Już od jakiegoś czasu chodzi za mną ten trudny temat...
Istnieją przypadki zakończone szczęśliwymi narodzinami, z drugiej strony ryzyko krwotoku i śmierci matki jest podobno ogromne, lekarze sugerują aborcję...
Czy wiecie co robić będąc w takiej sytuacji?
Aborcja odpada z przyczyn moralnych, więc co?
Czy są w Europie szpitale potrafiące pomoc kobiecie w c.pozamacicznej?
Może gdzieś przeprowadza się operacje polegające na przeniesieniu dzidziusia do macicy?
Komentarz
27 letnia Nicollete Soto z Arizony urodziła wczoraj zdrowego synka o imieniu Azelan Cruz. Ciąża była ciążą pozamaciczną. Matka odmówiła aborcji.
To tak w skrócie, bo nie obczajam tego medycznego słownictwa. Jak ktoś bieglejszy w ingliszu, to może podpowie więcej szczegółów ( :cz: )
Nie spotkałam się dotąd z praktyką reimplantacji jaja płodowego z jajowodu do macicy, choć i mi chodziło po głowie, że to by może nie było głupie, o ile okazałoby się technicznie możliwe...
Moja znajoma, spodziewała się dziecka. Bardzo pragnęła tego dzidziusia.
W 10tc stwierdzono ciążę pozamaciczną i skierowano na "zabieg".
Z tego co wiem lekarze nie powiedzieli jej, że dziecko żyje i że "zabieg" będzie de facto aborcją. Myślała, tak to zrozumiała a nikt nie wyprowadził jej z błędu, że skoro ciąża pozamaciczna, to to jak poronienie (jej wcześniejsza ciąża zakończyła się poronieniem). Spłakana i załamana poddała się zabiegowi.
Moja przyjaciółka jak mi to relacjonowała, mówiła mi że ona też nie wiedziała, że taki zabieg to aborcja i że dziecko czasem może przeżyć, choć szanse na to są niewielkie. Dopiero jak zaczęła temat zgłębiać to się okazało co i jak, ale wtedy już było za późno, by tamtą dziewczynę zatrzymać.
To mi uświadomiło, jak mała jest wiedza w społeczeństwie na ten temat. Tymczasem to chyba istotne, by wiedzieć jak najwięcej, by nie dać się w razie czego lekarzom zmanipulować...żeby wiedzieć, co robić, do kogo się kierować
dlatego założyłam ten wątek, jak coś wiecie to piszcie
Jesteście pewne, że KK to dopuszcza? bo ja nie
W sprawie tego, czy KK dopuszcza usunięcie jajowodu z rozwijającym się w nim zarodkiem - jestem przekoana, że dopuszcza ale, w tej chwili nie potrafię podać źródła. Są tu bieglejsi ode mnie w pismach kościelnych, więc myślę, że ktoś to źródło wskaże.
Jak byłam w ciąży z J, lekarz w 7 tc powiedział mi, że to ciąża pozamaciczna, skierował na zabieg, powiem szczerze, że przez myśl nie przeszło mi, że to może być aborcja i że w ogóle mam jaki kolwiek wybór.
Na szczęście następnego dnia okazało się, że lekarz się pomylił.
W ogóle tak się zastanawiam nad tym czym jest aborcja, czy jest jakaś definicja? Może kryterium jest wybór?
Jak byłam na patologii w 32 tc, to przywieźli dziewczynę z ostrą rzucawką była w 24 tc z blizniakami, musieli ją ciąć natychmiast, cały szpital słyszał jej rozdzierajacy krzyk, ze woli umrzeć ze swoimi dziećmi. Przyszedł do niej ksiądz, cały zastępca lekarzy, dzieci oczywiście nie przeżyły, ale czy to była aborcja? Ona nie miała przecież żadnego wyboru, liczyły się minuty...
Trzech niezależnych lekarzy orzekło, że ciąża jest pozamaciczna i kierowało do szpitala na zabieg. Gdy dowiedziałam się o ciąży byłam poza domem - na wyjeździe, a że bardzo bolało mnie podbrzusze udałam się do tamtejszych (2) nieznanych mi lekarzy.
Ich decyzja była jednoznaczna.
Gdy wróciłam do domu, odwiedziłam swojego lekarza. Człowiek bardzo porządny, w skrócie katolicki ginekolog. I On także, znając moje nastawienie i naukę KK mówił, że bez zabiegu się nieobędzie.
Ja trwałam uparcie przy swoim, zabiegu niezależnie od sytuacji nigdy bym nie zrobiła. Lekarz dał mi trochę czasu, choć stwierdził, że wielkość zarodka jak na wiek ciążowy nieodpowiednia, duża torbiel po przeciwnej stronie, badania B-hcg też niezadowalające, ale niejednoznaczne..... no po prostu wszystko wskazywało, że tego dzieciątka nie dane nam będzie oglądać.
I jak wspomniałam "dostałam trochę czasu". Po kilku tygodniach a zarazem modlitwach wielu ludzi zdażył się cud.
Lekarz stwierdził, że "zarodek" owszem jest w kącie macicy, ale wewnątrz niej!, torbiel zniknęła, a poziom b-hcg dawał nadzieję.
Poszłam do innego lekarza z lepszym sprzętem USG a ten się zdziwił, że w ogóle jakieś problemy są! Przecież wszystko w porządku, dzieciątko jest i rozwija się znakomicie!
Było to dopiero w 12 t.c. Najcudowniejsza chwila w moim życiu. A wcześniej istny horror.
Na szczęście Pan Bóg wysłuchał nasze prośby i Maleńka urodziła się duża i zdrowa.
Żadne z gróźb i zagrożeń, jakimi przesiąknięta byłam całą ciążę się nie sprawdziły.
U nas wszystko skończyło się bardzo dobrze. Zdaję sobie sprawę, że nie zawsze tak jest czy będzie.
Niezależnie od wszystkiego nigdy nie zdecydowałabym się na zabieg.
Ja jak mi powiedziano, ze to ciąża pozamaciczna, tez tego nie przyjelam do wiadomości i tez poszłam na inne USG, ale wtedy gdyby wszyscy ptwierdzili, to nie miałabym pojęcia, że w ogóle jest jakaś opcja.
To są ciężkie tematy i trudne pytania.
Nie miałam tego dylematu, bo u mnie ciąża nie była jajowodowa.
Co innego zresztą "planowe" wykonanie zabiegu zaraz po diagnozie, a co innego bezpośrednie zagrożenie życia obojga.
Podajesz hipotetyczna sytuację. I na zasadzie domniemania, że zaraz coś złego sie wydarzy np. pęknięcie jajowodu.
Osąd jest bardziej miarodajny, gdy stoi sie przed takim dylematem.
Mnie tez straszono pęknięciem macicy i jeszcze paroma innymi powikłaniami.
Ale nie ma co z góry zakładać, że to wszystko złe właśnie mnie się przydarzy.
U mnie, jak wspomniałam skończyło się dobrze. Wierzę, że to kwestia modlitwy i zaufania Bogu.
Znane są przypadki szczęśliwego zakończenia także ciąży jajowodowej, co po ludzku byłoby wręcz niemozliwe.
http://dziecko.interia.pl/bede-mama/wszystko-o-porodzie/news/lekarze-mowia-to-cud,1119195#skipAdnews
http://www.hli.org.pl/xoops/modules/news/article.php?storyid=23
:bigsmile:
Tam była kobieta z czworaczkami chyba, w tym jedno przy porodzie sie okazało rozwijac poza macicą - wszystkie dzieci zdrowe, matka tez :cool:
Zabieg, to coś zaplanowanego z góry, kiedy wiemy jakimi środkami i jaki efekt uzyskamy.
Nie chcę gdybać, czy się wymądrzać, ale daleka jestem od radykalnych posunięć, a w przypadku bezpośredniego zagrożenia życia zdałabym się na fachową pomoc medyczną, mając na uwadze w miarę możliwości, czyli zależnie od wieku ciążowego ratowanie dziecka.
W sprawie artykułu zacytowanego przez Ulgę - w istocie ładnie to opisuje. Mam tylko jedno gorzkie przemyślenie po tej lekturze. Ilu jest lekarzy, którzy będą widzieli sens w prowadzeniu długotrwałej obserwacji kobiety w ciąży pozamacicznej, skoro znacznei szybciej (i taniej przez to) jest "rozwiązać problem" zaraz po zdiagnozowaniu takiej ciąży? I odpada wtedy ryzyko pęknięcia jajowodu stwarzającego bezpośrednie zagrożenie dla życia kobiety.
Agagaw, Katarzyno: dlatego zadałam pytanie precyzujace, o jaki zabieg chodzi. Ja kiedyś w ogóle nie byłam świadoma, ze jest jakakolwiek inna opcja, niż poddanie się zabiegowi, niezależnie od stopnia zaawansowania, choć pewnie większość kobiet ma nadzieje, chodzi do wielu specjalistów nim podejmie decyzje.
i wiecie co? niepojete jest dla mnie ze lekarze byli przekopnani z dziecko rosnie w brzuchu podczas kiedy bylo w jajowodzie. nie bylo tego wiodac na usg?
Jeszcze nie wiedziałam, że jestem w stanie błogosławionym, gdy nagle pojawiły się symptomy zdradzające, że dzieje się ze mną coś niedobrego. Wszystko rozegrało się dokładnie w tydzień czasu. Od niedzieli 17 lipca do następnej. Dziecko miało około miesiąca.
W ciągu tego ultrakrótkiego czasu poszukiwałam odpowiedzi, jakie jest moralne wyjście z tej sytuacji. Wiedziałam, że ciąża ektopowa to stan bardzo poważnie niebezpieczny, że w ogromnej większości dziecko i tak umrze, a życie matki jest stale w zagrożeniu. Znalazłam, że są trzy drogi. I tylko jedna, najtrudniejsza, oparta na największym zaufaniu Bogu jest tą prawowitą. Drżałam, czy podołam czekać do ostateczności, czyli do pęknięcia jajowodu i rozlewu krwi. A jeszcze bardziej niepokoiło mnie, czy lekarze zgodzą się czekać razem ze mną. Modliłam się gorąco, żeby nie doszło do sytuacji, w której nie będę wiedziała, na czym stoję, i że dla ratowania mnie lekarze za moimi plecami zabiją zupełnie niewinną istotę.
W następną niedzielę o świcie obudziłam się z potwornym bólem żołądka. Niemal straciłam przytomność, ciemno przed oczami, głucho w uszach, wiotczałam. Za kilka minut stan się polepszył. Z mężem dzwoniliśmy po pogotowie. Przyjechali natychmiast. Ciśnienie 90/60. Zabrali mnie na oddział ginekologiczny. Lekarz nie był pewien, czy mój ból żołądka miał związek z ciążą. Obserwacja.
Po skorzystaniu z ubikacji puściła mi się czysta krew. Oznaka, że zaczęło się poronienie. Od razu zabrano mnie na operację pod narkozą. Ostatecznie okazało się, że o świcie pękł mi jajowód, ból powodowała sącząca się z niego do jamy brzusznej krew (odsączyli mi szklankę krwi), dziecko już na pewno nie żyło (przynajmniej muszę na słowo uwierzyć lekarzowi). Jajowód usunięto.
Jestem w domu. Mam w sercu dwa smutki: 1. przez kilka tygodni byliśmy 4 osobową rodziną; 2. to dziecko niestety nie dożyło chrztu.
Nie jestem zrozpaczona. Nie płaczę. Psychika nie ucierpiała. Zastanawiam się tylko, dlaczego tak się stało. Nie obwiniam Pana Boga, bo Jego wola jest najważniejsza. On jest Wszechmogący, stworzył cały świat (choćby cały świat ludzki temu zaprzeczał) i mógł przecież uratować cudem życie tego Maleństwa. Z jakiegoś powodu tego nie uczynił. Nie muszę wszystkiego rozumieć. Pewnie po śmierci dowiem się zakulisowo, dlaczego tak się stało. Ponoć tabletki mają jakiś wpływ na taki rozwój ciąży - ja nigdy żadnej antykoncepcji nie stosowałam.
Zauważyłam, że kobiety po metotrexacie lub laparoskopii przechodzą gehennę fizyczno-psychiczną. Dziękuję Bogu, że nie zgodziłam się na te formy aborcji, choć lekarz dawał mi do zrozumienia, że tak trzeba, że to norma. Dziękuję Bogu, że sam rozwiązał ten przypadek i choć dziecko nie żyje, nikt nie zbrukał sobie rąk ani serca grzechem zabicia niewinnego.
Kochane, warto czekać do końca z wiarą, ufnością i modlitwą. Pan, który nienawidzi grzechu, nie zostawi ani jednej z Was, jeśli ufnie prosić będziecie o moralne rozwiązanie tej niezwykle trudnej sytuacji.
Za kilka miesięcy będziemy starali się o nowe rodzeństwo dla naszej malutkiej córki.
:iq: