Witaj, nieznajomy!

Wygląda na to, że jesteś tutaj nowy. Jeśli chcesz wziąć udział, należy kliknąć jeden z tych przycisków!

Brak Seksu w Małżeństwie

13

Komentarz

  • Ale są inne możliwości niż rodzina jak z obrazka i otwarta wojna.
  • Najlepszym
    dla dzieci jest mieć oboje rodziców obok siebie 
    ale kiedy rodzice zaczynają żyć obok siebie jak obcy ludzie, nie ma między nimi bliskości żadnej ( i nie mam tu na myśli seksu, tylko takiej zwykłej codziennej bliskości) jest udawanie, że jest ok, choć relacja pomiędzy nimi jak w biurowcu pomiędzy nielubiącymi się pracownikami, to ja nie wiem czy taka relacja jest dobra dla dzieci. 
    Jakie one potem relacje będą tworzyć, skoro żadnego poprawnego ich wzorca nie mają. 
    Powiela tylko chłodne związki. 
    Pudrowanie trupa nie jest czymś dobrym 
    Podziękowali 1Wilfrid
  • Seks pełni rolę pojednania między małżonkami. Zbliża nie koniecznie fizycznie, ale wymusza budowę relacji. Oczywiście mamy wolną wolę.
  • M_Monia powiedział(a):
    Ale to dzieci rozwiedzionych rodziców tworzą częściej gorszego typu relacje. Często tylko luźne związki. 
    Moje doświadczenie mówi co innego. 
    Dzieci widzą relacje rodziców i one są istotne.!

    swoją drogą wciąż ubolewasz, że rozwodów coraz więcej - co jest faktem. Żeby rozwód zaistniał to musi być wcześniej ślub. Więc coś te małżeństwa same w sobie gwarancji trwałości nie dają. 
    Ludzie nie chcą tkwić w niezdrowych związkach. 
  • M_Monia powiedział(a):
    Ale to jest jeszcze gorzej jak slubu nie ma. To na prawdę nie jest lepiej, bo to oznacza poddanie się już na starcie.

    Dziecko rozwiedzionych rodziców nie bierze ślubu wcale i często ma strach przed rodzicielstwiem na tyle duży że nie ma dzieci. Jego rodzice wzięli ślub, zaryzykowali. Czyli dziecko jest jeszcze bardziej zdemoralizowane, bo nawet nie próbuje, nie daje szansy. To jest efekt kuli snieznej dla ludzkości. Każde następne pokolenie ma się gorzej w tym temacie. 
    Najgorzej to jest, kiedy nie ma uczucia, bo to się skończyło. Albo w ogóle go nie  bylo. Było jakieś zauroczenie, przyszła ciąża i trzeba brać ślub. 
    Bo jak to tak bez ślubu :D 
    Znam całkiem sporo dzieci rozwiedzionych rodziców i żadne z nich nie miało żadnych strachów w sobie. Wręcz przeciwnie, każdy nas chce dla swoich dzieci lepiej niż sami mieliśmy. I jeśli finanse pozwalaj - również więcej niż my sami. 

    Dziś już młodzi wiedzą, że ciąża to nie przymus brania ślubu. Nie patrzą na to, co powiedzą ludzie, bo nie mają potrzeby spełniać czyichś oczekiwań. Ani sąsiadów, ani mieszkańców „osady” ani rodziców czy dziadków. 
    To właśnie te małżeństwa, które były efektem takiego przymusu, nie są trwałe. 
    Coraz więcej - wręcz jak to mówią - lawinowo wzrastają orzeczenia o nieważności. 
    Nie wierzę, że nagle się okazywać zaczęło, że tyle ludzi było niedojrzałych. 
    Oni byli dojrzali a potem dojrzeli do rozstania. I jedno i drugie z pełną świadomością .
    Kosciol dał furtkę i ludzie korzystają. 
    Bo potem się okazuje, że jednak sa dojrzali, bo szybko biorą kolejne śluby, za nowe dzieci i miłość kwitnie. 
    Wiele dzieciaków z domów, które mogłyby być wzorem wiary, życia w 100% z przykazaniami, odeszło od kościoła i w ogóle nie żyją wg jego zasad i tego co im rodzice wpajali przez lata. Żyją całkiem odmiennie niż ich rodzice. I co? To czyja wina?!

  • Miłość to nie jest mityczno - mistyczna rzeczywistość, żeby można było powiedzieć, że się wyczerpała, była i nie ma i koniec związku. 
    Jeśli związek jest niezdrowy, nie ma bliskości między ludźmi to powinni oni zakasać rękawy i popracować nad sobą, zwłaszcza, jeśli mają dzieci. Stan, w którym się znajdują to konsekwencja ich decyzji podejmowanych w związku, można podjąć decyzję, że się z tej ścieżki zawraca. Decyzja o rozwodzie motywowana dobrem dzieci może być wyłącznie w sytuacji, w której jest konkretna przemoc, nałóg, nieuczciwość. Ale dzieci wówczas powinny dostać informację - będziemy mieszkać osobno, ale ja czekam na Twojego tatę/Twoją mamę aż nie zmieni swojej krzywdzącej wobec nas postawy. A nie - coś się między nami skończyło i się rozwodzimy. Już się nie kochamy... Jak można po czymś takim mówić dziecku, że się je kocha? Jak ono ma wierzyć w bezwarunkowa miłość?

    Postawa - rozstajemy się dla dobra dzieci, aby patrzyły na odpowiedni model rodziny to taka głupota, że aż trudno w nią uwierzyć. Na logikę - jak chce pokazać dziecku świetną rodzinę to wchodzę w nowy związek i jak się nie uda to w kolejny. Bo bardzo chcę nauczyć dziecko odpowiednich postaw  <span>:disappointed:</span> 
    Te wszystkie tłumaczenia to jest po prostu nieumiejętność do przyznania się do własnej porażki. Bo to po prostu są porażki - wybór nieodpowiedniego partnera pod wpływem emocji i burzy hormonalnej, nieumiejętność komunikacji, egoizm prowadzący do nierówności w związku. 


  • M_Monia powiedział(a):
    Ale czy Ty na prawdę jesteś ślepa co się dzieje. Nie tyle u sąsiada czy u pani Kasi tylko jaki jest trend dla ludzkości? Jest on bardzo niekorzystny z punktu widzenia trwania cywilizacjii jak na razie kierunek się nie zmienił. 
    Widzę wokół siebie fajnych, szczęśliwych ludzi. Coraz częściej zostajemy dziadkami, bo nasze dzieci wchodzą w dorosłość, żenią sie/wychodzą za mąż, mają dzieci. 
    Ich rodzice - moi rówieśnicy ale i starsi, młodsi, realizują się zawodowo, podróżują, są szczęśliwi. Niewielu jest takich, którym życie się źle ułożyło. 
    Ale i tacy są.
    wiesz co wszystkich łączy? 
    To, że nie żyją jak chcą, tak żeby być szczęśliwym Annie tak, żeby było zgodnie z jakimiś statystykami, regułkami. 

    Trend jest taki, że nikt nie chce sobie sam dokopywać, nikt nie chce żyć niezgodnie z samym sobą. 
    Rozmnażają się dlatego że chcą powołać życie, chcą dziecka. A nie dlatego, że ojczyzna tego od nich wymaga. 
    Nie biegną do ołtarza, bo ktoś tego od nich wymaga. 
    Oni tego chcą sami. 
    Nie wchodzą w związki bo wypada, a tylkodlayeho że się kochają o chcą być ze sobą .
    dzis młodzi żyją w większej wolności, bo żyją dla siebie. 
    I chwała im za to 

  • Kacha powiedział(a):
    Miłość to nie jest mityczno - mistyczna rzeczywistość, żeby można było powiedzieć, że się wyczerpała, była i nie ma i koniec związku. 
    Jeśli związek jest niezdrowy, nie ma bliskości między ludźmi to powinni oni zakasać rękawy i popracować nad sobą, zwłaszcza, jeśli mają dzieci. Stan, w którym się znajdują to konsekwencja ich decyzji podejmowanych w związku, można podjąć decyzję, że się z tej ścieżki zawraca. Decyzja o rozwodzie motywowana dobrem dzieci może być wyłącznie w sytuacji, w której jest konkretna przemoc, nałóg, nieuczciwość. Ale dzieci wówczas powinny dostać informację - będziemy mieszkać osobno, ale ja czekam na Twojego tatę/Twoją mamę aż nie zmieni swojej krzywdzącej wobec nas postawy. A nie - coś się między nami skończyło i się rozwodzimy. Już się nie kochamy... Jak można po czymś takim mówić dziecku, że się je kocha? Jak ono ma wierzyć w bezwarunkowa miłość?

    Postawa - rozstajemy się dla dobra dzieci, aby patrzyły na odpowiedni model rodziny to taka głupota, że aż trudno w nią uwierzyć. Na logikę - jak chce pokazać dziecku świetną rodzinę to wchodzę w nowy związek i jak się nie uda to w kolejny. Bo bardzo chcę nauczyć dziecko odpowiednich postaw  <span>:disappointed:</span> 
    Te wszystkie tłumaczenia to jest po prostu nieumiejętność do przyznania się do własnej porażki. Bo to po prostu są porażki - wybór nieodpowiedniego partnera pod wpływem emocji i burzy hormonalnej, nieumiejętność komunikacji, egoizm prowadzący do nierówności w związku. 


    A jeśli ludzie przestali się kochać to mają kłamać dziecko? 
    A jak dziecko odkryje kłamstwo, to będzie mu lżej niż jakby dowiedział się prawdy? 
    Przecież oni przestają siebie kochać, nie dziecko.
    nie zawsze ludzie chcą naprawiać związek. 
    Pomijając przemoc, są jeszcze zdrady. Nie każdy chce żyć z człowiekiem, który nas skrzywdził, oszukał. Niektórzy nie chcą żyć z jakimś strachem, że może znów być zraniony. 
    Życie w kłamstwie nie przynosi nic dobrego. A dowiedzieć sie, że się całe życie było okłamywanym, to już cios ogromny. 
    A być oszukiwanym przez najbliższych to jakby jeszcze większy. 
    Uczymy dzieci uczciwości, że kłamstwo jest złe a potem okłamujemy  dzieci udając że się kochamy z ich ojcem. I to jeszcze żeby dzieciom było dobrze. Pi czyms  takim miałabym problem z zaufaniem  do rodziców, z wiara w to, że mnie kochają. 
    Ja jestem na nie. 
    Ale mnie też kłamstwo brzydzi. 
    Ludzie po rozwodach potrafią stworzyć związek w którym nie ma kłótni, jest szacunek, jest miłość i bliskość. 
    I to jest dla mnie zdecydowanie lepszy obraz niż obraz rodziców, żyjących jak obcy, bez bliskości, a wręcz z warczeniem na siebie. 
    Pokazanie dziecku, że nie trzeba tkwić w czymś, co nie daje nam nic dobrego, daje nam złudne poczucie jedności, obcość, obojętność i kłamstwo! to jest niewłaściwa postawa. Bo nie ma tam nic co ma związek z miłością. 
    Ludzie, którzy się rozstają, z jakichkolwiek przyczyn (jakby się kochali, to by się nie rozstawali) potrafią przyznać się do błędu - bo nie udają że jest ok. 
    Nie udało się, nie będziemy żyć w kłamstwie wobec siebie i najbliższych, więc się rozstajemy. 
    To jest przyznanie się do błędu. 
    Natismog udwanie że jest ok, że związek trwa to nie jest nie przyznawanie się do błędu. To jest  życie udawane, żeby tego nikt błędu i kłamstwa nie widział .
    uczviwisci w tym nie ma. 
    Oczywiście niech sobie żyją ludzie jak chcą. 
    Jak ktoś lubi żyć w ułudzie, kłamstwie, udawać, oszukiwać, to jeśli sprawa. Byleby mnie nie oszukiwał, bo kłamstwo ciężko wybaczyć a zaufanie nie zawsze da się odbudować 
    cieszę się, że mam wokół siebie ludzi, którzy udawać nie muszą 
  • Ale co to znaczy przestać kochać? Przestać czuć motyle w brzuchu? Miłość to postawa a nie uczucie.
    Podziękowali 2Joannna Agmar
  • Moje dzieci czasami też mnie tak samo wkurzają jak mąż, po co żyć w kłamstwie  <span>:disappointed:</span>

    Uczucia przychodzą i odchodzą. Czasami wskazują na realny problem w relacji, nad którym trzeba pracować. A czasami są po prostu oznaką zmęczenia, niewystarczającego nawodnienia organizmu czy zaburzeń hormonalnych. Dojrzałość polega na tym, że się robi swoje mimo wszystko. I po burzy przyjdzie słońce. 
  • Dla mnie zasada "mojego szczęścia" to utopia jeśli chodzi o rodzinę. Dziecko to ogromny dar i wielka radość, ale też konieczność nieustającego pokonywania siebie, swojego zmęczenia, zniecierpliwienia, zniechęcenia. I zawsze coś trzeba dla rodzicielstwa poświęcić (chyba, że ktoś wiedzie żywot świstaka, to wówczas może jakoś sobie wszystko poukładać). Podobnie w małżeństwie -często nie powiedzieć tych dwóch zdań, które ciążą na języku to wielka sztuka, ale się opłaca. Albo przytulić męża żonę mimo, że nie zrobił tego, czego oczekiwaliśmy. 
    Podziękowali 1Agmar
  • Nie wszyscy są powołani do małżeństwa oraz rodzicielstwa.
  • Wilfrid powiedział(a):
    Nie wszyscy są powołani do małżeństwa oraz rodzicielstwa.
    z zasady są,
    tak nas stworzono
  • Ja bym powiedziała inaczej - człowiek uczy się poprzez stawianie wymagań samemu sobie. 
  • edytowano 21 luty
    Kacha powiedział(a):
    Ale co to znaczy przestać kochać? Przestać czuć motyle w brzuchu? Miłość to postawa a nie uczucie.
    moim zdaniem, miłość to także i uczucie. również jak i postawa, ale nie rozdzielałabym tego.
  • Uczucie pojawia się na początku relacji, jest chemia, motyle w brzuchu. To jest przyjemne ale nie trwa wiecznie. Mija i wraca. 
    Z mojej perspektywy (13 lat małżeństwa) lepiej jest teraz - jest po prostu spokojna relacja, dotarliśmy się, mniej się kłócimy, lepiej znamy swoje ograniczenia i bardziej je respektujemy. I łączy nas znacznie więcej niż wyrzuty serotoniny - sprawdziliśmy się nawzajem w różnych sytuacjach, przetrwaliśmy i jesteśmy silniejsi. Gdybyśmy w czasie kryzysu (ok 6-7 lat po ślubie) uznali, że już się nie kochamy to nie doświadczylibyśmy tego co jest teraz. 

  • Kacha powiedział(a):
    Moje dzieci czasami też mnie tak samo wkurzają jak mąż, po co żyć w kłamstwie  <span>:disappointed:</span>

    Uczucia przychodzą i odchodzą. Czasami wskazują na realny problem w relacji, nad którym trzeba pracować. A czasami są po prostu oznaką zmęczenia, niewystarczającego nawodnienia organizmu czy zaburzeń hormonalnych. Dojrzałość polega na tym, że się robi swoje mimo wszystko. I po burzy przyjdzie słońce. 
    A rozwodzisz się z mężem po każdej kłótni? 
    Nie. 
    I nikt po byle kłótni papierów rozwodowych nie składa. 
    Każdy dorosły, dojrzały człowiek wie, że jak coś się psuje, to się to regeneruje, naprawia. 
    I dopiero jak się do naprawy nie nadaje, to się wyrzuca. 
    Nie znam nikogo, kto nie walczyłby o swój związek. Ale czasem nie było już czego naprawiać. 
    Bo naprawiać muszą chciec obie strony. 
    Nie da się zmusić kogoś, żeby nas kochał, żeby z nami był. 
    Nie chciałabym, żeby mąż był ze mną z litości, ze strachu, bo tak lepiej na zewnątrz wygląda. 
    Okropność! Trzeba siebie nie szanować żeby pozwalać na takie traktowanie. Żebrać o uczucia, współczuje. 
    Strasznie spłycasz. Jakby ludzie się z byle focha rozwodzili. Jakby byle pierda powodowała, że lecą, rozwodzą się i zaraz wstępują w nowe związki. Bo przecież rozwodnicy to latawce. Byleby pogzić się z kimkolwiek i gdziekolwiek. 


  • Kacha powiedział(a):
    Dla mnie zasada "mojego szczęścia" to utopia jeśli chodzi o rodzinę. Dziecko to ogromny dar i wielka radość, ale też konieczność nieustającego pokonywania siebie, swojego zmęczenia, zniecierpliwienia, zniechęcenia. I zawsze coś trzeba dla rodzicielstwa poświęcić (chyba, że ktoś wiedzie żywot świstaka, to wówczas może jakoś sobie wszystko poukładać). Podobnie w małżeństwie -często nie powiedzieć tych dwóch zdań, które ciążą na języku to wielka sztuka, ale się opłaca. Albo przytulić męża żonę mimo, że nie zrobił tego, czego oczekiwaliśmy. 
    E tam. Ja uważam. że lepiej siebie wyrażać na bieżąco..nie wyrażenie siebie w relacji spowoduje narastanie frustracji ..kolejny etap po niewyrażeniu siebie to rozliczanie się wzajemne :
    Ja pokonałam siebie dziś 3 razy a ty co dzis zrobiłaś/eś ? ! Itp..


  • Kacha powiedział(a):
    Uczucie pojawia się na początku relacji, jest chemia, motyle w brzuchu. To jest przyjemne ale nie trwa wiecznie. Mija i wraca. 
    Z mojej perspektywy (13 lat małżeństwa) lepiej jest teraz - jest po prostu spokojna relacja, dotarliśmy się, mniej się kłócimy, lepiej znamy swoje ograniczenia i bardziej je respektujemy. I łączy nas znacznie więcej niż wyrzuty serotoniny - sprawdziliśmy się nawzajem w różnych sytuacjach, przetrwaliśmy i jesteśmy silniejsi. Gdybyśmy w czasie kryzysu (ok 6-7 lat po ślubie) uznali, że już się nie kochamy to nie doświadczylibyśmy tego co jest teraz. 

    Ale to  nie jest tak, że ludzie budzą się któregoś dnia i pstryk, przestają się kochać. 
    To się dzieje w jakimś czasie. Tak jak wygasa ogień w kominku.
    poki jest żar to ogień zawsze da się wzniecić a jak nie ma żaru to nie zawsze da się rozpalić nowy ogień, czasem nie ma krzesiew, sil, chęci
    I o ogień dbać, rozpalać go, muszą dwie osoby. 
    Nie da się jednej zmusić do działania wbrew sobie 

    Jestem w związku 27 lat.
    Mamy za sobą i kryzysy, kłócenie, i piękne chwile. Jak w każdym związku przeplatają się momenty dobre i gorsze.!
    bywały momenty, że udusialabym męża a on mnie. Ale tego nie zrobiliśmy. Bo się kochamy. I oboje dbamy o to, żeby ogień nie przygasał. 
    Gdydby mój mąż przystał, oddalił się i absolutnie nie chciał, to na siłę bym go nie trzymała. Bo nie da się zmusić nikogo do miłości, sympatii do nas samych. 

  • Matko skąd ta teoria ze  mniejsza ilość seksu to trwalszy związek?  :o
  • asiao powiedział(a):
    Matko skąd ta teoria ze  mniejsza ilość seksu to trwalszy związek?  :o
    A gdzie ta teoria?
  • M monia:
    "Tak czy inaczej mniejsza ilość seksu wcale nie oznacza ani wierności ani tego że związki są trwalsze ani tego że ludzie bardziej się szanuja. A raczej oznacza kruchosc związków."

    No tu taka odlotowa teoria
  • Seksu nie da się wpisać w grafik pod konkretną data k godzina. 
    Każda para sama decyzuje o swoim pożyciu, bo tylko sprawa pomiędzy nimi. 
    Czasem ludzie decydują sie na całkowity brak seksu- i jeśli to obopólna decyzja, to brak seksu nie wpłynie na ich związek. 
    Natomiast jest jedna strona rezygnuje bo tak, bo tak chce, bo nie ma ochoty na seks z małżonkiem, to jest to egoistyczne podejście, i to ma wpływ na związek. 
    I może być przyczyną do rozpadu. 
    Chyba trzeba nie mieć godności, żeby prosić się małżonka o to, żeby zechciał współżyć. 

  • To że ludzie nie tworzą trwalych związków, nie znaczy że seksu nie uprawiają 
  • @Skatarzyna napisała mądre podsumowanie.
    @Aniuszka podała właściwe cytaty z Pisma św.

    Dla mnie temat wyczerpany.
  • Kilkukrotnie spotkałam się ze stwierdzeniem, że seks w małżeństwie jest papierkiem lakmusowym stanu związku. 

    Jest to forma okazywania sobie miłości. Nie rozumiem idei rezygnowania z seksu bez jakiejś istotnej, np. zdrowotnej przyczyny. Są różne wyrazy bliskości fizycznej, w zależności od rodzaju relacji. Podanie ręki na powitanie, przyjacielski uścisk, całus w policzek, przytulenie, wreszcie seks, który w zamyśle Bożym jest zarezerwowany tylko dla małżonków. Na tym też polega małżeństwo, że okazujemy sobie miłość właśnie w ten sposób. 

    Wyobraźcie sobie mamę, która nagle stwierdzi, że zrezygnuje z przytulania swoich małych dzieci? Absurd, no nie? 

    A cytat z Jana Pawła II o tym, że czasami rezygnacja ze współżycia może być większym wyrazem miłości, jak dla mnie wyrwany z kontekstu, co przeinacza jego sens. Na pewno są takie sytuacje, ale nie sądzę, że Papież miał na myśli, że rezygnacja ze współżycia jako taka jest najwyższym stopniem miłości małżeńskiej. 
  • Aniuszka powiedział(a):
    Kilkukrotnie spotkałam się ze stwierdzeniem, że seks w małżeństwie jest papierkiem lakmusowym stanu związku. 

    Jest to forma okazywania sobie miłości. Nie rozumiem idei rezygnowania z seksu bez jakiejś istotnej, np. zdrowotnej przyczyny. Są różne wyrazy bliskości fizycznej, w zależności od rodzaju relacji. Podanie ręki na powitanie, przyjacielski uścisk, całus w policzek, przytulenie, wreszcie seks, który w zamyśle Bożym jest zarezerwowany tylko dla małżonków. Na tym też polega małżeństwo, że okazujemy sobie miłość właśnie w ten sposób. 

    Wyobraźcie sobie mamę, która nagle stwierdzi, że zrezygnuje z przytulania swoich małych dzieci? Absurd, no nie? 

    A cytat z Jana Pawła II o tym, że czasami rezygnacja ze współżycia może być większym wyrazem miłości, jak dla mnie wyrwany z kontekstu, co przeinacza jego sens. Na pewno są takie sytuacje, ale nie sądzę, że Papież miał na myśli, że rezygnacja ze współżycia jako taka jest najwyższym stopniem miłości małżeńskiej. 
     Nie jest wyrwany jest adekwatny jeśli ktoś inny próbuje narzucić jakąś normę częstotliwości nie bacząc na okoliczności, ona jest w stanie błogosławionym i nie chce (może nie mieć ochoty bo różnie reagują kobiety w ciąży) i co ten mąż powinien ją zmuszać do tego seksu choć sam mówi o tym, że nie przeszkadza mu to? to czy i jak często małżeństwo decyduje się na sex jest tylko ich wyłączną decyzją i wpędzanie ich w poczucie winy w jedną czy drugą stronę jest bez sensu.  
    Podziękowali 3asiao Joannna Elf77
  • Ja myślę, że chodzi o to, że czasem rezygnacja ze współżycia jest właśnie wyrazem miłości (czasem, w uzasadnionych sytuacjach, co jest dość oczywiste, zresztą). A nie, że brak seksu jest lepszy sam w sobie. 
  • Aniuszka powiedział(a):
    Ja myślę, że chodzi o to, że czasem rezygnacja ze współżycia jest właśnie wyrazem miłości (czasem, w uzasadnionych sytuacjach, co jest dość oczywiste, zresztą). A nie, że brak seksu jest lepszy sam w sobie. 
    Czyli o tym samym myślimy, a w jakich sytuacjach to już sprawa konkretnego małżeństwa oni odczytują własne potrzeby na daną chwile 
  • byla audycja  wtorkowa w radiu Maryja i wypowiadał sie   Pulikowski    i on mówił ze unikanie  sexu  gdy ma slub katolicki jest grzechem przeciwko nieczystości  nie pamientam jaka to byla audycja  https://tv-trwam.pl/film/vod.148528-rozmowy-niedokonczone-1095
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.