Aniela, mogę z ciekawości zapytać w jakim wieku masz nastolatki, które tak walczą o siedzenie w autobusie koło Ciebie? Pytam, bo zastanawiam się, do jakiego wieku dziecko jest w stanie jeszcze być takie (nie wiem jakiego słowa użyć) zafascynowane (?) mamą... Ja jako nastolatka to raczej starałam się, żeby koło najlepszej koleżanki siedzieć albo raczej kolegi :P
@Berenika wiem co to jest akwen wodny. Zapytałam co autor miał na myśłi, bo jeśli w Pl ktoś chce regularnie pływać, to w grę wchodzą tylko baseny, biorąc pod uwagę klimat. A to już kosztuje.
U nas 2 h w tyg. WF i 7 godzin pływania na rok. I tyle. Stąd konieczność inwestycji w sport. I Aniela ma rację, że sport kosztuje. Takie narty - kupić to jedno, ale gdzieś trzeba by z tymi nartami pojechać. A to już trochę nie dla każdego. Rower, hulajnoga, rolki - wydatek jednorazowy przynajmniej.
Wiecie, co sobie dzięki temu watkowi uświadomiłam? Że moje prawdziwe zaangażowanie w muzykę zaczęło się, gdy trafiłam do nauczyciela z brutalnej, radzieckiej szkoły, który szybko uświadomił mi, że nauka muzyki nie opiera się na kochaniu, tylko nazwijmy to kulturalnie, ciężkiej pracy. Zafascynowalo mnie że jest ktoś, komu zależy, żebym robiła to naprawdę dobrze, a nie od do. Choć jak sobie przypomne te metody...
@OlaodPawła póki co to mają po 11 (bliźniaczki) i 13, ja tego nie rozumiem, stale mnie to zadziwia, jestem jędzą dla nich w domu - starsze takie nie były.
Aniela - przepraszam za moze zgryźliwe uwagi, ale troche mnie rusza takie troche niedowartosciowanie sportu w Twoich postach. Ja mam akurat chłopców i dopiero jedna mała dziewczynkę, która na obcych czesto sprawia wrazenie nadpobudliwej (czyli nieustannie sie rusza, biega zamiast chodzic itp.) i uwazam, ze sport i to w duzej dawce, pomaga w ich wychowywaniu. Tez kształtuje charakter, wytrwałość, pozwala wyładować energię, nie jest po drodze z używkami - nawet ten pełnoletni, mimo, ze juz zarzucił regularne treningi ani nie pije, ani nie pali, nawet na imprezach. Nie kłóci sie specjalnie z nauka, przynajmniej na poziomie SP i gimnazjum - w LO jednak najstarszy porzucił treningi profesjonalne, bo zabierało mu to z dojazdami duzo czasu po lekcjach. Ale jakies dodatkowe karate ze dwa razy w tygodniu - jak najbardziej. Zdolnosci artystycznych za bardzo nie maja, wiec aktywność w ta stronę ich nie pociaga. Urodziwi jakos wybitnie z natury tez nie sa, ale przynajmniej nadrabiaja figura i mięśniami - a to wyrabia sport Moze którys zdecyduje sie kontynuowac to w dorosłym życiu, ale nie to jest naszym celem jako rodziców. A z drugiej strony - na poziomie gimnazjum jednak trzeba juz wspierac dzieciaki - i finansowo (a to dobre , specjalistyczne buty, a to rózne bluzy i stroje treningowe, które zamawia cała druzyna, a to jakies wyjazdy), i poświęcajac czas - czyli wozić ich na zawody, zwykle w dni wolne od pracy, co zajmuje pól dnia przynajmniej itp. Czyli troche robi sie to, co ta chńska matka, tylko w sporcie
A w temacie - coś za coś. Ja miałam przez całe dzieciństwo bardzo obciążające czasowo zajęcia dodatkowe i owszem, nauczyłam się wytrwałości, dobrej organizacji, podejmowania ambitnych wyzwań itp., ale nie nauczyłam się właśnie odpoczywać. Jak mam wolną chwilę, to zaraz się nudzę. Wszelkie zajęcia, które miałyby być tylko rozrywką szybko mnie zniechęcają (bo w sumie po co to robić?). Uważam to za pewien rodzaj upośledzenia.
Aniela - przepraszam za moze zgryźliwe uwagi, ale troche mnie rusza takie troche niedowartosciowanie sportu w Twoich postach. -------------------- Nie denerwuj się. Przeciez marsze to jak najbardziej sport. Nie każdy musi biegać, jeździć na nartach czy rowerze.
Jak najbardziej córki jeżdżą wszędzie, gdzie się da, na rowerach. Ostatnio nawet jedna zrobiła sobie objazd Islandii.
Ja nie czytałam książki, ale wcale moim dzieciom nie życzę, żeby były mistrzami świata w muzyce czy sporcie, nie sądzę żeby takie życie dało się pogodzić z rodziną a na pewno nie wielodzietnoscia, podobnie ze świętowaniem niedzieli. Wolę Aquapark całą rodziną w sobotę niż 6 godzin treningu dziecka w niedzielę.
Czytając książkę nie miałam wrażenia, żeby Chinka chciała zrobić ze swoich dzieci mistrzów świata. Raczej chciała je uchronić przed amerykańską prymitywną kulturą. Sukcesy dzieci miały zachęcać je do dalszej pracy.
Owszem, woziła je na lekcje do najlepszych nauczycieli, ale więcej czasu zabierał jej osobisty udział w ćwiczeniach dzieci na instrumentach niż te lekcje. Zwyczajnie ich pilnowała, aby nie marnowały czasu.
Z wielodzietnością to na pewno trudno pogodzić, ale zawsze można robić ile się da, w miarę możliwości, a owoce będą widoczne.
Dla mnie samorozwoj bez głębokiego odniesienia do wiary i Boga to egocentryzm w najlepszym wydaniu. :P
Dzieci trzeba uczyć by sie szkolily i rozwijaly, by staly sie pięknym narzędzie w rękach Boga, by pozniej mogly służyć innym. Nie sadze by to przyswiecalo wspomnianej Chince.
A dlaczego by miało skoro ona raczej nie miała sposobności poznać naszej wiary? Łatwo nam-obdarowanym nią- tak się mądrzyć.Aż mnie skręca jak pomyślę np. o świątyniach buddyjskich, gdzie ludzie na serio chodzą prosić o "łaski", wykonują kilkadziesiąt lub kilkaset pokłonów, wpatrują się w "oblicze" jakiegoś bałwana... I pytam się siebie co ja mogę dla nich zrobić?
Dla mnie dobre wychowanie to wychowanie do świętości ze wszystkim co się z tym wiąże, to rozbudzenie pragnienia świętości, a nie zdobyta wiedza i poprawność zyciowa.
Ostatnio zglebialam książkę o kierownictwie duchowym i tam wyraźnie pokazywali, ze mamy stawać sie lepsi z miłości do Chrystusa, a nie samodoskonalic by byc z siebie zadowolonym. I równiez o to chodzi w wychowaniu, by caly czas azymut brac na świętość i tego uczyć dzieci. Dla katolika świętość winna byc motorem działania w codziennosci.
Dla katolika, owszem, ale ta pani nie jest katoliczką. ---- Dlatego ta Pani nie jest dla mnie autorytetem i nie budzi zachwytu. Jej sposob wychowania jest wyzuty z tego co dla mnie najwazniejsze. Zdecydowanie wole wczytywac sie w zyciorysy świętych i ich matek.
In Spe wracajac do Twojej wypowiedzi. zakladajac ze ta pani nie miałaby nigdy nic wspólnego z katolicyzmem. Nie poddawalabym i nie poddaje krytyce jej samej, jej stylu zycia i wartości którymi sie kieruje, tylko patrzac z mojego punktu widzenia - ona nie pokazuje jak polaczyc wychowanie z wiara, wiec jej styl zycia i wychowania nie jest dla mnie do naśladowania. Stad uważam, ze książkę moznaby przeczytać w ramach ciekawostki, a nie jako poradnik wychowawczy godny naśladowania.
cała dyskusja wydaje mi się trochę dryfować w niewiadomym kierunku bo w sumie Agnieszka nie postawiła jakiejś konkretnej tezy tylko zapytała "czytaliście?"
Jukaa zgadzam sie, ale... gdy szukam wskazowek duchowych to nie sięgam do poradnikow buddyjskich czy muzułmańskich, tylko co najmniej chrześcijańskich. Tak samo gdy szukam wskazówek wychowawczych - nie zaglądam do poradnikow innowierców.
Jak chce poznać po prostu inne kultury - rozszerzam źródła.
Z tym katolicyzmem to nie do konca. W ksiazce jest to omowione dosc dokladnie: jej dziadkowie wyladowali w jakims momencie swojego zycia na Filipinach i rodzice, czy ktores z nich, zaliczyli katolickie szkoly, "tak mniej wiecej" stajac sie katolikami. Jednak bez glebii wiary, ktora przypuszczalnie pozostala dla nich obca kulturowo. Dlatego Amy, wychowana w USA, nie byla praktykujaca katoliczka, przekonana do swojej wiary. Na uniwersytecie poznala z kolei swojego przyszlego meza, postepowego, reformowanego i ogolnie powierzchownego zyda. No i zanim pojawily sie dzieci, ustalili, co bedzie im (tym dzieciom) najbardziej sie oplacac: - religia zydowska - znajomosc mandarynskiego chinskiego Przy czym ACh dialektem mandarynskim sie nie poslugiwala i zatrudnila native nianie...
Ale jako Zyd i jako chinski "nejtiw" ma sie - wg kalkulacji autorki i jej meza - wiecej przywilejow w swiecie. To zatrudnili nianie i zapalili chanukowe swieczki.
Ja sobie to czytajac, tak sie caly czas zastanawialam, ze Stany wyhodowaly sobie taka elitarna kaste na wschodnim wybrzezu, ludzi wyksztalconych, wplywowych, think tank Partii Demokratycznej (AC nie kryje uwielbienia i bezwarunkowego poparcia dla Hillary Clinton oraz Obamy)... ktora to kasta wcale, ale wcale nie jest juz chrzescijanska. To sporo tlumaczy, jak sie patrzy na wspolczesna polityke USA, zarowno wewnetrzna (zdrowotna, obyczajowa, etc.) jak i zagraniczna (brak solidarnosci z chrzescijanami na Bliskim Wschodzie). Bo to nie ich cyrk, nie ich malpy, po prostu...
Komentarz
wiem co to jest akwen wodny. Zapytałam co autor miał na myśłi, bo jeśli w Pl ktoś chce regularnie pływać, to w grę wchodzą tylko baseny, biorąc pod uwagę klimat. A to już kosztuje.
Stąd konieczność inwestycji w sport.
I Aniela ma rację, że sport kosztuje. Takie narty - kupić to jedno, ale gdzieś trzeba by z tymi nartami pojechać. A to już trochę nie dla każdego. Rower, hulajnoga, rolki - wydatek jednorazowy przynajmniej.
póki co to mają po 11 (bliźniaczki) i 13, ja tego nie rozumiem, stale mnie to zadziwia, jestem jędzą dla nich w domu - starsze takie nie były.
-----------
Ja sobie maszeruję, bo to najbardziej dla mnie dostępne, dogodne i przydatne
--------------------
Nie denerwuj się. Przeciez marsze to jak najbardziej sport. Nie każdy musi biegać, jeździć na nartach czy rowerze.
Jak najbardziej córki jeżdżą wszędzie, gdzie się da, na rowerach. Ostatnio nawet jedna zrobiła sobie objazd Islandii.
Kiedyś obserwowałam Och grupę na fb.
Podziwiam i gratuluję!!!
Owszem, woziła je na lekcje do najlepszych nauczycieli, ale więcej czasu zabierał jej osobisty udział w ćwiczeniach dzieci na instrumentach niż te lekcje. Zwyczajnie ich pilnowała, aby nie marnowały czasu.
Z wielodzietnością to na pewno trudno pogodzić, ale zawsze można robić ile się da, w miarę możliwości, a owoce będą widoczne.
Dzieci trzeba uczyć by sie szkolily i rozwijaly, by staly sie pięknym narzędzie w rękach Boga, by pozniej mogly służyć innym. Nie sadze by to przyswiecalo wspomnianej Chince.
No i co z tego, że nie przyświecało?
Przy niej niejeden katolik powinien wstydzić się, że nie potrafi właściwie wychować swoich dzieci.
Łatwo nam-obdarowanym nią- tak się mądrzyć.Aż mnie skręca jak pomyślę np. o świątyniach buddyjskich, gdzie ludzie na serio chodzą prosić o "łaski", wykonują kilkadziesiąt lub kilkaset pokłonów, wpatrują się w "oblicze" jakiegoś bałwana...
I pytam się siebie co ja mogę dla nich zrobić?
Dla mnie dobre wychowanie to wychowanie do świętości ze wszystkim co się z tym wiąże, to rozbudzenie pragnienia świętości, a nie zdobyta wiedza i poprawność zyciowa.
Ostatnio zglebialam książkę o kierownictwie duchowym i tam wyraźnie pokazywali, ze mamy stawać sie lepsi z miłości do Chrystusa, a nie samodoskonalic by byc z siebie zadowolonym. I równiez o to chodzi w wychowaniu, by caly czas azymut brac na świętość i tego uczyć dzieci. Dla katolika świętość winna byc motorem działania w codziennosci.
Wychowana jako katoliczka(!) przeszła na judaizm za mężem.
----
Dlatego ta Pani nie jest dla mnie autorytetem i nie budzi zachwytu. Jej sposob wychowania jest wyzuty z tego co dla mnie najwazniejsze. Zdecydowanie wole wczytywac sie w zyciorysy świętych i ich matek.
urodzona w USA z "chińskich" rodziców pochodzących z Filipin
niezła mieszanka...wszystkiego...
(nic złego nie mam na myśli, żeby nie było)
Jak chce poznać po prostu inne kultury - rozszerzam źródła.
Cel mi określa zakres.
jej dziadkowie wyladowali w jakims momencie swojego zycia na Filipinach i rodzice, czy ktores z nich, zaliczyli katolickie szkoly, "tak mniej wiecej" stajac sie katolikami. Jednak bez glebii wiary, ktora przypuszczalnie pozostala dla nich obca kulturowo. Dlatego Amy, wychowana w USA, nie byla praktykujaca katoliczka, przekonana do swojej wiary. Na uniwersytecie poznala z kolei swojego przyszlego meza, postepowego, reformowanego i ogolnie powierzchownego zyda. No i zanim pojawily sie dzieci, ustalili, co bedzie im (tym dzieciom) najbardziej sie oplacac:
- religia zydowska
- znajomosc mandarynskiego chinskiego
Przy czym ACh dialektem mandarynskim sie nie poslugiwala i zatrudnila native nianie...
Ale jako Zyd i jako chinski "nejtiw" ma sie - wg kalkulacji autorki i jej meza - wiecej przywilejow w swiecie. To zatrudnili nianie i zapalili chanukowe swieczki.
Ja sobie to czytajac, tak sie caly czas zastanawialam, ze Stany wyhodowaly sobie taka elitarna kaste na wschodnim wybrzezu, ludzi wyksztalconych, wplywowych, think tank Partii Demokratycznej (AC nie kryje uwielbienia i bezwarunkowego poparcia dla Hillary Clinton oraz Obamy)... ktora to kasta wcale, ale wcale nie jest juz chrzescijanska. To sporo tlumaczy, jak sie patrzy na wspolczesna polityke USA, zarowno wewnetrzna (zdrowotna, obyczajowa, etc.) jak i zagraniczna (brak solidarnosci z chrzescijanami na Bliskim Wschodzie). Bo to nie ich cyrk, nie ich malpy, po prostu...