Najlepiej wprowadzić Tridentinę do swojej parafii. Wydaje mi się że przybliża się to jeśli duszpasterstwa Tradycji są silne , wtedy biskupi widzą, że ludziom zależy i mają poparcie społ., żeby iść w tym kierunku. W parafii wspierać to, co tradycyjne: nabożeństwa majowe, różaniec, prosić o tradycyjne Sakramenty i katechezę.
Problem jest jednak w tym, że im bardziej odtwarzamy Kościół przedsoborowy, tym silniej występują problemy, które doprowadziły do Soboru. Od razu mówię, że nie mam pomysłu, jak z tego wybrnąć.
Totez przyjelismy z Meterem strategie domagania sie na poczatek porzadnego rubrykalnego NOM. I to nawet nie domagania sie, tylko spokojnego proszenia. Zamiast robic za zrzedliwego tradsa, na widok ktorego ksiadz daje noge, wole byc swiadoma parafianka, dziekowac za t co dobre i prosic o korekte rzeczy niewlasciwych. Nie dla widzimisie, tylko dla dobra i godnosci,Kosciola.
Ale nie ma opcji, ze wierni beda potrzebowali tylko Tridentiny. Wierni potrzebuja pieknej i godnej liturgii, i byloby swietnie, gdyby co niedziele mieli szanse we wlasnej parafii wybrac pomiedzy godnym NOM a starsza Msza. Ale naprawde nie wszyscy traca na NOM.
In Spe, kiedyś z Mikołajem spacerowaliśmy wokół naszego kościoła i mały komentował: tu ksiądz ma pawie, tu papugi, tu kaczuszki, a tu rybki. Mamoo, a gdzie ksiądz ma małpy? Już ładnych parę lat tu mieszkamy, a ciągle nie umiem się pryzwyczaić i to wcale nie, że Tridentinę mieć muszę, ale solidną świątynię, do której wierni nie przychodzą w klapkach, szortach i z pieskiem, to bym życzyła
To nie takie proste z tym "apostolstwem we własnej parafii".
A może tu gdzie jestem już Kościoła nie ma, a nasza (Polaków) obecność i próba aktywności wywoływała tylko śmiech i politowanie... Tu na zachodzie już pozamiatane.
Zresztą, wczoraj rozmawiałam z katolicką rodziną. Chcą wyjechać, by być bliżej kościoła, by na Mszę św choć raz w tygodniu pójść. I tak sobie rozmawiamy, że czy godzina (samochodem) to dużo, czy dwie da się radę... Ja mówię, że mieliśmy taką sytuację, że 3 jechaliśmy plus 1h na odpoczynek w połowie drogi dla dzieci. W jedną stronę.
I się katolicy chcą gromadzić razem, chcą się spotykać poza Mszą św., razem cos robić, porozmawiać.
W Polsce jeszcze ten katolicki klimat jest.
Tu jesteśmy traktowani jak dziwacy. Ale żeby nie było - radykalni protestanci też.
Nuale ja nie jestem tradsem, to mi wolno sie modernistycznie zachowywac. I to akurat prawda, ze dopuszczenie swieckich do glosu w kwestiach dotyczacych Kosciola jest wynikiem zmian sprzed kilkudziesieciu lat.
"WSTĘP Cel wrogów Chrystusa Pana: zrujnować królestwo Jezusa Chrystusa 1. Urząd pasania owczarni Pańskiej zlecony Nam przez Boga, mieści w sobie przede wszystkim ten obowiązek, wskazany przez samego Chrystusa, abyśmy jak najczujniej strzegli przekazanego Kościołowi depozytu wiary, odrzucając "niezbożne nowości słów" oraz zarzuty rzekomej nauki.
Ta zaś przezorność najwyższego pasterza była po wszystkie zgoła czasy niezbędną Kościołowi Katolickiemu, gdyż za sprawą nieprzyjaciela rodzaju ludzkiego nigdy nie brakowało mężów "mówiących przewrotności", "próżnomównych i zwodzicielców", "błądzących i w błąd wprowadzających". A wyznać musimy, że szczególniej w ostatnich czasach wzrosła liczba takich nieprzyjaciół krzyża Chrystusowego, którzy za pomocą nowych a podstępnych środków usiłują paraliżować ożywcze działanie Kościoła, a nawet, gdyby się udało, doszczętnie wywrócić samo nawet królestwo Chrystusowe.
Dlatego też dłużej milczeć Nam nie wolno, aby ta wyrozumiałość, którejśmy używali, spodziewając się ich powrotu do rozwagi, nie była nam poczytana za zapomnienie swego obowiązku. Ukryci nieprzyjaciele Kościoła 2. Zwlekać nam dłużej nie wolno. Wymaga tego przede wszystkim ta okoliczność, iż zwolenników błędów należy dziś szukać nie już wśród otwartych wrogów Kościoła, ale w samym Kościele: ukrywają się oni - że tak powiemy - w samym wnętrzu Kościoła; stąd też mogą być bardziej szkodliwi, bo są mniej dostrzegalni.
Będziemy więc mówić, Czcigodni Bracia, nie o niekatolikach, lecz o wielu z liczby katolików świeckich, oraz - co jest boleśniejsze - o wielu z grona samych kapłanów, którzy wiedzeni pozorną miłością Kościoła, pozbawieni silnej podstawy filozoficznej i teologiczne, przepojeni natomiast do gruntu zatrutymi doktrynami, głoszonymi przez wrogów Kościoła, zarozumiale siebie mienią odnowicielami tego Kościoła, i rozzuchwaleni liczbą swych zwoleników napadają nawet na to, co tylko jest najświętszego w dziele Chrystusowym, nie oszczędzając nawet Osoby Boskiego Zbawiciela, którą ze świętokradzką odwagą sprowadzają do stanowiska prostego i ułomnego człowieka. Atakują wiarę w jej najgłębszych korzeniach 3. Dziwią się tacy, dlaczego ich zaliczamy do nieprzyjaciół Kościoła; nikt jednak nie będzie się dziwił, jeżeli - pomijając zamiary wewnętrzne, których Bóg tylko jeden jest sędzią - zapozna się z ich doktryną, z ich sposobem mówienia i działania. Zaprawdę, nie odbiega od prawdy, kto ich uważa za nieprzyjaciół Kościoła i to najbardziej szkodliwych.
Albowiem, jak to już powiedzieliśmy, przeprowadzają oni swe zgubne dla Kościoła plany nie poza tym Kościołem, lecz w nim samym: stąd też niebezpieczeństwo ma swoje siedlisko niejako w samych żyłach i wnętrznościach Kościoła, ku tym pewniejszej szkodzie, im lepiej oni go znają. Nadto, przykładają siekierę nie do gałęzi i latorośli, lecz do samych korzeni, to znaczy do wiary i do jej żył najgłębszych. Dotknąwszy zaś tego korzenia nieśmiertelności, szerzą dalej jad po drzewie całym, tak iż nie oszczędzają żadnej cząstki prawdy katolickiej, żadnej takiej, której by nie starali się zarazić. Zresztą w zastosowaniu tysiącznych sposobów szkodzenia, nikt ich nie przewyższy w zręczności i chytrości: udają bowiem na przemian to racjonalistów, to katolików, i z taką zręcznością, iż łatwo mogą wprowadzić w błąd każdego nieostrożnego; że zaś są bezczelni, jak mało kto, nie wahają się przed żadnym wnioskiem, który gotowi są przeprowadzić z całą mocą i stanowczością. Dodać tu jeszcze trzeba - co najskuteczniej właśnie może uwodzić dusze - że prowadzą tryb życia nadzwyczaj czynny, że nieustannie i usilnie oddają się wszelkiego rodzaju studiom, i że bardzo często są ludźmi surowych obyczajów. Wreszcie - i to odejmuje wszelkie nadzieję opamiętania - własne ich doktryny tak ich urabiają, że gardzą wszelką powagą i odrzucają wszelkie wędzidło; a urobiwszy sobie fałszywe sumienie starają się wmówić w siebie, że prawdy umiłowaniem jest to, co w istocie jest jego zarozumiałością i uporem. Trzeba ich zdemaskować Tak, mówiąc prawdę, spodziewaliśmy się, że ludzie ci kiedyś może się opamiętają: w tym celu traktowaliśmy ich z początku jako synów z wyrozumiałością; później z surowością; wreszcie jakkolwiek z żalem, uciekliśmy się do skarcenia publicznego. Wiecie jednak, Czcigodni Bracia, jak dalece pozostało to bez skutku: na chwilę zdawali się skłaniać czoło, lecz je natychmiast jeszcze bardziej w górę podnieśli. Zapewne, gdyby tylko o nich samych chodziło, moglibyśmy może nie zwracać na to uwagi: idzie tu wszakże o bepieczeństwo imienia katolickiego. Dlatego też należy już zaniechać milczenia, które dłużej by się stało winą, aby okazać całemu Kościołowi, kim są w rzeczywistości ludzie, co tak źle się przeoblekają.
4. Że zaś modernistów (tak przecież zwą się oni zwykle) najprzebieglejszy manewr polega na tym, że nie przedstawiają swych doktryn ujętych w powien porządek i zebranych w pewną całość, lecz jakoby rozproszone i oddzielone jedne od drugich, ażeby uchodzić za chwiejnych i niejako niestałych, gdy tymczasem są pewni i stanowczy: wypada, Czcigodni Bracia, zebrać najpierw te doktryny w jedną całość, wykazać związek, który je łączy, ażeby następnie wyśledzić przyczyny błędów i wskazać na środki na odwrócenie ich zgubnych następstw. Plan encykliki 5. Aby zaś zachować pewien porządek w rzeczach tak pomieszanych, to przede wszystkim należy zauważyć, że każdy z modernistów przedstawia niejako i łączy w sobie wiele osób, a mianowicie: i filozofa, i wierzącego, i teologa, i historyka, krytyka i reformatora. Tych wszystkich musi pojedynczo rozróżnić, kto chce dokładnie poznać ich system oraz przeniknąć początki, jak i następstwa ich doktryn."
Św. Pius X, Encyklika "Pascendi Dominici gregis" O zasadach modernistów
Robimy tyle, ile widzimy, że można. Czasem jest to krok naprzód. Każdy ma swoje miejsce i możliwości. Jak mam chore dzieci i brak opieki, to idę do parafii na nowszą Mszę, a kto z rodziny może na Trydencką. Irytuje mnie tylko gadanie, że biskupi to to czy tamto, a sam to potrzeb nie mam i się nie rwę do wysiłku. Ale gdyby "im" zależało, to by mi zorganizowali blisko i w dogodnych godzinach.
Komentarz
A nie chcę, żeby dzieci przywykły do takich widoków...
specyfika parafii, mamy Kościół-Ogród i ogród w tym jest bardziej podkreślany niż cokolwiek innego
tu ksiądz ma pawie, tu papugi, tu kaczuszki, a tu rybki. Mamoo, a gdzie ksiądz ma małpy?
Już ładnych parę lat tu mieszkamy, a ciągle nie umiem się pryzwyczaić i to wcale nie, że Tridentinę mieć muszę, ale solidną świątynię, do której wierni nie przychodzą w klapkach, szortach i z pieskiem, to bym życzyła
A może tu gdzie jestem już Kościoła nie ma, a nasza (Polaków) obecność i próba aktywności wywoływała tylko śmiech i politowanie...
Tu na zachodzie już pozamiatane.
Zresztą, wczoraj rozmawiałam z katolicką rodziną. Chcą wyjechać, by być bliżej kościoła, by na Mszę św choć raz w tygodniu pójść. I tak sobie rozmawiamy, że czy godzina (samochodem) to dużo, czy dwie da się radę... Ja mówię, że mieliśmy taką sytuację, że 3 jechaliśmy plus 1h na odpoczynek w połowie drogi dla dzieci. W jedną stronę.
I się katolicy chcą gromadzić razem, chcą się spotykać poza Mszą św., razem cos robić, porozmawiać.
W Polsce jeszcze ten katolicki klimat jest.
Tu jesteśmy traktowani jak dziwacy. Ale żeby nie było - radykalni protestanci też.
Cel wrogów Chrystusa Pana: zrujnować królestwo Jezusa Chrystusa
1. Urząd pasania owczarni Pańskiej zlecony Nam przez Boga, mieści w sobie przede wszystkim ten obowiązek, wskazany przez samego Chrystusa, abyśmy jak najczujniej strzegli przekazanego Kościołowi depozytu wiary, odrzucając "niezbożne nowości słów" oraz zarzuty rzekomej nauki.
Ta zaś przezorność najwyższego pasterza była po wszystkie zgoła czasy niezbędną Kościołowi Katolickiemu, gdyż za sprawą nieprzyjaciela rodzaju ludzkiego nigdy nie brakowało mężów "mówiących przewrotności", "próżnomównych i zwodzicielców", "błądzących i w błąd wprowadzających". A wyznać musimy, że szczególniej w ostatnich czasach wzrosła liczba takich nieprzyjaciół krzyża Chrystusowego, którzy za pomocą nowych a podstępnych środków usiłują paraliżować ożywcze działanie Kościoła, a nawet, gdyby się udało, doszczętnie wywrócić samo nawet królestwo Chrystusowe.
Dlatego też dłużej milczeć Nam nie wolno, aby ta wyrozumiałość, którejśmy używali, spodziewając się ich powrotu do rozwagi, nie była nam poczytana za zapomnienie swego obowiązku.
Ukryci nieprzyjaciele Kościoła
2. Zwlekać nam dłużej nie wolno. Wymaga tego przede wszystkim ta okoliczność, iż zwolenników błędów należy dziś szukać nie już wśród otwartych wrogów Kościoła, ale w samym Kościele: ukrywają się oni - że tak powiemy - w samym wnętrzu Kościoła; stąd też mogą być bardziej szkodliwi, bo są mniej dostrzegalni.
Będziemy więc mówić, Czcigodni Bracia, nie o niekatolikach, lecz o wielu z liczby katolików świeckich, oraz - co jest boleśniejsze - o wielu z grona samych kapłanów, którzy wiedzeni pozorną miłością Kościoła, pozbawieni silnej podstawy filozoficznej i teologiczne, przepojeni natomiast do gruntu zatrutymi doktrynami, głoszonymi przez wrogów Kościoła, zarozumiale siebie mienią odnowicielami tego Kościoła, i rozzuchwaleni liczbą swych zwoleników napadają nawet na to, co tylko jest najświętszego w dziele Chrystusowym, nie oszczędzając nawet Osoby Boskiego Zbawiciela, którą ze świętokradzką odwagą sprowadzają do stanowiska prostego i ułomnego człowieka.
Atakują wiarę w jej najgłębszych korzeniach
3. Dziwią się tacy, dlaczego ich zaliczamy do nieprzyjaciół Kościoła; nikt jednak nie będzie się dziwił, jeżeli - pomijając zamiary wewnętrzne, których Bóg tylko jeden jest sędzią - zapozna się z ich doktryną, z ich sposobem mówienia i działania. Zaprawdę, nie odbiega od prawdy, kto ich uważa za nieprzyjaciół Kościoła i to najbardziej szkodliwych.
Albowiem, jak to już powiedzieliśmy, przeprowadzają oni swe zgubne dla Kościoła plany nie poza tym Kościołem, lecz w nim samym: stąd też niebezpieczeństwo ma swoje siedlisko niejako w samych żyłach i wnętrznościach Kościoła, ku tym pewniejszej szkodzie, im lepiej oni go znają. Nadto, przykładają siekierę nie do gałęzi i latorośli, lecz do samych korzeni, to znaczy do wiary i do jej żył najgłębszych. Dotknąwszy zaś tego korzenia nieśmiertelności, szerzą dalej jad po drzewie całym, tak iż nie oszczędzają żadnej cząstki prawdy katolickiej, żadnej takiej, której by nie starali się zarazić. Zresztą w zastosowaniu tysiącznych sposobów szkodzenia, nikt ich nie przewyższy w zręczności i chytrości: udają bowiem na przemian to racjonalistów, to katolików, i z taką zręcznością, iż łatwo mogą wprowadzić w błąd każdego nieostrożnego; że zaś są bezczelni, jak mało kto, nie wahają się przed żadnym wnioskiem, który gotowi są przeprowadzić z całą mocą i stanowczością. Dodać tu jeszcze trzeba - co najskuteczniej właśnie może uwodzić dusze - że prowadzą tryb życia nadzwyczaj czynny, że nieustannie i usilnie oddają się wszelkiego rodzaju studiom, i że bardzo często są ludźmi surowych obyczajów. Wreszcie - i to odejmuje wszelkie nadzieję opamiętania - własne ich doktryny tak ich urabiają, że gardzą wszelką powagą i odrzucają wszelkie wędzidło; a urobiwszy sobie fałszywe sumienie starają się wmówić w siebie, że prawdy umiłowaniem jest to, co w istocie jest jego zarozumiałością i uporem.
Trzeba ich zdemaskować
Tak, mówiąc prawdę, spodziewaliśmy się, że ludzie ci kiedyś może się opamiętają: w tym celu traktowaliśmy ich z początku jako synów z wyrozumiałością; później z surowością; wreszcie jakkolwiek z żalem, uciekliśmy się do skarcenia publicznego. Wiecie jednak, Czcigodni Bracia, jak dalece pozostało to bez skutku: na chwilę zdawali się skłaniać czoło, lecz je natychmiast jeszcze bardziej w górę podnieśli. Zapewne, gdyby tylko o nich samych chodziło, moglibyśmy może nie zwracać na to uwagi: idzie tu wszakże o bepieczeństwo imienia katolickiego. Dlatego też należy już zaniechać milczenia, które dłużej by się stało winą, aby okazać całemu Kościołowi, kim są w rzeczywistości ludzie, co tak źle się przeoblekają.
4. Że zaś modernistów (tak przecież zwą się oni zwykle) najprzebieglejszy manewr polega na tym, że nie przedstawiają swych doktryn ujętych w powien porządek i zebranych w pewną całość, lecz jakoby rozproszone i oddzielone jedne od drugich, ażeby uchodzić za chwiejnych i niejako niestałych, gdy tymczasem są pewni i stanowczy: wypada, Czcigodni Bracia, zebrać najpierw te doktryny w jedną całość, wykazać związek, który je łączy, ażeby następnie wyśledzić przyczyny błędów i wskazać na środki na odwrócenie ich zgubnych następstw.
Plan encykliki
5. Aby zaś zachować pewien porządek w rzeczach tak pomieszanych, to przede wszystkim należy zauważyć, że każdy z modernistów przedstawia niejako i łączy w sobie wiele osób, a mianowicie: i filozofa, i wierzącego, i teologa, i historyka, krytyka i reformatora. Tych wszystkich musi pojedynczo rozróżnić, kto chce dokładnie poznać ich system oraz przeniknąć początki, jak i następstwa ich doktryn."
Św. Pius X, Encyklika "Pascendi Dominici gregis" O zasadach modernistów