Ja chodzę chora do pracy i nie tylko ja ... Taka specyfika roboty , że trudno się wyrobić , nawet bez zwolnień. Dopiero szpital , albo ostry atak rwy kuluszowej były w stanie mnie zatrzymać w domu . Wiem , że nie do końca prawidłowo , ale rzeczywistość jest właśnie taka ... Z tym ,że nie mam bezpośredniego kontaktu z dziećmi a dorosłych uprzedzam o swoim stanie.
W pracy jednak masz wokół siebie dorosłe, świadome osoby, w kościele można być długo w bliskości z osobą, która zarażenie mocno odczuje.
@Zuzapola albo ja źle zrozumiałam albo Monikę73 usprawiedliwiasz. To że w pracy ma się dorosłe świadome (czego?) osoby,to znaczy, że można być chorym i przychodzić do pracy? Znaczy ,wtedy już się zarazy nie rozsiewa? Chore dziecko zarażające inne dzieci-źle. Dorosły zarażający innych dorosłych-dobrze?
Dorosły zarażający innych źle, jednakowoż dorośli umieją być mniej toksyczni niż dzieci, nie wycierają glutów w rękaw, nie rzygają na dywan, nie przytulają się do czego popadnie i myją ręce bez wezwania, no i trzymają się na dystans. Nie wyobrażam sobie kichającej ekspedientki, rehabilitantki czy dentystki, za to lekki katar u księgowej czy pracownika archiwum bądź kafelkarza mnie nie rusza.
@Skatarzyna albo mało widziałaś albo masz bardzo dobre mniemanie o dorosłych. Normą bowiem jest-nie zawaham się tak twierdzić-otóż normą jest ,kichanie i kasłanie w przestrzeń,bez zasłaniania sobie ust. Normą jest obkładanie się dookoła zasmarkanymi chusteczkami. Normą jest nie mycie rąk.
Zresztą lekki katar to nie to samo co przychodzenie chorym do pracy. Monika73 napisała wyraźnie,że do pracy chodzi chora.
Ja chodzę chora do pracy i nie tylko ja ... Taka specyfika roboty , że trudno się wyrobić , nawet bez zwolnień. Dopiero szpital , albo ostry atak rwy kuluszowej były w stanie mnie zatrzymać w domu . Wiem , że nie do końca prawidłowo , ale rzeczywistość jest właśnie taka ... Z tym ,że nie mam bezpośredniego kontaktu z dziećmi a dorosłych uprzedzam o swoim stanie.
Nic bliższego na ogólnej nie napiszę Zresztą wcale nie oczekuję od nikogo , żeby mnie usprawiedliwiał lub nie. Chciałam tylko zwrócić uwagę na inny aspekt sprawy .
Są różne rodzaje pracy , nie każdego da się doraźnie zastąpić , nie każdy ma szefa , który może zwolnić lub nie . Czasem o wiele gorsze jest to ,jak trzeba samemu podjąć decyzję , czy iść do pracy .
BTW -właśnie na Fb znalazłam artykuł o hartowaniu po skandynawsku -okazuje się ,że w krajach skandynawskich katar czy "glut" nie jest żadnym przeciwskazaniem do posyłania dziecka do przedszkola. O dziwo , te dzieci są bardziej odporne niż inne .
ale co innego stado dzieci z glutem zabrać na spacer, niż mieć jedno z anginą i antybiotykiem i ani zostawić, ani wywietrzyć... chyba już ustaliłyśmy, że przedmiotem dyskusji nie jest zwykly katar?
skandynawia często służy za przykład jak to katar nie groźny, jak to sie posyla chore dzieci do przedszkoli i zlobkow bo dla ska skandynawow 38 to nie gorączka i nie uprawnia rodzica do l4, tylko ze w skandynawi zlobki są 4-6 osobowe i na ta grupę dzieci są 2 panie ktore takiego chorego malucha izoluja i otaczają odpowiednia opieka, czyli dbają o kego komfort, poja, pozwalają dłużej spać. W przedszkolu wiec więcej dzieci ale w ciąż wiele opiekunek i taka izolatka również fubkcjonuje. Oczywiście zapewne izolatka sie to nie nazywa ale takie chore dziecko przebywa w trakcie pobytu tam i nie bierze udzialo w klasycznych zajęciach.
a ponieważ jest obiektywna trudność w odróżnieniu lekkiego katarku od oczywistej infekcji postuluje się nie pojawianie w placówkach zbiorczych przed odzyskaniem zdrowia i o!
Moja s.p. tesciowa zachorowala na angine i chodzila do pracy z nia i dostala powiklan i zmarla osierocajac wtedy 9-leniego syna( a byla wtedy juz wdowa wiec samotna matka). Takie wiec chodzenie do pracy z choroba moze sie zle skonczyc nie tylko dla otoczenia.
Jeśli chodzę do pracy chora ,czy może lepiej - mocno przeziębiona to tylko z poczucia obowiązku wobec osób , których los w jakiś sposób ode mnie zależy. Dzieci mocno chorych nie posyłam do przedszkola czy szkoły - ale katar nie jest dla mnie chorobą . Chyba , że towarzyszy mu mocne osłabienie i złe samopoczucie. Wobec siebie nie mam jednak litości. Na szczęście choruję bardzo rzadko.
a ponieważ jest obiektywna trudność w odróżnieniu lekkiego katarku od oczywistej infekcji postuluje się nie pojawianie w placówkach zbiorczych przed odzyskaniem zdrowia i o!
No zaraz, przecież sam glut ciągnący się przez cały sezon miał się nie liczyć w dyskusji!
Po co ci ludzie mają dzieci, skoro nie potrafią się nimi zająć w czasie choroby?
Jak to po co? To już nie jest tak, że dla dzieci jednak lepiej, że w ogóle są, nawet jeśli czasem idą chore do przedszkola niż żeby ich miało w ogóle nie być?
I nawet z Paprotką się tu dogadałyście. Niesamowite. Gdyby nie wszystkie inne wątki, sądziłabym, że trafiłam na forum zwolenniczek wyparzania smoczków co pięć minut i szczepienia na wszystko co możliwe. Oraz jedynactwa, a jak już się trafi drugie dziecko, to natychmiastowej wzajemnej izolacji
Wczoraj nie czytałam dokładnie początku tej dyskusji , włączyłam się dopiero na etapie przechodzenia fi pracy chorych dorosłych. Teraz odczytuje początku i nachodzą mnie takie refleksje , ze przymus szczepień i różnych innych procedur medycznych może jednak mieć sens
A to nie jest tak, że po 24 godzinach od rozpoczęcia antybiotykoterapii już się nie zaraża? Więc zakatarzone dzieci w zetknięciu z dzieckiem na antybiotyku chyba nie mogą się od niego czymkolwiek zarazić. Nie wiem, czy dobrze rozumiem. Pytam z ciekawości.
Wzięłam na wakacje dziecko po 2 dniach antybiotykoterapii przy anginie i lekarka nie miała zastrzeżeń , mówiąc ,że na pewno będzie się już dużo lepiej czuł. Nie pytałam jednak ,czy może kogoś zarazić. Nie zaraził.
No, ale antybiotyk przyjmują dzieci z infekcjami bakteryjnymi, po wizycie u lekarza i badaniu. Czy lekarze często, hmm, mylą infekcje wirusowe i bakteryjne?
Często przycwirusówce zalecają antybiotyk "osłonowo". Większość infekcji dróg oddechowych to wirusówki. Angina jest bakteryjna - w takim przypadku antybol ma prawo pomóc. Wybija bakterie, człowiek przestaje zarażać i sam zdrowieje. Zwykle już po 2-3 dawkach antybola.
a ponieważ jest obiektywna trudność w odróżnieniu lekkiego katarku od oczywistej infekcji postuluje się nie pojawianie w placówkach zbiorczych przed odzyskaniem zdrowia i o!
No zaraz, przecież sam glut ciągnący się przez cały sezon miał się nie liczyć w dyskusji!
Po co ci ludzie mają dzieci, skoro nie potrafią się nimi zająć w czasie choroby?
Jak to po co? To już nie jest tak, że dla dzieci jednak lepiej, że w ogóle są, nawet jeśli czasem idą chore do przedszkola niż żeby ich miało w ogóle nie być?
I nawet z Paprotką się tu dogadałyście. Niesamowite. Gdyby nie wszystkie inne wątki, sądziłabym, że trafiłam na forum zwolenniczek wyparzania smoczków co pięć minut i szczepienia na wszystko co możliwe. Oraz jedynactwa, a jak już się trafi drugie dziecko, to natychmiastowej wzajemnej izolacji
Dziekuje za mile slowa, ale ja nie wyparzam smoczkow co 5 minut (nawet nie co 10), nie szczepie na wszystko co mozliwe, nie mam jedynaka i ten fragment troche od czapy napisalas. Natomiast co do uwagi J2017 sie z Toba zgadzam. W watkach nprowych gratulacje i radosc z powodu kolejnej ciazy, chocby i w tragicznej sytuacji mieszkaniowej i finansowej, argumenty ze jesli chodzi o odkladanie poczecia to prace mozna zawsze stracic i nigdy nie wiadomo co bedze jutro, ze otwartosc na zycie jest dobra, a tu teksty po co wam te dzieci skoro nie ogarniacie. No szok. Tylko nie wiem czemu laczysz to akurat z moja osoba. PS. Liczenie sie z czyjas opinia na podstawie tego kim jest autor jest troche ograniczajace. Moze sprobuj patrzec najpierw na tresc a potem na nicka. Albo w ogole nie patrz na nicki.
Nie no, spoko, przepraszam, @Paprotka, jeśli Cię uraziłam, nic do Ciebie nie mam. Po prostu ten wątek to dla mnie takie trochę "huzia na Józia, wszyscy na jednego", to miałam na myśli.
U nas też głównie mąż przynosi zarazy. Choć ostatnio bostonkę przyniósł trzylatek od kolegi-sąsiada, który od września chodzi do przedszkola i znosi różne atrakcje - wszy, owsiki, bostonka... Pewnie się dopiero rozkręca Sąsiadka bardzo porządna i zawsze bezzwłocznie informuje, jak jej dzieci coś mają, ale często, jak ona się zorientuje, że coś mają, to już i moje się poczęstują. Taka natura chorób zakaźnych, że się paskudztwo lubi rozejść po okolicy, zanim się ujawnią charakterystyczne objawy.
Komentarz
To że w pracy ma się dorosłe świadome (czego?) osoby,to znaczy, że można być chorym i przychodzić do pracy?
Znaczy ,wtedy już się zarazy nie rozsiewa?
Chore dziecko zarażające inne dzieci-źle.
Dorosły zarażający innych dorosłych-dobrze?
Normą bowiem jest-nie zawaham się tak twierdzić-otóż normą jest ,kichanie i kasłanie w przestrzeń,bez zasłaniania sobie ust.
Normą jest obkładanie się dookoła zasmarkanymi chusteczkami.
Normą jest nie mycie rąk.
Zresztą lekki katar to nie to samo co przychodzenie chorym do pracy.
Monika73 napisała wyraźnie,że do pracy chodzi chora.
chyba już ustaliłyśmy, że przedmiotem dyskusji nie jest zwykly katar?
No zaraz, przecież sam glut ciągnący się przez cały sezon miał się nie liczyć w dyskusji!
Jak to po co? To już nie jest tak, że dla dzieci jednak lepiej, że w ogóle są, nawet jeśli czasem idą chore do przedszkola niż żeby ich miało w ogóle nie być?
I nawet z Paprotką się tu dogadałyście. Niesamowite. Gdyby nie wszystkie inne wątki, sądziłabym, że trafiłam na forum zwolenniczek wyparzania smoczków co pięć minut i szczepienia na wszystko co możliwe. Oraz jedynactwa, a jak już się trafi drugie dziecko, to natychmiastowej wzajemnej izolacji