Człowiek naprawdę uczy się całe życie :smile:
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.