Małgorzato, to prawda, ale skąd one mają o tym wiedzieć zanim to się stanie? Jak po latach okaże się, że dzieci nie ma(lub jest jedno-dwa, odchowane) a na jakąkolwiek porządną pracę już za późno?
Moim zdaniem jak ktoś ma talent, powinien w to wejść (oczywiście bez chodzenia po trupach) już przed ślubem. Potem mając już jakieś 'zaplecze', jeśli dzieci nie ma. Nie mówię, że kobieta ma się 'zabezpieczyć' na wypadek rozwodu, nie podoba mi się takie podejście. Raczej myślę o tym, że właśnie dlatego, że nie 'planujemy' ilości dzieci, kobieta powinna mieć jakąś alternatywę, którą oczywiście można zostawić po urodzeniu pierwszego dziecka...
Po pierwsze, każda z nas ma jakieś talenty i należy je rozwijać, bo z tego będziemy w przyszłości rozliczone przez Stwórcę. Nigdy nie wiadomo jakie plany ma dla nas Pan Bóg i jak te talenty będziemy mogły/musiały w przyszłości wykorzystywać.
Po drugie, jak się talenty rozwija, to z większą przyjemnością i przekonaniem można poświęcić się macierzyństwu, bo ma się poczucie, że to nie przymus ale wolny wybór.
Po trzecie, matka, która rozwija swoje talenty jest po prostu lepszą matką bo może w bardziej inteligentny sposób rozwijać talenty swoich dzieci. Dlatego dla mnie nie ma czegoś takiego jak dyplom, który tylko leży w szufladzie i zbiera kurz. Trzeba go w kreatywny sposób używać w wychowywaniu dzieci.
I na koniec, jak zwykle najważniejsze i najtrudniejsze jest znalezienie równowagi. Wiele kobiet tak rozwija swoje talenty, nazwijmy to, zawodowe, że ich talenty macierzyństwa leżą odłogiem i ich rozwój osobowy jest przez to zahamowany (czego często nie widzą). Ale też błędem jest powiedzenie sobie "nauka jest nieważna bo ja chcę się poświęcić macierzyństwu". To zubaża dzieci.
No i rozwijanie talentów nie musi być zawsze etapowe, tzn. najpierw studia a dopiero potem dzieci. Czasami tak jest, ale tak nie musi koniecznie być.
Jakby tak wszystkie(albo większość) kobiet było wielodzietnych to:
- nie musiałabym słuchać reprymend od małodzietnych babć i mam, że moje dziecko ma odsłonięte ucho spod czapeczki, albo że zaraz się potknie i zetrze kolanko.
-nikt nie pytałby mnie 4 dni po urodzeniu piątego dziecka, kiedy następne?
Bo skoro mam ich tyle w tak krótkim czasie to pewnie wypadają mi jak kurze jajka.
- nie zarzucano by mi że wykorzystuje starsze rodzeństwo do opieki nad młodszym, gdy moja najstarsza córa się rwie żeby bujać malucha w wózku lub brać go na ręce.
taaa..i opowiadanie tego świetnego dowcipu co robią rodzice jak pierwsze dziecko połknie monetę, co jak drugie a co jak trzecie....a jak ma się sześcioro...to pewnie nawet rodzice nie wiedzą jak ono ma na imię.
JAk opowiadam przyszłym rodzicom (zawsze zapytana: JAK TO JEST MIEĆ TYLE DZIECI
???), że tak bardzo się cieszymy jak nasz najmłodszy zaczyna chodzić, że przeżywamy to tak jak przy pierwszym dziecku z tą różnicą, ze teraz cieszymy się ze starszymi dziećmi....ich spojrzenia jak na kosmitę, pogłębiają się.
U mnie to się bili kto będzie karmił najmłodsze. Huśtał w wózku, zabawiał, wybierał zabawki, pomagał przy kąpieli niemowlaka- oczywiście w granicach rozsądku.
Ja tam będę namawiać córkę/córki do wyboru wolnego zawodu, który da możliwość pracy z domu i w luźnych godzinach. Sama tak pracuję i bardzo lubię, można regulować liczbę zleceń, rozrywka intelektualna jest, a po biurach tułać się nie muszę.
- zadna starsza pani [pelna zalu i goryczy] nie strzeli mi pytaniem czy moj maz to mnie nie gwalci przypadkiem - nikt by nie obrazal moich dzieci, ze sa wynikiem glupoty rodzicow - nikt by mnie nie pytal ile moj maz zarabia, skoro utrzymuje taka rodzine
Jest różnica między zrzucać opiękę, a angażować w opiekę. Jeśli na dziecko jest kładziona odpowiedzialność za zachowanie młodszego rodzeństwa (a czasami się słyszy o takich sytuacjach), to rzeczywiście może to być nie fair.
Za to sytuacja, kiedy dzieci naturalnie sobie nawzajem pomagają - to po prostu znak zdrowej rodziny.
Ja też słyszałam o dzieciach, które dostawały reprymendę za to, że młodsze rodzeństwo coś zrobiło - no bo przecież powinny się były opiekować swoim rodzeństwem. Myślę, że to właśnie jest nie fair.
Ale dla mnie jest naturalne, że jeżeli ktoś potrzebuje pomocy (w tym przypadku młodszy braciszek czy siostrzyczka), to w kochającej rodzinie ktoś jej udziela, bez obarczania jakąś odpowiedzialnością.
Tak dla zobrazowania opowiem anegdotę: moi bliźniacy (3,5 roku) długo byli karmieni łyżeczką. Wreszcie wprowadziliśmy zasadę, że każdy je sam, tak jak potrafi, stosownie do wieku. Jeden załapał bardzo szybko. Okazało się, że mu świetnie wychodzi i o dziwo przestał wreszcie marudzić przy jedzeniu (co było nagminne gdy go karmiliśmy). Drugiemu poszło to trudniej, nadal marudził. I pewnego dnia ten pierwszy bliźniak zaczął karmić drugiego, po prostu mu pomagać. Śmiechu było co nie miara, no i ten drugi się wyleczył z marudzenia.
Ja jestem właśnie takim dzieckiem, co dostawało po uszach za "nieupilnowanie" rodzeństwa (brat starszy, ale niepełnosprawny umysłowo, siostra młodsza o 6 lat) i to się niestety bardzo odbiło na naszych relacjach:sad: O ile jeszcze dość szybko zrozumiałam, że braciszek jest chory i trzeba mu wiele wybaczyć, o tyle siostrę bardzo obwiniałam o to, że rodzice są na mnie źli... W sumie dopiero kiedy parę lat temu wyprowadziłam się z domu moje relacje z siostrą się polepszyły i mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że jest moją prawdziwą przyjaciółką, ale gdzieś w środku pozostaje żal i poczucie winy, że mogłam być dla niej lepszą starszą siostrą:sad:
Dzięki Ganna4:smile: Ja właściwie nie chciałam marudzić, bo poza tym jednym szczegółem, miałam bardzo szczęśliwe dzieciństwo i kochającą rodzinę. Tak tylko ku przestrodze, do której sama zamierzam się stosować piszę.
No bo jest w nas ludziach taka pokusa, że gdy coś się złego dzieje natychmiast musimy znaleźć winnego, a czasami winnego po prostu brak- pech i tyle. A za dziecko odpowiedzialny powinien być tylko rodzic.
Czy uważacie, że wymaganie odpowiedzialności za młodsze rodzeństwo od syna siedemnastoletniego czy dwudziestoletniego lub dorosłej córki (22 lata) jest dla nich krzywdzące i jest wykorzystywaniem...? Mam takie dzieci i mam 17-miesieczną Zuzię.
Nie powierzyłabym opieki nad nią córce dziesięcioletniej, co najwyżej mogą się pobawić razem, gdy jestem przez chwilę czymś zajęta.
Natomiast nie widzę niczego niewłaściwego w tym, aby chwilowo, w uzasadnionych wypadkach pełnię opieki łącznie z odpowiedzialnością przejęły dzieci niemal lub całkowicie dorosłe. Tym bardziej, że nigdy nie obciążałam ich w nieuzasadnionych przypadkach taką opieką. Przed pojawieniem się Zuzi w ogóle nie było takiej potrzeby.
To nie działa na zasadzie "musisz i koniec, bo ja tak chcę". Raczej: "potrzebuję pomocy, proszę, zajmij się siostrą na ten czas".
Marteczka, ile miałaś lat mniej więcej, gdy zajmowałaś się siostrą...?
Mam dorosłego dziś znajomego, ojca trójki dzieci w wieku wczesnoszkolnym, który także niemal jak koszmar wspomina obowiązek (!!!) opieki i całkowitej odpowiedzialności za swoje młodsze rodzeństwo... Gdy o tym opowiada, naprawdę mu współczuję...
Był wówczas nastolatkiem, chciał raczej pobiegać za piłką z kolegami lub choćby poleniuchować, a musiał każdego dnia zajmować się dwójką młodszego rodzeństwa...
Olesiu, sama piszesz "chwilowo, w uzasadnionym wypadku", to tak samo jak uczestnictwo dziecka w innych domowych sprawach.
Gorzej, jak we wspomnieniach z dzieciństwa nie ma rodziców , tylko starsze rodzeństwo, bo ojciec w pracy a mama z młodszymi.
Dla mnie wykorzystywanie do opieki nad dzieckiem oznacza zrzucenie obowiązków nieadekwatnych do wieku. To się chyba coraz rzadziej zdarza.
W każdym razie bywało tak - i to wcale nie w rodzinach wielodzietnych,że na przykład dorośli szli w pole i zostawiali bardzo małe , wszędobylskie i niegrzeczne powiedzmy 2 letnie dziecko pod opieką nawet 5 latka. I jak nie dało się uplinować to w domu było mordobicie- w gorszym wypadku jakaś bardziej okrutne kara.
Zupełnie inną rzeczą jest wciągnięcie starszego dziecka do opieki nad młodszym w formie zabawy, np. jeśli nadaje się , żeby potrzymać niemowlę i nakarmić z butelki - zwykle wtedy starsze jest zachwycone.Tylko niestety też pod czujnym okiem dorosłego.
Lub poproszenie, żeby pobujało w wózku lub pobawiło się z młodszym rodzeństwem. To na pewno nie jest przeciążanie obowiązkami.
Oczywiście, jeśli mówimy o zwyczajnym egoistycznym wyręczaniu się starszymi dziećmi, to jestem absolutnie przeciwna. Nie będę uzasadniać, bo trzebaby epistołę napisać, poza tym, powody są chyba oczywiste.
Obowiązek opieki nad dziećmi jest obowiązkiem rodziców i koniec, i kropka.
ja w ogole nie uwazam zeby pomaganie owych starszych dzieci bylo zle - o ile sie nie przegina, oczywiscie. Nawet jesli jest to dziesieciolatka, jesli dobrze jej to idzie i to lubi, to czemu nie.
natomiast niezaleznie od wieku jest raczej naganne prawie calkowite scedowanie obowiazkow rodzicielskich na starszaka.
to on ma dawac dobry przyklad (rodzice juz nie musza), to on ma rano, codziennie przez wiele lat, przypilnowac brata/siostre w szykowaniu do szkoly ( w czasie kiedy rodzicow juz nie ma w domu - ro wazny szczegol), to on ma odgrzewac obiad, I tak latami. To jest nalozenie na dziecko zbyt duzego ciezaru po prostu.
Ono ma pomagac, a nie robic ZA rodzicow (w sensie odpowiedzialnosci i jej ciezaru).
Chyba chodzi tu o zachowanie zdrowego rozsadku i umiaru.
Niezle to rozwiazali Duggarowie: kazdy starszy ma pod opieka co najmniej jedno mlodsze: to oni rano ubieraja swojego podopiecznego i zaganiaja go na sniadanie (ktore jest juz wspolne i rodzinne, i tam to juz rodzice przejmuja kontrole). No ale oni z takim stadkiem musieli jakies reguly wprowadzic, hehehe.
Pustynna - właśnie, tu uchwyciłaś istotę - starsze dzieci pomagają, ale nie wyręczają rodziców, nie robią czegoś za nich. W ten sposób uczą się także odpowiedzialności i służby, niesienia pomocy, wykazywania troski o młodszych i słabszych itd...
Olesiu, ciężko mi napisać dokładnie, moja siostra urodziła się gdy miałam sześć lat, brat urodził się przede mną, więc opiekowałam się nimi odkąd pamiętam, mama była z nami w domu, więc to nie było tak, że zostawałam obarczana jakimiś nadmiernymi obowiązkami, jeśli mnie z nimi zostawiała to na krótko, żeby zejść np. do piekarni po bułki i nie było jej góra 20 min. I to nie opiekę nad rodzeństwem wspominam jako przykrą, tylko to że byłam często obwiniana o "nieupilnowanie" gdy zrobiły jakieś psoty... NIGDY nie byłam za to karana fizycznie.
Co innego rzecz się ma z dorosłymi dziećmi, do dzisiaj zdarza się, że jadę do domu żeby zająć się bratem, który wymaga całodobowej opieki, gdy rodzice chcą np. pójść na całonocną imprezę i nie czuję się wcale wykorzystywana! To jest normalne, mój brat będzie wymagał opieki do końca życia i liczę się z tym, że kiedyś to ja z siostrą będziemy musiały się nim zajmować.
Także nie miej wyrzutów sumienia, że wymagasz od nich pomocy, trudno, żeby przy wielodzietnej rodzinie wszystkie obowiązki spoczywały na głowie mamy:smile:
Nie mam wyrzutów sumienia, uważam to za bardzo dobrą szkołę życia na przyszłość. Pilnuję jedynie tego, aby z mojej strony nie było to wykorzystywaniem moich dzieci. Aby, jak pisze Bea, nie czuły sie niesprawiedliwie traktowane...
Choć z mojego doświadczenia wynika, że dzieci i tak oceniają rodziców po swojemu.:bigsmile:
Przykład. Mój starszy syn nie był nigdy bity, czasami dostał klapsa, fakt. Jednak sam do dzisiaj uważa, że był bity. Często.
Jest mi ogromnie przykro, gdy to słyszę, ale nie jestem w stanie dziś mu udowodnić, że się myli.
Postrzeganie pewnych faktów bywa subiektywne, podobnie, niestety, jest także z obowiązkami, czy zadaniami stawianymi dzieciom przez rodziców.
Bea, myślę, że problem tkwi w Twojej Mamie ( z całym szacunkiem dla Niej), współczuję. Robisz swoje i to najważniejsze. Docenienie ze strony Mamy jest bardzo ważne, ale to Twoje życie, a osiągnęłaś bardzo wiele. Mało kobiet na to stać.:iq:
Bardzo polecam książkę "Rodzeństwo bez rywalizacji". Mi pomogła wytłumaczyć sobie wiele rzeczy wyniesionych z mojego dzieciństwa (mam 4 rodzeństwa) i w pewnym sensie zrozumieć nasze relacje kiedyś i dziś.
No i uniknąć wielu błędów przy moich dzieciach, bo to niesamowite jak szybko dorosły zapomina jak rozumieć psychikę małego dziecka. A przecież w rodzinach wielodzietnych jest to szczególnie ważne bo liczba relacji rodzeństwo-rodzeństwo rośnie znacznie z każdym kolejnym dzieckiem (jak (n^2-n)/2, czyli 1 dziecko=0 relacji, 2 dzieci=1 relacja, 3 dzieci=3 relacje, 4 dzieci=6 relacji, itp.). Warto zainwestować więc w polepszanie tych relacji, a przede wszystkim w niepogarszanie ich. Czasami z pozoru (dorosłego) błahe rzeczy mogą być bardzo szkodliwe.
No właśnie mówiłam, że nie chodzi mi o rozwód, tylko sytuację, w której dzieci się nie pojawią, lub czeka się na nie latami. Tu nawet nie chodzi o pieniądze, ale raczej o jakieś szczególne talenty, zagospodarowanie sobie jakoś czasu w przypadku braku realizacji w macierzyństwie. I o ile kobieta, która zostaje w domu z dziećmi wydaje mi się rozwiązaniem zupełnie naturalnym, o tyle dziwne wydaje mi się siedzenie w domu samej podczas gdy mąż pracuje w przypadku braku potomstwa...
Wiesz Małgorzato, życie czasami pisze różne scenariusz. Scenariusz 1: (z życia wzięte)Dalsza rodzina, porządna katolicka, dwójka małych dzieci, ona w domu się nimi zajmuje, wykształcenia brak, bo przecież taki styl życia wybrała, że po co właściwie dyplom, aż tu naraz wzorowy mąż i ojciec znajduje sobie babę i czmycha z nią do Holandii. Alimentów brak, pracy brak, rodzice starzy schorowani, to oni wymagają opieki i co teraz? Owszem dalsza rodzina pomaga, ale wiem, że jest jej z malutkimi bardzo ciężko:sad:
Scenariusz 2. (nie rodzina, ale też znam osobiście) Ona młoda, on z odzysku, związek tym razem na kocią łapę, wpadka małe dziecko, ona rzuca studia żeby zająć się małą, miał być ślub, a tu nagle diagnoza: rak, dwa miesiące i po człowieku, ona sama panna, bez wykształcenia za to z dzieckiem.
No i tak sobie myślę, że może jednak warto by kobieta, miała coś w odwodzie, bo o ile możemy mieć zaufanie do małżonka, że nas nie opuści aż do śmierci, o tyle czasem ta śmierć następuje dużo wcześniej niż byśmy się spodziewali. Niestety ojcowie małych dzieci nie są w jakiś szczególny sposób chronieni...
Komentarz
A wychowanie dzieci (najcięższa robota!!!) to załatwią jej psycho-pedagożki :tooth:
Moim zdaniem jak ktoś ma talent, powinien w to wejść (oczywiście bez chodzenia po trupach) już przed ślubem. Potem mając już jakieś 'zaplecze', jeśli dzieci nie ma. Nie mówię, że kobieta ma się 'zabezpieczyć' na wypadek rozwodu, nie podoba mi się takie podejście. Raczej myślę o tym, że właśnie dlatego, że nie 'planujemy' ilości dzieci, kobieta powinna mieć jakąś alternatywę, którą oczywiście można zostawić po urodzeniu pierwszego dziecka...
Po drugie, jak się talenty rozwija, to z większą przyjemnością i przekonaniem można poświęcić się macierzyństwu, bo ma się poczucie, że to nie przymus ale wolny wybór.
Po trzecie, matka, która rozwija swoje talenty jest po prostu lepszą matką bo może w bardziej inteligentny sposób rozwijać talenty swoich dzieci. Dlatego dla mnie nie ma czegoś takiego jak dyplom, który tylko leży w szufladzie i zbiera kurz. Trzeba go w kreatywny sposób używać w wychowywaniu dzieci.
I na koniec, jak zwykle najważniejsze i najtrudniejsze jest znalezienie równowagi. Wiele kobiet tak rozwija swoje talenty, nazwijmy to, zawodowe, że ich talenty macierzyństwa leżą odłogiem i ich rozwój osobowy jest przez to zahamowany (czego często nie widzą). Ale też błędem jest powiedzenie sobie "nauka jest nieważna bo ja chcę się poświęcić macierzyństwu". To zubaża dzieci.
No i rozwijanie talentów nie musi być zawsze etapowe, tzn. najpierw studia a dopiero potem dzieci. Czasami tak jest, ale tak nie musi koniecznie być.
- nie musiałabym słuchać reprymend od małodzietnych babć i mam, że moje dziecko ma odsłonięte ucho spod czapeczki, albo że zaraz się potknie i zetrze kolanko.
-nikt nie pytałby mnie 4 dni po urodzeniu piątego dziecka, kiedy następne?
Bo skoro mam ich tyle w tak krótkim czasie to pewnie wypadają mi jak kurze jajka.
- nie zarzucano by mi że wykorzystuje starsze rodzeństwo do opieki nad młodszym, gdy moja najstarsza córa się rwie żeby bujać malucha w wózku lub brać go na ręce.
JAk opowiadam przyszłym rodzicom (zawsze zapytana: JAK TO JEST MIEĆ TYLE DZIECI
???), że tak bardzo się cieszymy jak nasz najmłodszy zaczyna chodzić, że przeżywamy to tak jak przy pierwszym dziecku z tą różnicą, ze teraz cieszymy się ze starszymi dziećmi....ich spojrzenia jak na kosmitę, pogłębiają się.
O rety, a to jest zabronione?
- zadna starsza pani [pelna zalu i goryczy] nie strzeli mi pytaniem czy moj maz to mnie nie gwalci przypadkiem
- nikt by nie obrazal moich dzieci, ze sa wynikiem glupoty rodzicow
- nikt by mnie nie pytal ile moj maz zarabia, skoro utrzymuje taka rodzine
Za to sytuacja, kiedy dzieci naturalnie sobie nawzajem pomagają - to po prostu znak zdrowej rodziny.
Ale dla mnie jest naturalne, że jeżeli ktoś potrzebuje pomocy (w tym przypadku młodszy braciszek czy siostrzyczka), to w kochającej rodzinie ktoś jej udziela, bez obarczania jakąś odpowiedzialnością.
Tak dla zobrazowania opowiem anegdotę: moi bliźniacy (3,5 roku) długo byli karmieni łyżeczką. Wreszcie wprowadziliśmy zasadę, że każdy je sam, tak jak potrafi, stosownie do wieku. Jeden załapał bardzo szybko. Okazało się, że mu świetnie wychodzi i o dziwo przestał wreszcie marudzić przy jedzeniu (co było nagminne gdy go karmiliśmy). Drugiemu poszło to trudniej, nadal marudził. I pewnego dnia ten pierwszy bliźniak zaczął karmić drugiego, po prostu mu pomagać. Śmiechu było co nie miara, no i ten drugi się wyleczył z marudzenia.
No bo jest w nas ludziach taka pokusa, że gdy coś się złego dzieje natychmiast musimy znaleźć winnego, a czasami winnego po prostu brak- pech i tyle. A za dziecko odpowiedzialny powinien być tylko rodzic.
Nie powierzyłabym opieki nad nią córce dziesięcioletniej, co najwyżej mogą się pobawić razem, gdy jestem przez chwilę czymś zajęta.
Natomiast nie widzę niczego niewłaściwego w tym, aby chwilowo, w uzasadnionych wypadkach pełnię opieki łącznie z odpowiedzialnością przejęły dzieci niemal lub całkowicie dorosłe. Tym bardziej, że nigdy nie obciążałam ich w nieuzasadnionych przypadkach taką opieką. Przed pojawieniem się Zuzi w ogóle nie było takiej potrzeby.
To nie działa na zasadzie "musisz i koniec, bo ja tak chcę". Raczej: "potrzebuję pomocy, proszę, zajmij się siostrą na ten czas".
Mam dorosłego dziś znajomego, ojca trójki dzieci w wieku wczesnoszkolnym, który także niemal jak koszmar wspomina obowiązek (!!!) opieki i całkowitej odpowiedzialności za swoje młodsze rodzeństwo... Gdy o tym opowiada, naprawdę mu współczuję...
Był wówczas nastolatkiem, chciał raczej pobiegać za piłką z kolegami lub choćby poleniuchować, a musiał każdego dnia zajmować się dwójką młodszego rodzeństwa...
Gorzej, jak we wspomnieniach z dzieciństwa nie ma rodziców , tylko starsze rodzeństwo, bo ojciec w pracy a mama z młodszymi.
W każdym razie bywało tak - i to wcale nie w rodzinach wielodzietnych,że na przykład dorośli szli w pole i zostawiali bardzo małe , wszędobylskie i niegrzeczne powiedzmy 2 letnie dziecko pod opieką nawet 5 latka. I jak nie dało się uplinować to w domu było mordobicie- w gorszym wypadku jakaś bardziej okrutne kara.
Zupełnie inną rzeczą jest wciągnięcie starszego dziecka do opieki nad młodszym w formie zabawy, np. jeśli nadaje się , żeby potrzymać niemowlę i nakarmić z butelki - zwykle wtedy starsze jest zachwycone.Tylko niestety też pod czujnym okiem dorosłego.
Lub poproszenie, żeby pobujało w wózku lub pobawiło się z młodszym rodzeństwem. To na pewno nie jest przeciążanie obowiązkami.
Obowiązek opieki nad dziećmi jest obowiązkiem rodziców i koniec, i kropka.
ja w ogole nie uwazam zeby pomaganie owych starszych dzieci bylo zle - o ile sie nie przegina, oczywiscie. Nawet jesli jest to dziesieciolatka, jesli dobrze jej to idzie i to lubi, to czemu nie.
natomiast niezaleznie od wieku jest raczej naganne prawie calkowite scedowanie obowiazkow rodzicielskich na starszaka.
to on ma dawac dobry przyklad (rodzice juz nie musza), to on ma rano, codziennie przez wiele lat, przypilnowac brata/siostre w szykowaniu do szkoly ( w czasie kiedy rodzicow juz nie ma w domu - ro wazny szczegol), to on ma odgrzewac obiad, I tak latami. To jest nalozenie na dziecko zbyt duzego ciezaru po prostu.
Ono ma pomagac, a nie robic ZA rodzicow (w sensie odpowiedzialnosci i jej ciezaru).
Chyba chodzi tu o zachowanie zdrowego rozsadku i umiaru.
Niezle to rozwiazali Duggarowie: kazdy starszy ma pod opieka co najmniej jedno mlodsze: to oni rano ubieraja swojego podopiecznego i zaganiaja go na sniadanie (ktore jest juz wspolne i rodzinne, i tam to juz rodzice przejmuja kontrole). No ale oni z takim stadkiem musieli jakies reguly wprowadzic, hehehe.
Co innego rzecz się ma z dorosłymi dziećmi, do dzisiaj zdarza się, że jadę do domu żeby zająć się bratem, który wymaga całodobowej opieki, gdy rodzice chcą np. pójść na całonocną imprezę i nie czuję się wcale wykorzystywana! To jest normalne, mój brat będzie wymagał opieki do końca życia i liczę się z tym, że kiedyś to ja z siostrą będziemy musiały się nim zajmować.
Także nie miej wyrzutów sumienia, że wymagasz od nich pomocy, trudno, żeby przy wielodzietnej rodzinie wszystkie obowiązki spoczywały na głowie mamy:smile:
Choć z mojego doświadczenia wynika, że dzieci i tak oceniają rodziców po swojemu.:bigsmile:
Przykład. Mój starszy syn nie był nigdy bity, czasami dostał klapsa, fakt. Jednak sam do dzisiaj uważa, że był bity. Często.
Jest mi ogromnie przykro, gdy to słyszę, ale nie jestem w stanie dziś mu udowodnić, że się myli.
Postrzeganie pewnych faktów bywa subiektywne, podobnie, niestety, jest także z obowiązkami, czy zadaniami stawianymi dzieciom przez rodziców.
Bea, myślę, że problem tkwi w Twojej Mamie ( z całym szacunkiem dla Niej), współczuję. Robisz swoje i to najważniejsze. Docenienie ze strony Mamy jest bardzo ważne, ale to Twoje życie, a osiągnęłaś bardzo wiele. Mało kobiet na to stać.:iq:
No i uniknąć wielu błędów przy moich dzieciach, bo to niesamowite jak szybko dorosły zapomina jak rozumieć psychikę małego dziecka. A przecież w rodzinach wielodzietnych jest to szczególnie ważne bo liczba relacji rodzeństwo-rodzeństwo rośnie znacznie z każdym kolejnym dzieckiem (jak (n^2-n)/2, czyli 1 dziecko=0 relacji, 2 dzieci=1 relacja, 3 dzieci=3 relacje, 4 dzieci=6 relacji, itp.). Warto zainwestować więc w polepszanie tych relacji, a przede wszystkim w niepogarszanie ich. Czasami z pozoru (dorosłego) błahe rzeczy mogą być bardzo szkodliwe.
Scenariusz 2. (nie rodzina, ale też znam osobiście) Ona młoda, on z odzysku, związek tym razem na kocią łapę, wpadka małe dziecko, ona rzuca studia żeby zająć się małą, miał być ślub, a tu nagle diagnoza: rak, dwa miesiące i po człowieku, ona sama panna, bez wykształcenia za to z dzieckiem.
No i tak sobie myślę, że może jednak warto by kobieta, miała coś w odwodzie, bo o ile możemy mieć zaufanie do małżonka, że nas nie opuści aż do śmierci, o tyle czasem ta śmierć następuje dużo wcześniej niż byśmy się spodziewali. Niestety ojcowie małych dzieci nie są w jakiś szczególny sposób chronieni...