Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

ROZWAŻANIA O WIERZE, ks. T. Dajczer

2

Komentarz

  • Jeżeli być ubogim znaczy być zależnym, to Jezus stał się całkowicie zależny już w Betlejem,
    gdzie była niemoc, a nawet można powiedzieć porażka, bo Jezus nie
    został przyjęty przez swoich i musiał narodzić się w warunkach
    nieludzkich. Każde twoje doświadczenie niemocy i tego, że nie dajesz
    sobie z czymś rady, jest uczestnictwem w niemocy Jezusa.
  • oj,tekst dla mnie w sam raz. Właśnie to moje doświadczenie ostatnich tygodni-totalna niemoc, życie z dnia na dzień, a momentami wręcz z godziny na godzinę.
    Jakoś nie umiem tego przeżywać "w duchu", przemieć w modlitwę. Buntuję się na taki stan rzeczy, codziennie wstaję z nadzieją i postanowieniem"no dziś to się już wezmę i wszystko ogarnę i znowu będę miała życie pod kontrolą".
    ha ha ha..
  • Bo to właśnie chodzi o to, żebyś nie miala kontroli, ale umiała zawierzyć Panu Bogu, by to była Jego kontrola.
  • Na tyle wierzysz, na ile jesteś ubogi w duchu. Słowo "ubogi"
    w sensie biblijnym niekoniecznie oznacza ubóstwo w znaczeniu
    materialnym. Ubogim w duchu był na przykład król Dawid, człowiek
    postawiony na szczycie drabiny społecznej. Człowiek ubogi duchem to
    człowiek ogołocony z pewności siebie, to ktoś, kto wie, że nie może
    liczyć na siebie, na własne siły. Taki człowiek ukierunkowany jest na
    oczekiwanie wszystkiego od Boga, a nie zakorzenianie się w doczesności.

    Jeżeli czujesz się mocny w sensie naturalnych możliwości, którymi
    dysponujesz, twoja wiara nie może rozwinąć się i pogłębić. To dlatego
    musisz odczuć swoją słabość, musisz zobaczyć, że czegoś nie możesz.
    Będzie to wezwanie do wiary.
  • Twoja słabość,
    niemożność i bezradność staną się jakby
    szczeliną, przez którą będzie przeciskała się do
    twojego serca łaska wiary. Poprzez
    nasze zranienia Bóg daje nam łaskę pogłębienia wiary.
    Charles
    Péguy, wielki konwertyta, pisze: "Spotyka się niewiarygodne światła
    łaski przenikające do duszy złej, a nawet zepsutej. Widzi się
    zbawionym tego, kto wydawał się być straconym, ale nigdy nie
    widziano przesiąkniętym tego, co zostało okryte lakierem, aby
    przepuszczało to, co jest nieprzemakalne, aby zostało zmiękczone
    to, co stwardniało. [] Stąd pochodzą tak liczne braki, które
    stwierdzamy w skuteczności łaski, która, podczas gdy odnosi
    niespodziewane zwycięstwa nad duszami największych grzeszników, często
    pozostaje bez żadnego skutku w stosunku do tzw. porządnych" (Note
    conjointe
    , sur M. Descartes et la philosophie cartesienne - 1er aout 1914)
  • "Tak" przy zwiastowaniu wydaje się czymś radosnym i łatwym w porównaniu
    z tym ostatnim "tak", wypowiedzianym pod krzyżem. Człowiek o wysokim
    poziomie życia duchowego jest zwykle gotów ofiarować się i poświęcić
    samego siebie. Znacznie trudniej jest zgodzić się na cierpienia osób
    bliskich, tych, których bardzo kochamy. Maryja, stojąc pod krzyżem,
    wypowiada jakby zdwojone "tak" - niech się tak stanie nam - Jemu i mnie. Jeżeli mój Syn umiłowany ma cierpieć i być torturowany, to niech tak będzie. Zgodzenie się na to było największą ofiarą.
  • Jak walczyć z osaczającym nas lękiem? Jeżeli będziesz walczył z nim
    wprost, zakończy się to fiaskiem. Jest tylko jedna niezawodna droga: Otworzyć się na odkupieńcze działanie Chrystusa przez taką wiarę, jaką ma ewangeliczne dziecko.
    Musisz uwierzyć, że Jezus odkupił cię od wszystkiego, co ci zagraża, że
    jesteś wolny. Powinieneś powiedzieć sobie: Nie ma zagrożenia, ponieważ
    On mnie odkupił i od wszystkiego uwolnił, muszę tylko to przyjąć. Wiara to przyjmowanie, proces przyjmowania odkupieńczego działania Chrystusa.
  • Ech, nie zdzierżę! Muszę to sobie odkupić - swój egzemplarz podarowałam przyjaciółce - narobiłaś mi apetytu :D
  • tak na zakończenie października:
    Jeśli Ewangelia mówi, że Ona wszystko to rozważała i zachowywała w swoim sercu, to znaczy, że Ona modliła się tymi wydarzeniami.
    To tak jakby odmawiała swój różaniec, bez przesuwania paciorków,
    powracając wciąż pamięcią do tego wszystkiego, co było ważne w życiu Jej
    Syna i Jej własnym.[...]

    Jeżeli modlisz się na różańcu, to modlisz się Jej modlitwą. Jesteś jakby obrazem Matki Bożej. Naśladujesz Ją w tym zachowywaniu i rozważaniu tajemnic Syna i Matki.
    Ona jest pamięcią Kościoła, pamięcią każdego z nas o tamtych
    wydarzeniach. Każde z tych wydarzeń ma być dla nas czymś żywym.
    Rozważając je, nawiązujesz kontakt z tymi tajemnicami i one stają się
    dla ciebie kanałem łaski. Umiłować różaniec to umiłować Ewangelię, to
    umiłować również Maryję i wszystkie te sprawy, które Ona zachowywała i
    rozważała w swoim sercu, które były treścią Jej życia.

  • edytowano listopad 2012
    Nie możemy
    pojąć, kim jest Bóg, nie możemy też uwierzyć w Jego
    wielkość i Jego miłość do nas, jeżeli najpierw nie
    odkryjemy samych siebie. Gdyby Chrystus kochał ciebie dlatego, że
    jesteś wart miłości, nie byłoby w tym nic szczególnego. Również
    człowiek, nawet niewierzący, potrafi kochać kogoś, kto jest
    tego wart. Miłość Chrystusa, jako Boska agape,
    to miłość, która zstępuje z wysoka i kocha to, co jest
    niegodne, aby mogło stać się godne. Im
    wyraźniej zobaczysz swoją grzeszność, im uczciwiej przyznasz
    się do niej, tym lepiej odkryjesz Chrystusa i pełniej uwierzysz w
    Niego.
  • Agnieszkomamo, możesz rozjaśnić highlighta? B. żle widać :(
  • Dar winien być przyjmowany z takim oderwaniem, byś w każdej chwili
    potrafił go oddać. Jest to przedziwny paradoks. Jesteśmy obdarzani po
    to, byśmy przyjmując Boże dary byli gotowi oddawać je z powrotem. Gest
    gotowości oddania Bogu otrzymanego daru jest znakiem, że nie nastąpiło
    przywłaszczenie, jest wyrazem uznania tej prawdy, że do mnie nic nie
    należy. Dar zwrócony Bogu powraca do nas, i to powraca zwielokrotniony.
    Wszystko jest darem: twoja dusza i ciało, żona, mąż, dzieci, to co
    posiadasz i co robisz - wszystko jest własnością Pana. Czy jesteś gotów oddać każdy z tych darów w każdej chwili?
    (...)
    W swojej podróży do San Giovanni Rotondo spotkałem naukowca, który
    jechał razem ze mną do ojca Pio, aby prosić o błogosławieństwo dla
    swojej pracy. Przyjechał z dwoma tomami wydanego dzieła, które nazwał
    swoim opus vitae - dziełem życia. W ramach spowiedzi przedstawił
    je Ojcu Pio i prosił o błogosławieństwo. Reakcja padre Pio była
    przerażająca, przede wszystkim zdumienie - to jest twoje opus vitae, to jest twoje dzieło życia? Wziął do ręki te dwa tomy i jeszcze raz powtórzył, to jest opus vitae,
    to znaczy, że żyłeś te sześćdziesiąt lat po to, żeby te dwie książki
    napisać, to był cel twojego życia - prawie krzyczał - to jest opus vitae,
    po to żyłeś? A gdzie twoja wiara? Potem złagodniał, jakby zobaczył
    nieświadomość tego człowieka i z łagodnością ojca zapytał: pewnie
    włożyłeś w to wiele wysiłku, nieprawda? Pewnie było wiele nocy
    nieprzespanych, a ze zdrowiem jak? - No tak, zawał serca. - Właśnie, to
    wszystko w służbie ambicji, by stworzyć tego rodzaju opus vitae.
    Patrz - mówił dalej - co znaczą bożki, przywiązania. Gdybyś robił to
    samo, ale dla Boga, to wszystko wyglądałoby inaczej. Przecież ty to
    wszystko sobie przywłaszczyłeś, to było twoje opus vitae, twoje własne
    dzieło. Zakończenie tej spowiedzi było też w stylu ojca Pio. Znowu
    podniósł głos: Jeżeli tylko z tym przyszedłeś, to va via - proszę wyjść. Padre Pio był rude,
    jak mówią Włosi, czyli szorstki, ale w tej szorstkości kryła się wielka
    miłość do każdego człowieka i każdego penitenta. To był człowiek, który
    kochał, a miłość jest mocna. To miłość padre Pio sprawiła, że ta
    wstrząsająca rozmowa, połączona ze spowiedzią, była rzeczywiście
    momentem przełomowym w życiu tego naukowca. On naprawdę zaczął inaczej
    myśleć i inaczej patrzeć na świat.

  • Poczuciu
    własnej ważności przeciwstawia się w dużej mierze
    "cnota" humoru. Okazuje się ona bardzo potrzebna do tego, by
    wzrastała w nas wiara jako widzenie świata we właściwym
    świetle i we właściwych proporcjach. Humor to widzenie świata
    na osi absurdu i niedorzeczności. Mamy patrona humoru - św. Tomasza
    More. Na ten temat mamy też pokaźną literaturę takich autorów,
    jak: G.K. Chesterton, C.S. Lewis, B. Marshal, F. Sheed i inni. Piszą oni o
    religijnej wartości komizmu, o humorze jako zabiegu religijnym na usługach
    wiary, o "teologii" humoru.
  • Mechanizm
    obronny racjonalizacji jest tak silną i trudną do rozbrojenia
    "twierdzą" przede wszystkim dlatego, że jest nieświadomy.
    Jakże często każdy z nas dorabia sobie jakąś teorię
    usprawiedliwiającą niewłaściwe postępowanie. Mówimy -
    przecież muszę odpocząć, nie mogę się tym zająć,
    przecież mam prawo do tego, przecież skrzywdzono mnie, muszę się
    bronić itd. Możesz nawet bardzo
    oddawać się rzekomej miłości, apostolstwu, szlachetnym
    zainteresowaniom, a u źródeł tego wszystkiego może leżeć
    ukryty i nieświadomy egoizm.
  • ech...., jak sobie tyle spraw racjonalizuje, żeby wyszło "na moje", że lepiej nie mówić....
  • Chrystus, który oczekuje naszego powierzenia się Jemu, sam całym
    swoim życiem uczy nas postawy zawierzenia. Przyszedł On do nas jako
    Dziecko, Niemowlę, które samo nic nie może, absolutnie nic, i jest
    całkowicie zdane na opiekę dorosłych. Jezus więc już w momencie
    przyjścia na świat staje się dla nas krańcowo ogołocony. Dlaczego tak
    się ogołocił? Próbuj czasem odpowiedzieć sobie na to pytanie.


    - Czy gdyby Chrystus przyszedł na świat ze swoją potęgą, gdyby usunął
    okupację rzymską siłą i siłą przeprowadził sprawiedliwość społeczną,
    czy gdyby siłą usuwał zło, łatwiej byłoby ci się Jemu powierzyć? -
    Raczej bałbyś się Go, bo człowiek boi się przemocy, nawet użytej w imię
    dobra, prawdziwego czy rzekomego. Jezusa zaś bezbronnego, przychodzącego
    do nas w swojej niemocy nie możesz się bać. Jeżeli jest w tobie coś
    z lęku przed Bogiem, to tajemnica Betlejem przypomina ci, że Boga nie wolno się bać. On tak się uniżył, tak się ogołocił i stał się tak bezbronnym, żeby tobie było łatwiej przylgnąć do Niego i Jemu się powierzyć.
  • Agnieszkomamo, pamiętam o Tobie :)
  • W okresach pustyni wychodzi z człowieka to, co osadzone jest w nim
    bardzo głęboko - egoizm, nieufność, chęć tworzenia sobie własnych
    systemów zabezpieczeń. U narodu wybranego ujawnił się na pustyni brak
    zawierzenia Bogu mimo cudów, jakie się działy.(...)
    Niezwykle wymownym świadectwem wiary św. Leopolda Mandica był gest
    pustych dłoni. Te skierowane ku Bogu puste ręce to znak
    nieprzywłaszczania sobie żadnych darów, gest niezwykłej wiary,
    dokonującej cudów w jego posłudze w konfesjonale. Nasz gest pustych
    dłoni może być skierowany do Boga nie tylko w sprawach duchowych, jak to
    było w wypadku św. Leopolda Mandica. Gest pustych rąk, wyrażający naszą
    postawę oczekiwania wszystkiego od Boga, winien nam towarzyszyć we
    wszystkich sprawach naszego życia: w pracy zawodowej, w wychowaniu
    dzieci, w oddziaływaniu na innych, w modlitwie

  • imagerzeczony święty, gdyby ktoś chciał podrążyć...
  • Jezus chciał pokazać, że jeżeli zechce, tłumy oddadzą Mu najwyższy
    pokłon i będą płaszcze przed Nim słać, że On potrafi zrobić wszystko.
    Ale właśnie w niedzielę palmową, dokładnie po tym tryumfalnym wjeździe
    do Jerozolimy, żeby Apostołom nie zawróciło się w głowach, tak jak to
    nieraz bywa, żeby się nie pomylili, Jezus wypowiedział słowa, które dla
    wielu musiały być wstrząsem: "Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Jeżeli
    ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale
    jeżeli obumrze, przynosi plon obfity" (J 12, 24).
  • A tak sobie upnę mój stary wątek, do poczytania.
  • Kiedy zabraknie nam tego ludzkiego pokoju, pojawia się jego
    odwrotność - lęk, który jest chorobogenny, rodzi nerwicę. Lęk rodzi się
    z szukania ludzkiego pokoju; jest skutkiem utraty tych wyżebranych
    cząstek naszego pokoju, które zostały nam zabrane, a kiedy indziej
    skutkiem obawy, żeby nie utracić czyjegoś uznania, tego ludzkiego
    spojrzenia, tej odrobiny zgody na to, co robimy, tego ludzkiego
    uśmiechu. I tak stajemy się zdani na ludzkie kaprysy i humory, na to, co
    przynosi nam dzień i co daje nam świat.


    Ten drugi pokój, pokój Chrystusowy, płynie z Jego obecności. Jest Jego darem. "Pokój mój daję wam" - mówi Chrystus. To On jest naszym pokojem, danym nam przez wiarę (por. Ef 2, 14). Przyjąć przez wia-rę pokój od Chrystusa, to przyjąć Jego osobę, to otworzyć na oścież drzwi naszego serca dla Niego.

  • Św. Tomasz z Akwinu mówi, że wiara przybliża nas do poznania Bożego. Uczestnicząc bowiem w życiu Boga zaczynamy widzieć i oceniać wszystko jakby Jego oczyma - omnia quasi oculo Dei intuemur (In Boeth. de Trinitate, qu. 3, a. 1).


    Uczestnictwo przez wiarę w życiu Bożym sprawia, że stajemy się nowym
    człowiekiem, otrzymujemy nowe rozumienie rzeczywistości, nowe widzenie
    zarówno Boga, jak i otaczającej nas rzeczywistości doczesnej. Przez
    wiarę w rzeczywistości doczesnej zaczynamy dostrzegać działanie
    pierwszej przyczyny - Boga. Dostrzegamy Jego obecność i działanie
    zarówno w sobie, jak i w świecie przyrody czy historii. Dostrzegamy, że
    to On jest autorem, On jest twórcą wszystkiego, że to, co poznajemy
    tylko po ludzku, po świecku, nie jest pełną rzeczywistością, że jest to
    tylko widzenie czysto zewnętrzne, oglądanie jedynie drugorzędnych
    przyczyn, którymi Bóg się posługuje.

  • Należałam do Ruchu Rodzin Nazaretańskich  przez ponad 10 lat. Tam odnalazłam Boga, przeżyłam nawrócenie, tam poznałam wspaniałych ludzi, mój mąż też wstąpił do wspólnoty jak mnie poznał. 
    Bardzo dobrze wspominam ten czas kiedy należałam do Ruchu Rodzin. 
    Fajnie że napatoczył mi się ten wątek. Dzięki    @agnieszkamama

     


  • W tym duchu liturgią Środy Popielcowej rozpoczynamy każdy Wielki
    Post, kiedy kapłan posypuje ci głowę popiołem i mówi, że prochem jesteś
    i w proch się obrócisz - prochem, a więc czymś śmiesznie mało ważnym.
    Prochem jesteś ty, ale i to wszystko, do czego jesteś przywiązany, na
    czym ci bardzo zależy, a także to, czego się boisz. Dzięki "cnocie"
    humoru otworzysz się bardziej na Boga, będzie w tobie więcej miejsca dla
    Niego, bo potrafisz wszystko inne zobaczyć we właściwych proporcjach -
    jako proch i pył, potrafisz ustawić to na osi absurdu.
    W tych kategoriach możemy zobaczyć na przykład nawrócenie św.
    Franciszka z Asyżu. - Kiedy rzucił on wszystko pod stopy ojca, aby pójść
    za głosem Boga, wtedy nagle stał się wolny, a cały świat jakby odwrócił
    się do góry nogami. "Kto ujrzał cały świat wiszący na włosku
    Miłosierdzia Boskiego, ten właśnie dojrzał prawdę […]. Kto miał widzenie
    swego rodzinnego miasta odwróconego górą na dół, ten widział je we
    właściwy sposób […]. Człowiek, który widział hierarchię odwróconą do
    góry nogami, będzie zawsze miał lekki uśmiech wobec jej prerogatyw" (G.
    K. Chesterton, Święty Franciszek z Asyżu, 76-77
  • Ten kawałek przypomina mi myśl Mertona, że Popielec to radosne święto, bo dobrze sobie przypomnieć, że jesteśmy prochem :)
  • Pochwalony bądź, Panie, przez brata naszego wiatr i przez powietrze.
    Czy zdarzyło ci się kiedy, że gdy szedłeś łąką czy lasem, owiewany przez
    wiatr, dostrzegłeś w tym wietrze dotknięcie Boga. Jeśli tak, to jest
    w tobie coś z wiary św. Franciszka z Asyżu, który wszędzie widział
    przejaw działania Boga. - Pochwalony bądź, Panie, przez brata naszego
    wiatr; pochwalony bądź, który jesteś w tym wietrze. Pochwalony bądź
    przez orzeźwiające nas powietrze, którym możemy oddychać, bo Ty jesteś
    naszym oddechem i naszym powietrzem. Wszystko jest od Pana, i czas
    pogodny, i pochmurny; brzydka pogoda też jest Jego pogodą. Żywa wiara
    umożliwia nam dostrzeganie Bożych cudów w otaczającym nas świecie
    i w naszej zwykłej codzienności. Nawet chlapa i deszcz są cudem Boga dla
    nas zdziałanym. Deszcz, który z pewnością nie jeden raz przemoczył cię
    do suchej nitki, jest też dotknięciem Pana. Jeśli to dostrzeżesz, będzie
    to twoja modlitwa wiary.
  • Czytając Pismo święte, ukształtujesz w sobie właściwy obraz Boga.
    Ustrzeżesz się tak często występującego zniekształcania Jego oblicza.
    Może boisz się Go, może za mało wierzysz w Jego miłość, ponieważ sam
    mało kochasz. Twoja miłość ma ciągle wzrastać, aż do końca życia. Rozważane modlitewnie Pismo święte będzie uczyło cię miłości Boga, który kocha cię stale, bo On jest miłością.
  • Problem modlitwy jest w naszym chrześcijańskim powołaniu problemem
    zasadniczym. Modląc się, nie tylko sami składamy hołd Chrystusowi, ale
    wielbimy Go w imieniu świata, który albo nie potrafi, albo nie może,
    albo nie chce się modlić. Jedno jest pewne: jeśli nie będziemy się
    modlić, nikt nas nie będzie potrzebował. Świat nie potrzebuje pustych
    dusz i serc. Gdy pytamy, jaka jest relacja między modlitwą i czynem, to
    trzeba podkreślić pierwszeństwo modlitwy i ofiary w stosunku do
    działania. Dzieciom, które katechizujemy w domu czy w szkole, dajemy
    Boga na tyle, na ile przedtem wypraszamy to na kolanach. Problem relacji
    między modlitwą i działaniem można ująć w stwierdzeniu: wszelkie
    autentyczne działanie rodzi się z modlitwy i kontemplacji. Bo wszystko,
    co wielkie na tym świecie, pochodzi od Boga, wszystko, co wielkie na tym
    świecie, rodzi się z ofiary i modlitwy.


     

  • Może dziwisz się, że Eucharystia czy sakrament pokuty wciąż nie
    przemieniają cię, że nie przynoszą widzialnych rezultatów, a przecież
    łaska potrzebuje otwarcia i wewnętrznej dyspozycji. Spójrz, jak Kościół w
    swojej mądrości stara się w roku liturgicznym przygotować nas na
    przyjęcie łask Bożego Narodzenia. Poświęca temu całe tygodnie Adwentu, w
    których nieustannie modli się o przyjście Jezusa, o Jego zstąpienie na
    ziemię. "Niebiosa, spuśćcie Sprawiedliwego, jak rosę" (Iz 45, 8) - woła w
    swoich modlitwach liturgicznych. Kościół chce, żeby wzrastał w nas głód
    Jezusa, głód Jego przyjścia. Na miarę tego głodu, tego pragnienia, by
    przyszedł, by w ramach roku liturgicznego w święta Bożego Narodzenia
    znów się narodził; na miarę przygotowania i otwarcia, a więc na miarę
    wiary działają w naszych sercach łaski Bożego Narodzenia. Jeżeli nie ma
    Adwentu, to nie ma właściwego przeżycia Bożego Narodzenia. Gdy nie
    przeżywasz Adwentu i nie czekasz na Jezusa, to nie dziw się, że Boże
    Narodzenie tak po prostu jakby przemyka, nie zostawiając śladu w twojej
    duszy.
    Podobnie jak przyjście Jezusa na Boże Narodzenie poprzedza oczekiwanie
    adwentowe, tak oczekiwane powinno być również Jego przyjście w
    Eucharystii. Jezus ciągle zstępuje na ołtarz, rodzi się na nim i to Jego
    rodzenie się na ołtarzu też powinno być poprzedzone "adwentem" -
    adwentem eucharystycznym. Adwent eucharystyczny to przede wszystkim
    postawa wiary, to wiara w miłość Jezusa, który ciebie oczekuje. Tak
    ważne jest, żebyś uwierzył, że Jezus pragnie przyjść do twojego serca,
    że pragnie sprawowania Eucharystii, że oczekuje twojej Komunii św.,
    ponieważ chce poprzez Najświętszy Sakrament - główne źródło łask, oddać
    się tobie w pełni.
    Jedną z podstawowych potrzeb psychicznych człowieka jest potrzeba
    akceptacji i miłości. Nie szukaj jej jednak u ludzi, u których bardzo
    często doznasz zawodu i rozgoryczenia. Wiara mówi ci, że tak naprawdę
    potrzebna ci jest tylko jedna akceptacja - ze strony Chrystusa, a On
    zawsze cię akceptuje. Jan Paweł II powiedział: W Komunii świętej nie
    tyle ty Go przyjmujesz, co On przyjmuje ciebie, przyjmuje takiego, jakim
    jesteś.
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.