Jako że temat na tapecie ostatnio - zaczęłam się po raz kolejny zastanawiać.. Bo z jednej strony wiem, że religia jest bardzo potrzebna i wspaniale byłoby, gdyby rzeczywiście wszystkie dzieci mogłyby uczyć się o prawdach wiary. Ale z drugiej strony - kiedy przypomnę sobie jak te lekcje wyglądały w moim przypadku, jak przygotowani byli katecheci i jaka atmosfera panowała na tych lekcjach - to zaczynam się zastanawiać, czy to ma sens i czy nie przynosi więcej szkody niż pożytku...
Komentarz
Chodziliby ci, którzy by chcieli. Ci też dopuszczani byliby do Bierzmowania.
Mogłoby to mieć charakter nie lekcji, ale spotkań wspólnotowych.
Pamiętam i czasy salkowe i szkolne i zdecydowanie salkowe wspominam lepiej.
i do Małżeństwa?
Ale widziałam, że ta młodzież paraduje z takimi czerwonymi dzienniczkami, chyba ksiądz im tam :podbija: spowiedzi i Msze święte
Tak tylko co miałyby zrobić dzieci np. wiejskie, które do kościoła muszą iść niebezpieczną szosą kilka- kilkanaście kilometrów, w godzinach popołudniowych gdy nie jeżdżą już autobusy a nie każda matka ma samochód bo np. ojciec nim jeździ do pracy i nie ma go cały dzień.
Wszyscy chodzili na spotkania do kościoła, nie zbieraliśmy podpisów po Mszach, ale zbieraliśmy podpisy po spowiedzi pierwszopiątkowej (ech... - to był warunek przystąpienia do Bierzmowania)
Wiem jednak, ze już następne roczniki miały właśnie tak -podpisy po Mszach niedzielnych, po Gorzkich Żalach w Poście, katechizm zdawali partiami, caluśki. No niezły magiel musieli przejść.
no i koło się zamyka. Mnie podoba się pomysł dobrowolności uczestniczenia w zajęciach w szkole. A w praktyce, niestety, ta dobrowolność wygląda czasem zupełnie inaczej. Myślę jednak, że cały problem rozbija się o katechetów. Przecież ateiści tez mogliby uczestniczyć w dyskusjach - patrz chociażby kurs Alfa.. Grunt to dobre prowadzenie tychże..
---
Czyli księża przyłożyli rękę to setek Spowiedzi świętokradczych...
Szkopuł tkwi w rodzicach ( zresztą jak ze wszystkim), którzy myślą, że szkoła załatwi wszystko za nich.
Niestety tak nie jest i tak być nie powinno, bo rodzic, który myśli, że szkoła â?ž wyprodukuje â?ž dobrze wyedukowane dziecko- jest w błędzie.
Naszym życiem, pracą, przykładem, zainteresowaniem się rodziców dziećmi oraz współpracą ze szkołą można coś osiągnąć.
Mówienie, że katecheza w szkole jest niepotrzebna, to temat zastępczy, to mydlenie oczu rozmiękłym mózgom naszych rodaków.
Niski poziom nauczania w szkołach dotyczy się różnych przedmiotów a nie tylko religii. Chociaż przez dwadzieścia lat w tej kwestii troszkę się zmieniło na lepsze. Nie ma już katechetów wziętych z łapanki. Ale bywa różnie.
P.
Poza tym nie lubię świeckich katechetów. Wiem, że często dobrzy ludzie, ale co mundur to mundur. Ma być ksiądz, w ostateczności siostra zakonna, ale też dobrze "sformatowana".
P.
O własie to to to, i po studiach pedagogicznych.
P.
Super tylko nie każdy ma do kościoła rzut beretem. Nie wiem czy ja bym puściła dzieci na katechezę po ciemku po nieoświetlonym poboczu do innej miejscowości. Co mieliby zrobić rodzice z wiosek gdzie nie ma kościoła ( co najwyżej kaplica) - ich dzieci miały by stać się wtórnymi poganami ?
Całe szczęście, że jest religia w szkołach. Nie jest obowiązkowa i nie każdy musi na nią chodzić. Jeśli rodzic nie zapisze dziecka ani ono nie chce chodzić to przecież kar za to nie ma.
Potopu nie było, tylko zalało mały obszar, plagi egipskie, to tylko symbol
---
Bo jak się zna styl pisarski ludzi spisujący Biblię to się wie, że część z plag to inny opis plag wcześniejszych (bo dosłownie rzecz biorąc, późniejsza plaga wybiła to co już dawno zostało wybite przez jakąś wcześniejszą).
</offtop>
Teoretycznie brzmi dobrze, ale nie do wyegzekwowania jest zaangażowanie.
Groziłoby, że:
jedni uciekną;
inni przyjdą tylko dla podpisu.
Idealizm.
Można by, ale konsekwencją byłby spadek liczby dopuszczonych do sakramentów o 50% najmniej. Nie wiem, czy to dobrze, czy nie.
Oni nie tyle myślą, że szkoła załatwi to za nich, co nie są doprawdy zainteresowani niczym poza "zaliczeniem" kolejnego etapu w rozwoju dziecka. Smutne to, ale prawdziwe.
A już na poważnie: na jego lekcje trafiają czasem osoby "na bakier" z kościołem i Bogiem, i potem zostają.
Księża, którzy uczyli/uczą w liceum w którym uczy mój mąż mają jedną podstawową wadę: nie mają zielonego pojęcia o normalnym życiu. I z tej pozycji są już na wstępie przegrani. Bywają też co prawda jeszcze straszniejsze katechetki co to zaczynają lekcję (liceum przypominam) słowami: a dziś będziemy kolorować Pana Jezusa - i wyciąga jakieś obrazki... Po miesiącu takich lekcji frekwencja spada do dwóch-trzech osób, najtwardszych z twardych.
Mój mąż jakoś tak brzmi dość wiarygodnie, jeśli chodzi o "życiowe" sprawy, więc do licealistów nadaje się jak najbardziej. Z klasami młodszymi miałby za to problem No i program religii pozostawia wiele do życzenia, bo dla liceum (dla wielu to ostatnie miejsce, gdzie kiedykolwiek będą katechizowani i usłyszą punkt widzenia KK) np. nie ma w ogóle dekalogu (twórcy programu zakładają, że Dekalog został brzydko mówiąc przerobiony w gimnazjum), a np. na antykoncepcję, aborcję i eutanazję jest przeznaczona aż jedna lekcja (słownie: 45 minut).
A kto ten program układa/zatwierdza?
---
Bardzo dobrze. Obecnie parafie szastają Sakramentami, które są przyjmowane świętokradczo. Popatrz na to inaczej: połowa, która dopuściłaby się świętokradztwa w ogóle nie będzie miała możliwości by tego dokonać.
Gdy lekcje religii prowadziła pani katechetka lekcje były ciekawe, dużo modlitwy, cisza na lekcji lub śpiew...
Siostra Krystyna, Eucharystka, która miała dzieci w zerówce i 1 klasie była cudowna!!! Dzieci też piękne miały lekcje .
W tym roku córka ma lekcje religii z księdzem wikarym z parafii na terenie której mieszkamy i na terenie której znajduje się szkoła. Koniec października...Dzieci miały tak naprawdę dwie lekcje...Za to oglądają już drugą godzinę z księdzem Megamocni , wcześniej słuchali kabaretu Mru Mru/ czy jakoś tak/ , oglądali też inne filmy animowane te znane ... Dyscypliny na tych lekcjach raczej nie ma...
księża uczący w szkołach to tez z tego co obserwuję w większości przypadków porażka .... Znajomy misjonarz, ksiądz po seminarium diecezjalnym, który wyjechał głosić Dobrą Nowinę daleko hen do zamorskich ludów i gdzie żyją w bardzo trudnych warunkach - opowiadał mi kiedyś, ze jak mają czasem taki większy kryzys i czują, ze już nie dadzą rady, i zaczynają ich nachodzic myśli, żeby do PL wrócić, to wtedy jeden drugiego pyta na otrzeźwienie: I co, wrócisz do Polski w szkole uczyć ?
Myśle, że dla samych księży to tez jest ciężka dola, ta praca w szkole. w małych parafiach (np mojej) ksiądz uczący w szkole jest już tak zmęczony, że mu nie starcza zapału na porządna pracę formacyjną z młodzieżą lub dorosłymi w ramach wspólnot przyparafialnych.