Jeżeli być ubogim znaczy być zależnym, to Jezus stał się całkowicie zależny już w Betlejem, gdzie była niemoc, a nawet można powiedzieć porażka, bo Jezus nie został przyjęty przez swoich i musiał narodzić się w warunkach nieludzkich. Każde twoje doświadczenie niemocy i tego, że nie dajesz sobie z czymś rady, jest uczestnictwem w niemocy Jezusa.
oj,tekst dla mnie w sam raz. Właśnie to moje doświadczenie ostatnich tygodni-totalna niemoc, życie z dnia na dzień, a momentami wręcz z godziny na godzinę. Jakoś nie umiem tego przeżywać "w duchu", przemieć w modlitwę. Buntuję się na taki stan rzeczy, codziennie wstaję z nadzieją i postanowieniem"no dziś to się już wezmę i wszystko ogarnę i znowu będę miała życie pod kontrolą". ha ha ha..
Na tyle wierzysz, na ile jesteś ubogi w duchu. Słowo "ubogi" w sensie biblijnym niekoniecznie oznacza ubóstwo w znaczeniu materialnym. Ubogim w duchu był na przykład król Dawid, człowiek postawiony na szczycie drabiny społecznej. Człowiek ubogi duchem to człowiek ogołocony z pewności siebie, to ktoś, kto wie, że nie może liczyć na siebie, na własne siły. Taki człowiek ukierunkowany jest na oczekiwanie wszystkiego od Boga, a nie zakorzenianie się w doczesności.
Jeżeli czujesz się mocny w sensie naturalnych możliwości, którymi dysponujesz, twoja wiara nie może rozwinąć się i pogłębić. To dlatego musisz odczuć swoją słabość, musisz zobaczyć, że czegoś nie możesz. Będzie to wezwanie do wiary.
Twoja słabość, niemożność i bezradność staną się jakby szczeliną, przez którą będzie przeciskała się do twojego serca łaska wiary. Poprzez nasze zranienia Bóg daje nam łaskę pogłębienia wiary. Charles Péguy, wielki konwertyta, pisze: "Spotyka się niewiarygodne światła łaski przenikające do duszy złej, a nawet zepsutej. Widzi się zbawionym tego, kto wydawał się być straconym, ale nigdy nie widziano przesiąkniętym tego, co zostało okryte lakierem, aby przepuszczało to, co jest nieprzemakalne, aby zostało zmiękczone to, co stwardniało. [] Stąd pochodzą tak liczne braki, które stwierdzamy w skuteczności łaski, która, podczas gdy odnosi niespodziewane zwycięstwa nad duszami największych grzeszników, często pozostaje bez żadnego skutku w stosunku do tzw. porządnych" (Note conjointe, sur M. Descartes et la philosophie cartesienne - 1er aout 1914)
"Tak" przy zwiastowaniu wydaje się czymś radosnym i łatwym w porównaniu z tym ostatnim "tak", wypowiedzianym pod krzyżem. Człowiek o wysokim poziomie życia duchowego jest zwykle gotów ofiarować się i poświęcić samego siebie. Znacznie trudniej jest zgodzić się na cierpienia osób bliskich, tych, których bardzo kochamy. Maryja, stojąc pod krzyżem, wypowiada jakby zdwojone "tak" - niech się tak stanie nam - Jemu i mnie. Jeżeli mój Syn umiłowany ma cierpieć i być torturowany, to niech tak będzie. Zgodzenie się na to było największą ofiarą.
Jak walczyć z osaczającym nas lękiem? Jeżeli będziesz walczył z nim wprost, zakończy się to fiaskiem. Jest tylko jedna niezawodna droga: Otworzyć się na odkupieńcze działanie Chrystusa przez taką wiarę, jaką ma ewangeliczne dziecko. Musisz uwierzyć, że Jezus odkupił cię od wszystkiego, co ci zagraża, że jesteś wolny. Powinieneś powiedzieć sobie: Nie ma zagrożenia, ponieważ On mnie odkupił i od wszystkiego uwolnił, muszę tylko to przyjąć. Wiara to przyjmowanie, proces przyjmowania odkupieńczego działania Chrystusa.
tak na zakończenie października: Jeśli Ewangelia mówi, że Ona wszystko to rozważała i zachowywała w swoim sercu, to znaczy, że Ona modliła się tymi wydarzeniami. To tak jakby odmawiała swój różaniec, bez przesuwania paciorków, powracając wciąż pamięcią do tego wszystkiego, co było ważne w życiu Jej Syna i Jej własnym.[...]
Jeżeli modlisz się na różańcu, to modlisz się Jej modlitwą. Jesteś jakby obrazem Matki Bożej. Naśladujesz Ją w tym zachowywaniu i rozważaniu tajemnic Syna i Matki. Ona jest pamięcią Kościoła, pamięcią każdego z nas o tamtych wydarzeniach. Każde z tych wydarzeń ma być dla nas czymś żywym. Rozważając je, nawiązujesz kontakt z tymi tajemnicami i one stają się dla ciebie kanałem łaski. Umiłować różaniec to umiłować Ewangelię, to umiłować również Maryję i wszystkie te sprawy, które Ona zachowywała i rozważała w swoim sercu, które były treścią Jej życia.
Nie możemy pojąć, kim jest Bóg, nie możemy też uwierzyć w Jego wielkość i Jego miłość do nas, jeżeli najpierw nie odkryjemy samych siebie. Gdyby Chrystus kochał ciebie dlatego, że jesteś wart miłości, nie byłoby w tym nic szczególnego. Również człowiek, nawet niewierzący, potrafi kochać kogoś, kto jest tego wart. Miłość Chrystusa, jako Boska agape, to miłość, która zstępuje z wysoka i kocha to, co jest niegodne, aby mogło stać się godne. Im wyraźniej zobaczysz swoją grzeszność, im uczciwiej przyznasz się do niej, tym lepiej odkryjesz Chrystusa i pełniej uwierzysz w Niego.
Dar winien być przyjmowany z takim oderwaniem, byś w każdej chwili potrafił go oddać. Jest to przedziwny paradoks. Jesteśmy obdarzani po to, byśmy przyjmując Boże dary byli gotowi oddawać je z powrotem. Gest gotowości oddania Bogu otrzymanego daru jest znakiem, że nie nastąpiło przywłaszczenie, jest wyrazem uznania tej prawdy, że do mnie nic nie należy. Dar zwrócony Bogu powraca do nas, i to powraca zwielokrotniony. Wszystko jest darem: twoja dusza i ciało, żona, mąż, dzieci, to co posiadasz i co robisz - wszystko jest własnością Pana. Czy jesteś gotów oddać każdy z tych darów w każdej chwili? (...) W swojej podróży do San Giovanni Rotondo spotkałem naukowca, który jechał razem ze mną do ojca Pio, aby prosić o błogosławieństwo dla swojej pracy. Przyjechał z dwoma tomami wydanego dzieła, które nazwał swoim opus vitae - dziełem życia. W ramach spowiedzi przedstawił je Ojcu Pio i prosił o błogosławieństwo. Reakcja padre Pio była przerażająca, przede wszystkim zdumienie - to jest twoje opus vitae, to jest twoje dzieło życia? Wziął do ręki te dwa tomy i jeszcze raz powtórzył, to jest opus vitae, to znaczy, że żyłeś te sześćdziesiąt lat po to, żeby te dwie książki napisać, to był cel twojego życia - prawie krzyczał - to jest opus vitae, po to żyłeś? A gdzie twoja wiara? Potem złagodniał, jakby zobaczył nieświadomość tego człowieka i z łagodnością ojca zapytał: pewnie włożyłeś w to wiele wysiłku, nieprawda? Pewnie było wiele nocy nieprzespanych, a ze zdrowiem jak? - No tak, zawał serca. - Właśnie, to wszystko w służbie ambicji, by stworzyć tego rodzaju opus vitae. Patrz - mówił dalej - co znaczą bożki, przywiązania. Gdybyś robił to samo, ale dla Boga, to wszystko wyglądałoby inaczej. Przecież ty to wszystko sobie przywłaszczyłeś, to było twoje opus vitae, twoje własne dzieło. Zakończenie tej spowiedzi było też w stylu ojca Pio. Znowu podniósł głos: Jeżeli tylko z tym przyszedłeś, to va via - proszę wyjść. Padre Pio był rude, jak mówią Włosi, czyli szorstki, ale w tej szorstkości kryła się wielka miłość do każdego człowieka i każdego penitenta. To był człowiek, który kochał, a miłość jest mocna. To miłość padre Pio sprawiła, że ta wstrząsająca rozmowa, połączona ze spowiedzią, była rzeczywiście momentem przełomowym w życiu tego naukowca. On naprawdę zaczął inaczej myśleć i inaczej patrzeć na świat.
Poczuciu własnej ważności przeciwstawia się w dużej mierze "cnota" humoru. Okazuje się ona bardzo potrzebna do tego, by wzrastała w nas wiara jako widzenie świata we właściwym świetle i we właściwych proporcjach. Humor to widzenie świata na osi absurdu i niedorzeczności. Mamy patrona humoru - św. Tomasza More. Na ten temat mamy też pokaźną literaturę takich autorów, jak: G.K. Chesterton, C.S. Lewis, B. Marshal, F. Sheed i inni. Piszą oni o religijnej wartości komizmu, o humorze jako zabiegu religijnym na usługach wiary, o "teologii" humoru.
Mechanizm obronny racjonalizacji jest tak silną i trudną do rozbrojenia "twierdzą" przede wszystkim dlatego, że jest nieświadomy. Jakże często każdy z nas dorabia sobie jakąś teorię usprawiedliwiającą niewłaściwe postępowanie. Mówimy - przecież muszę odpocząć, nie mogę się tym zająć, przecież mam prawo do tego, przecież skrzywdzono mnie, muszę się bronić itd. Możesz nawet bardzo oddawać się rzekomej miłości, apostolstwu, szlachetnym zainteresowaniom, a u źródeł tego wszystkiego może leżeć ukryty i nieświadomy egoizm.
Chrystus, który oczekuje naszego powierzenia się Jemu, sam całym swoim życiem uczy nas postawy zawierzenia. Przyszedł On do nas jako Dziecko, Niemowlę, które samo nic nie może, absolutnie nic, i jest całkowicie zdane na opiekę dorosłych. Jezus więc już w momencie przyjścia na świat staje się dla nas krańcowo ogołocony. Dlaczego tak się ogołocił? Próbuj czasem odpowiedzieć sobie na to pytanie.
- Czy gdyby Chrystus przyszedł na świat ze swoją potęgą, gdyby usunął okupację rzymską siłą i siłą przeprowadził sprawiedliwość społeczną, czy gdyby siłą usuwał zło, łatwiej byłoby ci się Jemu powierzyć? - Raczej bałbyś się Go, bo człowiek boi się przemocy, nawet użytej w imię dobra, prawdziwego czy rzekomego. Jezusa zaś bezbronnego, przychodzącego do nas w swojej niemocy nie możesz się bać. Jeżeli jest w tobie coś z lęku przed Bogiem, to tajemnica Betlejem przypomina ci, że Boga nie wolno się bać. On tak się uniżył, tak się ogołocił i stał się tak bezbronnym, żeby tobie było łatwiej przylgnąć do Niego i Jemu się powierzyć.
W okresach pustyni wychodzi z człowieka to, co osadzone jest w nim bardzo głęboko - egoizm, nieufność, chęć tworzenia sobie własnych systemów zabezpieczeń. U narodu wybranego ujawnił się na pustyni brak zawierzenia Bogu mimo cudów, jakie się działy.(...) Niezwykle wymownym świadectwem wiary św. Leopolda Mandica był gest pustych dłoni. Te skierowane ku Bogu puste ręce to znak nieprzywłaszczania sobie żadnych darów, gest niezwykłej wiary, dokonującej cudów w jego posłudze w konfesjonale. Nasz gest pustych dłoni może być skierowany do Boga nie tylko w sprawach duchowych, jak to było w wypadku św. Leopolda Mandica. Gest pustych rąk, wyrażający naszą postawę oczekiwania wszystkiego od Boga, winien nam towarzyszyć we wszystkich sprawach naszego życia: w pracy zawodowej, w wychowaniu dzieci, w oddziaływaniu na innych, w modlitwie
Jezus chciał pokazać, że jeżeli zechce, tłumy oddadzą Mu najwyższy pokłon i będą płaszcze przed Nim słać, że On potrafi zrobić wszystko. Ale właśnie w niedzielę palmową, dokładnie po tym tryumfalnym wjeździe do Jerozolimy, żeby Apostołom nie zawróciło się w głowach, tak jak to nieraz bywa, żeby się nie pomylili, Jezus wypowiedział słowa, które dla wielu musiały być wstrząsem: "Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity" (J 12, 24).
Kiedy zabraknie nam tego ludzkiego pokoju, pojawia się jego odwrotność - lęk, który jest chorobogenny, rodzi nerwicę. Lęk rodzi się z szukania ludzkiego pokoju; jest skutkiem utraty tych wyżebranych cząstek naszego pokoju, które zostały nam zabrane, a kiedy indziej skutkiem obawy, żeby nie utracić czyjegoś uznania, tego ludzkiego spojrzenia, tej odrobiny zgody na to, co robimy, tego ludzkiego uśmiechu. I tak stajemy się zdani na ludzkie kaprysy i humory, na to, co przynosi nam dzień i co daje nam świat.
Ten drugi pokój, pokój Chrystusowy, płynie z Jego obecności. Jest Jego darem. "Pokój mój daję wam" - mówi Chrystus. To On jest naszym pokojem, danym nam przez wiarę (por. Ef 2, 14). Przyjąć przez wia-rę pokój od Chrystusa, to przyjąć Jego osobę, to otworzyć na oścież drzwi naszego serca dla Niego.
Św. Tomasz z Akwinu mówi, że wiara przybliża nas do poznania Bożego. Uczestnicząc bowiem w życiu Boga zaczynamy widzieć i oceniać wszystko jakby Jego oczyma - omnia quasi oculo Dei intuemur (In Boeth. de Trinitate, qu. 3, a. 1).
Uczestnictwo przez wiarę w życiu Bożym sprawia, że stajemy się nowym człowiekiem, otrzymujemy nowe rozumienie rzeczywistości, nowe widzenie zarówno Boga, jak i otaczającej nas rzeczywistości doczesnej. Przez wiarę w rzeczywistości doczesnej zaczynamy dostrzegać działanie pierwszej przyczyny - Boga. Dostrzegamy Jego obecność i działanie zarówno w sobie, jak i w świecie przyrody czy historii. Dostrzegamy, że to On jest autorem, On jest twórcą wszystkiego, że to, co poznajemy tylko po ludzku, po świecku, nie jest pełną rzeczywistością, że jest to tylko widzenie czysto zewnętrzne, oglądanie jedynie drugorzędnych przyczyn, którymi Bóg się posługuje.
Należałam do Ruchu Rodzin Nazaretańskich przez ponad 10 lat. Tam odnalazłam Boga, przeżyłam nawrócenie, tam poznałam wspaniałych ludzi, mój mąż też wstąpił do wspólnoty jak mnie poznał.
Bardzo dobrze wspominam ten czas kiedy należałam do Ruchu Rodzin.
Fajnie że napatoczył mi się ten wątek. Dzięki @agnieszkamama
W tym duchu liturgią Środy Popielcowej rozpoczynamy każdy Wielki Post, kiedy kapłan posypuje ci głowę popiołem i mówi, że prochem jesteś i w proch się obrócisz - prochem, a więc czymś śmiesznie mało ważnym. Prochem jesteś ty, ale i to wszystko, do czego jesteś przywiązany, na czym ci bardzo zależy, a także to, czego się boisz. Dzięki "cnocie" humoru otworzysz się bardziej na Boga, będzie w tobie więcej miejsca dla Niego, bo potrafisz wszystko inne zobaczyć we właściwych proporcjach - jako proch i pył, potrafisz ustawić to na osi absurdu. W tych kategoriach możemy zobaczyć na przykład nawrócenie św. Franciszka z Asyżu. - Kiedy rzucił on wszystko pod stopy ojca, aby pójść za głosem Boga, wtedy nagle stał się wolny, a cały świat jakby odwrócił się do góry nogami. "Kto ujrzał cały świat wiszący na włosku Miłosierdzia Boskiego, ten właśnie dojrzał prawdę [ ]. Kto miał widzenie swego rodzinnego miasta odwróconego górą na dół, ten widział je we właściwy sposób [ ]. Człowiek, który widział hierarchię odwróconą do góry nogami, będzie zawsze miał lekki uśmiech wobec jej prerogatyw" (G. K. Chesterton, Święty Franciszek z Asyżu, 76-77
Pochwalony bądź, Panie, przez brata naszego wiatr i przez powietrze. Czy zdarzyło ci się kiedy, że gdy szedłeś łąką czy lasem, owiewany przez wiatr, dostrzegłeś w tym wietrze dotknięcie Boga. Jeśli tak, to jest w tobie coś z wiary św. Franciszka z Asyżu, który wszędzie widział przejaw działania Boga. - Pochwalony bądź, Panie, przez brata naszego wiatr; pochwalony bądź, który jesteś w tym wietrze. Pochwalony bądź przez orzeźwiające nas powietrze, którym możemy oddychać, bo Ty jesteś naszym oddechem i naszym powietrzem. Wszystko jest od Pana, i czas pogodny, i pochmurny; brzydka pogoda też jest Jego pogodą. Żywa wiara umożliwia nam dostrzeganie Bożych cudów w otaczającym nas świecie i w naszej zwykłej codzienności. Nawet chlapa i deszcz są cudem Boga dla nas zdziałanym. Deszcz, który z pewnością nie jeden raz przemoczył cię do suchej nitki, jest też dotknięciem Pana. Jeśli to dostrzeżesz, będzie to twoja modlitwa wiary.
Czytając Pismo święte, ukształtujesz w sobie właściwy obraz Boga. Ustrzeżesz się tak często występującego zniekształcania Jego oblicza. Może boisz się Go, może za mało wierzysz w Jego miłość, ponieważ sam mało kochasz. Twoja miłość ma ciągle wzrastać, aż do końca życia. Rozważane modlitewnie Pismo święte będzie uczyło cię miłości Boga, który kocha cię stale, bo On jest miłością.
Problem modlitwy jest w naszym chrześcijańskim powołaniu problemem zasadniczym. Modląc się, nie tylko sami składamy hołd Chrystusowi, ale wielbimy Go w imieniu świata, który albo nie potrafi, albo nie może, albo nie chce się modlić. Jedno jest pewne: jeśli nie będziemy się modlić, nikt nas nie będzie potrzebował. Świat nie potrzebuje pustych dusz i serc. Gdy pytamy, jaka jest relacja między modlitwą i czynem, to trzeba podkreślić pierwszeństwo modlitwy i ofiary w stosunku do działania. Dzieciom, które katechizujemy w domu czy w szkole, dajemy Boga na tyle, na ile przedtem wypraszamy to na kolanach. Problem relacji między modlitwą i działaniem można ująć w stwierdzeniu: wszelkie autentyczne działanie rodzi się z modlitwy i kontemplacji. Bo wszystko, co wielkie na tym świecie, pochodzi od Boga, wszystko, co wielkie na tym świecie, rodzi się z ofiary i modlitwy.
Może dziwisz się, że Eucharystia czy sakrament pokuty wciąż nie przemieniają cię, że nie przynoszą widzialnych rezultatów, a przecież łaska potrzebuje otwarcia i wewnętrznej dyspozycji. Spójrz, jak Kościół w swojej mądrości stara się w roku liturgicznym przygotować nas na przyjęcie łask Bożego Narodzenia. Poświęca temu całe tygodnie Adwentu, w których nieustannie modli się o przyjście Jezusa, o Jego zstąpienie na ziemię. "Niebiosa, spuśćcie Sprawiedliwego, jak rosę" (Iz 45, 8) - woła w swoich modlitwach liturgicznych. Kościół chce, żeby wzrastał w nas głód Jezusa, głód Jego przyjścia. Na miarę tego głodu, tego pragnienia, by przyszedł, by w ramach roku liturgicznego w święta Bożego Narodzenia znów się narodził; na miarę przygotowania i otwarcia, a więc na miarę wiary działają w naszych sercach łaski Bożego Narodzenia. Jeżeli nie ma Adwentu, to nie ma właściwego przeżycia Bożego Narodzenia. Gdy nie przeżywasz Adwentu i nie czekasz na Jezusa, to nie dziw się, że Boże Narodzenie tak po prostu jakby przemyka, nie zostawiając śladu w twojej duszy. Podobnie jak przyjście Jezusa na Boże Narodzenie poprzedza oczekiwanie adwentowe, tak oczekiwane powinno być również Jego przyjście w Eucharystii. Jezus ciągle zstępuje na ołtarz, rodzi się na nim i to Jego rodzenie się na ołtarzu też powinno być poprzedzone "adwentem" - adwentem eucharystycznym. Adwent eucharystyczny to przede wszystkim postawa wiary, to wiara w miłość Jezusa, który ciebie oczekuje. Tak ważne jest, żebyś uwierzył, że Jezus pragnie przyjść do twojego serca, że pragnie sprawowania Eucharystii, że oczekuje twojej Komunii św., ponieważ chce poprzez Najświętszy Sakrament - główne źródło łask, oddać się tobie w pełni. Jedną z podstawowych potrzeb psychicznych człowieka jest potrzeba akceptacji i miłości. Nie szukaj jej jednak u ludzi, u których bardzo często doznasz zawodu i rozgoryczenia. Wiara mówi ci, że tak naprawdę potrzebna ci jest tylko jedna akceptacja - ze strony Chrystusa, a On zawsze cię akceptuje. Jan Paweł II powiedział: W Komunii świętej nie tyle ty Go przyjmujesz, co On przyjmuje ciebie, przyjmuje takiego, jakim jesteś.
Komentarz
gdzie była niemoc, a nawet można powiedzieć porażka, bo Jezus nie
został przyjęty przez swoich i musiał narodzić się w warunkach
nieludzkich. Każde twoje doświadczenie niemocy i tego, że nie dajesz
sobie z czymś rady, jest uczestnictwem w niemocy Jezusa.
Jakoś nie umiem tego przeżywać "w duchu", przemieć w modlitwę. Buntuję się na taki stan rzeczy, codziennie wstaję z nadzieją i postanowieniem"no dziś to się już wezmę i wszystko ogarnę i znowu będę miała życie pod kontrolą".
ha ha ha..
Na tyle wierzysz, na ile jesteś ubogi w duchu. Słowo "ubogi"
Jeżeli czujesz się mocny w sensie naturalnych możliwości, którymiw sensie biblijnym niekoniecznie oznacza ubóstwo w znaczeniu
materialnym. Ubogim w duchu był na przykład król Dawid, człowiek
postawiony na szczycie drabiny społecznej. Człowiek ubogi duchem to
człowiek ogołocony z pewności siebie, to ktoś, kto wie, że nie może
liczyć na siebie, na własne siły. Taki człowiek ukierunkowany jest na
oczekiwanie wszystkiego od Boga, a nie zakorzenianie się w doczesności.
dysponujesz, twoja wiara nie może rozwinąć się i pogłębić. To dlatego
musisz odczuć swoją słabość, musisz zobaczyć, że czegoś nie możesz.
Będzie to wezwanie do wiary.
niemożność i bezradność staną się jakby
szczeliną, przez którą będzie przeciskała się do
twojego serca łaska wiary. Poprzez
nasze zranienia Bóg daje nam łaskę pogłębienia wiary. Charles
Péguy, wielki konwertyta, pisze: "Spotyka się niewiarygodne światła
łaski przenikające do duszy złej, a nawet zepsutej. Widzi się
zbawionym tego, kto wydawał się być straconym, ale nigdy nie
widziano przesiąkniętym tego, co zostało okryte lakierem, aby
przepuszczało to, co jest nieprzemakalne, aby zostało zmiękczone
to, co stwardniało. [] Stąd pochodzą tak liczne braki, które
stwierdzamy w skuteczności łaski, która, podczas gdy odnosi
niespodziewane zwycięstwa nad duszami największych grzeszników, często
pozostaje bez żadnego skutku w stosunku do tzw. porządnych" (Note
conjointe, sur M. Descartes et la philosophie cartesienne - 1er aout 1914)
z tym ostatnim "tak", wypowiedzianym pod krzyżem. Człowiek o wysokim
poziomie życia duchowego jest zwykle gotów ofiarować się i poświęcić
samego siebie. Znacznie trudniej jest zgodzić się na cierpienia osób
bliskich, tych, których bardzo kochamy. Maryja, stojąc pod krzyżem,
wypowiada jakby zdwojone "tak" - niech się tak stanie nam - Jemu i mnie. Jeżeli mój Syn umiłowany ma cierpieć i być torturowany, to niech tak będzie. Zgodzenie się na to było największą ofiarą.
wprost, zakończy się to fiaskiem. Jest tylko jedna niezawodna droga: Otworzyć się na odkupieńcze działanie Chrystusa przez taką wiarę, jaką ma ewangeliczne dziecko.
Musisz uwierzyć, że Jezus odkupił cię od wszystkiego, co ci zagraża, że
jesteś wolny. Powinieneś powiedzieć sobie: Nie ma zagrożenia, ponieważ
On mnie odkupił i od wszystkiego uwolnił, muszę tylko to przyjąć. Wiara to przyjmowanie, proces przyjmowania odkupieńczego działania Chrystusa.
Jeśli Ewangelia mówi, że Ona wszystko to rozważała i zachowywała w swoim sercu, to znaczy, że Ona modliła się tymi wydarzeniami.
To tak jakby odmawiała swój różaniec, bez przesuwania paciorków,
powracając wciąż pamięcią do tego wszystkiego, co było ważne w życiu Jej
Syna i Jej własnym.[...]
Jeżeli modlisz się na różańcu, to modlisz się Jej modlitwą. Jesteś jakby obrazem Matki Bożej. Naśladujesz Ją w tym zachowywaniu i rozważaniu tajemnic Syna i Matki.
Ona jest pamięcią Kościoła, pamięcią każdego z nas o tamtych
wydarzeniach. Każde z tych wydarzeń ma być dla nas czymś żywym.
Rozważając je, nawiązujesz kontakt z tymi tajemnicami i one stają się
dla ciebie kanałem łaski. Umiłować różaniec to umiłować Ewangelię, to
umiłować również Maryję i wszystkie te sprawy, które Ona zachowywała i
rozważała w swoim sercu, które były treścią Jej życia.
pojąć, kim jest Bóg, nie możemy też uwierzyć w Jego
wielkość i Jego miłość do nas, jeżeli najpierw nie
odkryjemy samych siebie. Gdyby Chrystus kochał ciebie dlatego, że
jesteś wart miłości, nie byłoby w tym nic szczególnego. Również
człowiek, nawet niewierzący, potrafi kochać kogoś, kto jest
tego wart. Miłość Chrystusa, jako Boska agape,
to miłość, która zstępuje z wysoka i kocha to, co jest
niegodne, aby mogło stać się godne. Im
wyraźniej zobaczysz swoją grzeszność, im uczciwiej przyznasz
się do niej, tym lepiej odkryjesz Chrystusa i pełniej uwierzysz w
Niego.
potrafił go oddać. Jest to przedziwny paradoks. Jesteśmy obdarzani po
to, byśmy przyjmując Boże dary byli gotowi oddawać je z powrotem. Gest
gotowości oddania Bogu otrzymanego daru jest znakiem, że nie nastąpiło
przywłaszczenie, jest wyrazem uznania tej prawdy, że do mnie nic nie
należy. Dar zwrócony Bogu powraca do nas, i to powraca zwielokrotniony.
Wszystko jest darem: twoja dusza i ciało, żona, mąż, dzieci, to co
posiadasz i co robisz - wszystko jest własnością Pana. Czy jesteś gotów oddać każdy z tych darów w każdej chwili?
(...)
W swojej podróży do San Giovanni Rotondo spotkałem naukowca, który
jechał razem ze mną do ojca Pio, aby prosić o błogosławieństwo dla
swojej pracy. Przyjechał z dwoma tomami wydanego dzieła, które nazwał
swoim opus vitae - dziełem życia. W ramach spowiedzi przedstawił
je Ojcu Pio i prosił o błogosławieństwo. Reakcja padre Pio była
przerażająca, przede wszystkim zdumienie - to jest twoje opus vitae, to jest twoje dzieło życia? Wziął do ręki te dwa tomy i jeszcze raz powtórzył, to jest opus vitae,
to znaczy, że żyłeś te sześćdziesiąt lat po to, żeby te dwie książki
napisać, to był cel twojego życia - prawie krzyczał - to jest opus vitae,
po to żyłeś? A gdzie twoja wiara? Potem złagodniał, jakby zobaczył
nieświadomość tego człowieka i z łagodnością ojca zapytał: pewnie
włożyłeś w to wiele wysiłku, nieprawda? Pewnie było wiele nocy
nieprzespanych, a ze zdrowiem jak? - No tak, zawał serca. - Właśnie, to
wszystko w służbie ambicji, by stworzyć tego rodzaju opus vitae.
Patrz - mówił dalej - co znaczą bożki, przywiązania. Gdybyś robił to
samo, ale dla Boga, to wszystko wyglądałoby inaczej. Przecież ty to
wszystko sobie przywłaszczyłeś, to było twoje opus vitae, twoje własne
dzieło. Zakończenie tej spowiedzi było też w stylu ojca Pio. Znowu
podniósł głos: Jeżeli tylko z tym przyszedłeś, to va via - proszę wyjść. Padre Pio był rude,
jak mówią Włosi, czyli szorstki, ale w tej szorstkości kryła się wielka
miłość do każdego człowieka i każdego penitenta. To był człowiek, który
kochał, a miłość jest mocna. To miłość padre Pio sprawiła, że ta
wstrząsająca rozmowa, połączona ze spowiedzią, była rzeczywiście
momentem przełomowym w życiu tego naukowca. On naprawdę zaczął inaczej
myśleć i inaczej patrzeć na świat.
własnej ważności przeciwstawia się w dużej mierze
"cnota" humoru. Okazuje się ona bardzo potrzebna do tego, by
wzrastała w nas wiara jako widzenie świata we właściwym
świetle i we właściwych proporcjach. Humor to widzenie świata
na osi absurdu i niedorzeczności. Mamy patrona humoru - św. Tomasza
More. Na ten temat mamy też pokaźną literaturę takich autorów,
jak: G.K. Chesterton, C.S. Lewis, B. Marshal, F. Sheed i inni. Piszą oni o
religijnej wartości komizmu, o humorze jako zabiegu religijnym na usługach
wiary, o "teologii" humoru.
obronny racjonalizacji jest tak silną i trudną do rozbrojenia
"twierdzą" przede wszystkim dlatego, że jest nieświadomy.
Jakże często każdy z nas dorabia sobie jakąś teorię
usprawiedliwiającą niewłaściwe postępowanie. Mówimy -
przecież muszę odpocząć, nie mogę się tym zająć,
przecież mam prawo do tego, przecież skrzywdzono mnie, muszę się
bronić itd. Możesz nawet bardzo
oddawać się rzekomej miłości, apostolstwu, szlachetnym
zainteresowaniom, a u źródeł tego wszystkiego może leżeć
ukryty i nieświadomy egoizm.
Chrystus, który oczekuje naszego powierzenia się Jemu, sam całym
swoim życiem uczy nas postawy zawierzenia. Przyszedł On do nas jako
Dziecko, Niemowlę, które samo nic nie może, absolutnie nic, i jest
całkowicie zdane na opiekę dorosłych. Jezus więc już w momencie
przyjścia na świat staje się dla nas krańcowo ogołocony. Dlaczego tak
się ogołocił? Próbuj czasem odpowiedzieć sobie na to pytanie.
- Czy gdyby Chrystus przyszedł na świat ze swoją potęgą, gdyby usunął
okupację rzymską siłą i siłą przeprowadził sprawiedliwość społeczną,
czy gdyby siłą usuwał zło, łatwiej byłoby ci się Jemu powierzyć? -
Raczej bałbyś się Go, bo człowiek boi się przemocy, nawet użytej w imię
dobra, prawdziwego czy rzekomego. Jezusa zaś bezbronnego, przychodzącego
do nas w swojej niemocy nie możesz się bać. Jeżeli jest w tobie coś
z lęku przed Bogiem, to tajemnica Betlejem przypomina ci, że Boga nie wolno się bać. On tak się uniżył, tak się ogołocił i stał się tak bezbronnym, żeby tobie było łatwiej przylgnąć do Niego i Jemu się powierzyć.
bardzo głęboko - egoizm, nieufność, chęć tworzenia sobie własnych
systemów zabezpieczeń. U narodu wybranego ujawnił się na pustyni brak
zawierzenia Bogu mimo cudów, jakie się działy.(...)
Niezwykle wymownym świadectwem wiary św. Leopolda Mandica był gest
pustych dłoni. Te skierowane ku Bogu puste ręce to znak
nieprzywłaszczania sobie żadnych darów, gest niezwykłej wiary,
dokonującej cudów w jego posłudze w konfesjonale. Nasz gest pustych
dłoni może być skierowany do Boga nie tylko w sprawach duchowych, jak to
było w wypadku św. Leopolda Mandica. Gest pustych rąk, wyrażający naszą
postawę oczekiwania wszystkiego od Boga, winien nam towarzyszyć we
wszystkich sprawach naszego życia: w pracy zawodowej, w wychowaniu
dzieci, w oddziaływaniu na innych, w modlitwie
pokłon i będą płaszcze przed Nim słać, że On potrafi zrobić wszystko.
Ale właśnie w niedzielę palmową, dokładnie po tym tryumfalnym wjeździe
do Jerozolimy, żeby Apostołom nie zawróciło się w głowach, tak jak to
nieraz bywa, żeby się nie pomylili, Jezus wypowiedział słowa, które dla
wielu musiały być wstrząsem: "Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Jeżeli
ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale
jeżeli obumrze, przynosi plon obfity" (J 12, 24).
Kiedy zabraknie nam tego ludzkiego pokoju, pojawia się jego
odwrotność - lęk, który jest chorobogenny, rodzi nerwicę. Lęk rodzi się
z szukania ludzkiego pokoju; jest skutkiem utraty tych wyżebranych
cząstek naszego pokoju, które zostały nam zabrane, a kiedy indziej
skutkiem obawy, żeby nie utracić czyjegoś uznania, tego ludzkiego
spojrzenia, tej odrobiny zgody na to, co robimy, tego ludzkiego
uśmiechu. I tak stajemy się zdani na ludzkie kaprysy i humory, na to, co
przynosi nam dzień i co daje nam świat.
Ten drugi pokój, pokój Chrystusowy, płynie z Jego obecności. Jest Jego darem. "Pokój mój daję wam" - mówi Chrystus. To On jest naszym pokojem, danym nam przez wiarę (por. Ef 2, 14). Przyjąć przez wia-rę pokój od Chrystusa, to przyjąć Jego osobę, to otworzyć na oścież drzwi naszego serca dla Niego.
Św. Tomasz z Akwinu mówi, że wiara przybliża nas do poznania Bożego. Uczestnicząc bowiem w życiu Boga zaczynamy widzieć i oceniać wszystko jakby Jego oczyma - omnia quasi oculo Dei intuemur (In Boeth. de Trinitate, qu. 3, a. 1).
Uczestnictwo przez wiarę w życiu Bożym sprawia, że stajemy się nowym
człowiekiem, otrzymujemy nowe rozumienie rzeczywistości, nowe widzenie
zarówno Boga, jak i otaczającej nas rzeczywistości doczesnej. Przez
wiarę w rzeczywistości doczesnej zaczynamy dostrzegać działanie
pierwszej przyczyny - Boga. Dostrzegamy Jego obecność i działanie
zarówno w sobie, jak i w świecie przyrody czy historii. Dostrzegamy, że
to On jest autorem, On jest twórcą wszystkiego, że to, co poznajemy
tylko po ludzku, po świecku, nie jest pełną rzeczywistością, że jest to
tylko widzenie czysto zewnętrzne, oglądanie jedynie drugorzędnych
przyczyn, którymi Bóg się posługuje.
Post, kiedy kapłan posypuje ci głowę popiołem i mówi, że prochem jesteś
i w proch się obrócisz - prochem, a więc czymś śmiesznie mało ważnym.
Prochem jesteś ty, ale i to wszystko, do czego jesteś przywiązany, na
czym ci bardzo zależy, a także to, czego się boisz. Dzięki "cnocie"
humoru otworzysz się bardziej na Boga, będzie w tobie więcej miejsca dla
Niego, bo potrafisz wszystko inne zobaczyć we właściwych proporcjach -
jako proch i pył, potrafisz ustawić to na osi absurdu.
W tych kategoriach możemy zobaczyć na przykład nawrócenie św.
Franciszka z Asyżu. - Kiedy rzucił on wszystko pod stopy ojca, aby pójść
za głosem Boga, wtedy nagle stał się wolny, a cały świat jakby odwrócił
się do góry nogami. "Kto ujrzał cały świat wiszący na włosku
Miłosierdzia Boskiego, ten właśnie dojrzał prawdę [ ]. Kto miał widzenie
swego rodzinnego miasta odwróconego górą na dół, ten widział je we
właściwy sposób [ ]. Człowiek, który widział hierarchię odwróconą do
góry nogami, będzie zawsze miał lekki uśmiech wobec jej prerogatyw" (G.
K. Chesterton, Święty Franciszek z Asyżu, 76-77
Czy zdarzyło ci się kiedy, że gdy szedłeś łąką czy lasem, owiewany przez
wiatr, dostrzegłeś w tym wietrze dotknięcie Boga. Jeśli tak, to jest
w tobie coś z wiary św. Franciszka z Asyżu, który wszędzie widział
przejaw działania Boga. - Pochwalony bądź, Panie, przez brata naszego
wiatr; pochwalony bądź, który jesteś w tym wietrze. Pochwalony bądź
przez orzeźwiające nas powietrze, którym możemy oddychać, bo Ty jesteś
naszym oddechem i naszym powietrzem. Wszystko jest od Pana, i czas
pogodny, i pochmurny; brzydka pogoda też jest Jego pogodą. Żywa wiara
umożliwia nam dostrzeganie Bożych cudów w otaczającym nas świecie
i w naszej zwykłej codzienności. Nawet chlapa i deszcz są cudem Boga dla
nas zdziałanym. Deszcz, który z pewnością nie jeden raz przemoczył cię
do suchej nitki, jest też dotknięciem Pana. Jeśli to dostrzeżesz, będzie
to twoja modlitwa wiary.
Ustrzeżesz się tak często występującego zniekształcania Jego oblicza.
Może boisz się Go, może za mało wierzysz w Jego miłość, ponieważ sam
mało kochasz. Twoja miłość ma ciągle wzrastać, aż do końca życia. Rozważane modlitewnie Pismo święte będzie uczyło cię miłości Boga, który kocha cię stale, bo On jest miłością.
Problem modlitwy jest w naszym chrześcijańskim powołaniu problemem
zasadniczym. Modląc się, nie tylko sami składamy hołd Chrystusowi, ale
wielbimy Go w imieniu świata, który albo nie potrafi, albo nie może,
albo nie chce się modlić. Jedno jest pewne: jeśli nie będziemy się
modlić, nikt nas nie będzie potrzebował. Świat nie potrzebuje pustych
dusz i serc. Gdy pytamy, jaka jest relacja między modlitwą i czynem, to
trzeba podkreślić pierwszeństwo modlitwy i ofiary w stosunku do
działania. Dzieciom, które katechizujemy w domu czy w szkole, dajemy
Boga na tyle, na ile przedtem wypraszamy to na kolanach. Problem relacji
między modlitwą i działaniem można ująć w stwierdzeniu: wszelkie
autentyczne działanie rodzi się z modlitwy i kontemplacji. Bo wszystko,
co wielkie na tym świecie, pochodzi od Boga, wszystko, co wielkie na tym
świecie, rodzi się z ofiary i modlitwy.
przemieniają cię, że nie przynoszą widzialnych rezultatów, a przecież
łaska potrzebuje otwarcia i wewnętrznej dyspozycji. Spójrz, jak Kościół w
swojej mądrości stara się w roku liturgicznym przygotować nas na
przyjęcie łask Bożego Narodzenia. Poświęca temu całe tygodnie Adwentu, w
których nieustannie modli się o przyjście Jezusa, o Jego zstąpienie na
ziemię. "Niebiosa, spuśćcie Sprawiedliwego, jak rosę" (Iz 45, 8) - woła w
swoich modlitwach liturgicznych. Kościół chce, żeby wzrastał w nas głód
Jezusa, głód Jego przyjścia. Na miarę tego głodu, tego pragnienia, by
przyszedł, by w ramach roku liturgicznego w święta Bożego Narodzenia
znów się narodził; na miarę przygotowania i otwarcia, a więc na miarę
wiary działają w naszych sercach łaski Bożego Narodzenia. Jeżeli nie ma
Adwentu, to nie ma właściwego przeżycia Bożego Narodzenia. Gdy nie
przeżywasz Adwentu i nie czekasz na Jezusa, to nie dziw się, że Boże
Narodzenie tak po prostu jakby przemyka, nie zostawiając śladu w twojej
duszy.
Podobnie jak przyjście Jezusa na Boże Narodzenie poprzedza oczekiwanie
adwentowe, tak oczekiwane powinno być również Jego przyjście w
Eucharystii. Jezus ciągle zstępuje na ołtarz, rodzi się na nim i to Jego
rodzenie się na ołtarzu też powinno być poprzedzone "adwentem" -
adwentem eucharystycznym. Adwent eucharystyczny to przede wszystkim
postawa wiary, to wiara w miłość Jezusa, który ciebie oczekuje. Tak
ważne jest, żebyś uwierzył, że Jezus pragnie przyjść do twojego serca,
że pragnie sprawowania Eucharystii, że oczekuje twojej Komunii św.,
ponieważ chce poprzez Najświętszy Sakrament - główne źródło łask, oddać
się tobie w pełni.
Jedną z podstawowych potrzeb psychicznych człowieka jest potrzeba
akceptacji i miłości. Nie szukaj jej jednak u ludzi, u których bardzo
często doznasz zawodu i rozgoryczenia. Wiara mówi ci, że tak naprawdę
potrzebna ci jest tylko jedna akceptacja - ze strony Chrystusa, a On
zawsze cię akceptuje. Jan Paweł II powiedział: W Komunii świętej nie
tyle ty Go przyjmujesz, co On przyjmuje ciebie, przyjmuje takiego, jakim
jesteś.