ania, nie sadze zeby bylo iele takich par.
jednak 170zl to nie jest az tak kuszace zeby dziecko w papierach taty nie mialo. mnie niedoszła tesciowa podpuszczala, bo niby matka dziecka z ojcem nn dostaje co miesiac 2000 :shocked: ale to tylko swiadczy o mitologii w narodzie. upierala sie tez ze skoro slubu nie mamy to nie ma mozliwosci aby dziecko nosilo nazwisko ojca - uwierzyla dopiero po okazaniu aktu urodzenia. nie chodzi o to ze nie wiedziala - miala prawo nie wiedziec skoro sprawa jej nigdy nie dotyczyla - chodzi mi o to ze ludzie nie wiedza, maja w glowie jakies zasłyszane prawdy ludowe i mity, ale upieraja sie ze to prawda i gotowi sa kłócic sie z kims kogo temat bezposrednio dotyczy i kto sprawdzil dokladnie przepisy...
co do tych 170zl renty alimentacyjnej, to nie jestem nawet pewna czy przy jej przyznawaniu nie funkcojnuje kryterium dochodowe
Aga, mnie nie pytaj, ja nieslubna (tzn ze zwiazku cywilneg)
Wczorajsze czytanie mnie ujęło.....
Przypatrzcie się, bracia, powołaniu waszemu! Niewielu tam mędrców według oceny ludzkiej, niewielu możnych, niewielu szlachetnie urodzonych. Bóg wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata, aby zawstydzić mędrców, wybrał to, co niemocne, aby mocnych poniżyć; i to, co nie jest szlachetnie urodzone według świata i wzgardzone, i to, co nie jest, wyróżnił Bóg, by to co jest, unicestwić, tak by się żadne stworzenie nie chełpiło wobec Boga.
Ale mieliście ślub cywilny Agnieszko Barbaro tak ? Czyli twój mąż jest porządnym człowiekiem, nie próbował uchylać od odpowiedzialności za rodzinę którą zakłada ( nawet jeśli nie był wierzący) i pozabawiać się Tobą aż mu się znudzi bez zobowiązań...
Przepraszam, nie chcę nikogo urażać. Ale facet , który nie ma cywilnej odwagi pójść do urzędu i publicznie oświadczyć, że bierze sobie za żonę tę o to obywatelkę ( bo nie chce sobie zamykać drogi do ciekawszej znajomości) to dla mnie nie jest uczciwy mężczyzna. Choć wiem, że nie wszyscy są wierzący.
Oczywiście jeśli żył na kocią łapę z kobietą jednak po jakimś czasie dojdą do wniosku, że popełniają błąd i trzeba zalegalizować związek to w porządku. Jeśli w dodatku się nawrócą i zechcą zawrzeć związek sakramentalny to już w ogóle super i Kościół nie powinien im tego utrudniać.
czasami to nie facet tego nie chce... czasem sie to odklada z roznych wzgledów. czasem rodzina wręcz naciska żeby nie tak szybko. czasem obojgu wydaje sie to lepszym rozwiazaniem ze wzgledow chocby podatkowo-zlobkowo przedszkolnych. zwlaszcza ze slub cywilny rownie latwo rozwiazac jak zawiazac...
z perspektywy udanego zwiazku niewierzacych wydaje sie ze slub nic nie zmienia poza kwestiami formalnymi - wlasnie jakies tam podatkowo-zlobkowe po slubie zmienia sie na gorsze, za to spadkowe i kilka innch staja sie prostrze i para decyduje o slubie lub jego braku wazac te za i przeciw. no bo jesli mowimy o slubie cywilnym to cala 'magie' w sensie laski sakramentu pomijamy, bo ci ludzie i tak w to nie wierza, wiec nie biora tego na szale...
i pradaoksalnie nie chodzi wcale o to ze oni zakladaja ze sie rozstana wiec po co brac slub - o nie. oni zkladaja wlasnie ze zawsze bedzie juz tak sielsko anielsko, zawsze juz beda sie kochac i beda razem wiec po co im papierek ktory nic nie zmieni...
[cite] Agnieszka Barbara:[/cite]Nie jest prawda, że dzieci z konkubinatów nie sa prawnie chronione- sa. Czasem wręcz odwrotnie- mniej chronione sa dzieci w małżeństwie... choćby dlatego, ze trudniej kobiecie wystąpić o alimenty od męża który rodzine zaniedbuje...
Pierwszy raz słyszę coś takiego. Nie zgadza się z niczym, co wiem na ten temat.
[cite] Agnieszka Barbara:[/cite]Do sakramentu małżeństwa "doszliśmy", "dojrzeliśmy" mając dwoje dzieci własnych i troje zastępczych, dwa lata temu... Gorszą rodzina, małżeństwem, rodzicami dla naszych dzieci byliśmy wczesniej???
Czy gorszą rodziną nie wiem.
Przy założeniu, że byliście ludźmi wierzącymi - życie w grzechu, zgorszenie publiczne, wieczne potępienie. Z punktu widzenia niewierzących - nie ma sprawy, ale takim sakrament w ogóle do niczego.
[cite] Agnieszka Barbara:[/cite]Oczywiście, ze "idealna droga"- poznanie, narzeczeństwo w czystości, slub, dzieci- jest najlepsza i takiej chciałabym dla moich dzieci. Ale nie każdemu jest dana...
Oczywiście, że nie każdemu jest dana. Ale pozostaje wzorem, do którego zmierzać chcemy.
Świętość nikomu nie jest dana, trzeba na nią w bólu pracować.
[cite] Nika6 (Monia6):[/cite]Takie sa fakty Berenika.
Socjal jest lepszy dla "samotnych matek", a takową łatwiej udawac w konkubinacie
Może i tak.
Ale ja miałam na myśli raczej coś innego. W czasie tego konkubinatu ojciec może:
a. zginąć w wypadku samochodowym;
b. umrzeć na zawał;
c. wyjechać do Ameryki i zerwać kontakty
itd.
Kim wówczas jest to dziecko? Jakie są jego prawa do majątku ojca? Jak to jest być dzieckiem, którego ojciec nie chciał nawet uznać? Przecież to zostanie na całe życie!
[cite] Honorata:[/cite] oni zkladaja wlasnie ze zawsze bedzie juz tak sielsko anielsko, zawsze juz beda sie kochac i beda razem wiec po co im papierek ktory nic nie zmieni...
ale wiele dzieci z konkubinatów (smiem twierdzic ze wiekszosc jednak) jest uznanych przez ojca. na szczscie nie ma az tak duzo idiotek dla ktorych te 170zl jest wazniejsze niz fakt ze dziecko ma formalnie ojca
Socjal jest lepszy dla "samotnych matek", a takową łatwiej udawac w konkubinacie
nieszczegolnie lepszy. pomijajac te nieszczesne przedszkola i prawo do rozliczania sie z dzieckiem z podatku to samotnym z uznanym dzieckiem przysluguje to samo co niesamotnym
no chyba ze ktos dziecka nie uzna i ma ojca nn wtedy jest jeszcze te 170zl renty alimentacyjnej - namiastka alimentów ktore placi panswo bo dzieco 'nie ma' ojca
a ze zycie plata figle to ja wiem
i z perspektywy czasu zastanawiam sie jak inaczej mogloby byc gdybym sie jednak na ten slub zdecydowala
patrzac realnie i nieco cynicznie - doszłyby mi tylko formalnosci z zalatwianiem rozwodu, ewentualnie ktos by mnie scigal o długi 'meza'
ale fakt ze ludzie wiedzieliby ze to na powaznie i naprawde wiele by dla mnie znaczyl, moze udaloby mi sie wygrac walke o ten zwiazek, a tak braklo mi amunicji. ja otrzepie sie pojde dalej ale dziecko bedzie cierpiec juz zawsze
Żeby nie było, że ja taka święta, sama mam za sobą pare lat kompletnego bałaganu w tej kwestii, z życiem na kocią łapę włącznie.
I dopiero teraz z perspektywy małżeństwa sakramentalnego widzę jak bardzo to było złe. I codziennie dziękuję Bogu, że dał mi szansę się nawrócić i uporządkować ten bałagan a przy okazji też moje relacje z Bogiem i Kościołem.
I nikt mnie nie przekona, że ślub kościelny nie jest do szczęścia małżeńskiego potrzebny.
Agnieszko Barbaro nikt Cię nie atakuje personalnie ani Twojego męża.
Fakt, że choć niewierzący ale żyjący w legalnym monogamicznym związku ( w porytych czasach gdy konkubinaty są modne) tylko dobrze świadczy o Waszej zakodowanej w głębi dusz moralności. A fakt, że szukaliście Boga i znaleźliście Go w Kościele to jeszcze jeden dowód na działalność Ducha Św., który Was przyprowadził przed ołtarz po błogosławieństwo Boże.
Dlatego ja nie jestem za utrudnianiem ludziom zawierania ślubów kościelnych.
[cite] Agnieszka Barbara:[/cite]Do sakramentu małżeństwa "doszliśmy", "dojrzeliśmy" mając dwoje dzieci własnych i troje zastępczych, dwa lata temu... Gorszą rodzina, małżeństwem, rodzicami dla naszych dzieci byliśmy wczesniej???
Czy gorszą rodziną nie wiem.
Przy założeniu, że byliście ludźmi wierzącymi - życie w grzechu, zgorszenie publiczne, wieczne potępienie. Z punktu widzenia niewierzących - nie ma sprawy, ale takim sakrament w ogóle do niczego.
Co to znaczy "ludźmi wierzącymi"??? Nie byłam wychowana w KK, nawet nie w innej religii chrześcijańskiej... Do Kościoła przyszłam świadomie- a że mając już dzieci i będąc w małżeństwie cywilnym... To co- albo wieczne potępienie dla mnie, albo sakrament do niczego??? Bo co? Bo nie w wieku lat 9 przyjęłam komunię, bo inaczej się moje życie potoczyło? Mniej wart sakrament, bo nie wyssałam KK z mlekiem matki??? Bo nie jestem "niedzielnym katolikiem" który za to może się poszczycić "życiem po kolei"???
No przecież napisałam jasno, a skoro niejasno, to mówię znów:
osoby wierzące podlegają normom, które same na siebie przyjęły będąc wierzące;
osoby wierzące tym normom nie podlegają, bo nie wierzą.
uważam, że osoby niewierzące nie powinny przystępować do sakramentów w ogóle.
Osoby wierzące (naprawdę wierzące) nie powinny żyć w związkach niesakramentalnych, bo: stan grzechu, zgorszenie publiczne, wieczne potępienie.
Twoim życiem Agnieszko Barbaro, nigdzie się nie zajmowałam. Rozumiem, że zaszła w nim zmiana, przejście od stanu niewiary (czy wręcz nieświadomosci) do wiary.
Natomiast równolegle uważam, że powinno się pracować nad jaką formą uświadamiania / czy sprawdzania ludzi przed ślubem, bo grozą (a przynajmniej niedorzecznością) jest to, że ludzie kompletnie niewierzący przystępują do sakramentów i wysyłają do nich swoje dzieci.
Oburza odmowa chrztu do czasu zawarcia małżeństwa, niedopuszczenie do Komunii, itp.
I słusznie oburza, dzieci nie powinno się karać za grzechy rodziców. Odkładanie chrztu niemowlęcia ze względu na brak sakramentu małżeństwa u rodziców to dalekie echo doktryny protestanckiej podważającej obiektywną skuteczność sakramentów.
Już o tym zresztą dyskutowaliśmy i przecież wiadomo, że rozwiązanie w przypadku chrztu jest stosunkowo proste -- trochę wody i "Ja ciebie chrzczę...". Więc da się to zrobić w razie czego, jeśli ktoś naprawdę chce.
Jestem całkowicie przekonany, że bezpodstawna odmowa ze strony kapłana sprawia, iż sakrament jest udzielany godziwie. Wedle prawa kanonicznego chrzest bowiem wolno odłożyć (czyli odsunąć w czasie) tylko wówczas, gdy nie ma żadnej nadziei na katolickie wychowanie dziecka.
Dla duszpasterza taka sytuacja powinna być okazją do wywarcia dobrego wpływu na tych rodziców. Wówczas nadzieje na katolickie wychowanie mogą bardzo wzrosnąć. Zresztą zaleca to również prawo kościelne: "Proboszcz winien osobiście lub przez innych zatroszczyć się, ażeby rodziców właściwie przygotować pasterskimi pouczeniami a także wspólną modlitwą, zbierając razem po kilka rodzin oraz, gdy to możliwe, składając im wizytę".
Inną kwestię stanowią czas i okoliczności chrztu -- należałoby go udzielać bez żadnych ceremonii, bez Mszy, wręcz prywatnie, aby nie powodować zgorszenia.
Witku - jak to pięknie brzmi w teorii...
Mam podobną sytuację w rodzinie. Zostaliśmy przez
Proboszcza poproszeni o poświadczenie o rodzinie mającej przyjąć chrzest.
Żyli w konkubinacie. Oni zaś poprosili nas , abyśmy powiedzieli, że tak nie jest.
Oczywiście powiedzieliśmy prawdę.
W rodzinie jesteśmy wyklęci. Natomiast dzieciątko istotnie zostało ochrzczone, normalnie w niedzielę, hucznie... Gdy nas mijali po Mszy Świętej, rzucili nam tryumfujące spojrzenie... A może ja tak je odebrałam...
Dzieciątko dzisiaj jest najlepszą przyjaciółką moich córek, rodzice nadal bez sakramentu małżeństwa i doprawdy nie wiem, na ile tak wychowuje się w wierze...
Dla mnie było to bardzo przykre... I smutne...
Poczułam się osobiście wyśmiana, upokorzona...
Ale może to ja jestem przewrażliwiona...
Ta sytuacja nie jest całkiem podobna. W opisywanym przez Ciebie przypadku proboszcz chyba nie uzależniał chrztu od sakramentu małżeństwa. Czy powinien próbować ich pouczać itd.? -- jak najbardziej. Ale może próbował?
Moja uwaga o chrzcie bez ceremonii to tylko luźna propozycja, prawo kościelne nie zakazuje ceremonii -- a bywa, że pewne rzeczy nakazuje lub czegoś zakazuje, np. w przypadku pogrzebu publicznego grzesznika.
No i niestety także to bywa łamane.
A co do wyśmiania i upokorzenia -- przyjmij to jako znak, że jesteś na dobrej drodze.
Nie, Proboszcz pytał, czy istnieją jakieś przeszkody, aby wzięli slub. Nie istniały, poza tym, że mama dziewczynki uważała, że ojciec "nie nadaje się do małżeństwa". (!!!)
Powiem szczerze, że początkowo miałam nawet żal do Ks. Proboszcza (którego oboje z Mężem znamy wiele lat i bardzo szanujemy), że akurat nas poprosił o to poświdaczenie. Ufał nam.
Nie mam żalu, że dziecko jest ochrzczone, ba... Obecnie jest już po Pierwszej Komunii Świętej... Widujemy sie, znamy, przychodzi do nas...
Ale niesmak pozostał...
Masz rację, Zbyszku, jakoś od początku miałam takie poczucie, że zrobiłam to, co
należało. I tyle.
[cite] Olesia:[/cite]Nie, Proboszcz pytał, czy istnieją jakieś przeszkody, aby wzięli slub. Nie istniały, poza tym, że mama dziewczynki uważała, że ojciec "nie nadaje się do małżeństwa". (!!!)
Do dosyć poważna przeszkoda, po prostu go nie chciała za męża. Nie można nikogo zmusić do małżeństwa.
Komentarz
jednak 170zl to nie jest az tak kuszace zeby dziecko w papierach taty nie mialo. mnie niedoszła tesciowa podpuszczala, bo niby matka dziecka z ojcem nn dostaje co miesiac 2000 :shocked: ale to tylko swiadczy o mitologii w narodzie. upierala sie tez ze skoro slubu nie mamy to nie ma mozliwosci aby dziecko nosilo nazwisko ojca - uwierzyla dopiero po okazaniu aktu urodzenia. nie chodzi o to ze nie wiedziala - miala prawo nie wiedziec skoro sprawa jej nigdy nie dotyczyla - chodzi mi o to ze ludzie nie wiedza, maja w glowie jakies zasłyszane prawdy ludowe i mity, ale upieraja sie ze to prawda i gotowi sa kłócic sie z kims kogo temat bezposrednio dotyczy i kto sprawdzil dokladnie przepisy...
co do tych 170zl renty alimentacyjnej, to nie jestem nawet pewna czy przy jej przyznawaniu nie funkcojnuje kryterium dochodowe
Wczorajsze czytanie mnie ujęło.....
Przypatrzcie się, bracia, powołaniu waszemu! Niewielu tam mędrców według oceny ludzkiej, niewielu możnych, niewielu szlachetnie urodzonych. Bóg wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata, aby zawstydzić mędrców, wybrał to, co niemocne, aby mocnych poniżyć; i to, co nie jest szlachetnie urodzone według świata i wzgardzone, i to, co nie jest, wyróżnił Bóg, by to co jest, unicestwić, tak by się żadne stworzenie nie chełpiło wobec Boga.
Oczywiście jeśli żył na kocią łapę z kobietą jednak po jakimś czasie dojdą do wniosku, że popełniają błąd i trzeba zalegalizować związek to w porządku. Jeśli w dodatku się nawrócą i zechcą zawrzeć związek sakramentalny to już w ogóle super i Kościół nie powinien im tego utrudniać.
i pradaoksalnie nie chodzi wcale o to ze oni zakladaja ze sie rozstana wiec po co brac slub - o nie. oni zkladaja wlasnie ze zawsze bedzie juz tak sielsko anielsko, zawsze juz beda sie kochac i beda razem wiec po co im papierek ktory nic nie zmieni...
Pierwszy raz słyszę coś takiego. Nie zgadza się z niczym, co wiem na ten temat.
Socjal jest lepszy dla "samotnych matek", a takową łatwiej udawac w konkubinacie
Czy gorszą rodziną nie wiem.
Przy założeniu, że byliście ludźmi wierzącymi - życie w grzechu, zgorszenie publiczne, wieczne potępienie. Z punktu widzenia niewierzących - nie ma sprawy, ale takim sakrament w ogóle do niczego.
Oczywiście, że nie każdemu jest dana. Ale pozostaje wzorem, do którego zmierzać chcemy.
Świętość nikomu nie jest dana, trzeba na nią w bólu pracować.
Może i tak.
Ale ja miałam na myśli raczej coś innego. W czasie tego konkubinatu ojciec może:
a. zginąć w wypadku samochodowym;
b. umrzeć na zawał;
c. wyjechać do Ameryki i zerwać kontakty
itd.
Kim wówczas jest to dziecko? Jakie są jego prawa do majątku ojca? Jak to jest być dzieckiem, którego ojciec nie chciał nawet uznać? Przecież to zostanie na całe życie!
To rozumiem, ale życie figle płata.
nieszczegolnie lepszy. pomijajac te nieszczesne przedszkola i prawo do rozliczania sie z dzieckiem z podatku to samotnym z uznanym dzieckiem przysluguje to samo co niesamotnym
no chyba ze ktos dziecka nie uzna i ma ojca nn wtedy jest jeszcze te 170zl renty alimentacyjnej - namiastka alimentów ktore placi panswo bo dzieco 'nie ma' ojca
i z perspektywy czasu zastanawiam sie jak inaczej mogloby byc gdybym sie jednak na ten slub zdecydowala
patrzac realnie i nieco cynicznie - doszłyby mi tylko formalnosci z zalatwianiem rozwodu, ewentualnie ktos by mnie scigal o długi 'meza'
ale fakt ze ludzie wiedzieliby ze to na powaznie i naprawde wiele by dla mnie znaczyl, moze udaloby mi sie wygrac walke o ten zwiazek, a tak braklo mi amunicji. ja otrzepie sie pojde dalej ale dziecko bedzie cierpiec juz zawsze
Żeby nie było, że ja taka święta, sama mam za sobą pare lat kompletnego bałaganu w tej kwestii, z życiem na kocią łapę włącznie.
I dopiero teraz z perspektywy małżeństwa sakramentalnego widzę jak bardzo to było złe. I codziennie dziękuję Bogu, że dał mi szansę się nawrócić i uporządkować ten bałagan a przy okazji też moje relacje z Bogiem i Kościołem.
I nikt mnie nie przekona, że ślub kościelny nie jest do szczęścia małżeńskiego potrzebny.
Fakt, że choć niewierzący ale żyjący w legalnym monogamicznym związku ( w porytych czasach gdy konkubinaty są modne) tylko dobrze świadczy o Waszej zakodowanej w głębi dusz moralności. A fakt, że szukaliście Boga i znaleźliście Go w Kościele to jeszcze jeden dowód na działalność Ducha Św., który Was przyprowadził przed ołtarz po błogosławieństwo Boże.
Dlatego ja nie jestem za utrudnianiem ludziom zawierania ślubów kościelnych.
No przecież napisałam jasno, a skoro niejasno, to mówię znów:
osoby wierzące podlegają normom, które same na siebie przyjęły będąc wierzące;
osoby wierzące tym normom nie podlegają, bo nie wierzą.
Sakramenty są dla wierzących.
uważam, że osoby niewierzące nie powinny przystępować do sakramentów w ogóle.
Osoby wierzące (naprawdę wierzące) nie powinny żyć w związkach niesakramentalnych, bo: stan grzechu, zgorszenie publiczne, wieczne potępienie.
Twoim życiem Agnieszko Barbaro, nigdzie się nie zajmowałam. Rozumiem, że zaszła w nim zmiana, przejście od stanu niewiary (czy wręcz nieświadomosci) do wiary.
I słusznie oburza, dzieci nie powinno się karać za grzechy rodziców. Odkładanie chrztu niemowlęcia ze względu na brak sakramentu małżeństwa u rodziców to dalekie echo doktryny protestanckiej podważającej obiektywną skuteczność sakramentów.
Już o tym zresztą dyskutowaliśmy i przecież wiadomo, że rozwiązanie w przypadku chrztu jest stosunkowo proste -- trochę wody i "Ja ciebie chrzczę...". Więc da się to zrobić w razie czego, jeśli ktoś naprawdę chce.
Jestem całkowicie przekonany, że bezpodstawna odmowa ze strony kapłana sprawia, iż sakrament jest udzielany godziwie. Wedle prawa kanonicznego chrzest bowiem wolno odłożyć (czyli odsunąć w czasie) tylko wówczas, gdy nie ma żadnej nadziei na katolickie wychowanie dziecka.
Dla duszpasterza taka sytuacja powinna być okazją do wywarcia dobrego wpływu na tych rodziców. Wówczas nadzieje na katolickie wychowanie mogą bardzo wzrosnąć. Zresztą zaleca to również prawo kościelne: "Proboszcz winien osobiście lub przez innych zatroszczyć się, ażeby rodziców właściwie przygotować pasterskimi pouczeniami a także wspólną modlitwą, zbierając razem po kilka rodzin oraz, gdy to możliwe, składając im wizytę".
Inną kwestię stanowią czas i okoliczności chrztu -- należałoby go udzielać bez żadnych ceremonii, bez Mszy, wręcz prywatnie, aby nie powodować zgorszenia.
Mam podobną sytuację w rodzinie. Zostaliśmy przez
Proboszcza poproszeni o poświadczenie o rodzinie mającej przyjąć chrzest.
Żyli w konkubinacie. Oni zaś poprosili nas , abyśmy powiedzieli, że tak nie jest.
Oczywiście powiedzieliśmy prawdę.
W rodzinie jesteśmy wyklęci. Natomiast dzieciątko istotnie zostało ochrzczone, normalnie w niedzielę, hucznie... Gdy nas mijali po Mszy Świętej, rzucili nam tryumfujące spojrzenie... A może ja tak je odebrałam...
Dzieciątko dzisiaj jest najlepszą przyjaciółką moich córek, rodzice nadal bez sakramentu małżeństwa i doprawdy nie wiem, na ile tak wychowuje się w wierze...
Dla mnie było to bardzo przykre... I smutne...
Poczułam się osobiście wyśmiana, upokorzona...
Ale może to ja jestem przewrażliwiona...
Moja uwaga o chrzcie bez ceremonii to tylko luźna propozycja, prawo kościelne nie zakazuje ceremonii -- a bywa, że pewne rzeczy nakazuje lub czegoś zakazuje, np. w przypadku pogrzebu publicznego grzesznika.
No i niestety także to bywa łamane.
A co do wyśmiania i upokorzenia -- przyjmij to jako znak, że jesteś na dobrej drodze.
Powiem szczerze, że początkowo miałam nawet żal do Ks. Proboszcza (którego oboje z Mężem znamy wiele lat i bardzo szanujemy), że akurat nas poprosił o to poświdaczenie. Ufał nam.
Nie mam żalu, że dziecko jest ochrzczone, ba... Obecnie jest już po Pierwszej Komunii Świętej... Widujemy sie, znamy, przychodzi do nas...
Ale niesmak pozostał...
Masz rację, Zbyszku, jakoś od początku miałam takie poczucie, że zrobiłam to, co
należało. I tyle.