Właśnie natrafiłem na dokładne wyliczenie wartości pracy za opiekę nad dziećmi, gotowanie, sprzątanie, pranie i robienie zakupów. Zastanawiam się jednak, czy takie kalkulacje mają sens. Czy rzeczywiście są takie małżeństwa, w których mąż nie kiwa palcem i trzeba go bezustannie obsługiwać? Trudno mi sobie coś takiego wyobrazić.
Komentarz
Mnie np. razi, gdy kobieta opiekująca się swoim dzieckiem jest zrównywana z nauczycielką w przedszkolu. Itd.
Jeżeli kiwaniem palcem nazywasz: opiekę nad dziećmi, gotowanie, sprzątanie, pranie i robienie zakupów
to owszem, są takie małżeństwa, czy stale panuje taki układ to nie wiem, ale czasowo na pewno
wszystko zależy od małżonków, nic też nie jest stałe, rzeczywistość około małżeńska bywa zmienna
A takie wyliczenia tylko odwracają uwagę od istoty problemu. To tak jak na Ukrainie liczone są straty i braki w korzyściach spowodowane wojną. Trochę za mało się mówi o przyczynach i dlaczego udaje im się ten ten cel osiągnąć.
Oczywiście, można się przysłużyć społeczeństwu, wykonując pożyteczne dla jego członków zawody, jednak jest to bez znaczenia, jeśli ilość i jakość następnych pokoleń się pogarsza. Tak więc potrzebna jest równowaga między tymi sferami.
Tak patrząc na wyniki zajęć domowych, są one znacznie bardziej wartościowe niż jakiekolwiek wykonywane zawody, choćby przez bycie rodzica blisko dzieci (dotyczy to też zawodów wykonywanych w domu).
Sama parokrotnie słyszałam: jak ten biedny iksiński sie zamęczą w pracy, a zona wygodnicka,, siedzi sobie z 4 małych dzieci w domu
Przy jednym dziecku jest mniej prania, mniej szykowania posiłków ..więcej czasu jak dziecko w przedszkolu...
Ponadto istnieje coś takiego jak presja społeczna. Niby każdy twierdzi, że nie jest na nią podatny, jednak badania mówią zupełnie coś przeciwnego. Warto więc kształtować opinie społeczną i pozytywne wzorce. Również poprzez docenianie roli i pracy wkladanej na rzecz domu i dzieci.
W zasadzie zgadzam się, ale:
1. Kształtowanie opinii społecznej odbywa się w różnych środowiskach na różnych poziomach inaczej, nie jesteśmy w stanie dyskutować z każdym odmiennym od naszego poglądem.
2. Nie widzę sensu dyskutować z osobami, które zwyczajnie nie chcą mieć dzieci, albo chcą mieć jedno, a matkę z czwórką małych dzieci postrzegają źle: zwykle ich podejście do rzeczywistości jest równie "betonowe" jak nasze.
3. Ludzie często mówią to, co piszą lub mówią w ich ulubionym programie, radiu, kanale telewizyjnym. Żyją w tej bańce i im dobrze. I wręcz bronią się przed informacją z zewnątrz.
presja społeczeństwa ma uważam przede wszystkim aspekt materialny, realny, a nie psychologiczny i nie da sie byc na nią odpornym. To jakby powiedzieć, ze jest sie odpornym na grawitację.
no widzisz, a ja uważam, że dzieci to TEŻ sprawa społeczeństwa. Tak, jak inni jego członkowie - osoby starsze, niepełnosprawni, kobiety, mężczyźni i cykliści
Ja tak nie uważam. Moja rodzina to mój świat, mój wysiłek, mój cud.
Każdy ma opinie, jakie ma.