Bardzo bliska mi jest Zelia Martin. Też mama wielodzietna, ze swoimi problemami, spostrzeżeniami na temat otoczenia. Właściwie to traktuję ja jako przyjaciółkę tam u góry. Miała ona trudności z wychowaniem córki, która niestety była dręczona przez służąca, a rodzice o tym nie wiedzieli. Było to dziecko, chorowite, trudne. Zelia zawsze się martwiła, że pomimo wszystkiego co ona robi ma problemy z tą córką. Na szczęście Leonia wyrosła na dobrego człowieka, została zakonnicą i dziś jest Sługą Bożą. To dla mnie wielka pociecha. Po pierwsze można mieć kłopoty wychowawcze pomimo najszczerszych chęci dobrego wychowania młodego człowieka, dzieci są różne. Po drugie nawet te trudniejsze dziecko ma szanse na świętość, a to przecież najważniejszy cel naszego wychowania. Dziś do Sługi Bożej Leoni martwią się mamy mające trudność w wychowywaniu dzieci.
A mie sprawa z Leonią Martin uczy jeszcze czegoś - że jeśli idziesz na cały dzień do zakładu koronczarskiego, to duża szansa, że coś mimo najlepszych chęci przegapisz (okrutną służącą). To nie jest zarzut do Zelii, tylko prosta nauka. Coś zyskujesz, coś tracisz.
Czytan właśnie "Dobre drzewo" i jestem zachwycona... Sięgnęłam po tę ksiazke właśnie w poszukiwaniu jakichś inspiracji wychowawczych. I rozczarowalam sie w tym sensie, że dzieci Zelii i Ludwika nigdy by sobie nie pozwolily na takie odezwania, jak nasz pyskaty 7latek. Co robicie, kiedy dzieci Wam pyskują? U nas izolacja srednio dziala, jak i w ogole wszystkie kary, jakich probowalismy. Nasz M, ukarany, nie rozumie, ze sam sobie na to zapracował, tylko nakręca sie wtedy jeszcze bardziej, ma poczucie krzywdy i glosno mysli, co tu nam zrobi w ramach zemsty. Przyznam, ze czasami czuje sie kompletnie bezsilna i zalamana. On jest rownie kochany, co chwilami trudny. Ma wiele super zachowań, ale i wiele takich, ktore mnie naprawde niepokoją.
@Aniuszka nasz 7 też tak ma. Taki pewny siebie czy co, jak dostaje karę to uważa że niesprawiedliwie i bunt wielki. O i też mówi o zemście. Starszego egzemplarza nie mam nie wiem co będzie dalej. Lecę odmówić dziesiątkę z róży rodziców, tylko taka rada na to.
Nie mogę znaleźć tego nowszego wątku o podobnym tytule. Może podpowiecie jak postępować z dzieckiem, które jest emocjonalną studnią bez dna? Nie do końca wiem, jak opisać mój problem, ale spróbuję.
Budowanie więzi z synami wydaje mi się łatwe. Jest prosta zależność - im więcej miłości im dajemy, tym więcej dostajemy w zamian z ich strony empatii, czułości, wdzięczności. Kiedy się do nas przytulają, to widać, że robią to z miłością. Kiedy spędzamy z nimi czas, cieszą się z tego. Kiedy się na nich złościmy jest im przykro. Kiedy czegoś od nas chcą potrafią się przymilać. Kiedy jesteśmy smutni widzą to i próbują nas pocieszyć.
Córka zawsze była inna. Spędzamy z nią dużo czasu, rozmawiamy, przytulamy, akceptujemy i kochamy, ale mamy wrażenie, że potrafi od nas tylko brać, nic nie dając z siebie. Przytula się, gdy tego sama potrzebuje, nie ma w tym czułości z jej strony. Jest bardzo roszczeniowa i nigdy nie okazuje za nic wdzięczności. Skarcona staje się jeszcze bardziej harda. Wiem, że bardzo nas potrzebuje i jest do nas bardzo przywiązana, ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że to jest bardzo egocentryczna i egoistyczna miłość z jej strony. I to nie jest kwestia wieku, jest taka od zawsze.
Macie jakieś sposoby wychowawcze na taki egzemplarz?
Bagatela, chyba mamy trochę podobne dziecko:-). Nasze akurat ma zdiagnozowany zespół Aspergera. Nie postrzegałam chyba nigdy takiej postawy jako jakiegoś szczególnego problemu, może dlatego, że mieliśmy z tym dzieckiem dużo innych trudności:-). Jest w terapii. Modlimy się dużo za nie, nie na wszystko mamy wpływ. Małymi kroczkami, niespektakularnymi, myślę że jest generalnie rzecz biorąc coraz lepiej:-).
Córka jest najczulsza wobec swojego najmłodszego brata, wobec niego naprawdę potrafi być kochająca i wyrozumiała i ofiarna. Wydaje mi się więc, że to nie jest tak, że w ogóle jest do takich uczuć niezdolna.
Mam wieczny dylemat, na ile ją taką akceptować. Taki egoizm i egocentryzm to nie są cechy, które chciałabym w moim dziecku pielęgnować, ale ona tak jakby nie umie inaczej. Z jednej strony mam poczucie, że trzeba jej dać jak najwięcej cierpliwości i akceptacji, żeby jednak jakoś tam napełniać ten wiecznie pusty zbiornik emocjonalny, a z drugiej wszystkie nasze wysiłki to jakby krew w piach.
Jest nam też trudno jako rodzicom, bo takie dziecko jest bardzo "niewdzięczne". Nawet jako niemowlę prawie się do nas nie uśmiechała.
... Moja Córka taka jest... Często się dzielilam z nią swoją radością z tego, że coś dla kogoś zrobiłam i on się ucieszył... swoją radością z tego że mam czyste sumienie i jestem z siebie dumna mimo tego że ktoś mnie źle ocenił... Że fajnie jest zrobić coś pożytecznego nawet jak się tego nie lubi robić.... swoim obrzydzeniem do mycia WC... i radością wynikającą z czystego kibla... Ona się przyglądała i przysluchiwala wiele razy... aż sama wyruszyła w ten nieznany dla niej Świat .. odważyła się w końcu! ..... i potem dzieliła ze mną się tym co czuła w związku z tym
Nadal bywa ciężko ale ziarno zostało zasiane niejeden juz raz i ufam że plon wyda
Bagata poczytaj o kolejności urodzenia.Każde z dzieci prócz indywidualnej osobowości,ma jeszcze taką trudność, rodząc się w w rodzinie kilkudzietnej,że musi znaleźć swoje miejsce w grupie,a jednocześnie zaznaczyć swoją odrębność.
Można zrobić z dzieckiem przyjaciela, np z kamyka, dorysować/dokleić oczy, włosy, zrobić mu domek, np z pudełka od zapałek, udekorować, zrobić poduszeczkę, kołderkę, świetny pretekst do rozmowy o uczuciach, przyjaźni, empatii etc.. Jakiś czas temu przyniosłam do domu takiego przyjaciela zrobionego na warsztatach. Nie wiem, czy to ma związek, ale ostatnio to nasze dziecko zafascynowało się pingwinami, dorwało gdzieś pingwinka-przytulaka i zaczęło się nim na prawdę bardzo troskliwie opiekować: zrobił mu łóżeczko, poduszeczkę, karmi, usypia, zabiera na spacery, pokazuje mu różne rzeczy etc..
Za moich czasów spędzało się pod domem całe dnie i siedzenie w domu było największą karą. Dla moich dzieci (najstarsze 9 lat) to wyjście na podwórko jest karą.
Lubimy ich gdzieś zabierać, jeździć razem na rowery, chodzić do parków i na place zabaw, ale nie bez przerwy. Jak już wyjdą sami na dwór (a mieszkamy na osiedlu, gdzie jest sporo krzaków, trawy, plac zabaw pod domem), to wracają po 10 minutach, bo im się nudzi. Dom roznoszą, bo się wydzierają, piszczą, przepychają, i myślę, że najlepiej by było, gdyby to robili jednak na dworze, ale nic z tego.
W zasadzie, to znam odpowiedź na powyższe pytanie - trzeba by sprawić, żeby mieli na tym podwórku kolegów. Ale kolegów niet, chociaż w okolicy mieszka sporo dzieci. Siedzą w domach przy smartfonach, czy co? Koledzy ze szkoły jednak kilka podwórek dalej mieszkają.
Nie wiem. U mnie poza jednym mogliby mieszkać na podwórku. Naszym, czy nie na naszym. Nawet jak się z kumplami umowią na orlik, a bo burza czy bo wiatr, koledzy nie dotrą to kopią, aż cięć przegoni.
@Bogata dzisiaj jest inaczej. dzieci siedzą w domach przeważnie. moja 12 latka lubi spędzać czas poza domem nie zawsze ma z kim. z koleżankami przeważnie bawią się w zabawy z fabułą na zasadzie gier terenowych. może warto dzieciom podpowiedzieć jakiś scenariusz gry raz ,drugi . później już same będą modyfikować zabawy. córka z koleżankami fotografują i rzucają na instagrama ciekawe zdjęcia. mają całkiem sporo obserwatorów. pies też zmusza do wychodzenia na spacery
Komentarz
Na szczęście Leonia wyrosła na dobrego człowieka, została zakonnicą i dziś jest Sługą Bożą.
To dla mnie wielka pociecha. Po pierwsze można mieć kłopoty wychowawcze pomimo najszczerszych chęci dobrego wychowania młodego człowieka, dzieci są różne. Po drugie nawet te trudniejsze dziecko ma szanse na świętość, a to przecież najważniejszy cel naszego wychowania.
Dziś do Sługi Bożej Leoni martwią się mamy mające trudność w wychowywaniu dzieci.
http://kmt.pl/pozycja.asp?ksid=17633
http://ksiegarnia.karmelczerna.pl/index.php?id_category=52&controller=category
To nie jest zarzut do Zelii, tylko prosta nauka. Coś zyskujesz, coś tracisz.
O i też mówi o zemście.
Starszego egzemplarza nie mam nie wiem co będzie dalej.
Lecę odmówić dziesiątkę z róży rodziców, tylko taka rada na to.
14 latek nie zna innego sposobu komunikacji
Może podpowiecie jak postępować z dzieckiem, które jest emocjonalną studnią bez dna?
Nie do końca wiem, jak opisać mój problem, ale spróbuję.
Budowanie więzi z synami wydaje mi się łatwe. Jest prosta zależność - im więcej miłości im dajemy, tym więcej dostajemy w zamian z ich strony empatii, czułości, wdzięczności. Kiedy się do nas przytulają, to widać, że robią to z miłością. Kiedy spędzamy z nimi czas, cieszą się z tego. Kiedy się na nich złościmy jest im przykro. Kiedy czegoś od nas chcą potrafią się przymilać. Kiedy jesteśmy smutni widzą to i próbują nas pocieszyć.
Córka zawsze była inna. Spędzamy z nią dużo czasu, rozmawiamy, przytulamy, akceptujemy i kochamy, ale mamy wrażenie, że potrafi od nas tylko brać, nic nie dając z siebie. Przytula się, gdy tego sama potrzebuje, nie ma w tym czułości z jej strony. Jest bardzo roszczeniowa i nigdy nie okazuje za nic wdzięczności. Skarcona staje się jeszcze bardziej harda. Wiem, że bardzo nas potrzebuje i jest do nas bardzo przywiązana, ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że to jest bardzo egocentryczna i egoistyczna miłość z jej strony. I to nie jest kwestia wieku, jest taka od zawsze.
Macie jakieś sposoby wychowawcze na taki egzemplarz?
Mam wieczny dylemat, na ile ją taką akceptować. Taki egoizm i egocentryzm to nie są cechy, które chciałabym w moim dziecku pielęgnować, ale ona tak jakby nie umie inaczej. Z jednej strony mam poczucie, że trzeba jej dać jak najwięcej cierpliwości i akceptacji, żeby jednak jakoś tam napełniać ten wiecznie pusty zbiornik emocjonalny, a z drugiej wszystkie nasze wysiłki to jakby krew w piach.
Jest nam też trudno jako rodzicom, bo takie dziecko jest bardzo "niewdzięczne". Nawet jako niemowlę prawie się do nas nie uśmiechała.
Często się dzielilam z nią swoją radością z tego, że coś dla kogoś zrobiłam i on się ucieszył... swoją radością z tego że mam czyste sumienie i jestem z siebie dumna mimo tego że ktoś mnie źle ocenił... Że fajnie jest zrobić coś pożytecznego nawet jak się tego nie lubi robić.... swoim obrzydzeniem do mycia WC... i radością wynikającą z czystego kibla...
Ona się przyglądała i przysluchiwala wiele razy... aż sama wyruszyła w ten nieznany dla niej Świat .. odważyła się w końcu! ..... i potem dzieliła ze mną się tym co czuła w związku z tym
Nadal bywa ciężko ale ziarno zostało zasiane niejeden juz raz i ufam że plon wyda
Jakiś czas temu przyniosłam do domu takiego przyjaciela zrobionego na warsztatach. Nie wiem, czy to ma związek, ale ostatnio to nasze dziecko zafascynowało się pingwinami, dorwało gdzieś pingwinka-przytulaka i zaczęło się nim na prawdę bardzo troskliwie opiekować: zrobił mu łóżeczko, poduszeczkę, karmi, usypia, zabiera na spacery, pokazuje mu różne rzeczy etc..
Za moich czasów spędzało się pod domem całe dnie i siedzenie w domu było największą karą. Dla moich dzieci (najstarsze 9 lat) to wyjście na podwórko jest karą.
Lubimy ich gdzieś zabierać, jeździć razem na rowery, chodzić do parków i na place zabaw, ale nie bez przerwy. Jak już wyjdą sami na dwór (a mieszkamy na osiedlu, gdzie jest sporo krzaków, trawy, plac zabaw pod domem), to wracają po 10 minutach, bo im się nudzi. Dom roznoszą, bo się wydzierają, piszczą, przepychają, i myślę, że najlepiej by było, gdyby to robili jednak na dworze, ale nic z tego.
W zasadzie, to znam odpowiedź na powyższe pytanie - trzeba by sprawić, żeby mieli na tym podwórku kolegów. Ale kolegów niet, chociaż w okolicy mieszka sporo dzieci. Siedzą w domach przy smartfonach, czy co? Koledzy ze szkoły jednak kilka podwórek dalej mieszkają.
Kurczę, kiedyś było jakoś fajniej!
ale nadal polecam