@Kluska, ja bym nie zakładała, że każde małżeństwo mówi i mysli i pragnie w każdej chwili tego samego. Jeden chce, drugi niekoniecznie chce albo będzie chciał później. A może nigdy. Ale razem, to znaczy razem. Do końca, do śmierci. A nie razem, jak będziesz myślał i chciał natychmiast tego samego, co ja. Trudno jest czekać, bardzo. Boli. Ale to się właśnie ślubuje, wierność do śmierci. Nie każdy musi mówić o wahaniach swoich czy drugiej połowy.
O, to mnie zaciekawilas. Jakie sa te "inne" motywacje do wielodzietnosci, @kasha?
A na przykład takie:
-korzyści finansowe i materialne (zasiłki na dzieci,mieszkanie socjalne wraz z zasiłkiem mieszkaniowym,stypendia socjalne dla dzieci, itd) -kompensowanie traum z dzieciństwa (jedynacy,dzieci adoptowane) -pomoc przy prowadzeniu firmy/gospodarstwa -dzieci jako oznaka statusu materialnego (niech wszyscy widzą, że mnie stać nie tylko na dom i samochód) -potrzeba bycia takim jak inni w grupie (np.we wspólnotach religijnych)
Serio ktoś ma taka motywację dla tycia w ciąży, nocnych karmien i latania na wywiadowki? Jak już po dwójce wie mniej więcej z czym wiąże się posiadanie dzieci? My np. lubimy mieć dzieci i żaden konkretny plan nie wiazal się z rodzeniem kolejnych...
@Ula nie każda kobieta tyje w ciąży,albo na tyle nieznacznie że potem to szybko zrzuca. Albo ma po prostu w nosie nadmiarowe kilogramy. Tak samo z nocnymi karmieniami,nie dla każdego jest to uciążliwe. A i na wywiadówki można nie chodzić albo chodzić co jakiś czas.W dobie dziennika elektronicznego wywiadówki to nie problem.
@apolonia ano tak.a są jeszcze: tylko moje dzieci mnie nie zawiodą albo też (całkiem serio)-ten będzie lekarzem,ten prawnikiem,ten architektem itd.
Nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę, ale to forum robi naprawdę kawał dobrej roboty w tym temacie. U nas co prawda zupełnie inna motywacja, ale pamietam, ze kiedy trafiłam tu po raz pierwszy, to byłam w głębokim szoku, ze w ogóle ludzie mogą chcieć mieć więcej niż 3 dzieci nie znam NIKOGO, kto miałby więcej niż trójkę, a i to pojedyncze przypadki, większość znajomych ma jedno dziecko, niektórzy dwoje i to już wydaje się być tak dużo! To forum oswaja z koncepcja (sic!) otwartości na kolejne dzieci (nawet jeśli motywacja jest inna niż reigijna). Kiedyś w ogóle nie zawdtanawialam się nad tym, ile będę mieć dzieci, bo było dla mnie oczywiste, ze max dwójkę. Teraz chętnie przyjmę siódemkę
O, to mnie zaciekawilas. Jakie sa te "inne" motywacje do wielodzietnosci, @kasha?
A na przykład takie:
-korzyści finansowe i materialne (zasiłki na dzieci,mieszkanie socjalne wraz z zasiłkiem mieszkaniowym,stypendia socjalne dla dzieci, itd) -kompensowanie traum z dzieciństwa (jedynacy,dzieci adoptowane) -pomoc przy prowadzeniu firmy/gospodarstwa -dzieci jako oznaka statusu materialnego (niech wszyscy widzą, że mnie stać nie tylko na dom i samochód) -potrzeba bycia takim jak inni w grupie (np.we wspólnotach religijnych)
A może jakieś pozytywne? Na przykład to, ze ktoś kocha dzieci i chce mieć duża rodzine.
Ja sama do takich osób należę - oprócz tycia- i zadna z powazszych motywacji mnie nie dotyczy. Może i ktoś miał ktoras, ale do większości wystarczy dwoje, gora troje dzieci. Też uważam, że są wydumane i stereotypowe, szczególnie punkt pierwszy, ale i reszta. Takie racjonalizowanie sobie cudzych wyborów na oko nielogicznych
Bedziemy sie przerzucac, co jest marginesem a co nie w kazdym z miast i wsi Polski? Wiadomo, co nie jest marginesem - egoizm, malodusznosc - to jest powszechne.
Czy Wy rozmawiacie z kolezankami, przyjaciolkami, znajomymi o tym, że warto się modlić, dbać o spowiedź? Mówicie o tej codziennej nadprzyrodzonej rzeczywistości, w której jesteście zanurzone? Czy modlicie się za nie? Czy dbacie o Wasze małżeństwa, każdego dnia? Czy rozmawiacie z mężem także na trudne tematy? Czy dbacie, by ta rozmowa miała miejsce wtedy, gdy to bardziej on jest gotowy, niż Wam się chce? Czy docieracie do korzenia tych wszystkich lęków i "nie chcę"? Czy wiem, czego się boję i dlaczego nie chcę?
To wszystko oczywiście się tyczy i mnie, więc: Czy rozmawiam z koleżankami, przyjaciółkami i znajomymi, że warto się modlić, dbać o spowiedź? Czy przedstawiam także tę nadprzyrodzoną perspektywę codziennego życia? Czy modlę i umartwiam się za przyjaciółki, szczególnie w trudnej sytuacji małżeńskiej lub chore? Czy wspieram modlitwą i materialnie dobre dzieła, pomagające małżonkom, rodzinie, chorym? Czy słowem zawsze bronię małżeństwa, hojnego przyjmowania dzieci, czy bronię życia od jego zaistnienia do naturalnej śmierci? Czy dbam o mojego męża, każdego dnia, i nie jestem dla niego przykra? Czy jestem bardziej miła dla przyjaciółek, znajomych niż dla własnej rodziny?
itd.itd.
Praca nad sobą nigdy nie jest łatwa. To jest walka przeciw złu, i już. Jakby była łatwa, świat by pięknie wyglądał - bylibyśmy w Niebie.
Są też rodziny niewierzące mające po kilkoro dzieci, bo taki mają plan na życie i tak się realizują. Choć pewnie w mniejszości:) Wg mnie ostatni punkt z listy kasha też bardzo trafny. W niektórych środowiskach tworzy się taki klimat.
Ale ile tych kręgów laickich jest? Ludzie potrzebują dobrej nowiny i Dobrej Nowiny. Z mocy chrztu jesteśmy zobowiązani do jej głoszenia. Niekoniecznie na placach, ale właśnie twarzą w twarz. Większość w Polsce jest ochrzczona, trzeba do tego ziarna się odwoływać. k.
(edit: z innymi można bardzo prostymi krokami. Np. Za Chiny nie wiem, jak ten problem powinnaś rozwiązać, ale się za ciebie pomodlę. Kropka. Czy to jest oszołomstwo?)
@kowalka jak najbardziej rozumiem o co Ci chodzi, ale skoro nie jestesmy w Niebie, to taki idealnie nigdy nie bedzie, ze wszyscy chca i moga byc wielodzietni. Trzeba sie modlic, trzeba pokazywac, ze dzieci to sama radosc, ale trzeba tez pamietac, ze jestesmy tylko (lub powinnismy byc) sola, czyli przyprawa, ktora jest dodatkiem, nie wiekszoscia.
Kręgi laickie? chyba większość otoczenia. Osoby, owszem ochrzczone, nawet wierzące w Boga tzw. "własnego". Takiego "kochającego na łące", a nie tam żadne spowiedzi, umartwianie i modlitwa!
@kowalka, ale co jest małodusznoscią i egoizmem, że ludzie mają mało dzieci? Mają tyle na ile ich stać mentalnie i finansowo.Tyle na ile dali sobie wmówić, że dwoje, najlepiej parka to wyrobiona norma.
@Aga85, @Maciejka, zawsze zaczynamy od siebie, od pracy nad sobą. Nad wykorzenianiem wad, i doskonalenia się w cnotach. To właściwie w ogóle nie chodzi o wielodzietność, tylko o Niebo. Wielodzietność - w sensie zobaczenia sensu - będzie gdzieś tam przydana, jeśli uczciwie podejdziemy do sprawy. I nie każdy ma być wielodzietny, ale każdy ma być wielkoduszny. Mamy być doskonali, jak doskonały jest nasz Ojciec Niebieski. k.
Kręgi laickie? chyba większość otoczenia. Osoby, owszem ochrzczone, nawet wierzące w Boga tzw. "własnego". Takiego "kochającego na łące", a nie tam żadne spowiedzi, umartwianie i modlitwa!
To prawda. Mam duże grono znajomych, pracuje z mnóstwem ludzi, mogę lekko licząc określić ten krąg na jakieś 300-400 osób, z najróżniejszych środowisk. W tym JEDEN kolega, który robi znak krzyża przed posiłkiem - wszyscy odwracają wtedy wzrok lekko zażenowani. Gdzie te 90+% katolików?
To prawda. Mam duże grono znajomych, pracuje z mnóstwem ludzi, mogę lekko licząc określić ten krąg na jakieś 300-400 osób, z najróżniejszych środowisk. W tym JEDEN kolega, który robi znak krzyża przed posiłkiem - wszyscy odwracają wtedy wzrok lekko zażenowani. Gdzie te 90+% katolików?
Nie ma nakazu robienia znaku krzyża przed posiłkiem. Leyla liczby są nieważne naprawde. Zyczę Ci żebyś spotkała prawdziwych Chrześcijan. Chrześcijaństwo nie idzie na ilość tylko na jakość relacji z Bogiem. Na przemianę życia dzięki Bogu. Nie ma sensu wchodzić w te polityczne i medialne nagonki. Lepiej poczytać Pismo Święte to jest zródło Chrześcijaństwa. Jesli ktoś chciałby poznaĆ prawdziwe Chrześcijaństwo warto zacząć od Pisma Świetego Nowego Testamentu, warto poszukać jakiejś wspólnoty przy Kościele, żeby jakiś kapłan albo świecki wprowadził w Sakramenty.
Kręgi laickie? chyba większość otoczenia. Osoby, owszem ochrzczone, nawet wierzące w Boga tzw. "własnego". Takiego "kochającego na łące", a nie tam żadne spowiedzi, umartwianie i modlitwa!
To prawda. Mam duże grono znajomych, pracuje z mnóstwem ludzi, mogę lekko licząc określić ten krąg na jakieś 300-400 osób, z najróżniejszych środowisk. W tym JEDEN kolega, który robi znak krzyża przed posiłkiem - wszyscy odwracają wtedy wzrok lekko zażenowani. Gdzie te 90+% katolików?
Procenty , na które się powołujesz, to ochrzczeni, nie katolicy.
A co do tych mężów co to tacy idealni, to chyba żadna forumka nie ma za męża anioła:) Widzę często zmaganie mojego męża, jego niedomaganie, swoje niedomagania wady. I prawdą jest że Bóg nam pomaga, wspiera, pokazuje nasze błędy, grzechy i pozwala to naprawiać i przełykać te prawdy o sobie. I każde dziecko to było zmaganie, decyzja, otwarcie się na życie. I to są dzieła Boga w naszym nieidealnym życiu. Nie moją mocą, sam Chrystus nas niósł wielokrotnie. Nie jestem człowiekiem ze stali, tylko zwykłym ze swoimi ograniczeniami, lękami.
O ciekawe, mam niecałe 30 lat, a na palcach jednej ręki policzę osoby, które się nie modla przed posiłkami lub przynajmniej w niedzielę nie są na Mszy. A gro takich, które bywają częściej lub codziennie. Ciekawe jak sobie dobieramy towarzystwo.
@kowalka, ale co jest małodusznoscią i egoizmem, że ludzie mają mało dzieci? Mają tyle na ile ich stać mentalnie i finansowo.Tyle na ile dali sobie wmówić, że dwoje, najlepiej parka to wyrobiona norma.
To jest ciekawe, kto wmawiał, i dlaczego ten drugi przyjął to za swoje.
Dlatego zawsze warto dotrzeć do sedna, skąd się bierze strach przed dzieckiem. Że nie dam rady psychicznie? (Skąd to wiem? Jeśli to jest mój stan "z dziś", to trzeba nad tym pracować "od dziś", bo na pewno to szkodzi i mnie i rodzinie) Że mnie nie stać? Nigdy nie będzie nas stać? Że ludzie będą gadać? Że mama/ tata będą niezadowoleni?
Trzeba wiedzieć, z czym mamy się mierzyć. Piszę o zdrowych, młodych ludziach, którzy obiektywnie nie mają przeszkód.
I chcę wrócić do artykułu - napisała go młoda, fajna osoba, z 3 dzieci, 5 lat w małżeństwie - rozumiem, że pisze go też jako przedstawicielka młodszego pokolenia, niż np.ja.
Wielką sztuką jest umiejętność nieustannego rozeznawania, czyli oddzielania lęków (tych wyolbrzymionych, paraliżujących, zakrzywiających spojrzenie) od racjonalnych argumentów.
I pytanie znów: skąd się te lęki biorą "na wstępie" małżeństwa? Dlaczego coś, co kiedyś było naturalnym następstwem wstępowania w związek małżeński jest teraz, w naszych czasach, źródłem paraliżujących lęków? I dlaczego trzeb stale rozeznawać, a nie po prostu - żyć!
Kto sieje taki obraz? I czyimi rękami?
Warto i w tym względzie zrobić rachunek sumienia.
Czy nie wyrażam się źle i pogardliwie o rodzinach, w których jest więcej dzieci? Czy kpiną, złośliwością nie komentuję, jak sobie takie rodziny radzą? Itd.
Przecież skądś się biorą ci ludzie, co podliczają 500+, mówią głośno o niewyżyciu, liczą na ulicach i komentują. Komu mamusia nigdy nie powiedziała, że to jest zwyczajnie niekulturalne...
No cóż, ja wśród znajomych mam 2 małżeństwa które mają 2dzieci (jedna po 2 traumatycznych porodach, drudzy nie mogli mieć dzieci i 2 adoptowali) pozostałe małżeństwa mają 3 do 8 dzieci i na dodatek modlą się przed posiłkiem tak że ten... różnie to bywa (żeby nie było: pracuję na własnej działalności więc znajomych zawodowo mam mało -bo większość z którymi się kontaktuję to telefonicznie lub mailowo więc nie traktuje ich jako znajomych)
Komentarz
A na przykład takie:
-korzyści finansowe i materialne (zasiłki na dzieci,mieszkanie socjalne wraz z zasiłkiem mieszkaniowym,stypendia socjalne dla dzieci, itd)
-kompensowanie traum z dzieciństwa (jedynacy,dzieci adoptowane)
-pomoc przy prowadzeniu firmy/gospodarstwa
-dzieci jako oznaka statusu materialnego (niech wszyscy widzą, że mnie stać nie tylko na dom i samochód)
-potrzeba bycia takim jak inni w grupie (np.we wspólnotach religijnych)
My np. lubimy mieć dzieci i żaden konkretny plan nie wiazal się z rodzeniem kolejnych...
Albo ma po prostu w nosie nadmiarowe kilogramy.
Tak samo z nocnymi karmieniami,nie dla każdego jest to uciążliwe.
A i na wywiadówki można nie chodzić albo chodzić co jakiś czas.W dobie dziennika elektronicznego wywiadówki to nie problem.
@apolonia ano tak.a są jeszcze: tylko moje dzieci mnie nie zawiodą albo też (całkiem serio)-ten będzie lekarzem,ten prawnikiem,ten architektem itd.
Moja wina.
Na przykład to, ze ktoś kocha dzieci i chce mieć duża rodzine.
Wiadomo, co nie jest marginesem - egoizm, malodusznosc - to jest powszechne.
Czy Wy rozmawiacie z kolezankami, przyjaciolkami, znajomymi o tym, że warto się modlić, dbać o spowiedź? Mówicie o tej codziennej nadprzyrodzonej rzeczywistości, w której jesteście zanurzone?
Czy modlicie się za nie?
Czy dbacie o Wasze małżeństwa, każdego dnia? Czy rozmawiacie z mężem także na trudne tematy? Czy dbacie, by ta rozmowa miała miejsce wtedy, gdy to bardziej on jest gotowy, niż Wam się chce?
Czy docieracie do korzenia tych wszystkich lęków i "nie chcę"? Czy wiem, czego się boję i dlaczego nie chcę?
To wszystko oczywiście się tyczy i mnie, więc:
Czy rozmawiam z koleżankami, przyjaciółkami i znajomymi, że warto się modlić, dbać o spowiedź? Czy przedstawiam także tę nadprzyrodzoną perspektywę codziennego życia?
Czy modlę i umartwiam się za przyjaciółki, szczególnie w trudnej sytuacji małżeńskiej lub chore?
Czy wspieram modlitwą i materialnie dobre dzieła, pomagające małżonkom, rodzinie, chorym?
Czy słowem zawsze bronię małżeństwa, hojnego przyjmowania dzieci, czy bronię życia od jego zaistnienia do naturalnej śmierci?
Czy dbam o mojego męża, każdego dnia, i nie jestem dla niego przykra?
Czy jestem bardziej miła dla przyjaciółek, znajomych niż dla własnej rodziny?
itd.itd.
Praca nad sobą nigdy nie jest łatwa. To jest walka przeciw złu, i już.
Jakby była łatwa, świat by pięknie wyglądał - bylibyśmy w Niebie.
Wg mnie ostatni punkt z listy kasha też bardzo trafny. W niektórych środowiskach tworzy się taki klimat.
k.
Ludzie potrzebują dobrej nowiny i Dobrej Nowiny.
Z mocy chrztu jesteśmy zobowiązani do jej głoszenia.
Niekoniecznie na placach, ale właśnie twarzą w twarz.
Większość w Polsce jest ochrzczona, trzeba do tego ziarna się odwoływać.
k.
k.
(edit: z innymi można bardzo prostymi krokami. Np. Za Chiny nie wiem, jak ten problem powinnaś rozwiązać, ale się za ciebie pomodlę.
Kropka.
Czy to jest oszołomstwo?)
Osoby, owszem ochrzczone, nawet wierzące w Boga tzw. "własnego". Takiego "kochającego na łące", a nie tam żadne spowiedzi, umartwianie i modlitwa!
To właściwie w ogóle nie chodzi o wielodzietność, tylko o Niebo.
Wielodzietność - w sensie zobaczenia sensu - będzie gdzieś tam przydana, jeśli uczciwie podejdziemy do sprawy.
I nie każdy ma być wielodzietny, ale każdy ma być wielkoduszny.
Mamy być doskonali, jak doskonały jest nasz Ojciec Niebieski.
k.
Leyla liczby są nieważne naprawde.
Zyczę Ci żebyś spotkała prawdziwych Chrześcijan. Chrześcijaństwo nie idzie na ilość tylko na jakość relacji z Bogiem. Na przemianę życia dzięki Bogu.
Nie ma sensu wchodzić w te polityczne i medialne nagonki.
Lepiej poczytać Pismo Święte to jest zródło Chrześcijaństwa.
Jesli ktoś chciałby poznaĆ prawdziwe Chrześcijaństwo warto zacząć od Pisma Świetego Nowego Testamentu, warto poszukać jakiejś wspólnoty przy Kościele, żeby jakiś kapłan albo świecki wprowadził w Sakramenty.
Widzę często zmaganie mojego męża, jego niedomaganie, swoje niedomagania wady.
I prawdą jest że Bóg nam pomaga, wspiera, pokazuje nasze błędy, grzechy i pozwala to naprawiać i przełykać te prawdy o sobie.
I każde dziecko to było zmaganie, decyzja, otwarcie się na życie. I to są dzieła Boga w naszym nieidealnym życiu. Nie moją mocą, sam Chrystus nas niósł wielokrotnie.
Nie jestem człowiekiem ze stali, tylko zwykłym ze swoimi ograniczeniami, lękami.
To jest ciekawe, kto wmawiał, i dlaczego ten drugi przyjął to za swoje.
Dlatego zawsze warto dotrzeć do sedna, skąd się bierze strach przed dzieckiem.
Że nie dam rady psychicznie? (Skąd to wiem? Jeśli to jest mój stan "z dziś", to trzeba nad tym pracować "od dziś", bo na pewno to szkodzi i mnie i rodzinie)
Że mnie nie stać? Nigdy nie będzie nas stać?
Że ludzie będą gadać?
Że mama/ tata będą niezadowoleni?
Trzeba wiedzieć, z czym mamy się mierzyć.
Piszę o zdrowych, młodych ludziach, którzy obiektywnie nie mają przeszkód.
I chcę wrócić do artykułu - napisała go młoda, fajna osoba, z 3 dzieci, 5 lat w małżeństwie - rozumiem, że pisze go też jako przedstawicielka młodszego pokolenia, niż np.ja.
Wielką sztuką jest umiejętność nieustannego rozeznawania, czyli oddzielania lęków (tych wyolbrzymionych, paraliżujących, zakrzywiających spojrzenie) od racjonalnych argumentów.
I pytanie znów: skąd się te lęki biorą "na wstępie" małżeństwa?
Dlaczego coś, co kiedyś było naturalnym następstwem wstępowania w związek małżeński jest teraz, w naszych czasach, źródłem paraliżujących lęków?
I dlaczego trzeb stale rozeznawać, a nie po prostu - żyć!
Kto sieje taki obraz? I czyimi rękami?
Warto i w tym względzie zrobić rachunek sumienia.
Czy nie wyrażam się źle i pogardliwie o rodzinach, w których jest więcej dzieci?
Czy kpiną, złośliwością nie komentuję, jak sobie takie rodziny radzą?
Itd.
Przecież skądś się biorą ci ludzie, co podliczają 500+, mówią głośno o niewyżyciu, liczą na ulicach i komentują.
Komu mamusia nigdy nie powiedziała, że to jest zwyczajnie niekulturalne...