Nie przypominam sobie w ostatnim czasie dyskusji na forum na temat punktualności. A zagadnienie ostatnio bardzo mnie absorbuje. Zastanawiam się, czy w dzisiejszych czasach punktualność jest przeżytkiem?
Ostatnio sobie uświadomiłam, że chyba mam jakiś defekt w tym zakresie. Zostałam wychowana w przekonaniu, że niepunktualność jest przejawem braku szacunku do osób, z którymi się umawiamy. Zawsze mi wkładano do głowy, że to szalenie poważna sprawa. Efekt jest taki, że do tej kwestii podchodzę z dużym napięciem. Sama bardzo nie lubię się spóźniać i czuję się bardzo niekomfortowo, gdy mi się to (z jakiejkolwiek przyczyny) zdarzy. Staram się nie brać osobiście spóźnieni innych ludzi (sama siebie przekonuję, że nie wynika to z ich braku szacunku do mojej osoby), ale czasem niepunktualność innych sprawia, że sypie się mój plan i sama nie mogę potem punktualnie dotrzeć w inne miejsce. Wtedy strasznie trudno mi zachować spokój. Niestety, przytłaczająca większość ludzi z mojego otoczenia się spóźnia nagminnie. Kilkakrotnie zdarzały się takie sytuacje, że dostawaliśmy informacje, że jakieś spotkanie jest przewidziane na określoną godzinę, przybywaliśmy punktualnie, a na miejscu okazywało się, że nikogo nie ma i trzeba na resztę czekać 15-30 minut, a nawet godzinę i po tym czasie impreza zaczynała się jakby całkiem zgodnie z planem. Potem dowiadywaliśmy się od gospodarzy, że celowo podali wcześniejszą godzinę, bo i tak wszyscy się spóźniają. Trudno mi się w tej rzeczywistości odnaleźć.
Czy to ja jestem nienormalna, czy ten świat zwariował?
Komentarz
A jak sie spotykamy z kims w celu zalatwienia sprawy to punktualnosc jest wazna, bo przeciez nie mozna komus burzyc calego planu dnia.
Po drugie nie umiał się spieszyć. Oczywiście miał świadomość, że czas biegnie, ale nie pamiętam, aby gorączkowo patrzył na zegarek, przyspieszał kroku itp. Żył obecną chwilą. Karol Wojtyła doskonale wiedział, że gdy człowiek się spieszy, to nie żyje obecną chwilą, żyje tylko tym co będzie, planuje i biegnie w przód. Ktoś może powiedzieć, że Karol Wojtyła miał mało zajęć i dlatego się nie spieszył, ale oczywiście tak nie było – miał bardzo dobrze zaplanowany czas, dzięki czemu w ciągu dnia robił naprawdę bardzo wiele. Zdarzało się, że się spóźniał, że nie przyszedł na czas, ale mimo tego nigdy się nie spieszył
Spotkałem się z tym też w innych wspomnieniach, ale w innym kontekście: papież często poświęcał czas napotkanym ludziom, nawet za cenę tego, że się gdzieś spóźni.
No cóż - i świat zwariował i kwestia normalności jest subiektywna
A poważnie to mam dokładnie takie same odczucia i podejście... ale już dawno stwierdziłam że w wielu rzeczach okazuję się nienormalna w stosunku do aktualnej większości...
A jeszcze denerwuje mnie takie lekceważenie - "haha, widzicie, jak zwykle się spóźniłam..." (zamiast przeprosić chociaż pobieżnie i choć trochę pracować nad problemem -to dotyczy osoby po 70, więc człowiek spodziewa się jednak czegoś innego - a i powodów obiektywnych tych spóźnień nie ma)
Dzieci w każdym razie uczę że nie wolno/ nie wypada się spóźniać -mam nadzieję że jakiś pozytywny skutek osiągnę...
- umawiający się do nas znajomi przychodzą 15-30 minut później,
- nauczyciel przyjeżdżający do moich dzieci na lekcję (do domu) spóźnia się chwilę i chwilę później kończy,
- mama kolegi, który odwiedza moje dzieci przyjeżdża po niego z pewnym poślizgiem (w takiej sytuacji największy "poślizg", jaki nam się przytrafił to było 5 godzin...)
- osoba, która wie, że się nie wyrobi dzwoni lub sms-uje, że będzie później,
- tudzież inne podobne sytuacje, które nie komplikują mi w poważny sposób życia.
Trudno mi się odnaleźć w sytuacjach, gdy np.:
- ktoś się spóźnia na ślub, chrzest, I komunię, pogrzeb, czy inną podobną uroczystość, która zaczyna się o bardzo określonej porze (zdarzyli nam się goście, którzy na chrzest mojego pierworodnego spóźnili się tak bardzo, że przyszli spóźnieni nawet na imprezę po chrzcie),
- ktoś się spóźnia i przez to cała grupa osób musi na niego czekać (np. wycieczka autokarowa),
- ktoś się spóźnia, mimo że bardzo prosiłam, żeby był punktualnie, bo potem mam inne terminowe plany - np. muszę zawieźć dzieci na zajęcia,
- ktoś się spóźnia bardzo dużo i w żaden sposób nie sygnalizuje, że się spóźni (tu mam problem zaindukowany przez moją mamę i zaraz tworzę w wyobraźni jakieś straszne scenariusze, dotyczące tego, cóż strasznego mogło taką osobę spotkać, że się tak poważnie spóźnia i się nie odzywa),
- ktoś celowo podaje wcześniejszą godzinę, żeby goście przybyli punktualnie i samo o tej godzinie nie pojawia się na miejscu spotkania,
- ktoś zaprasza mnie do siebie, a gdy przychodzę punktualnie (tudzież z 5-minutowym poślizgiem), nie ma go w domu,
- prowadzący odpłatne zajęcia spóźnia się, a przez to skraca zajęcia,
- ktoś się spóźnia na spotkanie w miejscu pozadomowym, gdzie oczekiwanie jest niekomfortowe (np. w plenerze przy słabej pogodzie),
- osoba spóźniająca się jest tym kompletnie nieprzejęta, albo wręcz zadowolona z siebie, że dzięki temu, że się spóźnia nie musi na innych czekać.
No ale są też ludzie, którzy żyją "luźniej". Nie wymagają od siebie i innych punktualności. I jest im z tym dobrze. Nie rozbija im to dnia, nie wytrąca z równowagi.
Generalnie ludzie z jednej i drugiej grupy raczej nie wchodzą w głębszą zażyłość
- nie korzystam z usług, których jakości nie akceptuję (spóźniający się prowadzący na odpłatne zajęcia)
- nie rozciągam czasu spotkania, by pokryć czyjeś spóźnienie,
- ktoś się spóźnia i nie informuje - po zwyczajowych 15 minutach znikam,
- zaczynam o czasie pomimo spóźnienia
itd.
Problem zaczyna się wtedy, gdy ten, kto nie akceptuje czyjegoś spóźniania tak naprawdę zachowuje się jakby akceptował (przedłuża spotkanie, czeka na wszystkich, nie robi bury o spóźnienie). Wtedy warto, by najpierw zastanowił się, co może zmienić w swoim zachowaniu, by poprawić własny komfort, a nie oczekiwać, że niedoskonały świat się poprawi
Nie lubię też opóźnień np. na wizytę u lekarza czy dentysty, ale tutaj jestem bardziej wyrozumiała.
U nas może nie jest tak radykalnie że mąż jest nieznośnie spóźnialski, ale ewidentnie ja prezentuje, jak mąż mówi "pruski typ wychowania" on zaś ten wschodni, luźniejszy. Jak dotąd dobrze na siebie wpływamy, mnie ten jego luz bardzo potrzebny jest:)
A co do podanych przez Ciebie, @Anawim powyżej recept, to mam wątpliwości:
- nie korzystam z usług, których jakości nie akceptuję (spóźniający się prowadzący na odpłatne zajęcia) - niby rozsądne, ale nie zawsze się da. Jak się mieszka na wsi, to nie zawsze można przebierać w nauczycielach. Inna sprawa, że czasem inne ważne przymioty nauczyciela bywają istotniejsze niż jego brak punktualności.
- nie rozciągam czasu spotkania, by pokryć czyjeś spóźnienie - nie zawsze się da. Jeśli spotkanie ma charakter ściśle towarzyski, to jasna sprawa, że nie rozciągam czasu, choć niezręcznie się czuję mówiąc po 10 minutach, że właśnie mi się czas skończył i że "do widzenia". Gorzej, jeśli spotkanie jest umówione w celu przeprowadzenia konkretnych działań, których nie da się zamknąć w 10 minutach.
- ktoś się spóźnia i nie informuje - po zwyczajowych 15 minutach znikam - czasem mnie to kusi, ale zawsze się zastanawiam, czy to nie będzie z mojej strony zwykła złośliwość. Co innego, gdy osoba spóźnia się tak dużo, że muszę faktycznie wyjść, bo mam inne plany - wtedy informuję, że wychodzę.
- zaczynam o czasie pomimo spóźnienia - trudno zacząć np. lekcję, gdy nie przybył nauczyciel lub spotkanie z koleżanką, gdy nie ma koleżanki. Jeśli jest to wydarzenie, które da się rozpocząć punktualnie mimo spóźnialskich, to staram się zaczynać o czasie. Choć bywa, że spóźnialscy bardzo rozbijają potem pracę i tracą na tym nie tylko oni (bo się spóźnili) ale też uczestnicy punktualni.
BTW, bardzo lubię trenerkę moich dzieci od badmintona, która zawsze zaczyna zajęcia punktualnie, a wszyscy spóźnialscy za każdą minutę spóźnienia robią karne ćwiczenia. Mi się to podoba, moje dzieci same bardzo pilnują punktualności, ale wielu rodziców innych dzieci jest zgorszonych takim rygorystycznym podejściem.
Nie lubię się spóźniać i jeśli z jakiejś przyczyny ma się to przytrafić staram się informować oczekującą osobę.
Jeśli chodzi o gości wolę, gdy przyjdą 10 minut później, niż 10 minut za szybko ( czasem coś tam dokańczam na ostatnią chwilę)
Jesli jest to spotkanie biznesowe czy inne w celu omówienia ważnej sprawy to cenię sobie punktualność - to wg mnie świadczy o osobie.
Ja cenię mój czas i chcę, by inni go cenili, ja też cenię czas innych.
Bywają różne sytuacje i tu staram się być elastyczna....ale ze względu na często napięty plan dnia i pierdylion spraw - nie cierpię, gdy ktoś w tej kwestii zbyt często wystawia mnie na próbę cierpliwości.
ale to nie są recepty, które rozwiążą problem; raczej chodziło mi o zachowanie higieny psychicznej. Pozostanie życzliwym i otwartym w takich sytuacjach wymaga co najmniej szczerości - wyrażenia tej irytacji, a nie zastanawiania się nad adekwatną reakcją.
Takie analityczne, logiczne umysły, typu tak-tak nie-nie, czarno-białe etc. wpadają w pułapkę - wymagają od innych, wymagają od siebie, a na koniec jeszcze analizują, czy ich reakcje są takie, jak być powinny, czy też przesadzone/niedostateczne, skoro ktoś nie dorasta do ideału i wypadałoby mu to dać do zrozumienia. Osobiście jestem w bardzo bliskiej relacji tożsamościowej z takim gościem.
Narzekacie na kontakt z niepunktualnymi osobami. Ale warto postawić się po drugiej stronie - dla ludzi luźnych kontakt z takimi upierdliwymi i zawsze-doskonałymi-i-na-czas jest równie nieprzyjemny. Aczkolwiek ci pierwsi zawsze mogą sobie powiedzieć, że to oni mają rację, bo mają, co nie?
Znajomi jak znajomi, ale pracodawca juz może średnio akceptować luzacki styl bycia
Ale
U niej każde 5 min trwa niemal godzinę
Przy mnie umawia się z kimś, przed nami jeszcze conajmniej godzina pracy -a ja słyszę gdzie i o której się umawia z tym kimś no i ze zdumieniem odkrywam, że gdyby miała zdążyć to powinna wyjść juz conajmniej 30 min temu. Po skończonej rozmowie pytam czy się nie pomyliła z umawianiem. No nie, czemu
Pokazuje godzinę (co ciekawe wie, która jest bo umawiają się patrzyła na zegarek ).
Pytam czy juz kończymy prace. No nie (zdumienie), dlaczego????
No nie zdążysz, mówię
Czemu nie zdążę?
Bo mamy jeszcze godzinę pracy, dotarcie zajmie Ci minimum pół godziny czyli będzie 19 jak tam dotrzesz. A umówilas się na 17.30. Czyli powinnaś być w drodze bo jest 17.20
Wielki szok i niedowierzanie. No jak.
I dalej brak zrozumienia problemu.
Natomiast najtrudniej jest mi komunikować się gdy opóźnienie narasta i dodatkowy telefon lub inny kontakt z informacją jeszcze wpływa na powiększenie spóźnienia. Nad tym staram się pracować (żeby unikać takich piętrowych sytuacji), ale bywa różnie.