Matki mają do zrobienia 50%, a ojcowie (uwaga!) drugie 50%.
Oczywiście, że tak. Tylko, że mają całkiem inne zadania.
Mężczyzna raczej nie nauczy syna delikatności wobec drugiego człowieka, empatii , nie uwrażliwi go na los kobiet. Myślę, że to jest bardzo ważne, żeby chłopak poznał też punkt widzenia kobiety na wiele spraw.
Zresztą tak samo ważna jest intensywna obecność taty w życiu córki, bez niego rana na całe życie...
A ja to widzę inaczej. To ojciec kształtuje syna i to bardziej niż matka. Jak się traktuje kobiety syn tez uczy się od ojca, poprzez sposób w jaki ojciec traktuje matkę przede wszystkim. Kryzys męskości w obecnych czasach jest spowodowany tym że ojcowie są nieobecni. To ojciec powinien dawać dzieciom siłę.
Chłopcy powinni być głownie wychwywani przez ojca, stryja. Drużynowego, trenera, duszpasterza. No chyba, że pisze to jako leniwa matka, której się nie chce. Mogę synów bardzo wiele nauczyć i robię to. Ale stać się dobrymi mężczyznami mogą dzięki dobrym relacjom z dobrymi mężczyznami.
No tak, przecież napisałam wcześniej, że rola ojca jest nie do przecenienia. I że jest całkiem odmienna, tata wzmacnia w synu cechy charakterystyczne dla jego płci.
Inne zadania wychowawcze ma ojciec, a inne matka. Zaangażowanie obu stron jest RÓWNIE ważne.
A ja to widzę inaczej. To ojciec kształtuje syna i to bardziej niż matka. Jak się traktuje kobiety syn tez uczy się od ojca, poprzez sposób w jaki ojciec traktuje matkę przede wszystkim. Kryzys męskości w obecnych czasach jest spowodowany tym że ojcowie są nieobecni. To ojciec powinien dawać dzieciom siłę.
To też jest prawda. Ale jeśli ojciec nie traktuje dobrze matki, to sądzę, że jedyne, co może zrobić w tej sytuacji matka - to uwrażliwić syna i nauczyć go kultury i dobrego traktowania kobiet. Choćby po to, żeby to zło nie przechodziło z pokolenia na pokolenie.
Uważam jednak, że rola rodziców to 50%/50%.
Ojciec ma do przekazania całkiem inne rzeczy, matka inne. Jeżeli którekolwiek z nich zaniedba swoje zadania - to może być bardzo źle w przyszłości.
Dla mnie to jednak nie do końca tak jest , że "produkt wyjściowy" w postaci dorosłego człowieka zależy tylko od tego jak go wychowali rodzice , co mu wpoili . Na pewno rodzice maja duży wpływ , ale nie tylko. Zresztą czasem rodzeństwo wychowane przez tych samych rodziców odmiennie funkcjonuje . Znam ludzi , którzy sami mając bardzo trudne relacje z rodzicami jako dzieci , w swoich rodzinach potrafili stworzyć znacznie lepsze. Sama mam piątkę i każde jest zupełnie inne.
Normalny człowiek jak mu jest smutno, źle, boi się czegoś, czuje się bezradny, to po pierwsze jest świadomy, tego, co czuje; a po drugie szuka wsparcia w bliskich osobach.
U wielu mężczyzn jest trochę inaczej, wszelkie słabości, porażki, choroby powodują że taki delikwent zamyka się na jakiś czas w sobie aby przeanalizować nową sytuację, poznać i oszacować możliwe rozwiązania czy ryzyka. Dopiero po tej analizie zwraca się o wsparcie do konkretnych osób które w wyniku tych przemyśleń zostały wytypowane jako mogące coś pomóc.
Mężczyźni działają zazwyczaj zgodnie z jakimś planem i zazwyczaj najpierw muszą go ułożyć. Nie jest to absolutnie negacja emocji czy brak świadomości ich istnienia. Po prostu emocje działają najpierw jak rozwiązaniem jest szybkie działanie. Ktoś atakuje, to automatycznie walę go w pysk. Jeżeli działanie ma być dłuższe, emocje usuwane są na drugi plan i włącza się kombinowanie. Taki facet wie, że w chwili słabości jest mało przydatny, więc woli się na trochę usunąć ze świecznika żeby potem móc działać skutecznie.
Kluczowe stwierdzenie: "facet wie, że w chwili słabości jest mało przydatny". W sytuacji naprawdę ciężkiej tacy faceci właśnie dochodzą do brzemiennego w skutki wniosku, że nic się nie da zrobić; a nie potrafią po prostu być nieprzydatni.
Ja im starszy tym mniej kupuje to całe rozdzielenia na cechy typowo męskie i typowo kobiece. Człowiek jest jednością, biologiczne predyspozycje stanowią przede wszystkim o łatwości uczenia się pewnych zachowań lub podejmowania działań. Ale przecież zdecydowanie dojrzalszy jest mężczyzna, który potrafi nie tylko skutecznie działać wg planu, walczyć o to, w co wierzy, nie poddawać się; ale równocześnie wykazywać empatię, być czułym itd. Po prostu nauczenie się tego wymaga więcej wysiłku.
Podobno to też przychodzi z wiekiem naturalnie - kobiety mają okazję do nauczenia się takich skillsów, skoro dzieci wychodzą z domu, a skóra przestaje być jędrna . A mężczyźni muszą się pogodzić z naturalną utratą sił i sprawności.
Ida : ,,Jednak matka, która się angażuje w wychowanie uczy syna rzeczy niemal zupełnie mu obcych: uczy empatii, uwrażliwia na innych, uczy delikatności (tak bardzo potrzebnej w obcowaniu z kobietami), uczy kultury, opiekuńczości, oducza naturalnego dla facetów egoizmu...
...oducza syna egoizmu ? .... No raczej odwrotnie, matki na ogół szaleją za swoimi syneczkami, podstawiają wszystko pod nos,wykłócają się na wywiadówkach bo synek na pewno niewinny, raczej wzmacniają egoizm. Chyba że wtrąci się ojciec i zagarnie syna dla siebie, i wprowadzi w męski świat , i nie będzie tam miejsca na ,,oj bo się zmęczysz ".
No właśnie siostry uczą dużo więcej niż matki w materii empatii i zrozumienia dla kobiet. Ja syna mojego oddalam z bólem ojcu i widzę jak go to wzmacnia. Mnie nosi kwiatuszki, przychodzi się przytulić i poopowiadać co robił z tatą. Synek ma 4 lata. Nie chce pracować ze mną w kuchni ale od taty ze stolarni nie wychodzi i pracuje tam naprawdę. Mają swój świat.
A ja czytałam, i nawet oglądałam wyniki badań, z których wynika niezbicie -ze empatią i wrażliwością wykazują się chłopcy, którzy mają przynajmniej jedną siostrę. Kobieta niech może nie trzęsie się nad ukochany synusiem tylko niech urodzi mu siostrę, wszyscy ma tym skorzystają.
Absolutnie wszyscy znani mi mężczyźni, którzy krzywdzili swoje żony mieli co najmniej jedną siostrę. Czasem kilka.
Cechą wspólną tych panów był fakt, że mieli mamy albo zabiegane i zajęte czymś innym niż wychowywanie, albo matki po prostu zabrakło.
Często podchodziły do swoich synów na zasadzie "chłopaka wystarczy oprać i nakarmić, więcej nic nie potrzebne ze strony matki". Skupiały się na córkach.
Tylko czasem trudno o córeczkę i synkowie mają samych braciszków.
U nas w rodzinie, jeśli chodzi o moje dzieci i ich kuzynostwo wygląda to tak: najpierw były 3 dziewczynki, potem 10 chłopców. Najmłodsza z tych dziewczynek jest nasza słodka M, czyli nie mamy żadnej w całej rodzinie już od 16 lat.
A ja czytałam, i nawet oglądałam wyniki badań, z których wynika niezbicie -ze empatią i wrażliwością wykazują się chłopcy, którzy mają przynajmniej jedną siostrę. Kobieta niech może nie trzęsie się nad ukochany synusiem tylko niech urodzi mu siostrę, wszyscy ma tym skorzystają.
Absolutnie wszyscy znani mi mężczyźni, którzy krzywdzili swoje żony mieli co najmniej jedną siostrę. Czasem kilka.
Cechą wspólną tych panów był fakt, że mieli mamy albo zabiegane i zajęte czymś innym niż wychowywanie, albo matki po prostu zabrakło.
Często podchodziły do swoich synów na zasadzie "chłopaka wystarczy oprać i nakarmić, więcej nic nie potrzebne ze strony matki". Skupiały się na córkach.
Widać ojcowie nie wystarczyli...
Były też mamy wpatrzone w synków jak w obrazek.
Również porażka.
Rzeknę , że akurat zabrakło roli ojca.
Tak, być może.
Ale sądzisz @Małgorzata , że jak matka zaniedba a ojciec się zaangażuje, to będzie sukces wychowawczy?
Jeśli chodzi o tę pomoc/ratunek dla mężczyzn, to od dawna zauważam, jak wielką, po prostu ogromną rolę w prawidłowym kształtowaniu mężczyzn mają ich matki ...
Rola taty jest też oczywiście nie do przecenienia, ale jest całkiem odmienna, tata wzmacnia w synu cechy charakterystyczne dla jego płci.
Jednak matka, która się angażuje w wychowanie uczy syna rzeczy niemal zupełnie mu obcych: uczy empatii, uwrażliwia na innych, uczy delikatności (tak bardzo potrzebnej w obcowaniu z kobietami), uczy kultury, opiekuńczości, oducza naturalnego dla facetów egoizmu...
Te wszystkie cechy są potem baaardzo potrzebne w małżeństwie i rodzicielstwie.
Ida - dlatego właśnie napisałam te ,, oczywistości " jak mówisz. W odpowiedzi na ten Twój post i następny. Kobieta ma zadbać i silny związek uczuciowy z mężem, i pozwolić mężowi na działanie. Nie musi, a nawet nie powinna , trząść się nad synkowym wychowaniem i kręcić świat wokół synka, bo nawet mając dobre intencje, wychowa go na egoistę. Nie przeszkadzać mężowi wychowywać syna- to jest to czego brakuje współcześnie. Tu jest pies pogrzebany.
A to właściwie się zgadzamy.
Tylko nie wiem, czemu w związku z tym zacytowałaś to , co napisałam.
Ale taki trend jest, że kobiety kobietom dowalaja ileś tam obowiązków i oczekiwań, którym niewiele chyba jest w stanie sprostać. Ponoć wystarczy być wystarczająco dobrą matka. Ja dodam od siebie, że może i żoną. Żyć też dla siebie Ale może nie tylko kobiety, wydaje mi się, że np niektórzy księża w kazaniach czy jakiś medialnych wypowiedziach także. A kobiety ciągle chcą sprostać jakimś niebotycznym standardom. Może też z tego powodu tyle depresji wokół?
Według mnie gryzie.. bo wymieniłeś tyle matczynych powinności i obowiązków, że właściwie nie starczyło miejsca na nic innego. Ani dla nikogo innego. (...)
Nie uważam tak.
To nie jest wchodzenie w kompetencje męża, tylko dopełnienie jego roli:
"matka, która się angażuje w wychowanie uczy syna rzeczy niemal
zupełnie mu obcych: uczy empatii, uwrażliwia na innych, uczy
delikatności (tak bardzo potrzebnej w obcowaniu z kobietami), uczy
kultury, opiekuńczości, oducza naturalnego dla facetów egoizmu..."
Nie mogę sobie nawet wyobrazić mojego męża jak uczy syna delikatności, empatii i uwrażliwia go na innych ludzi
Również opiekuńczości czy savoir vivru raczej go nie uczy, tylko ja, bo mój mąż nie ma do takiego nauczania cierpliwości.
Piszesz o zakładaniu śpiochów ... mój mąż nigdy nie chciał zajmować się małym dzieckiem, nigdy go nie wykąpał, ani nie przewinął. Prosiłam, nalegałam - nie chciał.
No to odpuściłam, nie ma się o co bić, prawda?
Mój mąż jest bardzo męski, ma całkiem inny świat niż ja i uczy syna zupełnie innych rzeczy.
Ja jestem z tego zadowolona bardzo - nie nauczyłabym syna męskich zachowań, męskich odzywek, strategii, odwagi, męskiego bezproblemowego myślenia, nie nauczyłabym go sztuk walki, pakowania na siłowni, czy zabijania ryby, jazdy samochodem czy kierowania łodzią.
Nie nauczyłabym go też męskiej, ciężkiej pracy w męskim zawodzie jego ojca.
Mój syn ma od tego wszystkiego tatę.
Mój mąż wychowuje bardziej przez działanie.
Ja - bardziej przez rozmowy.
On jest od "wielkich przedsięwzięć" i działa z rozmachem, a ja jestem od "ważnych szczegółów i drobiazgów" w pewnym sensie. I od duchowości też jestem, w czym nie tylko wspieram syna, ale i męża, a jemu jest z tym dobrze i lubi to .
Mnie się wydaje, że taki podział obowiązków jest bardzo korzystny wychowawczo.
Nie wchodzimy sobie w drogę
Każdy robi to, co umie.
W efekcie mamy syna bardzo męskiego, który uwielbia swojego tatę i jego świat zainteresowań.
I jednocześnie mamy syna dość wrażliwego na innych ludzi.
Cały czas mam z tyłu głowy to, że ja go wychowuję dla przyszłej żony. Zupełnie nie dla siebie. Cały czas kształtuję go dla innej kobiety i wychowuję go do tego, żeby był dla niej dobry.
Zresztą zawsze mu powtarzam, że jeżeli kiedyś nie byłby dobry dla swojej żony, to ja stanę po jej stronie. Nigdy nie będzie miał mojej akceptacji na krzywdzenie kobiet. Nigdy.
I z tym wspieraniem dorosłego faceta... Czasem tak, pewnie. Ale i on niech wspiera żonę!
Ja przez tyle nie potrafię chwycić klimatu wspierania męża. Mam w domu ciągle konflikty małżeńskie z tego powodu.
Nie wiem , może powinnam jednak zainwestować w jakieś kule ortopedyczne, albo laskę, niech się wspiera.
Kobiety chcą brać na siebie jeszcze wsparcie męża.
No jestem wielbłądem jednak . Idę na pustynię w karawaning. Wielbłąd jak malowany.
@Małgorzata , nie bardzo sobie mogę wyobrazić jak niby Ty miałabyś wspierać męża..??
Jesteś mega zajętą matką, nie znam nikogo takiego jak Ty, nawet wirtualnie...
Może o wsparcie psychiczne chodzi, zresztą nie wiem...
Kto jak kto , ale Ty chyba umiesz zatroszczyć się o męża i wspierać go, przynajmniej mnie się tak wydaje...
Nie znam Cię osobiście, ale z twoich wpisów wynika mi, że jesteś w zasadzie idealną mamą i żoną też.
Taki niedościgniony ideał, przynajmniej dla mnie.
I nie chodzi mi o liczbę dzieci, tylko o podejście do życia.
"Dzielna niewiasta" ze Starego Testamentu, to w moich oczach właśnie Ty (zresztą inne wielodzietne mamy również, ale Twoje podejście do życia i humor robią na mnie ogromne wrażenie).
Nieraz dźwigasz moją psychikę swoimi komentarzami, podejrzewam, że na męża też masz przecież taki wpływ...
Ja tam na każdym kroku staram się dbać o to, żeby nie popaść w poczucie winy. W pracy nikt się nie przejmuje, że mam dzieci. W szkole nauczyciele w swoich oczekiwaniach nie przejmują się, że oprócz dzieci i to w liczbie ponadstandardowej mam też wymagającą pracę. Mąż sobie bardziej daje prawo do zneczenia i odpoczynku, niż mnie. A ja jestem dla siebie coraz lepsza
Ida nie znam Twojego męża, nie będę podważać tego jak jest u Ciebie. Generalnie jednak mężczyźni to też ludzie a nie tryglodyci. Wychowywanie to nie tyle rozmowy, te jak wiadomo są mało skuteczne bo dzieci nas nie słuchają...dzieci nas naśladują. Jak więc mąż nie uczy syna empatii, grzeczności i delikatności, zwracając się czule do żony , , mówiąc do niej grzecznie i z miłością ukryta od szorstkim zewnętrznym wizerunkiem ? Syn to widzi i doskonale wyczuwa, i to jest lepsza i skuteczniejsza nauka niż matczyne pogadanki.
Ale, @Ojejuju , mam wrażenie, że myślisz zero-jedynkowo.
Jak facet nie uczy delikatności, to już na pewno szorstki i mało czuły troglodyta
Nie wiem dlaczego tak stawiasz sprawę
(Np. u nas w rodzinie jest bardzo dużo czułości.)
I uważam, że wychowanie to jednak w dużej mierze rozmowy też...
Oczywiście przykład jest ważny (tzw. w pedagogice modelowanie), wiadomo.
Ale u mnie sprawdzają się bardzo rozmowy, perswazja i coś, co ja nazywam "katolicką indoktrynacją".
Ja jestem akurat od tego, mąż ma inne zainteresowania, ale też lubi posłuchać.
Według mnie gryzie.. bo wymieniłeś tyle matczynych powinności i obowiązków, że właściwie nie starczyło miejsca na nic innego. Ani dla nikogo innego. (...)
Nie uważam tak.
To nie jest wchodzenie w kompetencje męża, tylko dopełnienie jego roli:
"matka, która się angażuje w wychowanie uczy syna rzeczy niemal
zupełnie mu obcych: uczy empatii, uwrażliwia na innych, uczy
delikatności (tak bardzo potrzebnej w obcowaniu z kobietami), uczy
kultury, opiekuńczości, oducza naturalnego dla facetów egoizmu..."
Nie mogę sobie nawet wyobrazić mojego męża jak uczy syna delikatności, empatii i uwrażliwia go na innych ludzi
Również opiekuńczości czy savoir vivru raczej go nie uczy, tylko ja, bo mój mąż nie ma do takiego nauczania cierpliwości.
No zwyczajnie uczy przez przykład jak np.zajmuje się rodzeństwem syna albo zwierzętami, jak traktuje żonę, matkę i inne kobiety, jak sam zachowuje się przy stole, jak ubiera się na duże wyjścia. Tak właśnie uczy ojciec tych wszystkich rzeczy.
Czy jak matka uczy gotowania to woła dziecko i mu tłumaczy i pokazuje czy zwyczajnie dziecko robi za podkuchenną i samo absorbuje przez doswiadczenie?
(...)
Tak, oczywiście, tylko... ja nie wiem, my się chyba tutaj nie rozumiemy, a ja nie bardzo umiem wyrazić to, o co mi chodzi...
Są takie aspekty rzeczywistości, które NAJLEPIEJ umie objaśnić matka, bo ma pewne predyspozycje psychiczne, żeby te aspekty zrozumieć i w ogóle na nie zwrócić uwagę.
Mężczyźni pewnych rzeczy nie dostrzegają w ogóle, nie są takimi szczególarzami jak kobiety i mam na myśli tutaj relacje międzyludzkie.
Uważam, że dobrze jest jeśli matka wprowadzi syna choć trochę w pewne aspekty kobiecego świata, wyjaśni mu tok kobiecego rozumowania, uczuciowości, wrażliwości...
Sądzę, że taki syn będzie wtedy lepiej rozumiał "zjawisko kobiecości", co jest mu przecież bardzo potrzebne, bo to z kobietą kiedyś się zwiąże i ona będzie dla niego najważniejszą osobą na świecie.
I on musi z nią nie tylko "wytrwać", ale ... umieć kochać ją.
Uważam, że właśnie tego może syna nauczyć matka.
I powinna ukierunkować syna nie tyle na miłość do niej samej, tylko do tej żony, którą kiedyś będzie miał. W pewnym sensie objaśnić mu kobiecy świat na tyle, żeby wiedział czego kobieta od mężczyzny oczekuje.
Uważam, że będzie mu wtedy łatwiej dobrze wystartować w małżeństwo.
Są sprawy, których tata czy inny mężczyzna nie wytłumaczy, bo albo ich nie rozumie, albo w ogóle nie dostrzega.
Bardzo dużo miałam do czynienia z mężczyznami pozbawionymi empatii i delikatności.
Jedni traktowali kobiety jak starych kumpli, inni jak ... ja wiem? ... jak służbę po prostu ...
Ojców mieli nawet OK, dość męskich itd, ale matki albo usłużne, zapatrzone w nich, albo nieobecne w wychowaniu (z różnych powodów).
Na zasadzie: "syna to tylko oprać, odziać i nakarmić".
No dobrze. To @Elunia i @Ojejuju - napiszcie może jak widzicie rolę matki w wychowaniu syna.
@Ida nie zgadzam się zupełnie z tym że wychowanie polega na rozmowach. Wychowanie to przede wszystkim bycie obok dziecka. I stawianie dziecku wymagań. Indoktrynacja to też nie wychowanie. Wychowaniem do religii jest wspólna modlitwa, pójście na mszę św albo nabożeństwo a wtedy dopiero rodzą się w dzieciach pytania. Wychowanie to słuchanie tego o co dzieci pytają i opowiadanie na pytania zgodnie ze swoim swiatopogladem a przede wszystkim wlasny przykład. Dzieci uczą się przez przykład nie przez rozmowy. Rozmowy w sensie odpowiadania na pytania zadane przez dziecko są tylko dopełnieniem.
Komentarz
Kryzys męskości w obecnych czasach jest spowodowany tym że ojcowie są nieobecni.
To ojciec powinien dawać dzieciom siłę.
Ja im starszy tym mniej kupuje to całe rozdzielenia na cechy typowo męskie i typowo kobiece. Człowiek jest jednością, biologiczne predyspozycje stanowią przede wszystkim o łatwości uczenia się pewnych zachowań lub podejmowania działań. Ale przecież zdecydowanie dojrzalszy jest mężczyzna, który potrafi nie tylko skutecznie działać wg planu, walczyć o to, w co wierzy, nie poddawać się; ale równocześnie wykazywać empatię, być czułym itd. Po prostu nauczenie się tego wymaga więcej wysiłku.
Podobno to też przychodzi z wiekiem naturalnie - kobiety mają okazję do nauczenia się takich skillsów, skoro dzieci wychodzą z domu, a skóra przestaje być jędrna . A mężczyźni muszą się pogodzić z naturalną utratą sił i sprawności.
Mnie nosi kwiatuszki, przychodzi się przytulić i poopowiadać co robił z tatą. Synek ma 4 lata. Nie chce pracować ze mną w kuchni ale od taty ze stolarni nie wychodzi i pracuje tam naprawdę. Mają swój świat.
Rozumiem, że mężczyzna nauczy polować na mamuty, załatwiać się pod siebie i żreć surowe mięso. Oj, chyba mamy inne wizje mężczyzny.