Przeczytałam "Seks jakiego nie znacie". Generalnie bardzo dobra książka.
Ale taka subtelność - ksiądz Knotz kładzie nacisk na radość seksu. Niby OK, ale o tym, że seks jest po to, by płodzić dzieci to właściwie nic nie ma. Pewnie wychodzi z założenia, że to każdy wie.
Ale właściwie współcześnie wszyscy doradcy od seksu (w tym szanowny ksiądz) koncentrują się tylko na jego funkcji rekreacyjnej plus na funkcji budowania więzi między małżonkami, partnerami.
W tym momencie naprawdę nie ma argumentu pt. "ale dlaczego tylko seks w małżeństwie" oraz "ale dlaczego właściwie nie pozwolić się żenić homoseksualistom".
Trafiłam w sieci na ciekawy wywiad - z ks. Paulem Checkiem z organizacji Courage (Odwaga) pomagającej osobom o skłonnościach homoseksualnych. Odpowiada tam dlaczego Kościół nie akceptuje "małżeństw" homoseksualnych.
I nagle okazuje się, że podkreślanie związku seks = dzieci jest koronnym argumentem.
Dlaczego to piszę? Bo widzę, że współcześnie wielu duchownych i świeckich podkreślając rolę seksu w pielęgnacji związku, z odżegnywaniem się: "ależ absolutnie nie narzucamy wiernym liczby dzieci, polecamy NPR" sami sobie podcinają skrzydła. Trzeba czegoś tak mocnego, jak żądania gejowskich aktywistów, by znów wrócić do podkreślania istoty małżeństwa, jaką jest płodność.
Sami zresztą zobaczcie - wywiad, jak dla mnie - super.